Aktualności Zapowiedzi

Przedpremierowy fragment powieści “Łańcuch” już u nas!

Mamy dla Was do poczy­ta­nia przed­pre­mie­ro­wy frag­ment powie­ści „Łań­cuch” Adria­na McKinty‘ego, książ­ka uka­że się nakła­dem wydaw­nic­twa Ago­ra 18 września.

Zwy­czaj­ny dzień. Rachel pod­rzu­ca cór­kę na przy­sta­nek i pędzi do swo­ich spraw. Chwi­lę póź­niej ktoś dzwo­ni z zastrze­żo­ne­go nume­ru. Trzy­na­sto­let­nia Kylie zosta­ła upro­wa­dzo­na. “Jeśli chcesz odzy­skać cór­kę, musisz zapła­cić okup… oraz porwać kolej­ne dziec­ko” – infor­mu­je znie­kształ­co­ny kobie­cy głos.

Pory­wacz­ka oka­zu­je się mat­ką, któ­rej syna upro­wa­dzo­no wcze­śniej. Jeśli Rachel nie speł­ni żądań porwa­ne dzie­ci zgi­ną. Obo­je. Tak dzia­ła Łań­cuch, prze­ra­ża­ją­ce orga­ni­za­cja, któ­ra ofia­ry zmie­nia w prze­stęp­ców, a nie­zna­nych spraw­ców wzbo­ga­ca o milio­ny. Gdy sta­jesz się ogni­wem Łań­cu­cha, nigdy już się od nie­go nie uwolnisz.

Rachel jest zwy­kłą kobie­tą, będzie jed­nak musia­ła prze­obra­zić się w kry­mi­na­list­kę, doko­ny­wać dra­ma­tycz­nych wybo­rów moral­nych i zro­bić strasz­ne rze­czy. Łań­cuch jest bez­li­to­sny i nie­uchwyt­ny. Zasa­dy są pro­ste: załatw pie­nią­dze, wybierz ofia­rę, a potem doko­naj okrut­ne­go czy­nu, któ­ry jesz­cze wczo­raj wyda­wał­by ci się zupeł­nie niedopuszczalny.

Twór­cy Łań­cu­cha wie­dzą, że rodzi­ce zro­bią wszyst­ko dla swo­ich dzie­ci. Skon­stru­owa­li go tak, by kolej­ne wcią­ga­ne w nie­go oso­by chro­ni­ły jego ano­ni­mo­wą struk­tu­rę. Tym razem jed­nak tra­fi­li na rów­ne­go prze­ciw­ni­ka. Rachel jest bystra, zde­spe­ro­wa­na i nigdy się nie pod­da­je. Czy uda jej się ura­to­wać cór­kę i roze­rwać Łańcuch?

FRAGMENT KSIĄŻKI

Czwar­tek, godzi­na 8.35

To ma być ruty­no­wa wizy­ta u onko­lo­ga. Wyko­ny­wa­na co pół roku kon­tro­la, by się upew­nić, czy wszyst­ko jest okej i czy rak pier­si wciąż pozo­sta­je w remi­sji. Rachel powie­dzia­ła Kylie, żeby się nie mar­twi­ła, bo czu­je się świet­nie i pra­wie na pew­no jest dobrze.
W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak wie, że może nie być. Wizy­tę mia­ła pier­wot­nie umó­wio­ną na wto­rek przed Świę­tem Dzięk­czy­nie­nia, ale w zeszłym tygo­dniu pobra­li jej krew i dok­tor Reed po obej­rze­niu wyni­ków popro­si­ła Rachel, by zgło­si­ła się już tego ran­ka. Jak naj­wcze­śniej. Reed jest rze­czo­wą, chłod­ną kobie­tą z Nowej Szko­cji i trud­no ją podej­rze­wać o skłon­ność do pani­ki czy przesady.
Jadąc dro­gą I‑95, Rachel sta­ra się o tym nie myśleć.
Po co się mar­twić? Nic jesz­cze nie wie. Może dok­tor Reed jedzie do domu na Świę­to Dzięk­czy­nie­nia i prze­kła­da wszyst­kich swo­ich pacjen­tów na wcze­śniej­szy termin.
Rachel nie czu­je się cho­ra. Mało tego, tak dobrze nie czu­ła się od lat. Przez jakiś czas sądzi­ła, że przy­cią­ga pecha, ale potem wszyst­ko się zmie­ni­ło. Roz­wód ma już za sobą. Pisze wykła­dy z filo­zo­fii w ramach przy­go­to­wań do nowej pra­cy, któ­rą zaczy­na w stycz­niu. Utra­co­ne po che­mio­te­ra­pii wło­sy pra­wie odro­sły, wró­ci­ła jej siła, przy­bra­ła na wadze. Zeszły rok wie­le ją kosz­to­wał, ale doszła już do sie­bie psy­chicz­nie. Znów jest zor­ga­ni­zo­wa­ną, panu­ją­cą nad wła­snym życiem kobie­tą, jak wte­dy, gdy pra­co­wa­ła na dwa eta­ty, żeby Mar­ty mógł skoń­czyć pra­wo i by mogli kupić dom na Plum Island.
Ma dopie­ro trzy­dzie­ści pięć lat. Całe życie przed nią.
Odpu­kać, myśli i stu­ka w zie­lo­ny frag­ment deski roz­dziel­czej, mając nadzie­ję, że jest z drew­na, choć podej­rze­wa, że to pla­stik. Wśród szpar­ga­łów zale­ga­ją­cych w tyl­nej czę­ści volvo 240 kom­bi leży sta­ra dębo­wa laska, ale nie ma sen­su ryzy­ko­wać życia, żeby po nią sięgnąć.
Tele­fon poka­zu­je 8.36. Kylie wysia­dła już pew­nie z auto­bu­su i idzie przez boisko ze Stu­ar­tem. Rachel wysy­ła jej SMS‑a z głu­pa­wym żar­tem, któ­ry zacho­wy­wa­ła na ten moment przez cały ranek: „Co widzi opty­mi­sta na cmentarzu?”.
Kie­dy po minu­cie nie ma żad­nej odpo­wie­dzi, Rachel wysy­ła roz­wią­za­nie zagadki:
„Same plusy”.
Wciąż cisza.
„Rozu­miesz? Do cze­go podob­ny jest krzyż?”.
Kylie celo­wo ją igno­ru­je. Ale Stu­art na pew­no się śmie­je, myśli Rachel z uśmie­chem. Zawsze go bawią jej suchary.
Jest 8.38 i aut na dro­dze przybywa.
Nie chce się spóź­nić. Nigdy tego nie robi. A może zje­chać z mię­dzy­sta­nów­ki i poje­chać jedynką?
Przy­po­mi­na sobie, że Kana­dyj­czy­cy obcho­dzą Świę­to Dzięk­czy­nie­nia w inny dzień. A więc dok­tor Reed ją wzy­wa, bo wyni­ki wyglą­da­ją kiepsko.
– Nie – mówi gło­śno i krę­ci gło­wą. Nie pozwo­li wcią­gnąć się na powrót w tę spi­ra­lę nega­tyw­ne­go myśle­nia. Obec­nie posu­wa się tyl­ko naprzód. I choć wciąż ma pasz­port do Kró­le­stwa Cho­rych, nie to będzie ją defi­nio­wać. Tam­ta część życia nale­ży już do prze­szło­ści, podob­nie jak pra­ca kel­ner­ki, jeż­dże­nie dla Ube­ra i nabie­ra­nie się na głod­ne kawał­ki Marty’ego.
Naresz­cie wyko­rzy­stu­je swój peł­ny poten­cjał. Jest teraz wykła­dow­czy­nią. Myśli o swo­ich inau­gu­ra­cyj­nych zaję­ciach. Może Scho­pen­hau­er będzie za cięż­ki. Lepiej, jeśli zacznie od dow­ci­pu o Sar­trze i kel­ner­ce w Deux…
Dzwo­nek tele­fo­nu gwał­tow­nie przy­wra­ca ją do rzeczywistości.
„Numer zastrzeżony”.
Odbie­ra na zesta­wie głośnomówiącym.
– Słucham?
– Musisz zapa­mię­tać dwie rze­czy. – Głos po dru­giej stro­nie został prze­fil­tro­wa­ny przez jakieś urzą­dze­nie znie­kształ­ca­ją­ce. – Punkt numer jeden: nie jesteś pierw­sza i na pew­no nie będziesz ostat­nia. Punkt numer dwa: tu nie cho­dzi o pie­nią­dze. Cho­dzi o Łańcuch.
To jakiś kawał, pod­po­wia­da jej wewnętrz­ny głos. Lecz inne, bar­dziej pry­mi­tyw­ne struk­tu­ry mózgu reagu­ją czy­stym, zwie­rzę­cym przerażeniem.
– To chy­ba pomył­ka – stwierdza.
Oso­ba po dru­giej stro­nie bez zająk­nie­nia mówi dalej:
– Za pięć minut, Rachel, dosta­niesz naj­waż­niej­szy tele­fon w życiu. Zjedź na pobo­cze. Skon­cen­truj się. Otrzy­masz szcze­gó­ło­we instruk­cje. Dopil­nuj, żeby mieć nała­do­wa­ny apa­rat i coś do pisa­nia pod ręką. Nie zamie­rzam uda­wać, że to będzie dla cie­bie łatwe. Naj­bliż­sze dni oka­żą się wyjąt­ko­wo trud­ne, ale Łań­cuch pozwo­li ci przez to przejść.
Rachel robi się bar­dzo zim­no. W ustach czu­je posmak sta­rych monet. W gło­wie ma mętlik.
– Zadzwo­nię na poli­cję albo…
– Żad­nej poli­cji. Żad­nych służb. Pora­dzisz sobie, Rachel. Nie zosta­ła­byś wybra­na, gdy­by­śmy uzna­li, że się roz­kle­isz. To, cze­go zażą­da­my, może się w tym momen­cie wyda­wać nie­moż­li­we, ale jesteś do tego zdolna.
Okruch lodu zsu­wa się jej w dół krę­go­słu­pa. Przy­szłość prze­cie­ka­ją­ca do teraź­niej­szo­ści. Za kil­ka minut ma się jej obja­wić nad­cho­dzą­ca groza.
– Kto mówi? – pyta.
– Módl się, żeby się nigdy nie dowie­dzieć, kim jeste­śmy i na co nas stać.
Połą­cze­nie zosta­je przerwane.
Ponow­nie spraw­dza numer, ale jest zastrze­żo­ny. Ten głos, myśli. Mecha­nicz­nie znie­kształ­co­ny, pew­ny sie­bie, chłod­ny, aroganc-
ki. O co cho­dzi z tym naj­waż­niej­szym tele­fo­nem w życiu? Zer­ka w luster­ko wstecz­ne i z szyb­kie­go pasa zjeż­dża na środ­ko­wy, na wypa­dek, gdy­by ktoś fak­tycz­nie miał zno­wu zadzwonić.
Ner­wo­wo sku­bie nit­kę wycho­dzą­cą z jej czer­wo­ne­go swe­tra, kie­dy iPho­ne znów się odzy­wa. Ponow­nie „numer zastrzeżony”.
Naci­ska ikon­kę zie­lo­nej słuchawki.
– Halo?
– Czy to Rachel O’Neill? – Inny głos. Kobie­ta. Bar­dzo zde­ner­wo­wa­na kobieta.
Rachel ma ocho­tę odpo­wie­dzieć „nie”. Chce ode­gnać nad­cho­dzą­cą kata­stro­fę stwier­dze­niem, że wró­ci­ła do panień­skie­go nazwi­ska Kle­in, ale wie, że to nie ma sen­su. Żad­nym sło­wem ani gestem nie zdo­ła powstrzy­mać tej kobie­ty od poin­for­mo­wa­nia jej, że wyda­rzy­ło się to, co najgorsze.
– Tak – odpowiada.
– Bar­dzo mi przy­kro, Rachel, ale mam dla cie­bie strasz­ną wia­do­mość. Masz dłu­go­pis i kart­kę, żeby spi­sać instrukcje?
– Co się sta­ło? – pyta, teraz już wystra­szo­na na dobre.
– Porwa­łam two­ją córkę.

3
Czwar­tek, godzi­na 8.42

Nie­bo spa­da. Nie­bo ją miaż­dży. Nie może oddy­chać. Nie chce tego robić. Jej córecz­ka. Nie, to nie­praw­da. Nikt nie porwał Kylie. Ta kobie­ta nie brzmi jak pory­wacz­ka. To kłamstwo.
– Kylie jest w szko­le – mówi Rachel.
– Nie. Jest u mnie. Porwa­łam ją.
– To nie… To jakiś żart.
– Jestem śmier­tel­nie poważ­na. Porwa­li­śmy Kylie z przy­stan­ku. Wysy­łam ci jej zdjęcie.
Przy­cho­dzi MMS: foto­gra­fia dziew­czyn­ki z opa­ską na oczach, sie­dzą­cej na tyl­nym sie­dze­niu samo­cho­du. Nosi taki sam czar­ny swe­ter i weł­nia­ne beżo­we pal­to, jakie zało­ży­ła Kylie przed wyj­ściem z domu tego ran­ka. Ma jej pie­go­wa­ty per­ka­ty nosek i kasz­ta­no­we wło­sy z rudy­mi prze­ja­śnie­nia­mi. To ona, bez wątpienia.
Rachel robi się nie­do­brze. Świat falu­je przed ocza­mi. Pusz­cza kie­row­ni­cę. Sły­chać klak­so­ny, gdy volvo zba­cza z pasa.
Kobie­ta kontynuuje:
– Zacho­waj spo­kój i uważ­nie słu­chaj, co ci powiem. Musisz zro­bić wszyst­ko dokład­nie tak, jak ja to zro­bi­łam. Spisz wszyst­kie regu­ły i pod żad­nym pozo­rem ich nie łam. Jeśli je zła­miesz albo zadzwo­nisz na poli­cję, obar­czą winą i cie­bie, i mnie. Zgi­nie two­ja cór­ka i mój syn. Dla­te­go teraz zapisz wszyst­ko, co ci powiem.
Rachel pocie­ra oczy. Sły­szy w gło­wie dźwięk, coś jak­by ryk gigan­tycz­nej fali, któ­ra zaraz na nią runie i roz­trza­ska ją na kawał­ki. Naj­gor­sza rzecz na świe­cie napraw­dę się dzie­je. Napraw­dę się stała.
– Chcę roz­ma­wiać z Kylie, ty suko! – wrzesz­czy, po czym chwy­ta kie­row­ni­cę i pro­stu­je tor volvo, o włos uni­ka­jąc zde­rze­nia z osiem­na­sto­ko­ło­wą cię­ża­rów­ką. Zjeż­dża na skraj­ny pas, a potem na pobo­cze. Ostro hamu­je i wyłą­cza sil­nik w akom­pa­nia­men­cie klak­so­nów i wul­gar­nych pokrzy­ki­wań innych kierowców.
– W tej chwi­li Kylie jest cała i zdrowa.
– Dzwo­nię na poli­cję! – krzy­czy Rachel.
– Nie, nie dzwo­nisz. Musisz się uspo­ko­ić, Rachel. Nie wybra­ła­bym cię, gdy­bym sądzi­ła, że stra­cisz zim­ną krew. Wszyst­kie­go się o tobie dowie­dzia­łam. Wiem o stu­diach na Harvar­dzie i poko­na­niu raka. Wiem o two­jej nowej pra­cy. Jesteś oso­bą dobrze zor­ga­ni­zo­wa­ną i wiem, że tego nie spie­przysz. W prze­ciw­nym razie sku­tek będzie taki, że zgi­nie Kylie i zgi­nie mój syn. A teraz weź kart­kę i pisz.
Rachel bie­rze głę­bo­ki oddech i wyj­mu­je notes z torebki.
– Mam – mówi.
– Tra­fi­łaś do Łań­cu­cha, Rachel. Obie w nim tkwi­my. A Łań­cuch będzie się chro­nił. Więc przede wszyst­kim żad­nych gli­nia­rzy. Jeśli pój­dziesz na poli­cję, ludzie pro­wa­dzą­cy Łań­cuch dowie­dzą się o tym i każą mi zabić Kylie, a potem wybrać kolej­ny cel. Zro­bię to. Nie inte­re­su­jesz ich ty ani two­ja rodzi­na, inte­re­su­je ich tyl­ko bez­pie­czeń­stwo Łań­cu­cha. Jasne?
– Żad­nej poli­cji – potwier­dza Rachel jak we mgle.
– Dru­ga spra­wa to jed­no­ra­zo­we tele­fo­ny. Musisz kupić nie­za­re­je­stro­wa­ne apa­ra­ty, z któ­rych będziesz dzwo­nić tyl­ko raz. Sama teraz takie­go uży­wam. Jasne?
– Tak.
– Po trze­cie, pobierz wyszu­ki­war­kę Tor, żeby dostać się do dark webu. To dość skom­pli­ko­wa­ne, ale dasz radę. Za pomo­cą Tora wyszu­kaj hasło „Infi­ni­ty­Pro­jects”. Piszesz?
– Tak.
– Nazwa Infi­ni­ty­Pro­jects nie ma żad­ne­go zna­cze­nia, na ich stro­nie znaj­dziesz po pro­stu kon­to bit­co­ino­we. Z pozio­mu Tora na wie­lu stro­nach możesz kupić bit­co­iny za pomo­cą kar­ty kre­dy­to­wej albo prze­le­wu. Numer trans­fe­ro­wy Infi­ni­ty­Pro­jects to dwa-dwa-osiem-dzie­więć-sie­dem-czte­ry-czte­ry. Zapisz. Po prze­le­wie pie­nią­dze są nie do wyśle­dze­nia. Łań­cuch żąda od cie­bie dwu­dzie­stu pię­ciu tysię­cy dolarów.
– Dwa­dzie­ścia pięć tysię­cy? Jak ja taką…
– Nie obcho­dzi mnie to, Rachel. Chwi­lów­ka, dru­ga hipo­te­ka, możesz nawet wyko­nać zabój­stwo na zle­ce­nie. To bez zna­cze­nia. Po pro­stu załatw pie­nią­dze. Dru­ga część jest trudniejsza.
– Na czym pole­ga? – pyta Rachel, przestraszona.
– Mam ci powie­dzieć, że nie jesteś ani pierw­sza, ani ostat­nia. Tra­fi­łaś do Łań­cu­cha, a Łań­cuch ma dłu­gą histo­rię. Porwa­łam two­ją cór­kę, żeby uwol­ni­li moje­go syna. Zro­bi­li to męż­czy­zna i kobie­ta, któ­rych nie znam. A ty musisz wybrać cel i porwać kogoś, kogo ta oso­ba kocha, żeby Łań­cuch mógł dzia­łać dalej.
– Co?! Czyś ty zwa…
– Słu­chaj dalej. To waż­ne. Porwiesz kogoś, kto zastą­pi two­ją cór­kę w Łańcuchu.
– O czym ty gadasz?
– Musisz prze­trzy­my­wać człon­ka rodzi­ny wybra­nej oso­by, aż ta zapła­ci okup i sama kogoś upro­wa­dzi. Będziesz musia­ła wyko­nać do niej dokład­nie taki sam tele­fon. To, co ja robię tobie, ty zro­bisz swo­je­mu celo­wi. Kie­dy tyl­ko doko­nasz porwa­nia i zapła­cisz pie­nią­dze, mój syn zosta­nie uwol­nio­ny. Kie­dy twój cel kogoś porwie i wpła­ci okup, zosta­nie uwol­nio­na two­ja cór­ka. To pro­ste. Tak dzia­ła i zawsze będzie dzia­łał Łańcuch.
– Że co? Kogo mam wybrać? – pyta Rachel śmier­tel­nie przerażona.
– Kogoś, kto nie zła­mie reguł. Żad­nych gli­nia­rzy, poli­ty­ków ani dzien­ni­ka­rzy – oni zawsze postę­pu­ją wbrew zasa­dom. Kogoś, kto jest zdol­ny do doko­na­nia porwa­nia, kto zapła­ci okup, będzie trzy­mał gębę na kłód­kę i pod­trzy­ma Łańcuch.
– Skąd wiesz, że ja to wszyst­ko zrobię?
– Jeśli nie zro­bisz, zabi­ję Kylie i zacznę od nowa z kimś innym. Jeśli ja zawa­lę, oni zabi­ją naj­pierw moje­go syna, a potem mnie. My już nie mamy wyj­ścia. Powiem to bar­dzo jasno, Rachel: zabi­ję Kylie z zim­ną krwią. Teraz już wiem, że jestem do tego zdolna.
– Pro­szę, nie rób tego. Pro­szę, wypuść ją, bła­gam cię. Bła­gam jak mat­ka mat­kę. To cudow­na dziew­czyn­ka. Nie mam niko­go inne­go na świe­cie. Tak bar­dzo ją kocham.
– Wła­śnie na to liczę. Zro­zu­mia­łaś wszyst­ko, co ci dotąd powiedziałam?
– Tak.
– Do widze­nia, Rachel.
– Nie! Cze­kaj! – woła, ale kobie­ta prze­ry­wa połączenie.

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy