W „(Nie)piękności” Nataszy Sochy nie znajdziecie historii o klasycznym Kopciuszku. Poznacie bohaterkę, która nie jest piękna zewnętrznie, bywa przez to smutna i z pewnością jest samotna. Nie zamierza jednak zmieniać się zewnętrznie – odkrywa, że uroda też może być ciężarem. Dziś rozmawiamy z autorką powieści o tym, czemu nasz wygląd jest aż tak istotny i jak wpływa na nasze życie.
Zuzanna Pęksa: Pani najnowsza książka, „(Nie)piękność” to nie tylko doskonale skonstruowana powieść, ale też studium socjologiczne. Czytelnik otrzymuje całą masę informacji na temat piękna i jego wpływu na ludzkie życie – i to nie tylko w naszym kręgu kulturowym. Czy dużo czasu zajął Pani research, czy po prostu od dawna interesowała się Pani tym tematem?
Natasza Socha: Temat piękna i urody jest wpisany w naszą rzeczywistość. To, jak nas postrzegają inni, zależy w dużym stopniu od tego, jak wyglądamy. Przygotowując się do pisania książki, przeszukiwałam różne źródła dotyczące urody i jej znaczenia we współczesnym świecie. Czytałam różne opracowania i badania na ten temat. Z jednej strony uroda to pojęcie względne., z drugiej – psychologowie i socjologowie pokusili się o stworzenie pewnych standardów piękna, dzięki którym jesteśmy pozytywnie odbierani przez innych.
Na pierwszym miejscu znajduje się ogólna symetria twarzy i ciała. Patrząc na człowieka o regularnych rysach czujemy się bezpieczniej, podczas gdy asymetria (np. krzywy nos) kojarzy nam się z chorobą i ogólną niedyspozycją. Lubimy też, gdy ktoś ma zadbaną, czystą skórę (gorzej oceniamy ludźmi z piegami i plamami na twarzy), zdrowe, ładne zęby i płaski brzuch. Wbrew pozorom twarz może być zupełnie przeciętna i bynajmniej nie musi przypominać wyretuszowanych modelek z billboardów. Badania dowiodły, że najbardziej atrakcyjne są twarze typowe, nieposiadające żadnej zbyt wyróżniającej je cechy (np. ogromnych ust czy przesadnie wystających kości policzkowych). To oczywiście pewne uogólnienia, bo jednak każdy z nas ma własne stereotypy piękna.
Z.P.: Historia Nasturcji, która dostrzega braki w swojej urodzie, nie jest opowieścią o klasycznym kopciuszku, czy serialowej „Brzyduli”, co bardzo mnie ucieszyło. Ta młoda kobieta wie, że nie jest pięknością, wie, co mogłaby poprawić, a jednak tego nie robi. Czy od początku wiedziała Pani, że postawi na jej cechy osobowościowe, a nie na przemianę zewnętrzną?
N.S.: Problem polega na tym, że zazwyczaj brzydule zmieniają się w piękności, bo poprawiły własny wygląd. Mnie chodziło bardziej o to, żeby pokazać, iż uroda ma wiele twarzy. I że nie zawsze to, co uważamy za piękne, musi podobać się wszystkim. Człowiek daje sobie i innym za mało czasu. Dlatego też stawia na to, co rzuca się od razu w oczy. Na piękne włosy, atrakcyjny wygląd, smukłą sylwetkę. A często jest przecież tak, że czyjąś urodę zaczynamy doceniać dopiero po jakimś czasie. Podobnie jest z muzyką. Ta, która od razu wpada nam w ucho, szybko się nudzi. Ta, która zaczyna nas zachwycać dopiero po kolejnym odsłuchaniu, zostaje w nas na dłużej.
Z.P.: „(Nie)piękność” ma bardzo ważny podtytuł – „Ile warta jest Twoja uroda”. Zwróciła Pani uwagę na bardzo ważny problem, bo tak chyba można nazwać to zjawisko – nasz wygląd determinuje więcej aspektów naszego życia, niż sądzimy. Teoria to jedno, ale często można spotkać się z tym zjawiskiem na co dzień. Czy widziała Pani kiedyś na własne oczy dyskryminację z powodu wyglądu lub, wręcz przeciwnie, lepsze traktowanie kogoś tylko dlatego, że był idealnie piękny?
N.S.: Osoby urodziwe znacznie łatwiej zdobywają pracę, są także rzadziej z niej zwalniane. W miejscu pracy są częściej awansowane, nawet jeśli mają takie same, a czasem nawet niższe kwalifikacje od reszty pracowników. Otrzymują więcej spontanicznej pomocy od nieznajomych, choć jednocześnie rzadziej są proszone o wsparcie. Tak po prostu jest.
Mam znajomą, która sama przyznała, że podczas rozmowy kwalifikacyjnej od razu zrozumiała, że nie ma żadnych szans. Choć znała trzy języki i miała doświadczenie, przegrała z gorzej wykształconą, ale ładniejszą kandydatką. Co ciekawsze, tamta kobieta nie była jakąś klasyczną pięknością z wielkim biustem i burzą włosów na głowie, po prostu moja znajoma zbyt mało wagi przywiązała do swojego wyglądu, stawiając wyłącznie na kompetencje. W jej przypadku zadziałał tzw. błąd pierwszego rzutu oka, który polega na tym, iż wszystkie następne informacje są tak zniekształcane, aby pasowały do naszego pierwszego wrażenia (czyli np. nieatrakcyjności fizycznej). Moja znajoma przyszła na rozmowę kwalifikacyjną bez makijażu, z włosami związanymi w supeł i w szarym, burym kostiumie. Przyszły szef podświadomie doszukiwał się w niej cech, które pasowałyby do ogólnego obrazu. Z góry założył, że jest mało sympatyczna, nie lubi integrować się z grupą i ma skłonności destrukcyjne. Jej doświadczenie przegrało z nijakością. Dziś wie, że ładny wygląd to przynajmniej połowa sukcesu. Smutne, ale prawdziwe.
Z.P.: W swej najnowszej powieści pokazuje Pani nie tylko problemy, z którymi borykają się osoby mniej atrakcyjne, ale też niełatwą codzienność klasycznych piękności. Może trudno uwierzyć, że osoby idealne wizualnie mogą mieć z tego powodu jakiekolwiek problemy, ale odczuwają one ciągłą presję, są poddawane ocenie, nie wiedzą czy ktoś lubi je szczerze, czy tylko z powierzchownych powodów. Czy może Pani powiedzieć coś więcej o tym zjawisku?
N.S.: W „(Nie)piękności” jedna z bohaterek mówi: „Na każdym kroku dotyka nas milcząca ocena drugiej osoby. Spojrzenie, opinia, werdykt. I niemal zawsze podświadomie czekamy na końcowe podsumowanie. Na tabliczki z ocenami.”
Żyjemy w czasach urodowej presji. Osoby ładne chcą być jeszcze ładniejsze. Nieustannie poprawiają własny wygląd, żeby być jeszcze gładszą, jeszcze smuklejszą, jeszcze bardziej atrakcyjną. Tak zaczyna się obsesja. Nie patrzą na siebie całościowo, tylko oceniają każdą pojedynczą część swojego ciała. Widzą zmarszczki w miejscach, w których nikt inny by ich nie dostrzegł. Widzą pomarszczone łokcie, nadmiar skóry nad kolanami, pojedyncze plamki na skórze, nieidealne paznokcie, za krótkie rzęsy. I tak dalej. W nieskończoność.
„Każdy dzień to wal¬ka. Każde wyjście na ulicę to przejście się po wybiegu. To nigdy nie jest zwykły marsz z punktu A do punktu B. To cały arsenał zachowań, póz, min, kroków, mimiki, który jest skierowany do innych.”. To również cytat z książki. I również prawdziwy.
Z.P.: W posłowiu wspomina Pani o planach na kolejną książkę, jednak dość enigmatycznie. Czy mogłaby Pani uchylić rąbka tajemnicy i powiedzieć, o czym ona będzie? I – co bardzo ważne dla Czytelników – na kiedy jest planowana jej premiera?
N.S.: Premiera jest zaplanowana na 17 sierpnia. Tym razem na warsztat wzięłam (Nie)młodość, czyli starość. Nasze lęki, obawy przed starzeniem się. Naszą walkę z czasem. Nasze życie z terminem ważności. To będzie historia o kobiecie, która się nie poddaje, chociaż dotyka ją nie tylko starość, ale i choroba. A jednak na przekór wszystkiemu, ona będzie tańczyć. Bo nikt nie ma prawa zabraniać starym ludziom żyć tak, jak chcą.
Z.P.: Bardzo dziękuję za rozmowę!
Rozmawiała Zuzanna Pęksa
Zdjęcie: fot.Bogdan Krężel