Przez wiele lat depresja, nerwica, dwubiegunowość i stany lękowe, mówiąc wprost, obniżały wartość kobiety jako człowieka. Były jednak obecne w literaturze, pokazując nie tyle litość i współczucie okazane bohaterkom, a raczej po prostu konstatację ich stanu. Książki tego typu powstają do dziś, oswajając otoczenie z tym, że depresja była, jest i będzie częścią naszego życia. Jeśli nie doświadczymy jej sami, z dużym prawdopodobieństwem dotknie kogoś z naszych bliskich.
Klarysa Dalloway, „Pani Dalloway” (1920), Virginia Woolf
28 marca 1941 roku niespełna 60-letnia Virginia Woolf zabija się. Jako metodę samobójstwa wybiera utonięcie. By mieć pewność, że nie utrzyma się na powierzchni rzeki Ouse, przezornie wypełnia swoje kieszenie kamieniami. Życie pisarki przeplatane jest silnymi załamaniami nerwowymi. Po tym, które spotyka ją po śmierci ojca, trafia nawet do szpitala psychiatrycznego. Coś, co determinuje całe życie autora, musi siłą rzeczy znaleźć odzwierciedlenie w jego dziełach…
Jedna z bohaterek książek Virginii Woolf, tytułowa Pani Dalloway, wiedzie z pozoru normalne, spokojne i dostatnie życie. Od początku widać jednak, że odczuwa nieuchronne przemijanie – zwraca uwagę na to, jak wybija godziny londyński Big Ben, wraca myślami do swej młodości. Bohaterka kocha życie, jednak wciąż pamięta, ile ofiar pochłonęła niedawno zakończona I wojna światowa – choć sama nie straciła bliskich, echa konfliktu zbrojnego rzutują na jej samopoczucie.
Klarysa Dalloway kurczowo trzyma się tego, że jest piękny czerwcowy dzień, jednak bezustannie pojawiają się w jej rozmyślaniach rozterki. Czy na pewno dobrze wybrała swojego towarzysza życia? Miłość z dawnych lat, Piotr, był człowiekiem niezwykle wymagającym, jednak po kilkudziesięciu latach bohaterka wciąż sama usprawiedliwia się przed sobą w kwestii dokonanego wyboru.
Choć Klarysa cieszy się życiem, uważa je jednocześnie za coś bardzo niebezpiecznego, widać w niej ciągły lęk. Z jednej strony jest to wszystko skutkiem wojennych przeżyć:
To czego świat doświadczył w ciągu ostatnich lat, wydrążyło w nich wszystkich, we wszystkich kobietach i mężczyznach, studnie łez. Łez i smutku, odwagi i wytrzymałości (…).
Z drugiej strony kobieta ma pewne cechy charakteru, które ten lęk wyzwalają. Są to nadwrażliwość i natręctwa myślowe. Bohaterka, choć stara się być zrównoważona i spokojna, nie może znieść tego, że porusza się w niej coś, co sama nazywa potworem:
(…) czuję w duszy, w samej głębinie tego lasu wysłanego liśćmi, uderzenia kopyt i słyszy trzask łamanych gałązek. Nigdy nie być w pełni zadowoloną, nigdy nie czuć się w pełni bezpieczną, bo w każdej chwili ten potwór, ta nienawiść, znów może się odezwać.
By poczuć się dobrze, Klarysie nie wystarcza świadomość, że ma wokół siebie bliskich, którzy ją kochają, że mieszka w pięknym domu i jest zabezpieczona materialnie – wszystko to chwieje się w posadach, gdy do głosu dochodzi „potwór”.
W otoczeniu Klarysy najbardziej cierpi weteran wojenny, Septimus Warren Smith. Mężczyzna trafia do szpitala psychiatrycznego, w którym to rzuca się z okna i ginie. Co ciekawe, nadwrażliwa Pani Dalloway okazuje wiele zrozumienia dla takiego zachowania. W głębi duszy uważa samobójstwo za gest pełen odwagi, na który ona sama nie umie się porwać.
Hela Bertz, „Pożegnanie jesieni” (1927), Witkacy
Hela to bohaterka nie tylko niemoralna, ale też ze wszech miar niestabilna emocjonalnie. Raz jest spokojna, innym razem bezczelnie się śmieje, by zaraz przejść w stan całkowitej obojętności. W czerpaniu z życia pełnymi garściami nie ma granic, a z drugiej strony można zauważyć, że sama siebie nienawidzi:
Była w tej chwili dla siebie uosobieniem obrzydliwości cielesnego istnienia każdej istoty i tej walki ducha z ciałem, która czasem wywyższa go ponad wstrętne zbiorowisko, komórek, ociekające wydzielinami gruczołów, ciemne wewnątrz, krwawe, gorące i śmierdzące — jednem słowem: ohydne, a jednak jedyne i nieuniknione. Miała wstręt do najmniejszego ruchu, do każdego powiedzenia, do każdej myśli nawet.
Znajomy ksiądz mówi Heli, że prędzej odbierze ona sobie życie, niż całkiem oszaleje. I faktycznie, pani Bertz miewa myśli o rozwiązaniu ostatecznym, zwykle o najtrudniejszej dla niej porze dnia – między godziną 9:00 a 10:00 rano. Wtedy to bohaterka Witkacego podejmuje próby samobójcze – 2 razy chce się otruć, a raz zastrzelić, za każdym razem jednak nieskutecznie.
Esther Greenwood „Szklany Klosz” (1963), Sylvia Plath (jako Victoria Lucas)
Jest to autobiograficzna powieść, opowiadająca o pierwszym roku studiów autorki. Roku trudnym, kiedy to pisarka podjęła próbę samobójczą.
Bohaterka książki, Esther, jak każda osoba w depresji, czuje że dzieje się z nią coś złego, że jest niedostatecznie dobra, ma też charakterystyczne dla tego stanu wyrzuty sumienia:
Tego lata byłam pewna, że dzieje się ze mną coś niedobrego, bo jedyna rzecz jaka trzymała się mojej mózgownicy to (…) jeszcze to, jaka jestem głupia, że zakupiłam masę kosztownych, niewygodnych sukien, wiszących teraz w szafie jak śnięte ryby i jeszcze, że wszystkie moje małe sukcesy w college’u rozprysły się w zetknięciu z zimnym marmurem i szkłem fasad drapaczy Madison Avenue (…) A nazywało się to, że przeżywam najlepszy okres swojego życia.
Widać w tym fragmencie to, co towarzyszy wielu osobom w depresji – niezrozumienie otoczenia, bo przecież z pozoru wszystko jest dobrze. Bohaterka zdobywa stypendium, wyjeżdża do Nowego Jorku, odbywa staż w redakcji i prowadzi ciekawe życie towarzyskie. W rzeczywistości czuje się bezwolna, a wszystko toczy się jakby poza nią. Początkowo, gdy jest jej tak smutno, że chciałaby umrzeć, na smutki wystarcza gorąca kąpiel. Stopniowo odechciewa się jej robić cokolwiek, a nawet rozmyślać, czemu tak się dzieje. Pytana o plany na przyszłość odpowiada: sama nie wiem.
Bohaterka, choć opowiada o swoim życiu z dystansem i chwilami wielkim humorem, konstatuje, że pewnie ma nerwicę, skoro nigdzie (ani na wsi, ani w mieście) nie byłaby szczęśliwa. Sprawy takie jak mycie się, zmienianie ubrań, jedzenie, czytanie, czy wakacyjna praca przestają mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Lekarz psychiatra dochodzi do wniosku, że jedynym dobrym lekarstwem będzie „kuracja wstrząsowa w jego prywatnej klinice”.
Sama Sylvia Plath, cierpiąca na depresję i brak pieniędzy po rozstaniu z mężem, popełniła samobójstwo przez zatrucie gazem 11 lutego 1963 roku.
Evie, „Jestem już normalna?” (2018), Holly Bourne
O powadze tej z pozoru zwyczajnej powieści dla nastolatek niech świadczy znak zapytania, który pojawia się w jej tytule. Evie walczy z nerwicą natręctw i lękami. Idzie jej coraz lepiej, przyjmuje mniejszą niż wcześniej dawkę leków, chodzi też na terapię. Dba o siebie, starając się jednocześnie wrócić do „normalnego” życia – nauki, spotkań z przyjaciółmi, mycia rąk bez kompulsywnego powtarzania tej czynności.
Dla dziewczyny, która tak wiele przeszła, nie jest to bynajmniej proste. Chcąc być jak pozostałe dziewczęta, zamierza między innymi znaleźć sobie chłopaka. To, jak zauważa terapeutka Evie, jest trudne nawet, gdy nie bierze się leków psychotropowych. Świat nastolatków sam w sobie jest bowiem po prostu nieprzewidywalny i pełen stresów. Bohaterka widząc wciąż zatroskane spojrzenie swoich rodziców, nie rozumiejąc, czemu nie może nazywać swojej choroby po imieniu przy siostrze, zaczyna się zastanawiać, czy jest już normalna…
Dziewczyna zaczyna czuć się jak projekt naukowy swoich rodziców, dla których jedynym celem staje się dopilnowanie, by choroba córki więcej nie powróciła. Przez to nastolatka odczuwa ciągłą presję. Zauważa też, że wiele dobrego zrobił wzrost świadomości społeczeństwa na temat chorób psychicznych, jednak sprawy poszły o krok za daleko. Dziś każdy, kto nieco się zdenerwuje, mówi, że ma atak paniki, a osoba o zmieniających się nastrojach śmieje się, że to choroba afektywna dwubiegunowa. Tymczasem, wcale tak nie jest, a bagatelizowanie wymienionych chorób, może sprawić, że nie zauważymy najgorszych objawów – myśli samobójczych. Bo o tym też jest mowa w tej z pozoru lekkiej i przyjemnej książce dla młodzieży.
Między opisem przypalonej kolacji a szykowania się na imprezę, znajdziemy jak najbardziej poważne odwołanie do tego, że depresja jest jak rak – może zabić. I tak jest w istocie. Co roku w Polsce w wyniku samobójstw śmierć ponosi więcej osób niż w wypadkach drogowych. W 2017 roku zabiło się mniej osób niż w roku poprzednim. Nie dlatego, że poprawił się nasz stan psychiczny. Prób samobójczych było więcej, po prostu mniej z nich było skutecznych…
Zuzanna Pęksa – Absolwentka filologii polskiej, specjalność filmoznawstwo. Miłośniczka literatury faktu, w szczególności opowiadającej o II wojnie światowej i wybitnych kobietach. W wolnych chwilach pisze dla portalu CiekawostkiHistoryczne.pl i “Tele Tygodnia” oraz prowadzi fanpage Kobiety w historii.