Gdybym miał być konsekwentny, po zestawieniu dwudziestu książek z kotem i tyluż z psami, na warsztat w trzecim kroku powinienem wziąć rybki, kanarki, chomiki, szczury albo papugi, względnie konie bądź węże (być może kiedyś to nastąpi); ale tym razem przyszedł czas na literackie monstra (o osobnym artykule z mitologicznymi stworami także myślę). Muszę tylko przestrzec wszystkich liczących na współczesne utwory – będę skupiał się generalnie na prototypowych dziełach.
Dracula – Bram Stoker
Jedna z najbardziej ikonicznych dla popkultury postaci wzorowana jest na osobie Włada Palownika, hospodara wołoskiego z drugiej połowy XV wieku, na którego trop wpadł Bram Stoker, przeszukując historyczne źródła. Sama powieść napisana jest według konwencji epistolarnej, czyli historia opowiadana jest za pomocą listów, wpisów do pamiętnika czy fragmentów z gazet. Co ciekawe, centralny motyw opowieści (zasadniczy dla tematu zestawienia) nie jest wcale pionierski w literaturze, ani romantycznej (tu przodują Johann Wolfgang Goethe z poematem Narzeczona z Koryntu – 1797 – oraz John Polidori wraz z Wampirem z 1819 roku), ani folkloru (choćby wierzenia słowiańskie). Niemniej, Dracula Stokera pozostaje dziełem z tego obszaru bodaj najbardziej wpływowym i kanonicznym w literaturze.
Zgroza w Dunwitch – Howard Phillips Lovecraft
Na próżno doszukiwać się mitologicznych czy legendarnych prototypów Cthulhu, chociaż nie można takich całkowicie odrzucić, bo Lovecraft garściami czerpał z tradycji literackiej oraz folkloru. Jednak nas nie powinno to zbytnio interesować, ponieważ moglibyśmy tak odkopywać wykorzystane świadomie i nie, przeobrażone, zmodyfikowane, nieprekursorskie motywy bez końca. Nie można za to wyjść naprzeciw twierdzeniom o oddziaływaniu prac Lovecrafta z tzw. mitologii Cthulhu (skupiającej się na kosmogonii, tytułowym, ale i pokrewnym stworom pochodzenia nieziemskiego), bowiem inspirują (i inspirowały) rzesze pisarzy (w tym Rogera Zelaznego, Terry’ego Pratchetta, Neila Gaimana czy Eugeniusza Dębskiego) i innych artystów (muzyka: Metallica, komiks: User Friendly J.D. Frazera, gry: Zaginięcie Ethana Cartera Adriana Chmielarza).
Niemniej, skupiając się na temacie przewodnim, warto przytoczyć sztandarowego potwora – Cthulhu – humanoidalnego olbrzyma o głowie ośmiornicy, ze smoczymi skrzydłami i wielkim skrzydłami, uśpionego na dnie Pacyfiku w zatopionym mieście R’lyeh (nawiązania do Atlantydy czy bretońskiego Ys nieprzypadkowe), gdzie oczekuje odpowiedniej koniunkcji. Jego esencją – w myśli Lovecrafta – było magnetyzowanie i odpychanie, czyli alegoryczne ukazanie ludzkiej ciekawości do tego, co nieznane, obce, z założenia niebezpieczne, tajemnicze.
Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz – Mary Shelley
Czerwiec 1816 eufemistycznie rzecz mówiąc nie był ładny, wulkan Tambora postanowił zrobić niespodziankę i eksplodował, zapewniając światu tzw. rok bez lata. Nad jeziorem Genewskim lord Byron gości troje przyjaciół i zachęca do wspólnej zabawy – wymyślania historii. Osiemnastoletnia Shelly doznaje olśnienia nocą 16 czerwca, gdy koszmar o człowieku klęczącym przy monstrum, poskładanym z różnych kawałków, nie daje jej spać. Wówczas rodzi się opowiadanie na bazie snu, potem powieść. Bardzo romantyczna historia, bo i czasy takie były. Prekursorski utwór nie tylko okazał się fascynującą gotycką opowieścią, grozą zasługującą na piedestał, ale i dużo później został uznany za pierwsze dzieło w konwencji science fiction.
Sam motyw człowieka wskrzeszonego nie jest wprawdzie niczym nowym – za sprawą Jezusa młodzieniec z Nain i Łazarz odzyskali życie, w mitach greckich Zeus (albo Kalliope) wskrzesił Adonisa, w egipskich Horus Ozyrysa, zaś w wierzeniach voodoo zmarli (nie w pełni) oddają się we władzę wskrzeszających ich: stwór Frankensteina jest czymś pomiędzy wskrzeszonym w ujęciu starożytnym i wudu, nie do końca odzyskuje dawne życie, ale i nie staje się podległy twórcy. Niemniej, od dawnych przekazów i wierzeń oddziela go brak mistycznych sił oraz nauka, za sprawą której (zaawansowanej medycyny, biologii i fizyki) miał stać się żywy. Samego stwora można poddawać wszelakim analizom i interpretacjom, co oczywiście badacze literatury, (pop)kultury czy nawet biolodzy czynią. Nic dziwnego, widok i filozofia istoty poskładanej z różnych części ludzkiego ciała (tzn. od różnych ludzi), zszytych ze sobą, nie jest czymś codziennym i od razu zastanawia.
Doktor Jekyll i pan Hyde – Robert Louis Stevenson
Chyba najbardziej znane dzieło (obok Wyspy skarbów) szkockiego powieściopisarza doby neoromantyzmu to właściwie nowelka, opierająca się na wątku „terraforma” (człowieka przeobrażającego swe ciało samoistnie, „na zawołanie”). Cała opowieść rozpoczyna się wraz z odkryciem przez cenionego londyńskiego lekarza, dr Jekylla, eliksiru pozwalającego na zmianę kształtu – pozornie wiekopomne odkrycie, staje się także dla doktora przekleństwem. Pan Hyde – swoiste alter ego – odzwierciedla rzekomo pierwotne zło, drzemiące na dnie ludzkiej duszy, Freudowskie „id”, demoniczną rządzę mordu. Po ponownej zmianie w spokojnego, altruistycznego lekarza, uwięziony potwór walczy z nim o władzę nad umysłem. Doprowadza to do szaleńczych myśli, stresu i niemocy, pogodzenia się ze swoją podwójną tożsamością.
Oddziaływanie i czerpanie z dzieła w (pop)kulturze stało się czymś naturalnym i coraz częściej zatraca się trop pierwowzoru, choćby w niedawnym obrazie Split Manoja Nighta Shyamalana, w którym – dla znających prototyp – tropy są oczywiste, a rzadko natrafiałem na takie w analizach i recenzjach. Sam motyw metamorfozy co prawda też nie jest czymś nowym, bo mitologie i wszelkiego rodzaju wierzenia, klechdy wcale często korzystały z tego toposu: bogowie w zwierzęta, młodzieńców, starów, książęta w bestie, naznaczeni w wilki. Jednak Stevenson zdaje się podchodzić z obawą do uzyskania przez człowieka wreszcie takiej możliwości – i w dobie operacji plastycznych, biologicznych zmian płci oraz akcentowania istotności zaburzeń psychicznych postać dr Jekylla i pana Hyda nabiera nowego znaczenia.
Biesiada widm – Aleksander Dumas
Sam tytuł niewiele może powiedzieć o totalnym nawiązaniu książki, ale alternatywna polska nazwa zbioru jest bodaj dla wszystkich jednoznaczny, bowiem 1001 opowieści o duchach: Jeden dzień w Fontenay-aux-Roses wyraźnie wskazuje na pewną relację z Księgą tysiąca i jednej nocy. Owszem, strukturalnie również mamy do czynienia z pewnym powieleniem, bowiem Dumas skrzętnie zadbał o to, by nie było mowy o jakimkolwiek plagiacie, lecz o otwartej inspiracji. Świadek morderstwa nie może opuścić miasta przed zakończeniem postępowania, podczas oczekiwania zebrani dla umilenia czasu snując opowieści niezwykłe, w których pojawiają się istoty paranormalne, duchy, wampiry i wiele nienaturalnych zjawisk.
Powrót z piekła – Clive Barker
Niepozorna nowela Clive’a Barkera, zarówno pisarza, jak i reżysera, zajmującego się dość nieschematycznymi wizjami grozy, stała się niejako zaczątkiem swoistej franszyzy horrorów (na ten rok zapowiedziano dziesiątą odsłonę filmu Hellraiser: Judgment). Opowiadanie podejmuje się w dość ciekawy sposóbmotyw sadomasochizmu i czyni z niego pożywkę dla fabuły (oprócz tekstu dla dziesięciu filmów!), a Barker stara się przeanalizować elementy łączące rozkosz i cierpienie.
Co ciekawe, nie korzysta bezpośrednio ani z kosmitów, ani z mitologii (choć się nimi mocno inspiruje), tylko obiera ścieżkę multiwersum, zamieszcza w ramach swego świata kostkę Lemarchanda – klucz do wymiaru Cenobitów (zaczerpnięte z formuł życia sakralnego), gdzie można doznawać bezgranicznych rozkoszy, ale też nierozerwalnych z nimi cierpień (coś dla rozważań hedonistycznych). Owa rasa, podporządkowana swoistej strukturze życia, nie tylko zapewnia „wybrańcom” dostąpienie zaszczytu rozkoszy-cierpienia, lecz ściga tych, którzy wyrwali się z ich szponów, aby ponownie doznali ich daru.
Lokis. Rękopis profesora Wittembacha – Prosper Mérimée
Co prawda pozycja nie wywarła zbyt wielkiego wpływu na popkulturę, ale jeden z polskich filmów grozy (i to tych całkiem udanych, w reżyserii Juliusza Machulskiego) zawładnął swego czasu krytyką. Francuska nowelka stawia przed czytelnikiem wielkie wyzwanie i możliwości, bo interpretacja fabuły wcale nie jest prosta – nie wiemy do końca, co jest prawdą, a co wyłącznie mylnym zarzutem, złośliwym oskarżeniem, wytworem wybujałej wyobraźni. Dwie rzeczy mimo wszystko sprawiają, że po lekturę warto sięgnąć: bogato zarysowane tło Żmudzi XIX wieku oraz motywy nadnaturalne (wiedźma, niedźwiedziołak).
Szczęki – Peter Benchley
Czytelnicy znad Wisły zapoznali się z pozycją za sprawą głośnej produkcji Stevena Spielberga z 1975 roku, pierwszego blockbustera (choć ostatnia część z adaptacyjnej serii okazała się wielką klapą, pełną błędów logicznych czy scenariuszowych, krytyka dosłownie zrównywała ją z ziemią), co wydaje się zastanawiające, gdy konfrontujemy ten fakt z ponad czterdziestotygodniową obecnością pierwowzoru na amerykańskiej liście bestsellerów. Groza obecna w powieści z kolei bazuje na rzeczywistych wydarzeniach, znanych powszechniej jako ataki rekinów z New Jersey.
Co się jednak tyczy utworowego monstrum – rekina-ludojada – nie jest czymś nadnaturalnym w porównaniu z wcześniej wspomnianymi, ale jego zachowanie, mimo że zgodne z naturą, zostało w książce nieco wyolbrzymione, choć twierdzi się, że strach płynący z obecności, konfrontacji i ucieczek przed pływającym potworem, oddają realizm podobnych zajść.
Golem – Gustav Meyrink
Jedna z najtrudniejszych – dla mnie – powieści, jakie znalazły się na tej liście – nie ze względu na formułę czy fabularne wymagania, lecz na bogatość i spójność żydowskiej symboliki, bohaterów i wartości, które dla niewtajemniczonych (są to wszak części odmiennej kultury) nie są jasne i w pełni zrozumiałe (mimo że kultury oparte na chrześcijanizmie właściwie nań bazują). Nie oznacza to, że powieść sama w sobie sprawia problemy i opowiada o czymś, czego powszechny czytelnik nie zrozumie, bo Golem ma wymiar wręcz kryminalny – spisek, piękna nieznajoma czy pościg też są tu wpisane – aczkolwiek to sfera duchowa, oniryczna, ezoteryczna, związana z tytułowym Golemem wymaga od interpretatora najwięcej, lecz oddaje z nawiązką.
Mnich – Matthew Gregory Lewis
Oto pojawienie się po raz pierwszy (1796) mnicha – dotychczas w literaturze przedstawianego jako pasterza, osobę pomocną i głoszącą wzorce zachowań, nieskazitelną wobec Boga i surową względem grzeszników – w ciemnych, haniebnych wręcz barwach. Co ciekawe młody Lewis (napisał powieść w przeciągu dziesięciu tygodni) nie tyle od razu postawił mnicha w roli złego, co ukazał upadek jednego z najbardziej pochłoniętych i oddanych wierze. Hiszpania, lata żarliwego tępienia herezji i oznak braku przywiązania do Boga, gorące temperamenty i „głębokie” zamki – słowem: materiał, z którego stworzono gotycką opowieść wysokiej próby – a uwypuklają to wątki demoniczne, romansowe i zbrodnicze.
W treści bardzo istotne (i moim zdaniem przepięknie sklecone) są poetyckie formy, nadające całości dodatkowych wymiarów i akcentujące (wraz z wtłoczoną weń historią w opowieści o krwawiącej zakonnicy) gotycki charakter dzieła. Jednak to postać diabła i jego służebnicy powinna interesować nas ze względu na temat: diabeł nie pojawia się zbyt często, jego obecność oznacza przełom w fabule (podpisanie paktu; finałowa scena), lecz demoniczna służebnica to zupełnie inny kwiatek – narzędzie za sprawą którego tytułowy mnich upadł i stał się niegodnym obcowania z ludzkością zbrodniarzem, dokonującym… potworności. Być może pojawia się tu także odpowiedź, do czego może być zdolny człowiek w obliczu niektórych możliwości i jakie granice jest w stanie przekroczyć, aby dostać to, czego chce.
Egzorcysta – William Peter Blatty
Podobnie jak Clive Barker, amerykański artysta również na bazie swoich literackich form reżyserował filmy, cieszące się niemałą popularnością, choć osobiście uważam kino i literaturę Blatty’ego za bardziej wyrafinowane (statuetka Oscara, dwa Saturny i Złote Globy o czymś także świadczą) – widać to w walorach literackich, których co prawda Barkerowi odmówić nie można, acz w porównaniu do Blatty’ego nie mogą one pojawić się na tym samym pułapie (właściwie, taka konwencja i estetyka – zarówno filmów i literackich utworów – to świadomy wybór Barkera). Niestety, książek Blatty’ego w Polsce nie ukazało się zbyt wiele, bo dwie (i tekst w antologii), z tego jedna przeszła bez większego echa (Dimiter), a drugą można zdobyć w niedawnym wznowieniu (właśnie jubileuszowego Egzorcystę).
Wielu osobom może się wydawać, że na łamach książki nie dzieje się nazbyt dużo – sceneria rzadko ulega zmianie, a gdy fabuła się zawiązuje prawie w ogóle, wszystko zamyka się w hermetycznym miejscu, gdzie para duchownych (doświadczony egzorcysta i młody ojciec) postanawia wypędzić demona z opętanego ciała dwunastolatki. Wszystko, co się wówczas dzieje może przerazić, a stopniowo, sukcesywnie zagęszczana atmosfera dodaje całemu (fabularnemu) zajściu wiarygodności. Słowo nowelizacja faktów nasuwa się samo, mimo że pozostajemy świadomi fikcyjności wypadków.
Maska Czerwonego Moru – Edgar Allan Poe
O Edgarze krąży wiele niepokojących historyjek i niepotwierdzonych anegdot, ale to nic w porównaniu z tym, co zawiera się w jego twórczości. W Masce Czerwonego Moru ukazuje wcale intrygującą koncepcję obrony przed zarazą morową, pozwalającą na wiele różnych interpretacji, ale w denotacyjnym ujęciu w zamku pojawia się personifikacja Śmierci. Opowiadanie co prawda nie stanowi rozległego tekstu, atmosfera nie przytłacza, wręcz przeciwnie bawi się swoistymi przeciwnościami emocjonalnymi – w miejscach niepewnych, ciemnych, gotycko przerażających panuje śmiech i zabawa, śmierć tych spoza zamku nie jest ważna, nie należy się nią przejmować, tylko wykorzystywać wolny czas na rozrywkę. Taka postawa spotyka się z bardzo wyraźną karą. Raptem dziesięć minut czytania, a wrażenia pozostaną na całe życie, zaś „potwór” odbiega znacznie od tych najpopularniejszych. Chociaż w popkulturze stał się już – niekoniecznie za sprawą Poego – postacią nieco mniej ikoniczną od wampira czy wilkołaka.
Demon ruchu – Stefan Grabiński
Już nieco zakurzony zbiór opowiadań – w tym roku autor będzie bardzo pięknie wydany, ale o tym na razie proszę cicho – połączonych tytułowym, przewodnim motywem, budzącym pewne interpretacyjne wątpliwości, co do samej istoty „demona ruchu”. Jednak jest to dość nietypowa „postać”, nadająca irracjonalne nuty opowieścią. Ponadto w przypadku tych utworów mowa o nurcie tzw. grozy kolejowej, tematyka konduktorów, pociągów, lokomotyw, torowych szlaków i nawiedzonych stacji, ale nie brak tu także rysów okultyzmu, demonologii czy parapsychologii, A do tego, jaka nastrojowość i sprawne posługiwanie się napięciem!
Upiór w operze – Gaston Ceroux
Zdecydowanie sama powieść gotycka nie przebiła się tak do świadomości społecznej odbiorców (pop)kultury, jak musical Andrew Lloyda Webbera, oraz liczne adaptacje filmowe i teatralne. Jednak trzeba pamiętać, że to właśnie ten utwór stał się wzorcem i inspiracją dla wielu późniejszych dzieł.
Co ciekawe potwór działa i istnieje w tym utworze nie na zasadzie typowego monstrum z opowieści grozy, lecz podobnie jak Quasimodo z Katedry Marii Panny w Paryżu Wiktora Hugo – okaleczony człowiek, w tym wypadku ktoś przypominający „żywego trupa”, Eryk. Czytelnikowi przychodzi poznać dogłębniej historię tytułowego bohatera, dlatego o wiele prościej jest zrozumieć jego motywację, zachowania i sposób patrzenia na świat, a także geniusz. Ukrywanie się w piwnicach paryskiej opery i wielka tajemniczość doprowadziły do tego, że jedni w ogóle nie wierzyli w istnienie skrytego gdzieś geniusza, a inni postrzegali go jako… upiora.
Silmarillion – J.R.R. Tolkien
Wizerunek wilkołaka utrwalił się w popkulturze za sprawą tysięcy tekstów kultury i zapewne mało osób zwróciłoby uwagę na Silmarillion Tolkiena – o ile w ogóle ktokolwiek by ten utwór wspomniał. Znane z mitów greckich, germańskich czy słowiańskich bestie różnią się w szczegółach, ale posiadają też niemało cech wspólnych. Oxfordzki profesor – mimo że nietrudno było to pominąć – także skorzystał z archetypu wilkołaka, oswajając go ze swoim sztandarowym uniwersum, Śródziemiem, i podporządkowując władcom ciemności.
Bodaj najintensywniejsze wystąpienie wilkołaków (oprócz licznych wspomnień w tekście) miało miejsce na Tol-in-Gaurhoth (Wyspie Wilkołaków), gdzie z rozkazu Saurona, wówczas podwładnego Morgotha, wybudowanej tam wieży strzegły między innymi wilkołaki. Jeden z głównych bohaterów opowiadań ze zbioru, Beren, został tam uwięziony, a na ratunek mu przybyła ukochana Lúthien i Huan, olbrzymi, rozumny wilczarz. Ten ostatni zdołał pokonać wszystkie wilkołaki – wraz z Sauronem w postaci jednego z nich.
Saga o potworze z bagien – Len Wein i Berni Wrightson
Opowieść o człowieku – w medium komiksowym – przemienionym w bagienną bestię na skutek mutagennego wypadku, dla niektórych może być nie do końca znana. Choć same historie nierzadko adaptowano. Początkowo tytułowy potwór z bagien nie był szczególnie skomplikowanym bohaterem – miał zapewniać silny stymulant rozrywki i oferować nowy model potwora, wzorowanego m.in. na Potworze z Czarnej Laguny z 1954 roku w reżyserii Jacka Arnolda.
Seria stała się na tyle popularna, że rozbudowywano ją i kontynuowano, a wreszcie włączono do uniwersum DC, czyniąc z potwora z bagien swoistego superbohatera, posługującego się telepatią, nad wyraz szybką regeneracją ciała i przede wszystkim nadnaturalną zdolnością do kontrolowania roślinności. Warto podkreślić, że największy wpływ na ukształtowanie się postaci miał Alan Moore, nadając jej filozoficznego rysu i pogłębiając psychologię.
Kraken – China Miéville
Są książki z bardzo wyraźnie zarysowanymi potworami – Dracula, Egzorcysta czy Szczęki – ale są też takie, znajdujące się w centrum uwagi czytelnika, acz nie stanowiące bezpośredniego przeciwnika, zagrożenia, czego dowodem Smok Griaule Luciusa Sheparda bądź właśnie Kraken Chiny Miéville’a. Oprócz surrealistycznej magii i wojujących kultów podziemnego Londynu, gdzie szykuje się swoista wojna.
Sam tytułowy kraken – eksponat Muzeum Historii Naturalnej – nie wykazuje szczególnej „ruchliwości”, ale zostaje uprowadzony, a jeden z pracowników stara się go odszukać, przenikając do środowisk okultystycznych, magicznych i przestępczych. Wreszcie trafia na trop „podopiecznego”, który okazuje się Bogiem osobliwych wyznawców, pragnących końca świata. Czyżby Lovecraft z Cthulhu miał tu jakieś inspiracyjne zasługi?
Mumia – Anne Rice
Anne Rice zasłynęła z freudowskiego przeanalizowania postaci wampira w cyklu Kronik wampirów, chociaż nie była to książka o charakterze naukowym czy popularnonaukowym, ale wciągająca beletrystyka. Niemniej, autorka na swym koncie ma Dzieje czarownic z rodu Mayfair, Dar wilka czy Chrystus Pan, podejmujące bardzo różnorodne, nierzadko kontrowersyjne tematy. W twórczości znajduje się także Mumia, budząca mieszane uczucia wśród czytelników, lecz dostarczająca dość ciekawego spojrzenia na tytułowego potwora i bohaterów Starożytnego Egiptu – sama powieści toczy się jednak w edwardiańskiej Anglii.
Znane z popkultury mumie nie mają tak wyglądającego rodowodu w wierzeniach – mumifikacja miała zabezpieczać osoby majętne, dostojników państwowych przed rozkładem za pomocą nasiąkniętych bituminem bandaży; co miało im zapewnić życie wieczne, rozpoznanie przez bogów. Do literatury mumię – jako swoistego potwora – wprowadziła niejako fascynacja odkryciami w Egipcie, a prekursorami wykorzystywania tego motywu byli między innymi Robert E. Howard czy Théophile Gautiera. Anne Rice korzysta z tego dorobku, szczęśliwie dodając od siebie wiele nowych refleksji i ujęć, a sama mumia nie przypomina aż tak bardzo wizerunku stworzonego choćby przez Universal Pictures.
Król w Żółci – Robert W. Chambers
Wplecenie akurat tej pozycji na listę literackich potworów może budzić pewne wątpliwości, ale przecież nie każdy potwór od razu musi mieć fizyczną formę czy włochatą namacalność. Król w Żółci, zbiór wydany przez niewielkie C&T, zawiera w sobie zasadniczo cztery opowiadania, składające się na tytułową miniserię. Zawarte w tomie teksty niewiele mają ze sobą wspólnego – oprócz swoistego świata szaleństwa, teatralnej sztuki i postaci władcy „niezwykłego” królestwa.
Potwór nie jest tu realistyczny, nie jest też surrealistyczny czy mityczny, ale raczej symboliczny, jako coś, ktoś będący powodem i efektem pogłębiającego się szaleństwa. Opowiadania niesamowite Chambersa starają się zwykle subtelnie, stopniowo rozwijać pomysł sztuki, za sprawą której bohaterów dotyka wariactwo i trafiają do upadłego królestwa Carsossy, gdzie dwa słońca rozgrzewają serca i wypalają umysły, a wszystkim wokół włada postać Króla w Żółci.
Magiczna wyspa – William Seabrook
Jedyna ze wszystkich zawartych w zestawieniu książek nieoperująca językiem fikcji, tylko obserwacji i refleksji. William Seabrook, wagabunda o dość specyficznym usposobieniu, jak sam mówi awanturnik, dziennikarz, kanibal (sic!) i przyjaciel Aleistera Crowleya, opisujący bogate wierzenia i obyczajowość ludu Haiti – nie brakuje w tekście także ciekawego, dokładnego opisu religii voodoo.
W niej też – co dla tematu przewodniego najważniejsze – zostają przedstawieni zombie, aczkolwiek jeszcze w formie oryginalnej, dopiero potem popkultura wzięła sobie rejestrację Seabrooka za pożywkę i wytworzyła jedzącego mózgi, powolnego i bezmyślnego potwora. Potwór z Magicznej wyspy bliższy jest metafizyce czy hipnozie, to osoba „wskrzeszona”, otumaniona albo silnie zniewolona (najczęściej za pomocą środków odurzających), wykonująca polecenia osoby kontrolującej ją. Zdawać by się mogło, że taka wizja już dawno przeminęła, ale obraz, jaki w Magicznej wyspie spopularyzował Seabrook często wykorzystywano do lat 60., gdy na ekranach kin pojawił się film Noc żywych trupów George’a Romera.
Adrian Turzański – urodzony pod znakiem Skorpiona, w roku Leona zawodowca, Pulp Fiction, Króla Lwa i filmowych adaptacji Maski oraz Kruka. Kulturoznawca, pożerający szeroko pojętą popkulturę, choć nie wyłącznie. Redaktor, krytyk, szortalista, publicysta, bibliofil, a przede wszystkim homo verecundus. Przez swoje krótkie życie przebywający w różnych subkulturach, kręgach i środowiskach. Ma swój gust i swoje zdanie. Bynajmniej nie konformista.