Klasyczna powieść Agathy Christie pt.: „Morderstwo w Orient Expressie” doczekała się w 2017 roku swojej drugiej Hollywoodzkiej adaptacji filmowej w reżyserii Kennetha Branagha. Wypełniona po brzegi gwiazdami jak Judi Dench, Johnny Depp czy Penelope Cruz, zebrała w miarę przyzwoite recenzje, ale nie da się ukryć, że głównym uczuciem po seansie była chęć powrócenia do książkowego pierwowzoru.
Jedna z najbardziej cenionych pisarek współczesnego kryminału, Alex Marwood, w wywiadzie udzielonym dla naszego portalu dobitnie stwierdziła: „Zawsze gdzieś z tyłu głowy jest Agatha Christie. Nie da się być autorem kryminałów, nie będąc pod wpływem jej twórczości.” I trudno się z tym nie zgodzić. Pomijając twórczość Arthura Conana Doyle’a, ciężko o bardziej reprezentatywnego autora historii z charyzmatycznymi detektywami, precyzyjnie rozplanowaną fabułą oraz efektowną i często zaskakującą zagadką kryminalną. Opublikowane w 1934 roku „Morderstwo w Orient Expressie” bez wątpienia możemy uznać za jeden z najsłynniejszych i zarazem najbardziej modelowych utworów angielskiej pisarki. Doskonale znana wszystkim fanom literatury kryminalnej fabuła uwypukla wszystkie atuty Christie: klarowną prozę, odpowiednią dawkę suspensu, dobrze odmalowane tło społeczne oraz przede wszystkim Herculesa Poirota, być może najbardziej znanego po Holmesie detektywa w historii literatury.
Co więcej, odnośnie tejże powieści powszechne są wśród krytyków, że próżno szukać lepszego rozwiązania zagadki w bogatej bibliografii Christie, której wpływ na kryminał jest nieoceniony. Pisarzy próbujących pójść śladami zmarłej w 1976 roku mistrzyni jest niezliczona ilość, a w przypadku ludzi jak Anthony Horowitz mamy wręcz do czynienia z utalentowanymi i przebiegłymi kontynuatorami. Angielski pisarz jest zresztą kimś w rodzaju specjalisty od nowych przygód najbardziej ikonicznych postaci literatury – dość powiedzieć, że w swoim résumé posiada powieści o Sherlocku Holmesie i Jamesie Bondzie. Niemniej silna więź łączy go z autorką „Domu nad kanałem”. Swego czasu udzielał się mocno jako scenarzysta przy popularnym serialu telewizyjnym „Poirot”. Jego najnowsza książka, „Morderstwa w Somerset” (premiera w Polsce odbyła się 26 września 2017 roku), jest nie tylko jego pierwszym pełnoprawnym kryminałem w karierze, rzecz jasna mocno zainspirowanym Agathą Christie, ale także udanym postmodernistycznym odczytaniem konwencji. Bowiem dzieło Horowitza to standardowy przykład powieści szkatułkowej. Redaktorka Susan Ryeland natrafia na niezwykle intrygującą i niepokojącą zagadkę – okazuje się, że najnowszy wydruk powieści autora cyklu bestsellerowych kryminałów Alana Conwaya, może opowiadać o czymś zupełnie innym i nie do końca zmyślonym. W trakcie czytelnicy wraz z Susan przekonają się, że znalezienie winnego w książce może rzucić światło na sprawę w prawdziwym życiu. Horowitz z lubością dokonuje tutaj dekonstrukcji kryminałów ze złotej ery, jednocześnie oddając im hołd i zabawnie je pastiszując. Fabuła jest przyjemnie poplątana, pełna aluzji do Christie i nawet do własnej twórczości autora. I w pewnym sensie jest to literacki róg obfitości – zamiast jednej zagadki, otrzymujemy dwie. Idolka autora mogłaby być dumna.
To samo można rzec o J.K. Rowling, która w serii o Cormoranie Strike’u (napisanej pod pseudonimem Robert Galbraith) dość wyraźnie czerpie z tradycyjnej powieści kryminalnej spod znaku Christie. Już w pierwszej książce „Wołanie kukułki” (2013) jest to nadto zauważalne. Historia o prywatnym detektywie Strike’u, który zostaje zatrudniony przez brata zmarłej supermodelki, by dowieść, że jej śmierć nie była samobójstwem, pomimo współczesnego miejsca akcji i języka, jest utrzymana w dość staroświeckim duchu. Odnajdziemy w niej niemałą ilość mylnych tropów i dyskretnie umiejscowionych wskazówek, jawnie sugerujących, że Rowling pilnie przerobiła zasady obowiązujące w prozie najpoczytniejszej pisarki wszech czasów. Nie inaczej jest z wydanym rok później „Jedwabnikiem”. Jego synopsis związane z zamordowanym w dziwnych okolicznościach pisarzem wygląda niczym zagubiony rękopis Christie. I ponownie paradygmat starych powieści detektywistycznych jest w większości niezachwiany, bo natrafimy na barwne opisy hermetycznego świata podejrzanych, zdyscyplinowane przesłuchania świadków oraz klasyczną scenę zebrania bohaterów w jednym miejscu, aby protagonista mógł odkryć tożsamość zabójcy. W skład tej wartko napisanej trylogii wchodzą jeszcze „Żniwa zła”, a w przygotowaniu jest już czwarta część.
Czytelnicy szukający czegoś podobnego do prac autorki „4.50 z Paddington” powinni zwrócić uwagę na „Księżycowy kamień” Wilkiego Collinsa. Ta wydana w 1868 roku książka jest przez wielu uznawana za jedną z pierwszych powieści kryminalnych w anglojęzycznej literaturze. Miała też ogromny wpływ na kształt twórczości angielskiej prozatorki. Wybitny poeta T.S. Eliot ochrzcił ją swego czasu najlepszą powieścią detektywistyczną w gatunku, którego wymyślenie przypisał właśnie Collinsowi. Ciężko o lepsze rekomendacje. Fabuła skupia się na tytułowym skradzionym diamencie, który zdobił czoło posągu hinduskiego Boga Księżyca. Młoda angielka Rachel Verinder dziedziczy ów diament w spadku po swoim wuju, otrzymując go na swe osiemnaste urodziny. Z racji, że na diamencie ciąży klątwa boga Wisznu, wszyscy zamieszani w jego kradzież wpadają w tarapaty. Na domiar złego, za śladem Księżycowego Kamienia podążają hinduscy kapłani, który zrobią wszystko, aby go odzyskać. Gdyby się przyjrzeć konstrukcji opowieści, to jak na dłoni widać, że Collins zawarł najistotniejsze atrybuty kryminału, bowiem pojawia się m.in. postać cenionego i wysoce wykwalifikowanego śledczego, rabunek w rezydencji ziemskiej, duża ilość fałszywych podejrzanych, nieoczywisty sprawca, rekonstrukcja zbrodni i nagły zwrot akcji w zakończeniu. Dziś niesłusznie zapomniana, powieść posiada charakterystyczną dla XIX wiecznej prozy nieśpieszną narrację i zaskakuje równowagą, z jaką jej autor żeni poważny dramat oraz sensację z humorystycznymi wstawkami. Imponująco wypada zarówno oddanie kradzieży diamentu, jak i nakreślanie charakterów i motywów danych postaci. Rzecz obowiązkowa dla koneserów.
Zaś gdyby tylko pozostać przy „Morderstwie w Orient Expressie”, to szybko można się przekonać, że nie jest to jedyny udany kryminał, którego akcja związana jest w jakimś stopniu z pociągiem. Za dobre exemplum mogą posłużyć „Nieznajomi z pociągu” Patricii Highsmith oraz „Starsza pani znika” Ethel Liny White, które z powodzeniem przeniósł później na duży ekran Alfred Hitchcock. W ostatnich latach entuzjastycznie przyjęto chociażby „The Railway Detective” Edwarda Marstona oraz „The Necropolis Railway” Andrew Martina, ale niestety wciąż nikt nie pokusił się o wydanie tych książek na naszym rynku. Jednak to pozycję Agathy Christie postawimy najwyżej z tego grona, bo prawdopodobnie najlepiej wykorzystuje możliwości, jakie słowo pisane daje w konstruowaniu intrygującej zagadki. Na nasze szczęście angielka wciąż inspiruje nowe generacje pisarzy do wymyślania niemniej pomysłowych opowieści, gdzie do samego końca nie możemy być pewni, czy udało się nam w pełni rozwikłać tajemnicę zbrodni.
Kamil Dachnij – wielbiciel kina, muzyki i literatury wszelkiej maści. Publikował teksty w „Stopklatce”, „naEKRANIE” i dwumiesięczniku „Coś na Progu”.
Od końca 2009 roku prowadzi blog filmowo-muzyczny Dyletanci.