Potwór Frankensteina należy do najsłynniejszych popkulturowych monstrów. Kreacja szalonego naukowca już od prawie dwustu lat jest obecna w zbiorowej świadomości. Przez wiele osób (w tym m.in. Briana Aldissa) uważana jest za pierwszą książkę science-fiction. Niewątpliwie dzieło Shelley wywarło znaczny wpływ na wiele aspektów naszej popkultury – na przykład na to, jak w wielu dziełach przedstawiani są uczeni, starający się „bawić w boga”, a także w jaki sposób opowiada się o istotach, będących ich kreacjami. „Frankenstein” jest książką o granicach nauki, zadającą pytania o odpowiedzialność stwórcy za dzieło oraz o to, co decyduje o naszym człowieczeństwie. Ważne miejsce zajmuje w niej też sprawa tolerancji odmienności. Niedawno obchodziliśmy 220 urodziny Mary Shelley, autorki która napisała „Frankensteina, czyli współczesnego Prometeusza”) – z tej okazji przypominany jej sylwetkę, oraz najsłynniejsze dzieło pisarki.
Fabułę „Frankensteina” prawdopodobnie większość osób zna, ale dla porządku przypominamy. Głównym bohaterem jest Wiktor Frankenstein – zdolny uczony, który za wszelką cenę pragnie poznać tajemnice życia i śmierci. Po latach studiów oraz eksperymentów udaje mu się ożywić sztucznego człowieka, złożonego z kawałków zwłok kilku nieboszczyków. Istota jest inteligentna, jednak jej wygląd przeraża. Frankenstein porzuca swoje dzieło. Opuszczony potwór odczuwa samotność i pragnie zbliżyć się do ludzi. Ci także boją się stwora – uciekają od niego, lub reagują agresją. W końcu udaje mu się odnaleźć swojego stwórcę. Monstrum prosi naukowca, by ten stworzył dla niego towarzyszkę. Odmowa Frankensteina sprawia, że jego kreacja wpada w szał i morduje rodzinę uczonego.
Jednym ze zjawisk, które wyjątkowo mocno pochłaniały mą uwagę, była budowa cielesnej powłoki człowieka, a także każdego stworzenia obdarzonego życiem. Skąd ― zastanawiałem się często ― bierze się pierwiastek życia? Było to pytanie zuchwałe, od wieków uznawane wręcz za tajemnicę. Ileż jednak sekretów zdołalibyśmy wyjaśnić, gdyby dociekań naszych nie pętało tchórzostwo bądź niedbałość? Sprawa ta nie dawała mi spokoju, postanowiłem przeto, że zajmę się dogłębniej tymi dziedzinami filozofii naturalnej, które mają związek z fizjologią.
Kim była „matka” potwora? Mary Wollstonecraft Godwin urodziła się w 1797 roku w Londynie. Jej rodzicami byli William Godwin (filozof, prekursor anarchizmu) i feministka Mary Wollstonecraft. Dorastała więc w atmosferze miłości do nauki. Mary była bardzo inteligentna, od najmłodszych lat zafascynowana zdobywaniem wiedzy. Żywo interesowała się najnowszymi odkryciami, szczególnie tymi z dziedzin przyrodniczych – te fascynacje łatwo można dostrzec we „Frankensteinie”. Przełomem w jej życiu było poznanie poety romantycznego, Percy’ego Shelleya, który był częstym gościem w domu jej ojca. Obecnie Mary jest szerzej znaną częścią małżeństwa Shelley’ów, jednak na początku XIX wieku to jej mąż był postacią bardziej popularną – zarówno dzięki swojej poezji (która wciąż cieszy się dużym uznaniem, a samego twórcę wymienia się często wśród najlepszych angielskich poetów), jak również skandalizującemu trybowi życia. Percy Bysshe Shelley urodził się w szanowanej, szlacheckiej rodzinie – i robił wszystko, żeby zaszokować swoich krewnych. Z Oxfordu wydalono go za szerzenie poglądów ateistycznych. Późnej uciekł do Szkocji, gdzie na złość familii poślubił córkę oberżysty, Harriet Westbrook. Para doczekała się dwóch córek. Porzucił ją później dla Mary (która miała wtedy 17 lat). Wprawdzie płacił alimenty, jednak po kilku latach Harriet popełniła samobójstwo. Shelley związał się z nową wybranką. Tragiczny koniec spotkał pisarza 8 lipca 1822, kiedy płynął do Lerici – jego żaglówka zatonęła, a autor utonął. Po śmierci ciało Shelleya zostało skremowane, jednak mówi się, że z jakichś przyczyn serce poety nie chciało ulec płomieniom. Żona zachowała je i przechowywała przez prawie 30 lat – aż do swojej śmierci. Ostatecznie organ spoczął w grobie ich syna, Percy’ego Florence’a Shelley’a.
„Frankenstein” jest niewątpliwie najważniejszą książką Shelley, jednak w swoim dorobku ma też inne utwory: „Valpergę” (1823), „Ostatniego człowiek” (1826), „Przeistoczenie” (1831) i „Matilde” (wydaną już po jej śmierci, w 1859 roku). Pisarka zmarła w 1851 roku w Londynie.
Nieszczęśników wszyscy nienawidzą, jakżeż muszą tedy nienawidzić mnie, najżałośniejszego spośród wszystkich żywych istot! Ale i ty, mój stworzyciel, odrzucasz mnie ze wzgardą, choć jestem twym własnym dziełem, choć związaniśmy węzłem, który przeciąć może tylko śmierć jednego z nas. Oto pragniesz mnie zgładzić. Jak śmiesz tak igrać z życiem?
Sama historia powstania „Frankensteina” jest bardzo interesująca. W lecie 1816 roku Mary Shelley, jej mąż, Lord Byron i kilka innych osób z towarzystwa przebywało w willi Diodati, nad jeziorem Genewskim. Lato było wyjątkowo bezsłoneczne (był to tzw. „rok bez lata”) i wszyscy straszliwie się nudzili. Byron zaproponował zabawę w opowiadanie historii o duchach. Mary i jej „Frankenstein” zwyciężyli – utwór debiutantki spotkał się uznaniem towarzystwa. Nie była to jednak jedyna historia, powstała tamtego lata, jaka odcisnęła się na kształcie współczesnej powieści grozy. Wtedy też zaprzyjaźniony z Byronem i Shelleyami lekarz, John Polidori napisał „Wampira” – tekst, który zainspirował Brama Stokera do stworzenia „Draculi”. Inni uczestnicy rozrywki również nie próżnowali: Byron popełnił opowiadanie „Pogrzeb”, a Percy Shelley serię krótkich historie niesamowitych.
Stopniowo dokonałem też jeszcze donioślejszego odkrycia, mianowicie takiego, że ludzie ci potrafią przekazywać sobie nawzajem swe doświadczenia i uczucia za pomocą artykułowanych dźwięków. Zauważyłem, że wymawiane przez nich słowa wywołują w umyśle i na twarzy słuchacza rozmaite reakcje: przyjemność lub ból, uśmiech bądź smutek. Była to zaiste wspaniała, boska wiedza, gorliwie zapragnąłem ją posiąść. Nie byłem wszakże w stanie sprostać temu zadaniu.
Pierwszy polski przekład (autorstwa Henryka Goldmana) powstał ponad sto lat po premierze książki, w 1925 roku. Później powieść tłumaczył Paweł Łopatka, a także (niedawno) Maciej Płaza, pisarz i twórca nowego przekładu opowiadań Howarda Phillipsa Lovecrafta. To ostatnie wydanie, opublikowane przez oficynę Vesper, uzupełnione zostało o niesamowite, sugestywne drzeworyty amerykańskiego ekspresjonisty, Lynda Warda. W tej edycji znajdują się też inne teksty, które powstały wspomnianego lata 1816 w willi Diodati.
Jak już wspominaliśmy, „Frankenstein” wywarł duży wpływ na popkulturę – zobaczmy więc, w jakich mediach znajdziemy nawiązania do powieści Shelley.
Książka została przeniesiona na ekran już w 1910 roku (ten obraz, notabene, wyprodukował Thomas Edison), jednak najbardziej znaną wersją jest ta z 1931, gdzie w rolę monstrum wcielił się Boris Karloff. To właśnie kreacja Karloffa i jego charakteryzacja stały się ikoniczną formą przedstawiania potwora. Słysząc „Frankenstein” każdemu przed oczami staje potężny, zielonoskóry (dzięki plakatom, film był czarno-biały), klockowaty mężczyzna, ze szwem na czole i śrubami wystającymi z szyi (lub innych części ciała).
Później powstawały kolejne części i wersje – potwór na stałe trafił do kanonu popkulturowych monstrów. W roli doktora Frankensteina występowali m.in. Sting, Kenneth Branagh, Peter Cushing i James McAvoy, a w jego dzieło wcielali się tacy aktorzy jak: Clancy Brown, Robert De Niro i Christopher Lee. Filmowcy tworzyli też przeróżne wariacje na temat tych postaci. Warto wspomnieć takie produkcje jak „Dom Frankensteina”, „Dom Draculi” czy „Frankenstein spotyka Człowieka Wilka”, powstałe w latach ‘40 i łączące wątki z różnych historii o potworach (podobny motyw znalazł się w bardziej współczesnym „Van Helsingu”). Mel Brooks nakręcił w 1974 parodię pt. „Young Frankenstein”, a rok później powstał groteskowy, campowy „Rocky Horror Picture Show” (na podstawie musicalu o tym samym tytule). W latach ‘80 temat wziął na warsztat Tim Burton – tak powstał „Frankenweenie”, krótkometrażowy film o chłopcu, który za pomocą elektryczności ożywia swojego psa. W 2012 reżyser nakręcił pełnometrażowy, animowany remake tego obrazu. Całkiem niedawno mogliśmy oglądać „Frankensteina” osadzonego w czasach współczesnych („FRANKƐN5TƐ1N”), opowiadanego z perspektywy pomocnika uczonego, Igora („Victor Frankenstein”), a także film, gdzie monstrum zajmuje się walką z jeszcze gorszymi potworami („Ja, Frankenstein” – na podstawie niewydanego w Polsce komiksu o tym samym tytule).
Jakaż to dziwna rzecz: wiedza! Raz zdobyta przywiera do umysłu jak porost do skały. Niekiedy miałem ochotę wytrząsnąć z siebie wszelką myśl i czucie, dowiedziałem się jednak, że istnieje jeden tylko sposób przewalczenia cierpień, mianowicie śmierć ― stan, którego się bałem, lecz nie pojmowałem. Podziwiałem prawość i szlachetne uczucia swoich gospodarzy, uwielbiałem ich za układność manier i przyjazność usposobienia; byłem wszelako odcięty od kontaktu z nimi, mogłem najwyżej robić coś dla nich po kryjomu, gdy nikt mnie nie widział, to zaś raczej potęgowało, niż zaspokajało moją potrzebę przyłączenia się do nich.
Frankenstein znalazł również miejsce w telewizji – był to jeden z kluczowych wątków serialu „Dom grozy”, a sceny nawiązujące do książki Shelley pojawiały się w takich produkcjach jak m.in. „Dawno, dawno temu”, „Grimm”, „Supernatural” i „Venture Bros.”. Parodystyczne wersje potwora Frankensteina są ważnymi elementami „Rodziny Addamsów” i „Rodziny Potwornickich”.
Książka Shelley trafiała też wielokrotnie na deski teatralne. Pierwsze inscenizacje można było oglądać w Anglii niedługo po premierze książki. Obecnie głośna jest sztuka Danny’ego Boyle (znanego z takich filmów jak m.in. „Trainspotting”, czy „Slumdog. Milioner z ulicy”), w której w role doktora Frankensteina i jego dzieła wcielają się naprzemiennie Benedict Cumberbatch i Jonny Lee Miller. Inscenizacja po raz pierwszy została wystawiona w lutym 2011 roku.
Komiks także nie zaniedbał „Frankensteina”. Poza adaptacjami książki, motywy pochodzące z powieści pojawiają się dwóch głównych amerykańskich uniwersach komiksowych – DC i Marvelu, sam potwór był też po prostu bohaterem komiksów z tych wydawnictw. Występował m.in. w serii „Seven Soldiers” oraz stanowił część Howling Commandos Nicka Fury’ego. Przez pewien czas Punisher był podobnym do niego stworem – nosił wtedy miano Franken-Castle. Jednak w innych produkcjach również ich nie brakuje. Pięciodcinkowy cykl „Frankenstein Underground” Mike’a Mignoli i Bena Stenbecka włącza potwora do świata Hellboya. W 2004 bracia Wachowscy, Geoff Darrow i Steve Skroce wypuścili serię „Doc Frankenstein”, pokazującą potwora, przyjmującego kolejne role na przestrzeni wieków. Rok później ukazał się komiks „Frankenstein’s Womb”, autorstwa samego Warrena Ellisa („Transmetropolitan”, „Planetary”), z rysunkami naszego rodaka, Marka Oleksickiego („Odmieniec”, „Bradl”). To tylko niektóre przykłady – nawiązań do powieści Shelley jest w komiksach dużo, dużo więcej.
A w muzyce? Tu też znajdziemy multum odwołań do słynnego potwora. Jeden z członków Misfits nosi pseudonim Doyle Wolfgang von Frankenstein. W 1986 Alice Cooper nagrał piosenkę pt. „Teenage Frankenstein”, pięć lat później wypuścił kawałek zatytułowany „Feed My Frankenstein”. Punkowa kapela Crass nawiązywała do potwora w utworze „Reject of Society”. Podobnie jak Weird Al Yankovic w „Perform This Way”. Ale nie tylko – długo by wymieniać.
Ale masz rację: jestem nędznikiem. Mordowałem istoty piękne i bezradne, zadusiłem we śnie niewinnego człowieka, ściskając go za gardło, mimo że nigdy nie skrzywdził ani mnie, ani żadnego innego żywego stworzenia. Swego stwórcę, który uosabiał wszystko, co w ludziach godne miłości i podziwu, wpędziłem w niedolę, nękałem go, póki nie wydał ostatniego tchnienia.
Dla współczesnego odbiorcy „Frankenstein” może być lekturą ciężką i miejscami nużącą, jednak warto zmierzyć się z dziełem Mary Shelley – to nie tylko powieść dla miłośników horroru, pragnących zapoznać się z historią gatunku, ale także poruszający utwór, aktualny również dzisiaj.
Wszystkie cytaty w tekście pochodzą z przekładu Macieja Płazy.