Jerzy Besala to polski historyk i publicysta, specjalizujący się w Rzeczpostolitej szlacheckiej. Jest autorem kilkunastu publikacji, m.in. biografii Stefana Batorego czy obszernej monografii Alkoholowe dzieje Polski. Czasy Piastów i Rzeczypospolitej szlacheckiej. Został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi za zasługi w popularyzowaniu wydawnictw książkowych o tematyce historycznej i patriotycznej. Zapraszam do lektury wywiadu z nim.
Kiedy zaczął się Pan interesować historią?
Odkąd sięgam pamięcią. Ojciec był oficerem, więc mi opowiadał o dziejach; oczywiście z przewagą militariów. Pierwsza książka kolorowa historyczna, jaką sylabizowałem, zatytułowana była „Z dziejów oręża polskiego” – w wersji przykrojonej do obowiązującej w PRL. Potem jednak zacząłem się interesować po trochu wszystkim, a nade wszystko muzyką. Teraz się cieszę, że nie zostałem w rocku czy jazzie, zamiłowanie do książek zwyciężyło.
W czym może nam pomóc znajomość historii?
Nie sposób zrozumieć współczesnego świata bez znajomości historii. Zachodzące przemiany, procesy, idee, programy, zjawiska, w ogóle kultura – zawsze mają tło w dziejach i są w nich osadzone. Nie jestem jednak zwolennikiem łacińskiego powiedzenia historia magistra vitae, bo gdyby historia była nauczycielką życia, to ludzie nie powtarzaliby tych samych błędów i okropności. Niestety, powtarzali, na ogół coraz gorszym skutkiem, żeby przypomnieć II wojnę światową. Tragizm i doświadczenia I wojny nic nie dały; znalazł się szaleniec, czy też szaleńcy, którzy rozpętali piekło na ziemi. Niewiele też pomogły przykre doświadczenia w dziejach z populistycznymi i paranoicznymi politykami: ci, co jakiś czas, szczególnie w nieokrzepniętych demokracjach znajdują odbiorców i poparcie.
Jaki jest najlepszy sposób na popularyzację historii wśród młodzieży?
Prawdę mówiąc – nie wiem, ale na pewno nie należy przymuszać. Jak ktoś się chce zatrzymać na poziomie wiedzy o zwycięstwie nad Krzyżakami 1410 r., polskim pobycie na Kremlu w 1612 r., Konstytucji 3 Maja, wstrętnych zaborcach i polskich powstaniach, czyli na poziomie wielkości Rzeczypospolitej heroicznie odpierającej ataki Moskali, Turków, Szwedów, Kozaków i przejmującej martyrologii polskiej porozbiorowej i wojennej – to jego sprawa. Natomiast jeśli ktoś z młodzieży wykaże choć odrobinę zainteresowania, to wypadałoby wskazać mu bibliotekę i lektury, które zacznie czytać, rozmawiać o tym z kolegami i połknie pożytecznego bakcyla. Wiem, że bardzo potrafi poruszyć np. Muzeum Powstania Warszawskiego i inne tego typu placówki. Raz połknięty kęs wiedzy powoduje, że chcemy jej więcej, więcej, więcej – chcemy wiedzieć „jak to naprawdę było”. W ten sposób rodzi się przyszły humanista. Ale czy w przeładowanym programie szkolnym, jaki się szykuje, jest w ogóle czas na samodzielne lektury? Nic dziwnego, co wiele razy słyszałem, że historia jest nudna, bo to zbiór dat i ludzi. W matematyce czy fizyce można wywieść logicznie jedno od drugiego, twierdzą: a przecież podobnie jest w historii. Nauczyciele dobrze wiedzą, że sedno tkwi w uczeniu młodzieży historycznego myślenia, by dostrzegała rozmaite związki między wydarzeniami, biegnące procesy, łańcuch przyczynowo-skutkowy, mentalność, tło kulturowe etc.
Gdyby ustalał Pan program nauczania historii w szkołach, na które elementy położyłby Pan szczególny nacisk?
Myślę, że jednak na kulturę, tolerancję, dumę z naszej historii i zdolności przetrwania jako naród. Aby ożywić lekcje, zapewne nie rezygnowałbym też z ostrzejszych tematów politycznych na tle porównawczym, tak by wywoływać ferment myślowy i uczyć polemiki w granicach kultury osobistej.
Jak Pan uważa, co jest najważniejsze w pracy historyka?
Amicus Plato sed magis amicus veritas. Przyjacielem Platon, lecz większym przyjacielem prawda. Jakkolwiek jest ona przykra, nie powinna być zamiatana pod dywan.
Czy śmierć w wyniku spisku może być uważana za naturalną dla władcy?
Skądże. Spisek jest pewnego rodzaju objawem i dowodem schorzenia systemu, choć korzystano z niego nader często. Szczególnie tam, gdzie panowały ustroje oparte na władzy jednostki – cezarianizm w antycznym Rzymie, książęta patrymonialni poczynając od Merowingów, idąc dalej przez polskich książąt piastowskich, chanów mongolskich, samodzierżców w Rosji, a później władców absolutnych i totalitarnych. Rządzić w społecznej próżni nie sposób, potrzebne jest poparcie, ale jak je zyskać , gdy jest się tyranem? Korzystali zatem oni z podstępnych środków dla pozbycia się rzeczywistej lub urojonej opozycji, ale narażeni też byli na spiski i zamachy. Zwróćmy uwagę, że większość władców Merowingów, mongolskich, moskiewskich, a nawet piastowskich zeszła gwałtowną śmiercią, a przynajmniej taką, która nawet po wiekach budzi nasze zastanowienie, co właściwie się stało.
Którą z zagadkowych, historycznych zbrodni najbardziej chciałby Pan wyjaśnić?
Właśnie – ale czy one były zbrodniami? Czy Jeremiego Wiśniowieckiego otruto? I w ogóle – gdzie są tak naprawdę jego zwłoki? Najbliżej byłoby nam do wyjaśnienia zagadki śmierci ostatnich książąt mazowieckich, gdyż wprawdzie zbadano ich szczątki, ale wiedza medyczna znacznie posunęła się naprzód; nie znano wówczas badań DNA.
W wielu książkach podejmuje pan tematykę Polski szlacheckiej. Co według Pana najbardziej fascynujące w tym okresie?
Zmęczył mnie swego czasu martyrologiczny ton w polskiej narracji historycznej, więc zainteresowałem się okresem wielkości Rzeczypospolitej. Najpierw fascynowała mnie historia wojskowości: zwycięstwa Batorego, Żółkiewskiego i innych wybitnych polskich hetmanów. Potem doszły inne zainteresowania: mentalności, co się kryło pod chwałą i pozłotą ostatnich Jagiellonów etc. Biografistyka jest mi szczególnie bliska, bo wtedy mogę oglądać i czuć człowieka w przestrzeni i na tle czasów, czego nie zapewni mi badanie zachodzących procesów i zdarzeń. Bardzo pomogła mi w tym praktyczna znajomość psychologii.
W jaki sposób pracuje Pan nad swoimi książkami?
Kiedyś prof. Szymon Askenazy wygłosił taką sentencję, że nie wie, co historyk powinien mieć większe: d… czy głowę? Niestety, praca historyka, to w znacznej mierze siedzenie, czytanie i pisanie. Zależy przy tym, jaką książkę mam pisać. Z biografiami jest stosunkowo najłatwiej, bo tu decyduje chronologia. Najpierw zatem zbieram źródła, opracowania, przeglądam, czytam, czytam, szkicuję rozdziały, a potem w ramy rozdziałów wpisuję interesujące wątki. Oblepiam je niczym śniegiem, tak że przybierają kształt toczącej się kuli śnieżnej zbierającej coraz to nowe wątki i odkrycia wynikłe ze źródeł. Trzeba jednak przy takiej formie pisania i badania, innej niż tradycyjna kwerenda, bardzo uważać, bo zdarzało mi się, że zarysowana teza nie pokrywała się z częścią źródeł i musiałem pisać rozdziały na nowo.
Jakie ma Pan plany na kolejne publikacje?
Piszę „Mesjaszy polskich” oraz „Alkoholowe dzieje Polski”, t. III (1914–1945). Natomiast tom II (czasy rozbiorów) jest już po recenzjach i Wydawca zapewnia, że ukaże się jesienią 2017 r. na Targach Książki Historycznej.