150 lat historii potężnego rodu McCulloughów. Teksas. Pogranicze. Nieustanne starcia między białymi, Indianami i Meksykanami. Twarde czasy dla twardych ludzi. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że „Syn” Philippa Meyera to kolejna westernowa saga rodzinna, jakich wiele. A jednak nie każda tego typu powieść otrzymuje nominację do nagrody Pulitzera. Nie każda też zostaje przeniesiona na mały ekran przez stację AMC. Co sprawia, że właśnie ta książka jest wyjątkowa?
Składa się na to wiele czynników. Przede wszystkim to pierwszorzędna fabuła – a nawet kilka fabuł, łączących się ze sobą w większą całość. W dodatku opowieść jest bardzo dobrze przedstawiona oraz osadzona w epoce, która daje pisarzowi spore pole do popisu. Meyer wykorzystuje to i tworzy bogate tło historyczno-społeczne – w jego ujęciu Południe Stanów Zjednoczonych jest krainą dziką, gdzie stosunki międzyludzkie znacznie odbiegają od tych w bardziej ucywilizowanych częściach kraju.
Rodzina, którą Meyer opisuje jest fikcyjna, jednak wydarzenia, w których uczestniczą już nie. Walki z Indianami, wojna secesyjna, powstanie zapatystów, odkrycie ropy w Teksasie – wokół tego pisarz buduje losy McCulloughów. Robi to na tyle umiejętnie, że momentalnie przekonuje czytelnika do swojej fabuły.
Kiedy mężczyźni wbiją sobie coś do głowy, nie dbają o to, czy zginą przez to, czy nie.
Narracja nie jest prowadzona chronologicznie. Historię rodu czytelnik poznaje głównie z trzech punktów widzenia. Osobami opowiadającymi są: Eli „Pułkownik” McCullough, jego syn Peter i prawnuczka Jeannie. W końcówce dołącza do nich na moment jeszcze jedna postać. Każde z nich, naprzemiennie opowiada o innym okresie. To postaci bardzo różne i przez to opowieść jest jeszcze ciekawsze. Narratorzy zwracają uwagę na inne elementy, odmienne wartości są dla nich ważne, wreszcie inaczej patrzą na czasy, w jakich przyszło im żyć.
Różnica między człowiekiem odważnym a tchórzem jest bardzo prosta. Chodzi o miłość. Tchórz kocha tylko siebie. Człowiek dzielny najpierw kocha innych, a siebie na końcu.
Bogactwo świata to też bogactwo charakterów. Autor stworzył postacie złożone, trudne do jednoznacznej oceny. Każdego z głównych bohaterów buduje w ten sposób, że czytelnik ma głębszy wgląd w jego psychikę, widzi jakie okoliczności i wpływy go ukształtowały. Pokazuje ich w szerszym kontekście, jako wytwory konkretnego społeczeństwa i sytuacji dziejowej. Czy Eli jest tylko wyłącznie rządnym krwi barbarzyńcą, który nie może zapomnieć o przeszłości, czy wizjonerem, wiedzącym co najlepsze dla jego rodziny? Czy Peter to jedyny przyzwoity facet w Teksasie, a może zaledwie człowiek słaby, bojący się sięgnąć po to, co mu się należy? A Jeannie? Twarda właścicielka, zawsze stawiająca na swoim, czy zbuntowana dziewczynka, która bezskutecznie goni za wyimaginowanym szczęściem? Meyer nie daje odpowiedzi, pozwalając czytelnikowi by ten zdecydował, kim tak naprawdę są McCulloughowie.
W maju nadeszła pora kolejnych wypraw. Trzecia część szczepu zginęła w poprzednim roku, podobnie jak większość stanowiących jej majątek koni, więc gdyby letnie wyprawy znów miały się nie powieść, zostalibyśmy skazani na wymarcie.
Meyer wykonał solidny research przed przystąpieniem do pisania. Zajęło mu to pięć lat – szczególnie uważnie przestudiował zwyczaje Komanczów. Efekty tych badań widać. Na kartach jego książki Południe ożywa, to świat przebogaty, a jednak bardzo daleki od romantycznych wyobrażeń na temat Ameryki. Rzeczywistość jaką opisuje jest brudna i nieprzyjemna. Może przywodzić na myśl książki Cormaca McCarthy’ego, jednak Meyer nie stara się aż tak epatować szokującymi scenami. Jego opisy sprawiają wrażenie beznamiętnych – mogą wydawać się wręcz zimne, ale to wszystko dlatego, że autor bierze pod uwagę punkt widzenia swoich postaci. A dla nich właśnie taka rzeczywistość – okrutna oraz brutalna – była jak najbardziej normalna i zachowania, które współczesnemu człowiekowi wyglądają na barbarzyńskie, dla nich były codziennością.
Uważałem, że powinniśmy go oskalpować, ale pozostali stwierdzili, że bez tego prezentuje się całkiem ładnie i nie ma co przesadzać. Poszliśmy do tawerny, gdzie wybrali mnie na kapitana. Odczekałem, aż się upiją i posną, a potem wróciłem oskalpować markietanina. Zawsze lubiłem naszego dowódcę.
Meyer nie opisuje szczegółowo kolejnych lat z historii rodu. To nie kronika. Skupia się na najważniejszych wydarzeniach z historii każdej z trzech głównych postaci. Czy to będzie niewola u Indian w przypadku Pułkownika, wybicie rodziny sąsiada w czasach Petera, czy też rozkwit naftowego imperium w erze Jeannie – pisarz starannie omawia te wydarzenia, a informacje o pozostałych umieszcza niejako na marginesie, tylko o nich napomykając. I słusznie – powieść ma „zaledwie” sześćset stron, opisywanie całej sagi rodu nadmiernie by ją wydłużyło, lub sprawiło, że kolejne sceny byłyby potraktowane bardzo powierzchownie. Tak czytelnik dostaje samo „mięso”, najbardziej soczyste fragmenty, od których trudno się oderwać. Nie ma miejsca na zbędne opisy, czy prowadzące donikąd dialogi. Meyer pisze o prostych ludziach i posługuje się prostym językiem, w którym jednak jest pewne surowe piękno. Przez cały czas utrzymuje odpowiednie tempo i napięcie – równie intrygujące są opisy wypraw wojennych Komanczów, rozterki i wyrzuty sumienia Petera jak i walka Jeannie o pozycję w zmaskulinizowanym świecie wielkiego biznesu.
Powieść Meyera to także fascynujące przedstawienie samego Teksasu. W jego ujęciu ukazany jest jako kraina wielkich nadziei i możliwości, ale miejsce ciągłych walk o dostęp do tych ziem. Specyfika stanu tworzy szczególnych ludzi – silnych, bezwzględnych, którzy zrobią wszystko, by ochronić swoje posiadłości i rodzinę. Tylko tacy mają szanse cokolwiek tu osiągnąć.
Zrozumiała, dlaczego ją wezwano: chciał, żeby zdradziła ojca. Ku jej własnemu zaskoczeniu nie miała nic przeciwko temu, a przynajmniej nie tyle, ile powinna. Jej ojciec, mimo pielęgnowanego wizerunku twardziela, był mięczakiem.
„Syn” jest książką bardzo udaną – pasjonującą i skłaniającą do refleksji. Aż chce się sięgnąć po wcześniejszą powieść Philippa Meyera – „Rdzę”, opublikowaną przez wydawnictwo C&T. Niestety, książka nie jest już dostępna w głównym obiegu (ukazała się w końcu już cztery lata temu) – może czas na dodruk? Autor powiedział kiedyś, że „Syn” ma być drugą częścią jego trylogii. Jestem ciekaw o czym będzie kolejna powieść.
A jak wypada serial?
Przede wszystkim zwraca uwaga rola Pierce’a Brosnana. Nieważne jakie mieliśmy wyobrażenia na temat postaci Pułkownika w czasie lektury, nieważne, że pierwotnie miał go grać Sam Neill – kiedy tylko widzi się Brosnana ucharakteryzowanego do tej roli, widać, iż jest to strzał w dziesiątkę. Spokojny, zdystansowany, budzący szacunek – a jednocześnie daje się odczuć, że jest w nim coś niepokojącego; przeszłość daje o sobie znać. Prawie tak samo dobrze wypada Jacob Lofland, grający młodsze wcielenie Eli’a. Reszta postaci też została dobrana bardzo umiejętnie. Znany m.in. z „Fargo” Zahn McClarnon wcielił się w Toshawaya, przywódcę Komanczów i ważną postać w życiu Eli’a. Henry Garrett i David Wilson Barnes elegancko pokazują różnice między synami „Pułkownika” (odpowiednio: Peter i Phineas). Podobnie jak Paola Núñez (Maria Garcia) i Jess Weixler (Sally McCullough) – dwie ważne kobiety w życiu Petera. Błyszczy Sydney Lucas jako Jeannie – widać niezwykła energię w tej postaci, świetnie radzi sobie też we wspólnych scenach z Brosnanem.
Serial zaczyna się brutalnym przerwaniem południowej sielanki, jednak potem akcja toczy się niespiesznie, pozwalając widzowi sycić się kolejnymi scenami. Scenografia i kostiumy robią odpowiednie wrażenie. Dobrane są tak, że rzeczywiście dobrze oddają przedstawiane epoki. Podobnie jak w książce, także i tutaj mamy różne epoki, w których rozgrywa się akcja – na razie tylko dwie: młodość Eli’a i drugą dekadę XX wieku. Większy nacisk póki co jest położony na późniejszy okres, ale wyraźnie zaznaczony jest wpływ, jaki na zachowanie bohaterów mają zdarzenia z przeszłości.
Forma serialu wymusza inny sposób narracji niż ten z książki. Powieść opierała się na wspomnieniach i opisach, z niewielką liczbą dialogów. Produkcja telewizyjna musi się na nich opierać. Na szczęście scenarzyści napisali je zgrabnie, odpowiadają charakterom bohaterów i czasom, w jakich rozgrywa się akcja.
Po trzech udostępnionych przez AMC odcinkach można stwierdzić, że jest dobrze. Twórcy podeszli do książki z szacunkiem i na jej podstawie stworzyli ciekawą produkcję. Nic w tym dziwnego – przy powstawaniu serialu pracował sam Meyer i dbał, by wszystko było zgodne z jego wizją. Autor miał szansę jeszcze raz przemyśleć swoją opowieść i pokazać ją na nowo. Stąd wszystkie zmiany. Niektóre wątki ukazano inaczej, inne rozwinięto, wiele dodano, ale klimat powieści został zachowany. Póki co wyszło to tylko fabule na zdrowie – charaktery bohaterów są pogłębione, bardziej też rozbudowane relacje między nimi. 150 lat historii to kawał czasu – serial może więc daleko wykroczyć poza książkę – ciągnąć się przez wiele sezonów. I dobrze: produkcja zapowiada się intrygująco i ciekaw jestem jak dalej rozwiną się losy klanu McCulloughów.
W czwartek, 11 maja zostanie wyemitowany pierwszy odcinek „Syna” – zachęcamy do oglądania!