Człowiek, który pomimo zdobycia tytułu doktora nauk prawnych, porzucił obiecującą karierę prawniczą na rzecz pisarstwa. Choć na rynku literackim pojawił się zaledwie 3 lata temu, już zdążył opublikować 17 powieści, podbić serca czytelników i otrzymać prestiżową Nagrodę Wielkiego Kalibru. Remigiusz Mróz to jeden z największych fenomenów literackich ostatnich lat.
W tegorocznej edycji akcji Czytaj PL, której patronem medialnym jest portal Niestatystyczny.pl, znalazła się Pana książka „Trawers” dedykowana TOPR-owi. Akcja całej trylogii z komisarzem Forstem dzieje się w górach. Skąd połączenie kryminału i gór? Czy Tatry wydają się Panu szczególnie atrakcyjne, by osadzać w nich historie krwawych kryminałów?
Powiedziałbym, że są wprost idealnym tłem dla literackiej zbrodni, ale… byłoby to gigantyczne niedopowiedzenie. Tatry kradną show do tego stopnia, że grasująca na szczytach Bestia z Giewontu staje się tłem dla nich, a nie odwrotnie. Ich surowość, złowieszczość i niedostępność sprawiają, że same biorą na swe barki rolę arcygroźnego przeciwnika.
A jednocześnie porażają swoim pięknem, monumentalizmem i tajemniczością. Krótko mówiąc – są pełne sprzeczności, a zatem nadają się wprost idealnie do odegrania głównej roli w kryminale.
Jest Pan niewiarygodnie płodnym pisarzem, dodatkowo z przyjemnością obserwuję Pana aktywność w Internecie (pamiętam, jak bronił Pan pisarzy publikujących w tzw. vanity press w czasie skandalu związanego z ostatnimi nominacjami do nagrody Zajdla). Proszę mi powiedzieć… jak Pan to robi? Kiedy Pan znajduje na to wszystko czas?
Odpowiedź właściwie jest banalna – siadam rano do klawiatury, pracuję kilka godzin, potem robię przerwę sportową, by się zresetować, a pod wieczór mogę pracować dalej ze świeżym umysłem. Oczywiście mógłbym pisać dwie, trzy godziny dziennie zamiast ośmiu czy dziesięciu, ale przypuszczam, że odbyłoby się to ze szkodą dla mojego zdrowia psychicznego. Wszystkie te idee, które kłębią mi się w głowie, ostatecznie spęczniałyby do tego stopnia, że doszłoby do eksplozji, implozji, erupcji, detonacji czy Bóg jeden wie czego… lepiej tego nie sprawdzać.
Co Pan myśli o akcjach promujących czytelnictwo w rodzaju Czytaj PL?
Przypuszczam, że to, co każdy inny mol książkowy – nie ma wielu lepszych rzeczy od darmowych książek! Czy to zachęci kogoś do czytania? Trudno powiedzieć. Czy dzięki temu ktoś sprawdzi powieści autora, którego dotychczas nie znał? Nie mam pojęcia. Wiem za to, że to świetna inicjatywa, która na pewno wielu się spodoba. I że podobnych akcji powinno być więcej.
Jak Pan zapatruje się na nowoczesne formy czytelnictwa (czytanie e‑booków i audiobooków)?
Są immanentnym elementem współczesnej literatury – naturalną wypadkową kierunku, w którym rozwija się czytelnictwo. Nie wydaje mi się, żeby wyparły kiedykolwiek tradycyjne książki – bo taką rolę przypisywano już radiu, telewizji, płytom CD i tak dalej, a mimo to druk przetrwał i radzi sobie wyśmienicie. Moim zdaniem istotne jest to, by te trzy formy były równouprawnione, by premiery odbywały się w tym samym czasie, by dostępność była jednakowa i by… VAT na e‑booki był tak samo niski, jak na wersje papierowe. Najwyższy czas skończyć z traktowaniem formy elektronicznej jako „usługi”, a tej drugiej jako „produktu”.
Czy sam znajduje Pan czas na czytanie książek? Czy konsumuje Pan e‑książki (czyta e‑booki lub słucha audiobooki)?
Oczywiście! Nieczytający pisarz to właściwie oksymoron. Każdy dzień kończę albo z papierową książką, albo z czytnikiem w ręce – a zanim to zrobię, często podczas biegania lub jazdy samochodem słucham audiobooków. Ostatecznie najbardziej komfortowo czuję się jednak przewracając kartki, stąd kłopotliwy rozmiar mojej fizycznej biblioteczki. Zresztą zdarza mi się po przesłuchaniu wersji audio kupić sobie papierową, żeby uczynić zadość jakiejś pierwotnej potrzebie zbieracko-łowieckiej.
Czy istnieje powieść, którą bardzo chciałby Pan napisać, ale nie robi tego z powodu popytu na rynku?
Nie. Kierowanie się popytem rynkowym w przypadku pisania książek właściwie mijałoby się z celem, bo od momentu, gdy wypatrzy się niszę rynkową, do chwili, kiedy książka trafi do dystrybucji, mija sporo czasu. Poza tym przypuszczam, że pisanie „pod rynek” byłoby przeżyciem dość traumatycznym dla autora – grunt bowiem w tym, żeby opowiadał historię, która w jakiś sposób go zafascynowała, wykluwając się w umyśle. Wydaje mi się, że w całym tym procesie nie ma miejsca na wyrachowanie i kalkulacje rynkowe. Choć z pewnością są i tacy, którzy próbują to robić. Tylko czy komuś udało się w ten sposób osiągnąć sukces?
Czy jest pan zadowolony z tego, że poświęcił karierę prawniczą na rzecz pisania?
Bez dwóch zdań! Podjąłem pewne ryzyko, porzucając wszystko inne jeszcze przed wydaniem debiutanckiej powieści, ale dzięki temu robię teraz to, co sobie wymarzyłem. To, bez czego nie wyobrażam sobie życia. I to, co przynosi mi niesamowitą satysfakcję.
Z Remigiuszem Mrozem rozmawiał Mikołaj Kołyszko