Wywiady

Przede wszystkim świat się zmienił – wywiad z Katarzyną Bondą

Nie bez powo­du tytu­ło­wa­na jest “Kró­lo­wą Pol­skie­go Kry­mi­na­łu”. Jej debiut lite­rac­ki, “Spra­wa Niny Frank”, został nomi­no­wa­ny do Nagro­dy Wiel­kie­go Kali­bru a przez wydaw­nic­two Media Express uho­no­ro­wa­no go tytu­łem “Debiut roku”. Każ­da opu­bli­ko­wa­na przez nią książ­ka nie­mal natych­miast po pre­mie­rze tra­fia na listy best­sel­le­rów. W roz­mo­wie z Miko­ła­jem Kołysz­ko Kata­rzy­na Bon­da opo­wia­da o tym, jak pozna­ła Bog­da­na Lacha, wypro­mo­wa­ła zawód pro­fi­le­ra i dla­cze­go nie mogła z począt­ku pisać powie­ści, w któ­rych głów­nym boha­te­rem była­by kobieta.

Zanim zosta­ła pani pisar­ką, pra­co­wa­ła pani jako dzien­ni­kar­ka. Czy warsz­tat dzien­ni­kar­sko-repor­ter­ski poma­ga czy bar­dziej prze­szka­dza w pra­cy twórczej?

To jest bar­dzo aktu­al­na spra­wa. Z jed­nej stro­ny poma­ga, z dru­giej prze­szka­dza. Żeby być pisa­rzem, dobrze jest zdo­być jakieś kon­kret­ne wykształ­ce­nie. Doświad­cze­nie dzien­ni­kar­skie bar­dzo poma­ga w zdo­by­wa­niu infor­ma­cji, w roz­ma­wia­niu z ludź­mi, czy­ta­niu pew­nych doku­men­tów. To wcho­dzi w krew – dzien­ni­karz ma nosa do dobrych i chwy­tli­wych tema­tów. Czło­wiek, któ­ry pra­cu­je przez dłu­gi czas w mediach po pro­stu wie, co jest TEMATEM, a co tyl­ko zwy­kłym new­sem. Oczy­wi­ście każ­dy kij ma dwa koń­ce – pisa­nie, któ­re­go uczy się pan przez kil­ka­na­ście lat pra­cy repor­ter­skiej, jest zupeł­nie innym typem pisa­nia niż lite­ra­tu­ra. Na moich kur­sach mam ludzi, któ­rzy są dzien­ni­ka­rza­mi. Naj­pierw muszę ich zde­stru­ować, kom­plet­nie roz­bro­ić z orę­ża, któ­re posia­da­ją, po to, by sta­li się pisa­rza­mi. Istot­ne jest, żeby zde­stru­ować myśle­nie kon­kret­ne, zbu­do­wa­ne na dowo­dach, na mate­ria­łach, na tym, co jest spraw­dzo­ne, na tym, co naka­zu­je ety­ka dzien­ni­kar­ska, obiek­ty­wizm. Pisa­nie ksią­żek jest dzia­łal­no­ścią czy­sto subiek­tyw­ną, bazu­ją­cą na emo­cjach. To są dwa róż­ne bie­gu­ny, abso­lut­nie nie­za­zę­bia­ją­ce się ze sobą. To, co w dzien­ni­kar­stwie jest zale­tą, w pisar­stwie jest wadą i odwrotnie.

Rozu­miem. Czy­li w przy­pad­ku takiej książ­ki jak „Pol­skie mor­der­czy­nie” prze­szłość dzien­ni­kar­ska była zale­tą, ale dla całej bele­try­sty­ki, któ­rą pani two­rzy­ła, to była prze­szko­da i wada?

Dokład­nie tak. Książ­ki doku­men­tal­ne to roz­wi­nię­cie pra­cy dzien­ni­kar­skiej. Nato­miast napi­sa­nie książ­ki fabu­lar­nej było dla mnie począt­ko­wo dużym wyzwa­niem. Myślę, że każ­dy dzien­ni­karz tak ma. Jak­by pan prze­śle­dził życio­ry­sy skan­dy­naw­skich auto­rów to wie­lu z nich było kie­dyś dzien­ni­ka­rza­mi, copyw­ri­te­ra­mi, pra­cow­ni­ka­mi agen­cji rekla­mo­wych. Każ­dy z nich musiał przejść podob­ną dro­gę jak ja. To jest po pro­stu chrzest bojo­wy, koniecz­ność, żeby się prze­isto­czyć, żeby zrzu­cić sta­rą skórę.

W wywia­dzie z 2013 roku wspo­mi­na­ła pani, że nie chce two­rzyć kobie­cej boha­ter­ki pierw­szo­pla­no­wej, bo boi się, że jej wady nie będą akcep­to­wa­ne przez czy­tel­ni­ków. Nato­miast w serii o żywio­łach poja­wia się postać kobie­ca, Sasza Zału­ska, któ­rą czy­tel­ni­cy uwiel­bia­ją. Skąd ta zmiana?

Przede wszyst­kim świat się zmie­nił. Kie­dy zaczy­na­łam pisać książ­ki, nikt nie wie­dział, kto to jest pro­fi­ler, czym się zaj­mu­je taki eks­pert. Mówi­my o roku 2003/2004. Nawet przez Poli­cję był to zawód uzna­wa­ny za taj­ny z powo­dów ope­ra­cyj­nych. Do dziś nie ma eta­tu dla pro­fi­le­rów. W związ­ku z tym już samo uczy­nie­nie głów­nej posta­ci pro­fi­le­rem było wów­czas wiel­kim ryzy­kiem. Nie jestem samo­bój­czy­nią. Książ­ki pisze się przede wszyst­kim dla czy­tel­ni­ka, wobec cze­go pew­ne rze­czy muszą być dla nie­go zro­zu­mia­łe. Moż­na się bawić z odbior­cą w róż­ne gry doty­czą­ce zagad­ki kry­mi­nal­nej, ale nie jest wska­za­ne, aby wszyst­kie ele­men­ty powie­ści były dla czy­tel­ni­ka dziw­ne. W cią­gu dzie­się­ciu lat zmie­ni­ła się sytu­acja i pozy­cja kobie­ty w lite­ra­tu­rze – mówię rzecz jasna o lite­ra­tu­rze popu­lar­nej. Kie­dy wpro­wa­dzi­łam Saszę do pol­skiej lite­ra­tu­ry kry­mi­nal­nej, to poja­wił się już cały wachlarz posta­ci kobie­cych, zarów­no w kry­mi­na­łach, jak i powie­ściach sensacyjnych.

Autor­ką zdję­cia jest Anna Dzie­wul­ska. Wszel­kie pra­wa zastrzeżone.

 

Czy­li z jed­nej stro­ny cho­dzi o zmia­nę men­tal­no­ści i cza­sów, tak? Z dru­giej stro­ny bała się pani wpro­wa­dzić jed­no­cze­śnie zawód, któ­ry nie był wów­czas zna­ny, i postać kobie­ty, któ­ra mogła być nie­wia­ry­god­na dla czy­tel­ni­ków w tak mało zna­nym zawo­dzie? Czy dobrze zrozumiałem?

Oczy­wi­ście, że tak. Tak jest ze wszyst­ki­mi nowa­tor­ski­mi ele­men­ta­mi, któ­re się wprowadza.

Pierw­sza pod­sta­wo­wa rzecz: nie­zwy­kle istot­ne jest to, kto poru­sza jakiś temat jako pierw­szy. Kie­dyś chcia­łam być tą pierw­szą i jeże­li ktoś mnie teraz kopiu­je, to mogę być tyl­ko i wyłącz­nie z tego dum­na. Sama nie nale­żę do kopi­stów. Zawsze ktoś wyzna­cza trend – wcho­dzi do tego buszu i kar­czu­je macze­tą, a potem idą za nim inni. Zawsze nale­ża­łam do tych, któ­rzy mają macze­tę w ręku, a nie cho­dzą za inny­mi po wydep­ta­nych ścieżkach.

Dzi­siaj śmiesz­ne i absur­dal­ne wyda­je mi się to, że kie­dy skła­da­łam maszy­no­pis książ­ki do wydaw­cy, oba­wia­łam się, jak zosta­nie przy­ję­te to, że Sasza jest suchą alko­ho­licz­ką. Ten temat nie był gla­mo­ur. Kie­dy pisa­łam „Pochła­nia­cza” w 2013 roku, było to bar­dzo ryzy­kow­ne zagra­nie i bałam się, czy wydaw­ca nie odrzu­ci książ­ki. Pisa­nie w 2017 roku książ­ki o suchej alko­ho­licz­ce nie jest już żad­nym ryzy­kiem. Od tam­tej pory powsta­ło bar­dzo wie­le ksią­żek doku­men­tal­nych i mnó­stwo spo­wie­dzi kobiet, któ­re mówią o tym, że mają pro­blem z alko­ho­lem. Nie wspo­mi­na­jąc o „Dziew­czy­nie z pocią­gu”, któ­ra ewi­dent­nie zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wa­ła rynek bry­tyj­ski i stwo­rzy­ła cał­ko­wi­cie nowy trend w lite­ra­tu­rze. Rozu­mie pan – jeże­li autor nie bie­rze pod uwa­gę warun­ków zewnętrz­nych, men­tal­no­ści ludzi, tego, co się dzie­ję na ryn­ku czy­tel­ni­czym, nie pozna­je tego, co kto two­rzy nowe­go, i zamy­ka się w swo­jej kon­wen­cji, to jest po pro­stu głu­pi, dla­te­go że czy­tel­nik potrze­bu­je za każ­dym razem cze­goś nowe­go, potrze­bu­je niespodzianki.

Rozu­miem. Pani Kata­rzy­no, jak pani myśli, skąd ta oba­wa, że postać kobie­ty alko­ho­licz­ki mogła­by odrzu­cić czy­tel­ni­ków? Jeśli spoj­rzy­my na róż­ne kry­mi­na­ły, to naj­czę­ściej męski boha­ter, to taki, któ­re­go męczą jakieś nałogi.

No tak, ale to jest mężczyzna.

Tak, ale w czym tkwi ta róż­ni­ca, czy jest to męż­czy­zna, czy kobieta?

Kobie­tom zawsze wol­no było mniej. To wyni­ka z wie­lu przy­czyn. Jeże­li stwa­rzam boha­te­ra, któ­ry jest awan­tur­ni­czy, któ­ry jest pija­kiem i kobie­cia­rzem, ale na przy­kład jest przy­stoj­ny, to wte­dy kobie­ty go uwiel­bia­ją – wyba­cza­ją mu błę­dy, mówią, jaki jest uro­czy, i jakie to, co robi, jest słod­kie. On jest widzia­ny w swo­im zawo­dzie, funk­cjo­nu­je w swo­jej prze­strze­ni, jest bar­dzo cenio­ny. A to, że jest takim nie­grzecz­nym chłop­cem, roz­ra­bia­ką, ma swój urok. Kie­dy mamy odwrot­ną sytu­ację, z kobie­cą boha­ter­ką, któ­ra jest czę­sto nie­zwy­kle wykształ­co­na, świet­na w swo­im zawo­dzie, sza­nu­ją ją ludzie z pra­cy, ale codzien­nie ma nowe­go face­ta, źle się pro­wa­dzi, nar­ko­ty­zu­je się czy alko­ho­li­zu­je i odno­si się do wszyst­kich nie­zbyt ele­ganc­ko, to wszy­scy mówią o niej, że jest har­pią i sta­ra kur­wą. Może nie­ko­niecz­nie sta­rą, bo może być to mło­da boha­ter­ka, praw­da? I to nie jest kwe­stia oce­ny tyl­ko i wyłącz­nie więk­szo­ści męż­czyzn, ale rów­nież i kobiet, któ­re to w taki spo­sób postrzegają.

Rozu­miem.

Nie będę wcho­dzi­ła teraz w dywa­ga­cje doty­czą­ce eman­cy­pa­cji kobiet. Czy­tel­nik musi po pro­stu stop­nio­wo dosta­wać infor­ma­cje doty­czą­ce kon­struk­cji takiej kobie­ty. Oczy­wi­ście takie boha­ter­ki są obda­rzo­ne coraz bar­dziej ryzy­kow­ny­mi cecha­mi – to jest przepiękne.

Kie­dyś kry­mi­na­ły były opo­wie­ścia­mi, któ­re mia­ły mak­sy­mal­nie 150 stron. Naj­le­piej jak­by mie­ści­ły się w tyl­nej kie­sze­ni jean­sów, nie zabie­ra­ły zbyt wie­le miej­sca. A dzi­siaj ma pan 800-stro­ni­co­we książ­ki z pod­ło­żem histo­rycz­nym, z poli­ty­ką. Poru­sza­ją­ce bar­dzo poważ­ne tema­ty, któ­ry­mi do tej pory zaj­mo­wa­ła się albo lite­ra­tu­ra doku­men­tal­na, albo lite­ra­tu­ra pięk­na. Dzi­siaj to wszyst­ko moż­na zna­leźć w kry­mi­na­le. Tak samo jest z kobie­tą jako boha­ter­ką powie­ści kry­mi­nal­nej. Do tej pory w takich seria­lach jak „Detek­tyw”, „Tabu”, „Bre­aking Bad” czy „House of Cards” mie­li­śmy do czy­nie­nia z męski­mi głów­ny­mi boha­te­ra­mi, któ­rzy są anty­bo­ha­te­ra­mi. Takie przy­kła­dy moż­na by mno­żyć i za każ­dym razem anty­bo­ha­te­rem jest męż­czy­zna. Nawet Ame­ry­ka­nie nie mają jesz­cze takiej kla­sycz­nej opo­wie­ści, któ­rej anty­bo­ha­te­rem była­by kobie­ta. Dla­cze­go tak jest?

To rze­czy­wi­ście jest cie­ka­wa kwe­stia, bo mogę wska­zać teraz na przy­kład serial „Most nad Sun­dem”, gdzie jest kobie­ca boha­ter­ka, poli­cjant­ka, bar­dzo nie­ty­po­wa, ale anty­bo­ha­te­ra­mi zno­wu są naj­czę­ściej mężczyźni.

Jest taki bar­dzo cie­ka­wy serial „The Fall” zbu­do­wa­ny bar­dzo kla­sycz­nie – boha­ter­ką jest poli­cjant­ka, któ­ra ma mnó­stwo ambi­wa­lent­nych cech. Nie jest jed­no­znacz­na, nie jest wzo­ro­wa, taka, jak powin­na być postać kobie­ca. Ale nadal anty­bo­ha­te­rem, czy­li seryj­nym zabój­cą, jest „on”. Nie ma opo­wie­ści, któ­ra była­by opar­ta na posta­ci kobie­ty złej, czy­li na takiej sytu­acji, że to ona jest tym wio­dą­cym czar­nym cha­rak­te­rem, a „on” jest dobry. Wciąż jesz­cze nie ma, ale będzie.

Rozu­miem. Czy mówi­my teraz o pla­nach na pani kolej­ną książkę?

Nawet gdy­by takie były, to bym panu tego teraz nie powie­dzia­ła. W ogó­le jeśli cho­dzi o prze­strzeń powie­ści kry­mi­nal­nych i seria­li kry­mi­nal­nych, to są one bar­dzo pokrew­ne. Jed­na i dru­ga uży­wa dokład­nie tej samej mate­rii cza­so­wej. Odpo­wied­ni­kiem fil­mu fabu­lar­ne­go w lite­ra­tu­rze nie jest powieść, lecz opo­wia­da­nie. Podob­ne moty­wy sil­nych  kobie­cych posta­ci, zarów­no dobrych, jak i złych, wystę­pu­ją na przy­kład w „Grze o tron”, ale ta opo­wieść w ogó­le jest spe­cy­ficz­na. Poja­wia się tam bar­dzo dużo posta­ci rów­no­rzęd­nych i trud­no powie­dzieć, któ­ra jest wio­dą­ca. Dla każ­de­go kto inny może być waż­ny. Wystę­pu­ją tam kobie­ty, któ­re ewi­dent­nie są anty­bo­ha­ter­ka­mi. Nato­miast powta­rzam raz jesz­cze, mówi­my tutaj o tym, żeby całe napię­cie w ramach opo­wie­ści zbu­do­wa­ne było na posta­ci kobiecej.

Autor­ką zdję­cia jest Gosia Turzyń­ska. Wszel­kie pra­wa zastrzeżone.

 

Rozu­miem, że mówi pani o jed­nej posta­ci kobiecej? 

Tak.

Cie­ka­wie, w kon­tek­ście tego, co pani mówi, brzmią sło­wa same­go Mar­ti­na, któ­ry zapy­ta­ny o to, dla­cze­go przed­sta­wia posta­cie kobie­ce rów­nież jako zim­ne, wyra­cho­wa­ne, złe i anty­pa­tycz­ne, odpo­wie­dział – „Cóż, wyzna­ję kon­tro­wer­syj­ną tezę, że kobie­ty też są ludźmi”.

No, to piękne.

Pani Kata­rzy­no, pisząc powieść o pro­fi­le­rze Huber­cie Mey­erze, czer­pa­ła pani z wie­dzy i doświad­cze­nia Bog­da­na Lacha, o któ­rym pani już kie­dyś wspo­mi­na­ła. Napi­sa­ła też z nim pani książ­kę, stąd pyta­nie – kie­dy spo­tka­ła pani tego słyn­ne­go pro­fi­le­ra i jak wyglą­da­ła współ­pra­ca z nim?

Pozna­łam go w 2004 roku. W tam­tym cza­sie w ogó­le nie ujaw­nia­no, że w Pol­sce pra­cu­ją pro­fi­le­rzy. To była infor­ma­cja, któ­ra była zare­zer­wo­wa­na wła­ści­wie tyl­ko dla góry poli­cyj­nej hie­rar­chii i ewen­tu­al­nie wydzia­łów kry­mi­nal­nych. Pro­fi­le­ra ścią­ga­no kie­dy już napraw­dę nie dało się roz­wią­zać spra­wy, po to, żeby ją zamknąć i żeby mieć wszyst­kie, jak to oni mówią, d***chrony zabu­ko­wa­ne. W takiej sytu­acji poli­cjant na sam koniec idzie do jasno­wi­dza i do pro­fi­le­ra. Wte­dy wia­do­mo, że „zro­bio­no już wszyst­ko”. Co jest oczy­wi­ście wie­rut­ną bzdu­rą. Zresz­tą porów­ny­wa­nie tych dwóch metod – jasno­wi­dze­nia i pro­fi­lo­wa­nia – jest obraź­li­we. Eks­per­ty­zy psy­cho­lo­gicz­ne nie­zna­ne­go spraw­cy to po pro­stu zupeł­nie inna mate­ria. Kie­dy natra­fi­łam na trop Bog­da­na, byłam jesz­cze dzien­ni­kar­ką, pra­co­wa­łam w „New­swe­eku”. Przy­go­to­wy­wa­łam mate­riał o nie­wy­kry­tych zbrod­niach. To był mate­riał okład­ko­wy i prze­czy­ta­łam bar­dzo dużo akt w tam­tym cza­sie. Mnó­stwo było histo­rii z róż­nych przy­czyn nie­wy­ja­śnio­nych, któ­re były zamy­ka­ne lub odkła­da­ne na pół­kę z powo­du błę­dów pro­ce­du­ral­nych. Nie­któ­re bar­dziej mrocz­ne, inne kla­sycz­ne, jesz­cze inne tajem­ni­cze i po pro­stu bar­dzo fabu­lar­ne. Jed­ną z takich histo­rii była histo­ria z Rawi­cza. Zosta­ła tam zamor­do­wa­na mło­da dziew­czy­na pra­cu­ją­ca w przy­droż­nym skle­pie spo­żyw­czym. Prze­ślicz­na dziew­czy­na, blon­dyn­ka. Czy koja­rzy pan serial „Mia­stecz­ko Twin Peaks”.

Oczy­wi­ście, że tak.

Ta zamor­do­wa­na dziew­czy­na do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ła aktor­kę, któ­ra gra­ła Lau­rę Pal­mer. Kie­dy pra­cu­je pan jako dzien­ni­karz, są takie spra­wy, któ­re w panu zosta­ją na zawsze. Poje­cha­łam do Rawi­cza, roz­ma­wia­łam z bli­ski­mi ofia­ry, jej przy­ja­ciół­mi, ludź­mi, któ­rzy ją zna­li i ze wszyst­ki­mi służ­ba­mi, któ­re bra­ły udział w wykry­ciu tej zbrod­ni. Była to spra­wa nie­mal arche­ty­picz­na, niczym grec­ka tra­ge­dia w naszych współ­cze­snych warun­kach. Dziew­czy­na uosa­bia­ją­ca czy­ste dobro pra­co­wa­ła w skle­pie, a mor­der­ca (zło) przy­je­chał na rowe­rze, wszedł do środ­ka i zabił ją, zada­jąc jej bar­dzo wie­le cio­sów nożem do kro­je­nia chle­ba. Po wszyst­kim zabrał parę zło­tych z kasy i odje­chał. Na pierw­szy rzut oka wyglą­da to na kla­sycz­ny przy­pa­dek – fatum, los.

Strasz­ne.

Nie­ste­ty mimo wzmo­żo­nych wysił­ków nie mogli go zna­leźć. Nato­miast ta spra­wa ujaw­ni­ła wie­le kwe­stii z tego oto­cze­nia, poru­szy­ła ludzi, uka­za­ła, że dobro kon­tra zło to odwiecz­na wal­ka, nale­ży sobie z tego zda­wać spra­wę, żyjąc w każ­dej spo­łecz­no­ści. Tam wycho­dzi­ło z mate­ria­łów śled­czych, że wła­ści­wie każ­dy mógł to zro­bić. Każ­dy był podej­rza­ny. Całe mia­sto i oczy­wi­ście też przy­jezd­ni. To klucz, by myśleć o prze­strze­ni zbrod­ni jako wal­ce dobra ze złem wła­śnie, a nie sku­piać się na war­stew­ce sen­sa­cyj­no­ści, któ­ra oczy­wi­ście też nie­któ­rych bar­dzo ciekawiła.

Napi­sa­łam ten tekst, minę­ło bar­dzo wie­le cza­su i potem zna­la­złam infor­ma­cję, że jed­nak wykry­to spraw­cę tej zbrod­ni. Nie byłam w sta­nie się powstrzy­mać i natych­miast wzię­łam tele­fon, żeby zadzwo­nić do komen­dan­ta, któ­ry kie­ro­wał w tam­tym cza­sie komen­dą w Rawi­czu. Zapy­ta­łam: „Jak to zro­bi­li­ście?”. A on mówi: „Pani Kasiu, przy­je­chał taki facet w czar­nym płasz­czu, wziął akta na noc i rano przy­niósł mi kart­kę, na któ­rej było zapi­sa­nych ileś punk­tów. Kie­dy prze­czy­ta­łem te punk­ty okre­śla­ją­ce poten­cjal­ne­go spraw­cę,  po pro­stu wie­dzia­łem, pod jaki adres mam iść”. Więc zapy­ta­łam: „Kim był ten facet w czar­nym płasz­czu?”. To była na tyle nie­zna­na wie­dza, że nawet on nie potra­fił dokład­nie nazwać tego zawo­du. Powie­dział: „Pro­vi­de­rem albo coś takie­go”. Pod­po­wie­dzia­łam, że może pro­fi­ler. A on: „No wła­śnie, chy­ba tak!”. I wte­dy popro­si­łam go o numer do tego czło­wie­ka. Odpo­wie­dział, że nie może mi go dać i wte­dy zaczął mi tłu­ma­czyć, że to wszyst­ko taj­ne przez pouf­ne. Potem dodał, że jak mi coś powie, to oni przy­ja­dą i mu klej­no­ty urwą. Wte­dy ja mu odpo­wie­dzia­łam, że jak mi nie powie, to ja mu utnę.

Haha.

Dobra, to niech pani szu­ka sze­fa sek­cji psy­cho­lo­gów w komen­dzie woje­wódz­kiej w Kato­wi­cach” – taką mi dał wska­zów­kę. Nie zasta­na­wia­łam się zbyt dłu­go. Oczy­wi­ście prze­czy­ta­łam naj­pierw wszyst­ko, co było w tam­tym cza­sie dostęp­ne na temat pro­fi­lo­wa­nia w Pol­sce – a były to dokład­nie trzy publi­ka­cje: jed­na insty­tu­tu eks­per­tyz sądo­wych „Pro­fi­lo­wa­nie kry­mi­nal­ne”, dru­ga „Moty­wy zbrod­ni” Jona­tha­na Dougla­sa, a trze­cia to bar­dzo sła­by skrypt z biblio­te­ki uniwersyteckiej.

Kole­ga powy­cią­gał mi tro­chę mate­ria­łów z biblio­te­ki FBI po angiel­sku, ale zapew­niam pana, że jak zaczę­łam to czy­tać, to nie zro­zu­mia­łam ani sło­wa. Nawet po prze­tłu­ma­cze­niu tego nie wie­dzia­łam, o co cho­dzi, to było tak skom­pli­ko­wa­ne. Zdo­ła­łam sobie jedy­nie wydru­ko­wać ten skrypt, prze­czy­ta­łam te trzy publi­ka­cje, któ­re były dla mnie dostęp­ne, i nauczy­łam się nie­któ­rych ter­mi­nów po angiel­sku na pamięć, dla­te­go że nie było w ogó­le pol­skiej ter­mi­no­lo­gii. I poje­cha­łam do Kato­wic. Rzecz­nik mnie znał, ja zna­łam rzecz­ni­ka, więc powie­dzia­łam, że chce roz­ma­wiać z pierw­szym pol­skim pro­fi­le­rem. On zaczął recho­tać i zapy­tał, o co w ogó­le mi cho­dzi, czy na gło­wę upa­dłam, prze­cież nie ma niko­go takie­go w pol­skiej poli­cji. Ja mówię: „Jak to nie ma?! W takim razie chcę roz­ma­wiać z sze­fem psy­cho­lo­gów, panem Bog­da­nem Lachem”. Oczy­wi­ście nie dosta­łam zgo­dy, więc powie­dzia­łam, że zosta­nę, dopó­ki mi tego nie umoż­li­wi. Że potrze­bu­ję tyl­ko pół godzi­ny z panem Bog­da­nem poroz­ma­wiać i że to mi wystar­czy. Z tego pół godzi­ny zro­bił się cały dzień. Wró­ci­łam do domu w nocy.

Nie było to sym­pa­tycz­ne spo­tka­nie, raczej poje­dy­nek. Rozu­miem Bog­da­na, byłam wte­dy bar­dzo mło­dą dzien­ni­kar­ką. Mia­łam dre­dy na gło­wie, nosi­łam tramp­ki, blu­zę z kap­tu­rem z jakimś obraź­li­wym napi­sem. On mnie potrak­to­wał jak taką sik­sę, któ­ra przy­szła mu prze­szka­dzać. Od same­go począt­ku musia­łam mu udo­wad­niać swo­ją war­tość. Wie­dzy mia­łam nie­wie­le, bo uzbro­iłam się tyl­ko w tę, któ­rą mogłam zdo­być. Ale mia­łam doświad­cze­nie w pisa­niu repor­ta­ży sądo­wych, przy­da­ły się tutaj lata stu­dio­wa­nia akt spraw, moja wie­dza ogól­nie mówiąc praw­no-kry­mi­nal­na. Byłam w tam­tym cza­sie jed­ną ze spe­cja­li­stek w tego typu dział­ce repor­ter­skiej i powiem szcze­rze, że krę­ci­ły mnie pita­wa­le i ta cała ciem­na stro­na ludz­kiej natu­ry. Jak się oka­za­ło póź­niej, to wystar­czy­ło. Bog­dan zorien­to­wał się, że nie ma do czy­nie­nia z kom­plet­nym laikiem, tyl­ko z kimś, kto potrak­to­wał go poważ­nie. On nie­ste­ty spo­ty­kał się z bar­dzo zły­mi opi­nia­mi o pro­fi­le­rach, porów­ny­wa­no go z sza­ma­nem i wróż­bi­tą. Nawet funk­cjo­no­wał taki obraź­li­wy żar­cik: „idź­cie do pro­fi­le­ra, on wam wywró­ży”. Nie zda­wa­łam sobie nawet spra­wy, że on ma takie poczu­cie nie­speł­nie­nia w tym zawo­dzie, przede wszyst­kim dla­te­go, że ktoś na górze poli­cji zde­cy­do­wał, że pro­fi­lo­wa­nie ma być utaj­nio­ne. Dla­te­go, że nie moż­na było o tym mówić i krą­ży­ło mnó­stwo plo­tek, pogło­sek i róż­ne­go typu nie­spraw­dzo­nych infor­ma­cji. W każ­dej jed­no­st­ce woje­wódz­kiej poli­cji był prze­szko­lo­ny czło­wiek, któ­ry zaj­mo­wał się pro­fi­lo­wa­niem. Zosta­ły też zro­bio­ne szko­le­nia dla sędziów, pro­ku­ra­to­rów, dla służ­by wię­zien­nej, osób z orga­nów ści­ga­nia, a jed­nak to nic nie dało. Pamię­tam, że napi­sa­łam pierw­szy tekst do „New­swe­eka” o pro­fi­le­rach, któ­ry zresz­tą poszedł na okład­ce, a potem to Bog­dan przy­szedł do mnie, żeby napi­sać tę książ­kę. Cho­dzi­ło o napi­sa­nie książ­ki, któ­ra, będzie takim abe­ca­dłem, kom­pen­dium wie­dzy o ana­li­zie mery­to­rycz­nej i dogłęb­nej dla każ­de­go, począw­szy od osób, któ­re nie są wykształ­co­ne, któ­re nawet nie mają potrze­by się­ga­nia po słow­ni­ki. Myśle­li­śmy też o takich ludziach, któ­rzy pra­cu­ją w orga­nach ści­ga­nia, któ­rzy mają z tym stycz­ność, wła­śnie po to żeby prze­ko­nać zwy­kłych poli­cjan­tów z wydzia­łów kry­mi­nal­nych do meto­dy jaką de fac­to jest pro­fi­lo­wa­nie. W związ­ku z tym jedy­ne, co moż­na było zro­bić, to napi­sać to w spo­sób jak naj­bar­dziej przy­swa­jal­ny. Bog­dan zde­cy­do­wał się ujaw­nić ze swo­je­go archi­wum doku­men­ty i akta, któ­re pozwo­lił mi prze­czy­tać, i o któ­rych potem roz­ma­wia­li­śmy. Pole­ga­ło to na tym, że roz­ma­wia­łam z Bog­da­nem, prze­pro­wa­dza­łam z nim wywia­dy, a potem zapi­sy­wa­łam to w posta­ci zaga­dek, któ­re czy­tel­nik może roz­wią­zy­wać. To był kamień milo­wy w pro­mo­wa­niu pro­fi­lo­wa­nia. Uwa­żam, że mam swój wiel­ki wkład w to, że dziś nie trze­ba już niko­mu tłu­ma­czyć, kim jest pro­fi­ler. Wte­dy zaczę­ła się ta pra­ca u pod­staw, jak­kol­wiek gór­no­lot­nie to brzmi.

Rozu­miem. Moż­na powie­dzieć, że to była taka gigan­tycz­na akcja PR-owa na rzecz profilerów.

Sądzę, że tak. Nie myśla­łam o tym w takim kon­tek­ście, nato­miast dzi­siaj jestem w kon­tak­cie z ludź­mi, któ­rzy mają stycz­ność z tą mate­rią. To na przy­kład ludzie, któ­rzy są po stu­diach w Insty­tu­cie Psy­cho­lo­gii Śled­czej w Hud­ders­field w Wiel­kiej Bry­ta­nii, gdzie David Can­ter, bry­tyj­ski guru pro­fi­lo­wa­nia, pro­wa­dzi swo­ją uczel­nię, na któ­rej kształ­ci w róż­nych gałę­ziach pro­fi­lo­wa­nia. Piszą do mnie ludzie wła­śnie stam­tąd, Pola­cy, któ­rzy zaczy­na­li swo­ją karie­rę, albo po pro­stu zain­te­re­so­wa­li się tym tema­tem, dzię­ki książ­ce „Zbrod­nia dosko­na­ła”. Do tej pory spo­ty­kam ludzi, już zatrud­nio­nych w poli­cji, któ­rzy przy­cho­dzą na moje spo­tka­nia z kwia­ta­mi, żeby mi podzię­ko­wać, bo tak zaczę­ła się ich dro­ga w orga­nach ści­ga­nia. Po lek­tu­rze “zbrod­ni nie­do­sko­na­łej” lub mojej serii o pro­fi­ler­ce Saszy Zału­skiej – po stu­diach, lub cza­sem i w ich trak­cie, pod­ję­li decy­zję, że chcą ści­gać prze­stęp­ców. Skoń­czy­ły się cza­sy wyłącz­nie twar­dych glin, któ­rzy dzia­ła­ją bez wie­dzy uni­wer­sy­tec­kiej. Wzru­sza­ją mnie takie spo­tka­nia i wte­dy wiem, że każ­da tego typu decy­zja, pra­ca nad kar­czo­wa­niem buszu ma sens. Bo to otwie­ra ludziom gło­wy. To był począ­tek. Wła­ści­wie nikt wcze­śniej o tym w Pol­sce nic nie napi­sał. Cza­sem coś pan robi i nie zda­je sobie spra­wy, jak to się rozwinie.

Z Kata­rzy­ną Bon­dą roz­ma­wiał Miko­łaj Kołyszko.

Redak­cja wywia­du: Jakub Kra­sny i Mar­ty­na Gancarczyk.

Foto­gra­fia na ilu­stra­cji głów­nej zosta­ła wyko­na­na przez Ewę Żylińską.

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy