Czy ludzie powinni dożyć wieku 300 lat? Jakie znaczenie ma rok 2137 dla cyklu „Nowe wieki ciemne”? Co może pójść nie tak w czasie lotu w kosmos? W ostatniej części wywiadu z ukraińskim autorem Maksem Kidrukiem przybliżamy, jak pisarz pracował nad swoim opus magnum.
„Kolonia” to pierwszy tom tetralogii „Nowe wieki ciemne” przedstawiającej świat w XXII wieku. Choć ludzkość jeszcze nie otrząsnęła się po największej od pół wieku pandemii, będzie musiała zmierzyć się z rodzącym się na Marsie konfliktem między tymi, którzy urodzili się na Czerwonej Planecie a tymi, którzy emigrowali z Ziemi.
Pierwszą część rozmowy z Maksem Kidrukiem, a w niej m.in. o tym, czy pisarz może być gwiazdą rocka oraz jak doszło do tego, że pisarz wraz z żoną Tetianą adoptowali trzy małpki, znajdziecie tutaj.
W drugiej części wywiadu Max Kidruk opowiada m.in. o tym, jak stracił wiarę, że literatura może uczynić nas lepszymi, o swoich obawach dotyczących przyszłości Ukrainy, o Putinie oraz o Trumpie.
„Kolonia” zaskakuje rozmachem: stworzyłeś cały system polityczny, sposób liczenia czasu na Marsie, rozległą mapę terenu wraz z jego historią, historię podboju Marsa, historią Ziemi włącznie z konfliktami zbrojnymi i epidemiami… mnóstwo nazwisk i dat, a do tego wszystko z solidną naukową podbudową. Misterność tej konstrukcji przypomina mi twórczość Tolkiena, ale wzbogaconą o hard SF. Jak wygląda Twoja praca? Jak długo budujesz fundamenty, zanim zaczniesz tworzyć fabułę?
Nie ma tutaj drogi na skróty. Trzeba dużo czytać i cały czas pracować. Pisałem Kolonię przez trzy lata, ale przez kolejnych pięć zbierałem informacje. Taka książka nie powstanie w ciągu roku, to niemożliwe, kropka. Zatem po pierwsze: musisz naprawdę lubić to co robisz. A po drugie: musisz poświęcić się całkowicie, cały swój czas, wszystkie myśli. I nie przesadzam – teraz, po naszej rozmowie, jadę do Warszawy na kolejne wystąpienie. Przez całą drogę, prowadząc, będę myślał o nowych zwrotach akcji do „Upadku”. Żeby powstała ta książka, musiałem naprawdę lubić to co robię i żyć tą historią.
W „Kolonii” obserwujemy wyraźny kontrast między ludźmi, którzy emigrowali z Ziemi a tymi, którzy urodzili się na Marsie. Czy musiało dojść do takiego konfliktu, czy gdyby kiedykolwiek doszło do powstania ziemskich kolonii, bylibyśmy w stanie go uniknąć?
To jest dobre pytanie i jestem niemal pewien, że taki konflikt jest nieunikniony. Dlaczego? Ponieważ jest naturalny. Mówiąc „naturalny” mam na myśli, że nie musiałem wymyślać niczego, co by do niego doprowadziło. W beletrystyce zawsze pojawia się moment, kiedy autor musi popchnąć trochę fabułę, rozmyć pewne kwestie, które można by przedstawić bardziej realistycznie, a które by przeszkadzały w budowaniu akcji. W przypadku tego konfliktu to nie było potrzebne. Szczerze wierzę, że jako gatunek nie jesteśmy w stanie skolonizować żadnego innego świata.
W „Kolonii” piszę, że ci, którzy urodzili się na Marsie, dorastali w warunkach niskiej grawitacji, co miało wpływ na ich ciało. Nie są w stanie podróżować, nie mogą udać się na Ziemię, ponieważ mają słabsze serca, cieńsze kości, dorastali w najbardziej sterylnym środowisku, jakiego kiedykolwiek doświadczyli ludzie, więc ich układ odpornościowy nie poradziłby sobie z wieloma bakteriami zupełnie nieszkodliwymi na Ziemi. Muszą pozostać na Marsie na zawsze. Z kolei ludzie, którzy przylecieli z Ziemi, są najlepsi – to superspecjaliści, wyselekcjonowani, o idealnym zdrowiu, bez problemów psychicznych. Mają mnóstwo zasobów i pieniędzy. W każdej chwili mogą wrócić na Ziemię. Ci, którzy urodzili się na Marsie, to zwykli ludzie. Nie są tak inteligentni, wykwalifikowani, nie mają zasobów, nie mają pieniędzy. Z tego powodu są zmuszeni wykonywać ciężkie prace niewymagające specjalnych umiejętności… już na zawsze. To mam na myśli, kiedy mówię, że to naturalny konflikt – on był całkowicie nieunikniony.
W powieści poruszasz wątek długiego życia i tego, czy ludzie powinni żyć 200 czy 300 lat. Wydajesz się sceptycznie nastawiony do takiego pomysłu.
Pamiętasz, że powiedziałem, że nie wierzę, że kiedykolwiek zbudujemy kolonię na Marsie czy jakiejkolwiek innej planecie? Musiałem wymyślić coś, co sprawi, że ludzie będą chcieli emigrować na Marsa. Tak narodził się pomysł specjalnego leku, telomidu. To lek, który wydłuża telomery w naszym DNA tak, by chronić je przed szkodliwym wpływem promieniowania kosmicznego. Jednocześnie im dłuższe są telomery, tym młodsi jesteśmy. Ludzie, którzy lecą na Marsa, muszą używać telomidu, by bronić się przed promieniowaniem kosmicznym, ponieważ na Marsie niemal nie ma atmosfery. Jednocześnie, stosując go, w pewnym sensie zatrzymują proces starzenia i po prostu żyją dłużej. Właśnie to w mojej historii staje się powodem, dla którego ludzie z Ziemi chcą polecieć na Marsa. Wybierają nie pomiędzy osiemdziesięcioma, może stoma latami na Ziemi a sposobem śmierci na Marsie. Wybierają między dożyciem tych stu, może osiemdziesięciu lat na Ziemi a dwustu czy nawet trzystu na Marsie.
Niektóre z Twoich postaci wprost mówią, że człowiek nie powinien żyć tak długo.
Zgadza się.
Chorują na depresję, nie mogą znaleźć celu w życiu, więc to, co wydawałoby się rozwiązaniem naszych problemów, dla nich jest dramatem.
Tak, to jeden z głównych wątków w powieści… który jeszcze się nie zakończył. Rex Barbo, który zmaga się z tym dramatem, to jedna z moich ulubionych postaci. Może się wydawać, że pod koniec „Kolonii” on znika, ale tak nie będzie. Pojawi się w „Upadku” i będzie tam niezwykle ważną postacią. To właśnie jego obdarzyłem moimi przemyśleniami na ten temat: co jeśli opracujemy procedurę, która pozwoli nam żyć dwieście czy trzysta lat, ale nie rozwiążemy pozostałych problemów? Nawet jeśli pominiemy kwestie takie jak system emerytalny, to nadal… Rex jest samotny – stracił wszystkich przyjaciół, bo zmarli na Ziemi ze starości. Jest sam, na Marsie, latami robi w kółko to samo. Nie chce się zabić, ponieważ nie jest wystarczająco odważny, by zdecydować się na taki krok, ale po prostu przestał bać się śmierci. Czuje, że jeśli cokolwiek mu się stanie, to jest z tym już pogodzony. Te akapity pokazują moje własne odczucia. Jednocześnie nie próbuję ich przepychać jako jedynych właściwych odpowiedzi, ponieważ zwyczajnie ich nie znam. Cały czas się zastanawiam, a każdy może mieć inne zdanie.
A czy sądzisz, że medycyna powinna pracować nad takimi rozwiązaniami, czy lepiej z nimi nie eksperymentować?
Oczywiście, że powinna. To nigdy nie jest dobry pomysł – próbować zatrzymać postęp.
W polskich mediach niezwykle głośny jest właśnie temat lotu w kosmos drugiego Polaka w historii, w społeczeństwie widać wielkie poruszenie. Astronauci kojarzą się z dumnymi odkrywcami, Ty tymczasem przedstawiłeś obraz rakiety, w której grupka pionierów miesiącami tonęła w moczu i własnych odchodach – skąd taka właśnie decyzja?
Ponieważ ludzie nie rozumieją, jak to naprawdę może wyglądać. Romantyzują ten zawód, w czym nie ma nic złego, ale warto zrozumieć, że mimo że piszę o czasach, kiedy latanie w kosmos jest rutyną, to nie sprawia, że przestało być naprawdę trudne. Powstało mnóstwo książek, zarówno popularnonaukowych, jak i wspomnień, o kosmosie i o tym, jak zupełnie najprostsze czynności takie jak sikanie stają się ogromnym problemem inżynieryjnym w stanie nieważkości. Z tego powodu wiele rzeczy może pójść nie tak, a w „Nowych wiekach ciemnych” pokazuję kilka przypadków, kiedy tak się stało i co to oznaczało dla ludzi, którzy akurat znajdowali się na statku kosmicznym.
Udało mi się wychwycić w „Kolonii” pewien drobny szczegół – w kilku miejscach powtórzyła się data 2137. W Polsce to bardzo popularny mem… czy to było świadome nawiązanie do niego?
Nie (śmiech). Usłyszałem o tym memie przedwczoraj od mojego wydawcy. To był absolutnie czysty przypadek, zbieg okoliczności. Nie miałem pojęcia, że coś takiego powstało (śmiech).
„Kolonia” to Twoja pierwsza książka wydana we własnym wydawnictwie. Właśnie miała miejsce prapremiera w Polsce. A czy masz w planach tłumaczenia na inne języki?
Tak, przygotowujemy właśnie przekład na język węgierski, a mój agent współpracuje z innymi rynkami… ale nie ogłaszam ich jeszcze, bo może nie jestem przesądny, ale lepiej dmuchać na zimne.
W świecie „Nowych wieków ciemnych” powstała nie tylko książka, ale też gra planszowa.
Zgadza się! Właśnie wydaliśmy ją w Ukrainie. Pracowaliśmy nad nią pełne dwa lata. Przywiozłem jeden egzemplarz do Polski, żeby sprezentować ją mojemu wydawcy. Premiera miała miejsce na Fanconie w Kijowie. Gra została naprawdę dobrze przyjęta, pierwszy nakład wynosił zaledwie tysiąc egzemplarzy, a sprzedaliśmy już połowę, więc postrzegam to jako sukces.
Czy tworzenie gry planszowej mocno różniło się od pracy nad książką?
Och, absolutnie! To była dla mnie zupełnie nowa branża, nowy rynek. Musiałem dużo przeczytać na ten temat, zagrać w wiele gier planszowych, żeby wiedzieć, co robię, a potem ponownie przeczytać wiele broszur z zasadami innych gier, żeby wiedzieć, jak móc napisać podobną. Współpracowałem z innym twórcą, który odpowiadał za stronę graficzną i czasami było tego wszystkiego za dużo, to było przytłaczające. Sądzę, że ta gra jest naprawdę fajna i zbieramy dobre recenzje od osób, które już w nią grały, ale wymagało ogromnego wysiłku, żeby zrobić to dobrze. Gdybym dwa lata temu wiedział, ile będzie przy tym pracy i nerwów, pewnie bym się nie zdecydował, ale nie wiedziałem, więc jesteśmy tu i teraz, udało się i jesteśmy szczęśliwi, że to zrobiliśmy.
„Kolonia” to nie Twoje pierwsze podejście do tematyki marsjańskiej, wcześniej w Polsce ukazało się opowiadanie „Bliżej bieguna” w antologii „Język Babilonu”…
To się nazywa dobre przygotowanie, wow! Jestem pod wrażeniem! Tamto opowiadanie też jest częścią świata „Nowych wieków ciemnych” i powstało na długo, zanim zakończyłem prace nad książką. Mój dobry przyjaciel, ukraiński pisarz Wołodymyr Arienew, pracował nad zbiorem opowiadań. Zapytał, czy mogę podesłać mu krótki tekst, który będzie charakterystyczny dla mojej pracy, a ja akurat nie miałem żadnego gotowego. Jednocześnie zawsze kiedy pracujesz nad obszerną książką, nad naprawdę dużą opowieścią, masz w głowie jakieś historie poboczne. Wiesz, że tak naprawdę nie należą do głównej fabuły, ale nadal są fajne. Trzymasz je w pamięci i potrzebujesz jakiegoś bodźca, żeby je spisać… więc kiedy Wołodymyr się ze mną skontaktował i powiedział coś w stylu: „Robimy tę antologię po polsku, na polski rynek i mamy wydawcę, który jest naprawdę podekscytowany! Czy możesz mi coś dać albo napisać?”, stwierdziłem, że to znak, że muszę spisać jedną z historii osadzonych w świecie „Nowych wieków ciemnych”. Tak powstało to opowiadanie i chociaż bardzo rzadko mówię, że lubię własną twórczość, to uważam, że jest naprawdę dobre. Dla osób, które sięgną po „Kolonię”, będzie miało ono dodatkowy sens. Te historie są częścią jednego wszechświata.
Obecnie pracujesz nad „Upadkiem”, czyli kontynuacją „Kolonii”. Jak zaawansowane są te prace? I czy zdradzisz, czego możemy się spodziewać po powstającej powieści?
To co powiem, to będzie żart, ale tylko częściowo. Kiedyś stwierdziłem, że „Kolonia” to 900 stron wstępu do znacznie większej historii i to w pewnym sensie prawda. W „Kolonii” ustawiłem figury na szachownicy. W „Upadku” te figury zaczną się poruszać. Jeśli ktoś przeczyta „Kolonię” i ta książka mu się spodoba, może być pewien, że „Upadek” spodoba mu się jeszcze bardziej. Książka jest już prawie gotowa, oddałem ją do wstępnej redakcji. Po ich reakcji widzę, że tak właśnie jest.
Czy jest coś, czego mogę ci życzyć w związku z twoją pracą lub życiem?
Na jednym z moich punktów programu Pyrkon zapomniał o tłumaczu. Żartowaliśmy z moim wydawcą, że jeśli sprzeda w Polsce 30 tysięcy egzemplarzy „Kolonii”, to nauczę się języka polskiego, więc chyba możesz mi życzyć takiego nakładu, a ja wtedy nauczę się twojego języka.
Zatem powodzenia w nauce języka polskiego!
Dziękuję!
I dziękuję serdecznie za poświęcony czas.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała i przetłumaczyła z języka angielskiego
Anna Tess Gołębiowska




