Wywiady

Strach przed krytyką jest wielkim błędem – wywiad z Adamem Przechrztą

Choć Uni­wer­sy­tet Zie­lo­no­gór­ski to jego Alma Mater, winiar­ska sto­li­ca Pol­ski musia­ła pocze­kać nie­mal dwie deka­dy, aż Adam Prze­chrzta zapro­sił ją na kar­ty swo­ich powie­ści. W cyklu „Mons Viri­dis Magi­cus” pre­zen­tu­je to, w czym jest naj­lep­szy: wizję Pol­ski przy­pra­wio­nej solid­ną daw­ką magii. Do księ­garń tra­fi­ły do tej pory dwa tomy tej serii: „Anty­kwa­riat pod Sala­man­drą” oraz „Mrocz­ne drogi”.

ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Na począ­tek przy­znam, że zasko­czy­ło mnie, że zde­cy­do­wa­łeś się nadać głów­ne­mu boha­te­ro­wi imię Janusz. Nawią­za­nie do boga Janu­sa jest oczy­wi­ste, ale prze­cież mia­łeś do dys­po­zy­cji cały rzym­ski pan­te­on, a dziś to imię moc­no koja­rzy się z aneg­do­ta­mi o „janu­szach biz­ne­su” czy mema­mi z nosa­cza­mi. Nie bałeś się, że wpły­nie to na odbiór posta­ci?

ADAM PRZECHRZTA: Nie. Po pierw­sze, co praw­da bogów w pan­te­onie rzym­skim rze­czy­wi­ście jest wie­lu, ale Janus tyl­ko jeden. A mnie do fabu­ły potrzeb­ny był wła­śnie on: wład­ca cza­su, straż­nik bram. Poza tym ja gene­ral­nie piszę dla ludzi inte­li­gent­nych. Reak­cja tych zło­śli­wych nie­spe­cjal­nie mnie obcho­dzi. Po trze­cie wresz­cie strach przed kry­ty­ką to jeden z naj­więk­szych błę­dów jakie może popeł­nić pisarz. To czyn­nik samoograniczenia.

Janusz Magnu­szew­ski koja­rzy mi się z Ola­fem Rud­nic­kim – z posta­ci dość ano­ni­mo­wej i żyją­cej na ubo­czu sta­je się kimś w cen­trum wyda­rzeń, kim inte­re­su­ją się potęż­ne stron­nic­twa i nad­przy­ro­dzo­ne siły. Lubisz sche­mat „od zera do boha­te­ra”?

To, że ktoś żyje na ubo­czu nie­ko­niecz­nie ozna­cza, że jest nikim w swo­jej bran­ży. Rud­nic­ki od począt­ku był „kimś”, choć rze­czy­wi­ście nie wysu­wał się na pierw­szy plan. Taki sche­mat bar­dziej pasu­je do Magnuszewskiego.

W 2013 roku stwier­dzi­łeś: „Nie mam abso­lut­nie nic wspól­ne­go z żad­nym ze swo­ich boha­te­rów lite­rac­kich” – czy nadal tak uwa­żasz, czy może od tego cza­su stwo­rzy­łeś swój lite­rac­ki awa­tar?

Nie, to było­by nud­ne i pozba­wio­ne głęb­sze­go sen­su. Nie jestem aż tak inte­re­su­ją­cy, żeby zafa­scy­no­wać czy­tel­ni­ków (śmiech).

W cza­sach krót­ko po debiu­cie byłeś nie­zwy­kle tajem­ni­czą posta­cią, moja zna­jo­ma była wręcz prze­ko­na­na, że nie ist­nie­jesz, a Two­je powie­ści pisze ktoś pod­sta­wio­ny; śle­dzi­ła wszyst­kie por­ta­le oko­ło­fan­ta­stycz­ne i posta­wi­ła sobie za cel usta­lić, kto wła­ści­wie przed­sta­wia się jako „Adam Prze­chrzta”. Obec­nie udzie­lasz wywia­dów i poja­wiasz się na spo­tka­niach autor­skich – skąd ta zmia­na?

Jestem raczej intro­wer­ty­kiem, żona żar­tu­je, że mam lek­kie­go Asper­ge­ra, ale na pew­nym pozio­mie roz­po­zna­wal­no­ści czy popu­lar­no­ści pro­zy uni­ka­nie takich spo­tkań było­by lek­ce­wa­że­niem czy­tel­ni­ków i fanów.

Cykl „Mons Viri­dis Magi­cus” roz­gry­wa się – jak wska­zu­je jego tytuł – w Zie­lo­nej Górze. Choć mia­sto to jest moc­no zwią­za­ne z fan­ta­sty­ką – odby­wa­ją się w nim Bacha­na­lia Fan­ta­stycz­ne, pręż­nie dzia­ła Zie­lo­no­gór­ski Klub Fan­ta­sty­ki „Ad Astra”, to do tej pory nie mia­ło szczę­ścia do lite­ra­tu­ry, w odróż­nie­niu od Toru­nia, Kra­ko­wa, Wro­cła­wia czy War­sza­wy. Dla­cze­go wła­śnie Zie­lo­ną Górę wybra­łeś na miej­sce zamiesz­ka­nia Janu­sza Magnu­szew­skie­go?

Bo to moje mia­sto, miesz­ka­łem tam nie­mal pół życia, uczy­łem się, stu­dio­wa­łem. Dla­te­go od daw­na mia­łem ocho­tę napi­sać coś o magii i Zie­lo­nej Górze.

Co w praw­dzi­wej Zie­lo­nej Górze jest dla Cie­bie szcze­gól­nie peł­ne magii?

Trud­no na to jed­no­znacz­nie odpo­wie­dzieć: atmos­fe­ra, sta­re dzie­więt­na­sto­wiecz­ne kamie­nicz­ki, uli­ce, świa­do­mość, że kie­dyś stą­pa­li tędy ludzie, któ­rych już nie ma? W latach sie­dem­dzie­sią­tych zeszłe­go wie­ku cho­dzi­łem do szko­ły numer sześć, teraz mie­ści się tam rek­to­rat, kie­dyś było to żeń­skie gim­na­zjum. Ten budy­nek, jak i wie­le w Zie­lo­nej Górze ma spe­cy­ficz­ną aurę. To magicz­ne miasto!

Czy jest szan­sa, że Janusz, Vene­tia, Zoe, Fran czy resz­ta posta­ci z „Mons Viri­dis Magi­cus” tra­fią kie­dyś na Bacha­na­lia Fan­ta­stycz­ne, czy raczej natłok wyda­rzeń im na to nie pozwo­li?

Nad tym się jesz­cze nie zasta­na­wia­łem (śmiech).

Mam nadzie­ję, że jeśli do tego doj­dzie, będzie z nimi Atla lub Wilk… (śmiech) A jak Ty pry­wat­nie odnaj­du­jesz się na tej impre­zie? Pla­nu­jesz na nią wra­cać w kolej­nych edy­cjach?

Jeśli mnie zapro­szą, to chętnie!

W swo­ich książ­kach zamiesz­czasz mnó­stwo nawią­zań do histo­rii, cza­sem są to opo­wie­ści o kon­kret­nych wyda­rze­niach, a cza­sem drob­ne smacz­ki, jak to, że gaze­ta codzien­na magów nosi tytuł „Acta Diur­na”, czy­li tak jak tytuł zało­żo­ny przez Juliu­sza Ceza­ra w 59 roku przed naszą erą. Jesteś histo­ry­kiem i dok­to­rem nauk huma­ni­stycz­nych, więc mno­gość tych wzmia­nek nie dzi­wi, ale zasta­na­wiam się nad pro­ce­sem twór­czym: masz wszyst­kie te infor­ma­cje w gło­wie czy może w cza­sie wer­to­wa­nia ksiąg histo­rycz­nych wyno­to­wu­jesz cie­ka­wost­ki, któ­re cze­ka­ją na wple­ce­nie w któ­rąś z powie­ści?

To raczej luź­ne sko­ja­rze­nia jakie poja­wia­ją się w pro­ce­sie pisa­nia, ale oczy­wi­ście spraw­dzam źró­dła, nie zawsze to, co się zapa­mię­ta­ło, odpo­wia­da rzeczywistości.

Któ­re okre­sy w histo­rii Pol­ski, a któ­re w histo­rii powszech­nej są Ci szcze­gól­nie bli­skie?

Prze­łom dzie­więt­na­ste­go i dwu­dzie­ste­go wie­ku. Czas, kie­dy świat był dosta­tecz­nie nowo­cze­sny, aby być zro­zu­mia­ły dla żyją­cych w obec­nej rze­czy­wi­sto­ści, ale kie­dy ludzie kie­ro­wa­li się jesz­cze war­to­ścia­mi sprzed wieków.

Czy sądzisz, że szkol­ny pro­gram histo­rii pozwa­la oso­bom uczą­cym się na doce­nie­nie tych okre­sów, czy może w pod­ręcz­ni­kach są one przed­sta­wia­ne zbyt sucho i nud­no?

Pod­ręcz­ni­ki gene­ral­nie pisa­ne są sucho i nudno.

Co moż­na by w nich popra­wić, żeby sta­ły się bar­dziej inte­re­su­ją­ce?

Prze­stać trak­to­wać posta­cie histo­rycz­ne jak­by to były brą­zo­we pomni­ki, mówić nie tyl­ko o ich osią­gnię­ciach, ale i sła­bo­ściach, waha­niach, czy wręcz błę­dach. Tak, żeby ucznio­wie rozu­mie­li, że to byli zwy­kli ludzie, że dosię­gli wyżyn prze­ła­mu­jąc, swo­je ogra­ni­cze­nia, że upa­da­li, kłó­ci­li się, kocha­li, nienawidzili…

Masz ogrom­ną wie­dzę, dobre pió­ro i wykształ­ce­nie kie­run­ko­we – nie kusi­ło Cię nigdy opra­co­wa­nie pod­ręcz­ni­ków, któ­re oka­za­ły­by się bar­dziej przy­ja­zne dla mło­dzie­ży?

Oczy­wi­ście, że kusi­ło, jed­nak oba­wiam się, że napi­sa­ne­go prze­ze mnie pod­ręcz­ni­ka nie zaapro­bo­wa­ło­by żad­ne mini­ster­stwo, gdyż nie­za­leż­nie od tego kto rzą­dzi, patrzy się na pod­ręcz­ni­ki przez pry­zmat pew­nych korzy­ści poli­tycz­nych, a bywa, że i partyjnych.

Mons Viri­dis Magi­cus” ma być try­lo­gią, do tej pory uka­za­ły się „Anty­kwa­riat pod Sala­man­drą” oraz „Mrocz­ne dro­gi”. Czy w cza­sie prac nad tymi powie­ścia­mi zży­łeś się z jego boha­te­ra­mi i boha­ter­ka­mi na tyle, by chcieć spę­dzić wię­cej cza­su w magicz­nej Zie­lo­nej Górze, czy po napi­sa­niu „Straż­ni­ka Bram” będzie to dla Cie­bie zamknię­ty roz­dział?

Na to pyta­nie nie odpo­wiem (śmiech).

Cykl zdo­bią ilu­stra­cje Domi­ni­ka Broń­ka, a okład­ki powie­ści wyko­nał Dark Cray­on. Co sądzisz o opra­wie gra­ficz­nej serii? Jesteś zado­wo­lo­ny ze współ­pra­cy z Fabry­ką Słów?

Tak, kwe­stia opra­wy gra­ficz­nej moich ksią­żek w ostat­nich latach to wyż­sza pół­ka, nie tyl­ko w odnie­sie­niu do pol­skiej literatury.

Pamię­tam, że opo­wia­da­łeś, że naj­lep­sze świa­ty wykre­owa­li ludzie posia­da­ją­cy głę­bo­ką wie­dzę histo­rycz­ną, lin­gwi­stycz­ną czy z zakre­su sze­ro­ko poję­te­go kul­tu­ro­znaw­stwa, tacy jak Andrzej Sap­kow­ski, J.R.R. Tol­kien czy Ursu­la Le Guin. Bez wąt­pie­nia Ty też zali­czasz się do osób z ogrom­ną wie­dzą w tych dzie­dzi­nach, a w „Mons Viri­dis Magi­cus” stwo­rzy­łeś zło­żo­ny, inte­re­su­ją­cy świat. Sądzisz, że Janusz oka­że się następ­cą Geral­ta z Rivii, kolej­nym pol­skim boha­te­rem naro­do­wym?

Nie sądzę i nie mam takich ambi­cji. Inna rzecz, że to się dzie­je z przy­pad­ku. Dopó­ki nie poja­wi­ły się gry bazu­ją­ce na książ­kach Sap­kow­skie­go, roz­po­zna­wal­ność Geral­ta była ogra­ni­czo­na. Na przy­kład zanim wyda­no gry, było chy­ba jakieś tłu­ma­cze­nie na fran­cu­ski, ale na tam­tej­szych forach lite­rac­kich nie­mal o tym nie pisa­no, choć reak­cje czy­tel­ni­ków były bar­dzo pozy­tyw­ne, tyle, że nieliczne.

A sko­ro już o Sap­kow­skim mowa… Marius de Vries to świa­do­me nawią­za­nie do nazwi­ska Tis­sai, rek­tor­ki Are­tu­zy, czy też zbieg oko­licz­no­ści?

Zbieg oko­licz­no­ści, może podświadomość.

Czy chciał­byś, żeby Two­je powie­ści docze­ka­ły się adap­ta­cji gro­wej lub fil­mo­wej na mia­rę „Wiedź­mi­na”?

Oczy­wi­ście! Kto nie chciał­by stać się sław­ny i poje­chać do Hol­ly­wo­od? Ja zgo­dził­bym się nawet na Bol­ly­wo­od (śmiech).

Wyobraź­my sobie taką sytu­ację: do Two­ich drzwi puka repre­zen­ta­cja CD Pro­jekt RED. Infor­mu­ją, że zachwy­ci­li się Two­imi książ­ka­mi i chcą Ci poświę­cić kolej­ną serię, ale nie potra­fią się zde­cy­do­wać, któ­ry cykl wziąć na tapet i na któ­rym boha­te­rze się sku­pić. Co odpo­wia­dasz?

Na razie uwa­żam, że naj­bar­dziej repre­zen­ta­tyw­ny cykl to „Mate­ria Prima/Secunda” i alche­mik Rudnicki.

Nie­mal w fina­le „Mrocz­nych dróg” coś mnie zasko­czy­ło. Zdzi­wi­ło mnie, że oso­ba tak wykształ­co­na jak Janusz Magnu­szew­ski mówi o swo­im przy­ja­cie­lu, że ten cier­pi na zespół Asper­ge­ra, choć to prze­sta­rza­ła nazwa spek­trum auty­zmu; ode­szło się od niej zarów­no ze wzglę­dów medycz­nych, jak i ze wzglę­du na to, że Hans Asper­ger współ­pra­co­wał z reżi­mem nazi­stow­skim. Z jed­nej stro­ny Janusz sta­now­czo odra­dza nawet oglą­da­nie fil­mów doku­men­tal­nych doty­czą­cych nazi­stów, by nie mieć kon­tak­tu z ich wypa­czo­ną aurą, z dru­giej bez mru­gnię­cia okiem uży­wa wobec bli­skiej oso­by nazwi­ska leka­rza, któ­ry brał udział w nazi­stow­skim pro­gra­mie zabi­ja­nia cho­rych dzieci…

W Pol­sce jest to aktu­al­nie uży­wa­na nazwa, tego typu dole­gli­wo­ści miesz­czą się w gru­pie tzw. „cało­ścio­wych zabu­rzeń roz­wo­jo­wych” któ­re dzie­li się na autyzm dzie­cię­cy, autyzm aty­po­wy i wła­śnie zespół Asper­ge­ra, choć w Sta­nach Zjed­no­czo­nych jest to obec­nie defi­nio­wa­ne nie­co ina­czej, stąd zapew­ne Two­je pyta­nie. W świe­cie nauki toczy się dys­ku­sja czy zacho­wać nazwę zabu­rze­nia mimo kon­tro­wer­sji zwią­za­nych z leka­rzem, czy też zmie­nić. Jed­nak poza zwo­len­ni­ka­mi takiej zmia­ny, pod­no­szą się też gło­sy, że ter­min ten na tyle zado­mo­wił się już w medy­cy­nie i świa­do­mo­ści milio­nów pacjen­tów oraz ich rodzin, że wyco­fa­nie go było­by kło­po­tli­we, a uza­sad­nie­nie tego mogło­by styg­ma­ty­zo­wać oso­by, któ­re do tej pory utoż­sa­mia­ły się z tym pojęciem.

Zwró­ci­ło moją uwa­gę też podej­ście Magnu­szew­skie­go do kobiet. Z jed­nej stro­ny ota­cza­ją go sil­ne i świet­nie wykre­owa­ne boha­ter­ki, jak Vene­tia, Fran, Ani­ta Nikas, Pan­tea czy Zoe, któ­re bez wąt­pie­nia sza­nu­je, z dru­giej czę­sto czuć u nie­go pogar­dę czy poczu­cie wyż­szo­ści wobec prze­ciw­ni­czek; regu­lar­nie mówi o „pan­nach”, „panien­kach” czy „cór­ciach”, a nawet o „sukach” i „sucz­kach”. Nie zauwa­ży­łam, żeby do wro­gich sobie męż­czyzn odno­sił się w podob­ny spo­sób, a mimo to boha­ter­ki nie zwra­ca­ją żad­nej uwa­gi na jego podej­ście. Zdzi­wi­ło mnie to tym bar­dziej, że Two­je powie­ści koja­rzy­ły mi się zawsze ze zna­ko­mi­cie zary­so­wa­ny­mi posta­cia­mi kobiet, choć­by księż­nej Marii Paw­łow­ny Woł­koń­skiej, Anny Ostrow­skiej czy gospo­dy­ni Oko­nio­wej. Czy Two­je czy­tel­nicz­ki mogą liczyć na to, że Vene­tia czy Zoe w koń­cu zwró­cą uwa­gę na język Janu­sza i zmu­szą go do refleksji?


Mój boha­ter nie pogar­dza kobie­ta­mi, uży­wa takie­go słow­nic­twa w kon­kret­nych sytu­acjach, odno­śnie kon­kret­nych kobiet, a nie kobiet w ogól­no­ści. Postu­lat, aby nawet pod wpły­wem emo­cji trak­to­wać z sza­cun­kiem kogoś, kto nas skrzyw­dził czy chciał zabić tyl­ko dla­te­go, że jest kobie­tą, uwa­żam za nie­re­ali­stycz­ny. Lite­ra­tu­ra, tak­że ta fan­ta­stycz­na jest odwzo­ro­wa­niem rze­czy­wi­sto­ści, a myślę, że w pew­nych oko­licz­no­ściach każ­dy mógł­by użyć podob­ne­go słow­nic­twa. Zresz­tą u moje­go boha­te­ra to bar­dziej wyraz zło­ści czy fru­stra­cji niż pogar­dy i coś takie­go zda­rza się bar­dzo rzad­ko. Nato­miast sło­wo „panien­ka” nie ma pejo­ra­tyw­ne­go wydźwię­ku, jest co naj­wy­żej iro­nicz­ne. W sytu­acjach stre­so­wych czę­sto się­ga­my po iro­nię, a takich momen­tów u moje­go boha­te­ra nie bra­ku­je. Nie sądzę też, żeby moż­na było mówić o lek­ce­wa­że­niu prze­ciw­ni­czek, wystar­czy spoj­rzeć w jaki spo­sób Janusz wypo­wia­da się na przy­kład o agent­ce Bre­gan D’aerthe.

Po ata­ku Rosji na Ukra­inę zerwa­łeś współ­pra­cę ze swo­im rosyj­skim wydaw­cą, zade­cy­do­wa­łeś, że jeśli nie uda się wyco­fać Two­ich ksią­żek z rosyj­skich księ­garń, to cały dochód z nich prze­zna­czysz na ukra­iń­skie orga­ni­za­cje huma­ni­tar­ne, w nagłów­ku Two­jej stro­ny znaj­du­je się fla­ga Ukra­iny. W cyklu „Mons Viri­dis Magi­cus” poru­szasz temat woj­ny z maga­mi z Rosji, kry­ty­ku­jesz dyk­ta­tu­rę, chwi­la­mi wprost odno­sisz się do Puti­na. Tra­fi­łeś nawet na listę auto­rów usu­nię­tych z rosyj­skich biblio­tek. Czy jesz­cze w jakiś spo­sób anga­żo­wa­łeś się we wspar­cie Ukrainy?


Tak, ale nie mam ocho­ty wypo­wia­dać się o tym publicz­nie. Jeśli cho­dzi o kwe­stie zwią­za­ne z moim zawo­dem, spo­ra gru­pa moich uczniów pocho­dzi z Ukra­iny. Bywa­ło, że oso­by te przy­cho­dząc do pol­skiej szko­ły nie zna­ły inne­go języ­ka jak rosyj­ski czy ukra­iń­ski, więc jako zna­ją­cy rosyj­ski mogłem im pomóc w adaptacji.

W swo­ich wcze­śniej­szych tek­stach, choć­by w cyklu „Mate­ria Pri­ma”, chęt­nie się­ga­łeś po tema­ty­kę alter­na­tyw­nej histo­rii Rosji, opo­wia­da­łeś, że cenisz rosyj­skich pisa­rzy. Czy z racji Two­ich zain­te­re­so­wań fakt ata­ku Puti­na na Ukra­inę i świa­do­mość popeł­nia­nych przez rosyj­ską stro­nę zbrod­ni wojen­ne były dla Cie­bie bar­dziej bolesne?

Tak, choć kan­ce­lo­wa­nie całej rosyj­skiej kul­tu­ry. któ­rej przed­sta­wi­cie­le czę­sto wypo­wia­da­li się prze­ciw­ko dyk­ta­tu­rze uwa­żam za non­sens, tym nie­mniej masz rację, odrzu­ca mnie od tema­ty­ki rosyj­skiej, jed­nak choć­by ze wzglę­du na pro­fe­sję muszę śle­dzić aktu­al­ne wyda­rze­nia. Pomi­ja­jąc kwe­stie zwią­za­ne z pro­gra­mem histo­rii czy WoS‑u, zarów­no pol­ska jak i ukra­iń­ska mło­dzież jest zain­te­re­so­wa­na sytu­acją poli­tycz­ną czy mili­tar­ną za naszą wschod­nią gra­ni­cą. Mło­dzi ludzie czę­sto pyta­ją mnie o te sprawy.

Choć Two­ich ksią­żek nie prze­czy­ta już rosyj­ski czy­tel­nik, to uka­za­ły się też prze­kła­dy na język cze­ski. Czy szy­ku­ją się jakieś inne tłu­ma­cze­nia i per­spek­ty­wa wyda­nia w innych kra­jach, na przy­kład publi­ka­cja „Mons Viri­dis Magi­cus” w języ­ku ukraińskim?

Nic mi na ten temat nie wia­do­mo (śmiech).

Dru­gi tom „Mons Viri­dis Magi­cus” tra­fił do rąk Two­ich czy­tel­ni­czek i czy­tel­ni­ków nie­ca­ły mie­siąc temu, ale pro­ces wydaw­ni­czy trwa dłu­żej niż samo czy­ta­nie. Czy pra­cu­jesz już nad „Straż­ni­kiem Bram”, czy też zro­bi­łeś sobie urlop od magicz­nej Zie­lo­nej Góry?

Piszę czwar­ty rozdział.

Trzy­mam zatem kciu­ki za owoc­ną pra­cę! Czy zdra­dzisz, cze­go może­my spo­dzie­wać się po trze­cim tomie przy­gód Janu­sza Magnuszewskiego?

Nie (śmiech).

Był czas, że łączy­łeś twar­dy reżim pisar­ski – mini­mum trzy tysią­ce zna­ków dzien­nie – z pra­cą zawo­do­wą. A jak wyglą­da to obec­nie? Wciąż pisar­stwo jest dla Cie­bie dodat­ko­wym źró­dłem docho­du czy może sta­łeś się pisa­rzem na pełen etat?

Nadal pra­cu­ję w szko­le, choć pisa­nie prze­sta­ło być już wyłącz­nie hobby.

Pocho­dzę z nauczy­ciel­skiej rodzi­ny, więc wiem, że to może być cięż­ki kawa­łek chle­ba. Co spra­wi­ło, że zde­cy­do­wa­łeś się na taką dro­gę zawo­do­wą i wciąż na niej jesteś?

Ja bar­dzo lubię dzie­lić się wie­dzą, spra­wiać, że znu­dze­ni, przy­sy­pia­ją­cy na zaję­ciach ucznio­wie nagle zaczy­na­ją się inte­re­so­wać tym co mówię, pytać o spra­wy z prze­szło­ści. Nie lubię papie­ro­lo­gii przy­pi­sa­nej do tego zawo­du, papie­ro­lo­gii, któ­ra mimo buń­czucz­nych zapo­wie­dzi róż­nych rzą­dów zwięk­sza się z roku na rok. Poza tym choć jest to bar­dzo wyma­ga­ją­cy zawód (mam wra­że­nie, że z każ­dym rokiem coraz bar­dziej), cza­sa­mi moż­na komuś real­nie pomóc, kogoś uspo­ko­ić, wyja­śnić coś, cze­go nie rozu­mie. To daje satys­fak­cję, choć czę­sto jest ona oku­pio­na ogrom­nym wysił­kiem i ner­wa­mi. Nie­mniej jed­nak muszę przy­znać, że coraz czę­ściej myślę o emeryturze.

W sie­ci i w spo­łe­czeń­stwie ogól­nie czę­sto moż­na spo­tkać się z hej­tem wobec nauczy­cie­li, two­rzo­ne są całe sce­na­riu­sze, w któ­rych dowia­du­je­my się, że nic nie robią, pra­cu­ją za krót­ko, mają za dłu­gie waka­cje, a do tego poli­ty­cy dorzu­ca­ją, że zara­bia­ją for­tu­nę. Spo­tka­łeś się oso­bi­ście z takim podejściem?

Spo­ty­kam się cały czas, choć oczy­wi­ście nie każ­dy ma takie zda­nie o nauczy­cie­lach. Są ludzie, któ­rzy doce­nia­ją naszą pra­cę, czę­sto nawet doce­nia­ją ją ucznio­wie, choć bywa, że dopie­ro po latach.

Czy masz jakiś sekret, dzię­ki któ­re­mu Two­je lek­cje są atrak­cyj­ne dla młodzieży?

Trud­no mi stwier­dzić na ile moje lek­cje są atrak­cyj­ne dla mło­dzie­ży. Są tema­ty któ­re ich bar­dzo inte­re­su­ją, są i takie, któ­ry­mi trud­no ich zain­te­re­so­wać. Oni mają swo­je lep­sze i gor­sze dni, ja tak­że. Wyda­je mi się, że pod­sta­wą (jak zawsze w naucza­niu) jest wie­dza nauczy­cie­la i jego talent do jej prze­ka­zy­wa­nia. Mam nadzie­je, że więk­szość moich uczniów spe­cjal­nie nie nudzi się na zaję­ciach. A na kla­sów­kach i spraw­dzia­nach mam ich stu­pro­cen­to­wą uwagę!

Czy zda­rzy­ło się, że uczeń czy uczen­ni­ca przy­zna­li, że zaczy­tu­ją się w Two­ich książkach?

Tak, na szczę­ście jedy­nie kil­ka razy, to dla mnie tro­chę krę­pu­ją­ca sytu­acja. Dużo czę­ściej doty­czy to byłych uczniów.

Ser­decz­nie dzię­ku­ję za roz­mo­wę i poświę­co­ny czas!

I ja dziękuję.

Roz­ma­wia­ła Anna Tess Gołębiowska

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy