Felieton

Butny kot i racjonalna wiedźma, czyli co wyniknie ze sprzedaży starego cmentarza – recenzja książki „Dunder albo kot z zaświatu” Radka Raka

Czy moż­na ura­to­wać komuś życie dzię­ki jajecz­ni­cy? Czy wypra­wa dwóch kocu­rów i kozła może skoń­czyć się w zaświa­tach? Co ma mamut do wój­ta? I kto ma więk­sze szan­se na wyj­ście cało z tara­pa­tów – kot zamie­nio­ny w smo­ka czy kot zamie­nio­ny w czło­wie­ka? „Dun­der albo kot z zaświa­tu” Rad­ka Raka odpo­wie na wszyst­kie te pyta­nia, choć cza­sem odpo­wie­dzi trze­ba będzie się zdro­wo naszukać.

Powie­dzieć, że Radek Rak jest mistrzem sło­wa, to wciąż nie­do­po­wie­dze­nie. Za samą „Baśń o wężo­wym ser­cu albo wtó­re sło­wo o Jakó­bie Sze­li” został uho­no­ro­wa­ny m.in. Nagro­dą Lite­rac­ką „Nike”, Nagro­dą im. Janu­sza A. Zaj­dla, Nagro­dą im. Jerze­go Żuław­skie­go, a nie jest to jego jedy­na doce­nio­na przez gre­mium lite­ra­tu­ro­znaw­cze – z uzna­niem spo­tka­ły się też „Puste nie­bo”, „Agla. Alef” czy „Agla. Auro­ra”. Naj­now­sza publi­ka­cja auto­ra znacz­nie róż­ni się od tych, któ­re przy­nio­sły mu uzna­nie i popu­lar­ność, ale war­stwa języ­ko­wa tek­stu nie ucier­pia­ła na tym w naj­mniej­szym stopniu.

Dun­der albo kot z zaświa­tu” nie jest powie­ścią ani zbio­rem opo­wia­dań – to gra para­gra­fo­wa, czy­li for­ma sta­no­wią­ca połą­cze­nie książ­ki oraz gry RPG, ale prze­zna­czo­nej dla jed­nej oso­by. Para­gra­fów­ki skła­da­ją się z krót­kich czę­ści tek­stu, któ­re w zależ­no­ści od kolej­no­ści czy­ta­nia ukła­da­ją się w róż­ne histo­rie. Cza­sa­mi for­mu­le tej bli­żej do gier i wte­dy wraz z lek­tu­rą kolej­nych para­gra­fów moż­na m.in. zbie­rać przed­mio­ty, punk­ty życia lub naby­wać okre­ślo­ne umie­jęt­no­ści, kie­dy indziej do lite­ra­tu­ry – wte­dy oso­ba czy­ta­ją­ca po pro­stu podej­mu­je decy­zje na temat tego, jak ma poto­czyć się fabuła.

Choć „Gra w kla­sy” (1963), czy­li eks­pe­ry­men­tal­na powieść Julia Cor­táza­ra, nie była typo­wą grą książ­ko­wą, opie­ra­ła się na podob­nej zasa­dzie – książ­ka skła­da­ła się ze 155 róż­nych roz­dzia­łów, któ­re moż­na było czy­tać tra­dy­cyj­nie, w zmie­nio­nej kolej­no­ści zapro­po­no­wa­nej przez auto­ra lub cał­ko­wi­cie loso­wo – tak, by za każ­dym razem odczy­tać zupeł­nie nową histo­rię. Pierw­sza kla­sycz­na gra książ­ko­wa powsta­ła kil­ka lat póź­niej. „Luc­ky Les: The Adven­tu­res of a Cat of Five Tales” (1967) napi­sa­na przez Edmun­da Wallace’a Hil­dic­ka, auto­ra opo­wie­ści dla dzie­ci, opo­wia­da­ła o… kocie – co poka­zu­je, jak ide­al­nie debiu­tanc­ka para­gra­fów­ka Rad­ka Raka wpi­su­je się w histo­rię tego gatunku.

W Pol­sce gry para­gra­fo­we to dość niszo­wa for­ma roz­ryw­ki. Na stro­nie maga­zy­nu „Masz wybór” znaj­dzie­my obszer­ną biblio­gra­fię pol­skich gier książ­ko­wych stwo­rzo­ną z ini­cja­ty­wy Benia­mi­na Tytu­sa Muszyń­skie­go, auto­ra licz­nych para­gra­fó­wek, m.in. „Afry­kań­skie­go świ­tu” (2014), „Wid­ma nad Arkham” (2021) czy napi­sa­ne­go wspól­nie z Macie­jem Słom­czyń­skim „Jan­ka – Histo­rii Małe­go Powstań­ca” (2011). Liczy ona nie­speł­na dwie­ście pozy­cji. Spo­ry wkład w popu­la­ry­za­cję tej for­my roz­ryw­ki miał też Miko­łaj Kołysz­ko, autor m.in. gry „Dzia­dy, cz. V. Dzia­dy, któ­re nie spie­prza­ją” (2021) napi­sa­nej podob­no wspól­nie z duchem Ada­ma Mic­kie­wi­cza. War­to zauwa­żyć, że „Dzia­dy…” uka­za­ły się w kla­sycz­nym wydaw­nic­twie spe­cja­li­zu­ją­cym się w lite­ra­tu­rze, co może oka­zać się naj­lep­szą dro­gą dotar­cia do szer­sze­go gro­na z tą nie­ty­po­wą for­my roz­ryw­ki. Dru­gim waż­nym czyn­ni­kiem są zna­ne nazwi­ska – Jakub Ćwiek wydał para­gra­fów­ki „Dre­lich. Bad luck” (2023) oraz „Fake off” (2023), a teraz dołą­czył do nie­go Radek Rak. 

Jak zapo­wia­da tytuł – „Dun­der albo kot zaświa­tu” – głów­nym boha­te­rem opo­wie­ści jest czwo­ro­noż­ny zwie­rzak. Ale kim dokład­nie jest Dunder?

Podob­no o zmierz­chu wszyst­kie koty są sza­re. Dun­der uwa­żał to za oso­bi­stą znie­wa­gę. Był bowiem czar­ny, praw­dzi­wie czar­ny, a na jego sier­ści nie zna­la­zło­by się nawet naj­mniej­szej bia­łej łat­ki. Jak przy­sta­ło na kota wiedźmy.

– Czar­ny jak noc. Czar­ny jak śmierć. Czar­ny jak smo­ła z naj­głęb­szych cze­lu­ści pie­kieł. Czar­ny jak…

– Dobrze, dobrze, możesz już prze­stać – mruk­nę­ła Hele­na i nala­ła wody do eks­pre­su do kawy.

– Przy­go­tu­jesz mi mleko?

– Mle­ko szko­dzi kotom. Może pro­wa­dzić do cukrzycy.

– Nalej mi do miski, to zoba­czy­my, kto kogo pierw­szy poko­na: ja mle­ko czy mle­ko mnie.

Hele­na westchnęła.

– Ale tyl­ko odrobinę.

– Mrrr, kocham cię.

– Nie pod­li­zuj się tak.

– Mówi­łem do moje­go mleka.

Koci­sko żyje pod jed­nym dachem z Hele­ną – nowo­cze­sną wiedź­mą, zatrud­nio­ną w szko­le na sta­no­wi­sku peda­goż­ki oraz nie­wie­rzą­cą w zja­wi­ska nad­przy­ro­dzo­ne… w odróż­nie­niu od jej klien­te­li, prze­ko­na­nej, że ser­wo­wa­ne przez nią rumia­nek, koper wło­ski czy kozie­rad­ka to naj­praw­dziw­sze magicz­ne zio­ła oraz że wiedź­ma pomo­że nawet tam, gdzie pro­boszcz odmó­wił wezwa­nia egzor­cy­sty. Oprócz tego, że Dun­der może pochwa­lić się iście kocim cha­rak­te­rem, potra­fi też mówić, ale na proś­bę Hele­ny ukry­wa to przed inny­mi. Choć wiedź­ma i kot prze­ko­ma­rza­ją się i nie zawsze są w sta­nie wypra­co­wać wspól­ne sta­no­wi­sko – np. w kwe­stii polo­wa­nia – to widać, że two­rzą napraw­dę zgra­ny duet. Sąsia­da­mi Hele­ny i Dun­de­ra są Tomasz Pła­net­nik (podob­no dziad gro­mo­wy, ale kto by w to wie­rzył), jego kot Pie­ron będą­cy abso­lut­nym prze­ci­wień­stwem Dun­de­ra oraz cap Śmierdziuszyc.

A o czym jest „Dun­der albo kot z zaświa­tu”? No wła­śnie… To już zale­ży od oso­by, któ­ra się­gnie po książ­kę. W pro­lo­gu pozna­je­my Hele­nę i Dun­de­ra, a ponie­waż do wiedź­my ma za chwi­lę przyjść klient­ka, kocur wybie­ra się na spa­cer. Ukry­ty w zaro­ślach czai się na sma­ko­wi­tą ryjów­kę albo nor­ni­cę (nie­ste­ty Hele­na wymo­gła na nim sło­wo kota, że nie będzie polo­wać na myszy ani pta­ki), ale zamiast tego tra­fia na upo­jo­ne­go alko­ho­lem rowe­rzy­stę. Tutaj poja­wia się pierw­sze roz­ga­łę­zie­nie histo­rii: Dun­der może albo podą­żyć jego śla­dem i odkryć powo­dy zado­wo­le­nia męż­czy­zny, albo – jak przy­sta­ło na czar­ne­go kota – prze­biec mu drogę.

Nie­za­leż­nie od tego, któ­rą z licz­nych ście­żek fabu­lar­nych podą­ży Dun­der, jed­na rzecz pozo­sta­nie nie­zmien­na: oka­że się, że uza­leż­nio­ny od moc­nych trun­ków męż­czy­zna weź­mie udział w fał­szer­stwie, któ­re pozwo­li na sprze­daż tere­nu sta­re­go cmen­ta­rza pod budo­wę domu wesel­ne­go. Cała resz­ta wyda­rzeń to już lote­ria, czy raczej kon­se­kwen­cje poszcze­gól­nych wybo­rów czy­tel­ni­czych. Prze­wra­ca­jąc kart­ki i ska­cząc od para­gra­fu do para­gra­fu, zade­cy­du­je­my, czy Hele­na posta­no­wi odpra­wić na cmen­ta­rzu dzia­dy oraz czy zosta­nie na tym przy­ła­pa­na przez poli­cję; czy spra­wą zain­te­re­su­je się pra­sa woje­wódz­ka, a w kon­se­kwen­cji – tak­że lokal­na (wbrew pozo­rom wła­śnie w tej kolej­no­ści oraz czy powsta­ją­cy dom wesel­ny odnie­sie suk­ces, czy też splajtuje.

Mój” pierw­szy „Dun­der…” oka­zał się opo­wie­ścią o ata­ku zom­bie na mie­ści­nę i choć krew lała się gęsto, to kocur jako pozba­wio­ny duszy nie uległ wła­dzy potwo­rów i ura­to­wał przed nimi swo­ją wiedź­mę. To jed­nak dopie­ro począ­tek moż­li­wo­ści: Dun­der może tra­fić do Nawii, wal­czyć z trzy­gło­wym żmi­jem, odczy­niać zaklę­cia rzu­co­ne przez Wele­sa, per­trak­to­wać z gołę­bia­mi sto­ją­cy­mi na stra­ży życia nie­wy­klu­te­go, egzor­cy­zmo­wać zmo­rę na wese­lu albo natra­fić na zom­bie-ryjów­ki, goto­we pomścić swych upo­lo­wa­nych pobra­tym­ców. Cza­sem nie­po­zor­na decy­zja, jak to, czy w któ­rymś momen­cie kot spró­bu­je uspo­ko­ić Hele­nę, czy po pro­stu podą­ży jej śla­dem, wywrze ogrom­ny wpływ na dal­sze losy posta­ci. Obok fabuł fan­ta­sy i rodem z hor­ro­ru pozna­my też histo­rie kry­mi­nal­ne. Wspól­ną cechą wszyst­kich są kapi­tal­nie opi­sa­ne rela­cje, zabaw­ne dia­lo­gi i pomy­sło­we zwro­ty akcji.

Inte­re­su­ją­ce jest też to, że w pew­nym sen­sie opo­wie­ści te się dopeł­nia­ją. Gdy w jed­nej ze ście­żek fabu­lar­nych prze­czy­ta­my, że Hele­na odwie­dza­ła sta­ry cmen­tarz we Wszyst­kich Świę­tych, choć nie wie­dzia­ła, czy jest to świę­to cele­bro­wa­ne przez spo­czy­wa­ją­ce tam dusze, w innej per­spek­ty­wę zmar­łych przed­sta­wi Dun­der. Pozna­nie kil­ku lub kil­ku­na­stu wer­sji książ­ki pozwa­la nie tyl­ko na okry­wa­nie rów­no­le­głych, poten­cjal­nych rze­czy­wi­sto­ści, ale też na bar­dziej dogłęb­ne pozna­nie posta­ci. Cza­sa­mi humor tkwi w tym, jak zupeł­nie róż­ne dro­gi dopro­wa­dzi­ły do sytu­acji podob­nej, ale róż­nią­cej się jakimś drob­nym szcze­gó­łem. Napraw­dę war­to prze­czy­tać „Dun­de­ra…” wię­cej niż raz i spoj­rzeć na histo­rię holi­stycz­nie. Im wię­cej smacz­ków się odkry­wa, tym bar­dziej wzra­sta podziw dla Rad­ka Raka za spraw­ne skom­po­no­wa­nie tej skom­pli­ko­wa­nej pajęczyny.

Zakoń­cze­nia gry to peł­ne spek­trum: praw­dzi­we hap­py endy prze­pla­ta­ją się z tra­ge­dia­mi, spo­ro jest też warian­tów słod­ko-gorz­kich. Cie­ka­wą zaba­wą było dla mnie prze­czy­ta­nie wszyst­kich moż­li­wych epi­lo­gów, a następ­nie pró­by dopa­so­wa­nia fabu­lar­nych wybo­rów tak, by tra­fić na ten kon­kret­ny. Nie jest to takie pro­ste jak się wydaje!

Dun­der albo kot z zaświa­tu” mógł być cie­ka­wym opo­wia­da­niem, ale dzię­ki odważ­ne­mu wybo­ro­wi Rad­ka Raka stał się wie­lo­ma tek­sta­mi jed­no­cze­śnie. Oso­by, któ­re nigdy nie testo­wa­ły gier para­gra­fo­wych, zachę­cam do dania szan­sy temu eks­pe­ry­men­tal­ne­mu podej­ściu do lite­ra­tu­ry, zaś te, któ­re po gry chęt­nie się­ga­ją, zapew­niam, że ta histo­ria jest war­ta uwagi.

W koń­cu to Radek Rak. Może i ma na kon­cie tyl­ko kil­ka ksią­żek, ale jego nazwi­sko jest samo w sobie cer­ty­fi­ka­tem jakości.

Anna Tess Gołę­biow­ska
gra­fi­ka głów­na mate­riał wydawcy

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy