Wywiady

Może czytelnicy lubią ten mój sobczakowy filtr? – Wywiad z Małgorzatą Oliwią Sobczak

Na moty­wach jej powie­ści powstał jeden z hitów Net­fli­xa, ale ona nawet na chwi­lę się nie zatrzy­mu­je! Na ryn­ku wydaw­ni­czym poja­wi­ła się kolej­na książ­ka Mał­go­rza­ty Oli­wii Sob­czak z cyklu „Kolo­ry zła”. Dziś autor­ka opo­wia­da nam, jak korzy­sta­ła ze swo­je­go daru do wyszu­ki­wa­nia pomy­słów, umie­jęt­no­ści budo­wa­nia nie­ustan­ne­go napię­cia i zdo­by­wa­nia facho­wej wie­dzy w cza­sie pisa­nia „Żół­ci”.

Zuzan­na Pęk­sa: Pięć lat temu mia­ły­śmy przy­jem­ność roz­ma­wiać przy oka­zji pre­mie­ry Pani książ­ki „Czer­wień. Kolo­ry zła”. Teraz kry­mi­nał na pod­sta­wie Pani powie­ści świę­ci trium­fy na jed­nej z popu­lar­nych plat­form stre­amin­go­wych. Przede wszyst­kim bar­dzo gra­tu­lu­ję tej ekra­ni­za­cji! Czy opo­wie Pani nie­co naszym Czy­tel­ni­kom, jakie to uczu­cie widzieć swo­ich boha­te­rów na ekra­nie? I przede wszyst­kim, czy tak wła­śnie ich Pani widzia­ła pisząc „Czer­wień…”?

Mał­go­rza­ta Oli­wia Sob­czak: Od pre­mie­ry fil­mu „Kolo­ry zła: Czer­wień” minę­ło już tro­chę cza­su, co pozwa­la mi w koń­cu nazwać emo­cje, jakie towa­rzy­szy­ły mi w związ­ku z tym wyda­rze­niem. Przez cały pro­ces pra­cy nad ekra­ni­za­cją sło­wem, któ­re nie­ustan­nie poja­wia­ło mi się w gło­wie, było „nie­wia­ry­god­ne”. Wszyst­ko wyda­wa­ło się jakimś nie­zwy­kłym snem, jakąś total­nie abs­trak­cyj­ną ideą, choć oczy­wi­ście sza­le­nie radu­ją­cą. Gdy film wszedł na ekra­ny, zdo­by­wa­jąc top­kę pol­skie­go i świa­to­we­go Net­fli­xa, licz­ba bodź­ców była tak duża, że do koń­ca nie wie­dzia­łam, jak pora­dzić sobie z ich przetworzeniem.

Nato­miast dziś, mając już czy­stą gło­wę, mogę stwier­dzić, że czu­ję praw­dzi­wą dumę. Taką pew­ną, sta­bil­ną i wypeł­nia­ją­cą mnie po brze­gi dumę, że swo­ją wyobraź­nią dałam iskrę pod tak pre­sti­żo­wy pro­jekt. Oczy­wi­ście film róż­ni się od mojej książ­ko­wej „Czer­wie­ni” – nie­któ­re wąt­ki zosta­ły pomi­nię­te, a pew­ne rze­czy roze­gra­ły się ina­czej, niż sobie to wymy­śli­łam, ale nabra­łam do tego zdro­we­go dystan­su, a nawet zaczę­łam dostrze­gać w tym spo­ry walor, bo widzo­wie „Kolo­rów zła: Czer­wień” śmia­ło mogą się­gnąć po książ­kę i zoba­czyć tę histo­rię z jesz­cze innej stro­ny, przy czym będą mie­li wie­le zasko­czeń, bo u mnie spo­ro zasto­so­wa­nych sche­ma­tów zosta­ło odwró­co­nych. I w dru­gą stro­nę – moi czy­tel­ni­cy nie powin­ni spo­dzie­wać się powie­le­nia powie­ścio­wej fabu­ły, gdyż zosta­ła ona zde­kon­stru­owa­na, sta­jąc się odręb­nym dziełem.

I za to kocham lite­ra­tu­rę i kino – każ­da z tych sztuk rzą­dzi się swo­imi pra­wa­mi, ma swo­je ogra­ni­cze­nia, jak i swo­je nie­skoń­czo­ne zaso­by i wyjąt­ko­we narzę­dzia. Przy­kła­do­wo w serii „Kolo­ry zła” od pod­staw stwo­rzy­łam swo­ich boha­te­rów, nada­jąc im nie­po­wta­rzal­ne rysy. Z kolei reali­za­to­rzy fil­mo­wi musie­li wybrać ich odpo­wied­ni­ki spo­śród listy ist­nie­ją­cych akto­rów. Nie­moż­li­wo­ścią było­by sko­pio­wać Bil­skie­go, któ­re­go ja wyobra­zi­łam sobie bar­dzo kon­kret­nie w mojej gło­wie, nie mówiąc o tym, że każ­dy czy­tel­nik na pod­sta­wie kil­ku poda­nych prze­ze mnie w książ­ce szcze­gó­łów, wypro­du­ko­wał swo­ją wizję boha­te­ra. Tym samym powsta­ło zmul­ti­pli­ko­wa­ne symu­la­krum, nie­odwzo­ro­wy­wal­ne w rze­czy­wi­sto­ści. Deba­to­wa­nie o tym, czy reali­za­to­rzy fil­mu doko­na­li ade­kwat­ne­go wybo­ru nie ma więc sen­su. Wybra­no akto­rów, któ­rzy poprzez swo­je zdol­no­ści i swo­ją ener­gię stwo­rzy­li nową jakość – inspi­ro­wa­ną stwo­rzo­nym prze­ze mnie świa­tem, a jed­nak two­rzą­cą świat odręb­ny. I chy­ba po raz pierw­szy w mojej pisar­skiej karie­rze zro­zu­mia­łam meta­fi­zycz­ność tej pra­cy. Cre­atio ex nihi­lo, chcia­ło­by się powiedzieć.

Z.P.: „Żółć” to już czwar­ty tom z Pani świet­ne­go cyklu „Kolo­ry zła”. Kolo­ry mają w przy­pad­ku tej książ­ki jesz­cze jed­no zna­cze­nie – jed­na z Pani boha­te­rek ma zdol­ność do syne­ste­zji i widzi aurę ota­cza­ją­cych ją ludzi, któ­ra może przy­bie­rać róż­ne bar­wy. Muszę przy­znać, że to świet­ny zabieg lite­rac­ki, w ten spo­sób tro­chę „pod­po­wia­da” Pani czy­tel­ni­kom, kto jest kim, jedo­cze­śnie do koń­ca trzy­ma­jąc nas w nie­pew­no­ści co do tego, kto zabił. Do stwo­rze­nia tej posta­ci zain­spi­ro­wa­ła Panią praw­dzi­wa postać z Pani oto­cze­nia. Czy opo­wie Pani coś wię­cej o jej zdolnościach?

M.O.S: O Kasi Jago­szew­skiej mają­cej zdol­ność widze­nia ludz­kich aur powie­dzia­ła mi kole­żan­ka, a ja od razu poczu­łam to symp­to­ma­tycz­ne swę­dze­nie w brzu­chu, sta­no­wią­ce u mnie ozna­kę tego, że oto nad­cho­dzi nowa opo­wieść. Oka­za­ło się, że Jago­szew­ska nie tyl­ko jest syne­stet­ką, ale rów­nież nie­zwy­kle uta­len­to­wa­ną, bar­dzo ory­gi­nal­ną rzeź­biar­ką, two­rzą­cą barw­ne i sym­bo­licz­ne rzeź­by kobiet. I to genial­nie wpi­sa­ło się w kry­sta­li­zu­ją­cą się fabu­łę „Żół­ci”. Stąd stwo­rzy­łam w mojej powie­ści postać Halsz­ki Leśniew­skiej – rzeź­biar­ki, któ­ra dostrze­ga wokół głów ludzi nie­ma­te­rial­ne kolo­ro­we świa­tło, sta­no­wią­ce wyraz pew­nych klu­czo­wych cech oso­bo­wo­ści. Pozwo­li­ło mi to wyko­rzy­stać wątek kolo­rów zła w jesz­cze innym wymia­rze, co wyda­ło mi się zabaw­ne i intry­gu­ją­ce. I para­dok­sal­nie dodat­ko­wo mie­sza­ją­ce, bo aura czło­wie­ka też czę­sto nie jest jed­no­znacz­na. Przy­kła­do­wo żół­ta aura w ezo­te­ry­ce jest ozna­ką inte­lek­tu. Jed­nak im bar­dziej jest jaskra­wa i wpa­da­ją­ca w zło­to, tym bar­dziej twój umysł zbli­ża się do ducho­wo­ści. Męt­na, siar­cza­na żółć to z kolei sygnał chci­wo­ści i przebiegłości.

Z.P.: Takie czer­pa­nie pomy­słów z oto­cze­nia to spo­ry dar. Widać, że umie Pani dostrzec wie­le „smacz­ków” i prze­lać je na kar­ty powie­ści. Z pew­no­ścią wyma­ga to wie­le uważ­no­ści i otwar­cia się na świat. Czy cały czas roz­glą­da się Pani za pomysłami?

M.O.S.: W zasa­dzie nie­ustan­nie prze­sie­wam wszyst­kie bodź­ce przez filtr przy­dat­no­ści do ksią­żek. Moż­na powie­dzieć, że weszło mi to w krew. Cią­gle nad­sta­wiam ucha, łowiąc wypo­wia­da­ne wokół dia­lo­gi, wyła­pu­jąc spe­cy­ficz­ne sfor­mu­ło­wa­nia, cie­ka­wost­ki, dow­ci­py. Czy­tam maga­zy­ny psy­cho­lo­gicz­ne, oglą­dam fil­my, wciąż zapi­su­je poję­cia-klu­cze. Choć w zasa­dzie te naj­lep­sze pomy­sły przy­cho­dzą same, zupeł­nie nie­spo­dzie­wa­nie, zazwy­czaj w trak­cie roz­mo­wy z nowo­po­zna­ny­mi ludź­mi. I tak ostat­nio pod­czas sesji zdję­cio­wej do maga­zy­nu Pre­stiż foto­graf Karol Kac­per­ski podzie­lił się ze mną mrocz­ną histo­rią z sopoc­kich ulic, któ­ra natych­mia­sto­wo prze­ło­ży­ła się na doty­kal­ny obraz w mojej gło­wie. Wiem, że zba­dam ten wątek pod kątem przy­szłej powieści.

Z.P.: Trze­ba przy­znać, że zaczę­ła Pani budo­wać fabu­łę „Żół­ci” z wyso­kie­go C, jeśli cho­dzi o akcję – od razu zadzia­ło się napraw­dę dużo. Ale potem emo­cje wca­le nie opa­da­ją, wręcz prze­ciw­nie – do same­go koń­ca czło­wiek zasta­na­wia się nie tyl­ko, kto zabił, ale też dla­cze­go. Jaki jest klucz do suk­ce­su w budo­wa­niu tak wcią­ga­ją­cej histo­rii, któ­ra nawet na chwi­lę nie wyhamowuje?

M.O.S.: W zasa­dzie nie wiem, jaki jest klucz. Nie mam jed­ne­go spraw­dzo­ne­go paten­tu i chy­ba też nie wie­rzę, by moż­na dłu­go jechać na paten­cie. Dla­te­go też jestem prze­ko­na­na, że AI nie będzie w sta­nie zero­je­dyn­ko­wo zastą­pić pisa­rzy. Oczy­wi­ście sztucz­na inte­li­gen­cja będzie two­rzyć powie­ści, może i nawet takie, któ­re będą się sprze­da­wać, jed­nak by wykre­ować coś praw­dzi­wie poru­sza­ją­ce­go i wyjąt­ko­we­go potrzeb­ny jest też pier­wia­stek boski. Wiem, jak to brzmi, jed­nak im dłu­żej piszę, by bar­dziej utwier­dzam się w tym, że pisa­nie ksią­żek ma w sobie spo­ry ładu­nek magicz­ny. Pomysł na powieść i zapla­no­wa­nie jej kon­struk­cji, to jed­no. Dru­gie nato­miast to te cią­głe magicz­ne spię­cia, małe obja­wie­nia, przy­pad­ko­wo­ści ude­rza­ją­ce we wcze­śniej­sze zamy­sły, cała gama uczuć prze­wa­la­ją­ca się przez pisa­rza, znaj­du­ją­ca ujście w sło­wach. No i bagaż doświad­czeń – tych dobrych i tych złych, wszyst­ko to, co spra­wia, że jeste­śmy, jacy jeste­śmy. To jest tą war­to­ścią doda­ną, któ­ra sygnu­je każ­de nazwi­sko. Moż­na tro­chę powie­dzieć, że sprze­da­je­my sie­bie samych, bo wszyst­ko, co znaj­du­je się na kar­tach powie­ści, fil­tro­wa­ne jest przez nas samych. Jaki jest zatem klucz do suk­ce­su moich ksią­żek? Może czy­tel­ni­cy lubią ten mój sob­cza­ko­wy filtr? Lubią moją pokrę­co­ną gło­wę, mają­cą swój wła­sny oso­bli­wy porządek.

Z.P.: W Pani naj­now­szej powie­ści spo­ro miej­sca poświę­ci­ła Pani skom­pli­ko­wa­nym pra­com śled­czych. W zaj­mu­ją­cy spo­sób opi­sa­ła Pani mię­dzy inny­mi wyni­ki sek­cji zwłok, któ­ra nie nale­ża­ła do typo­wych – nie chcę spoj­le­ro­wać, ale wyma­ga­ła ona od pato­mor­fo­log napraw­dę dużej wie­dzy. W podzię­ko­wa­niach do „Żół­ci” wspo­mi­na Pani, że kon­sul­to­wa­ła się Pani z Jac­kiem Win­kle­rem, spe­cja­li­stą ds. kry­mi­na­li­sty­ki i bie­głym sądo­wym. Jak wyglą­da­ła Wasza współ­pra­ca przy wyma­ga­ją­cych skon­sul­to­wa­nia ele­men­tach tej historii?

M.O.S.: Te kwe­stie zwią­za­ne z sek­cją zwłok kon­sul­to­wa­łam tym razem z lekar­ką medy­cy­ny sądo­wej, Doro­tą Pie­śniak pra­cu­ją­cą w Zakła­dzie Medy­cy­ny Sądo­wej w Gdań­sku. Do tej pory te czę­ści książ­ki pisa­łam w opar­ciu o pod­ręcz­ni­ki i arty­ku­ły nauko­we, co wyma­ga­ło ode mnie spo­rej pra­cy. W zeszłym roku nato­miast tech­nik kry­mi­na­li­sty­ki Jacek Win­kler zapro­sił mnie na sek­cję zwłok, któ­rą pro­wa­dzi­ła Doro­ta Pie­śniak i tym spo­so­bem zdo­by­łam dwóch nie­za­stą­pio­nych kon­sul­tan­tów. Wie­le rze­czy moż­na zna­leźć same­mu, oczy­wi­ście. Oka­za­ło się jed­nak, że pod­czas roz­mów te ele­men­ci­ki zaczy­na­ją ukła­dać się w inny obraz, nabie­ra­ją inne­go wyra­zu, spo­ro trze­ba odrzu­cić, ale też przy oka­zji poja­wia­ją się nowe zagad­nie­nia, któ­rych w ogó­le nie wzię­ło się wcze­śniej pod uwa­gę. Muszę przy­znać, że taka pomoc bar­dzo upraw­nia cały pro­ces pra­cy nad powie­ścią kryminalną.

Z.P.: Bar­dzo cie­ka­wy (ale też nie­co nie­po­ko­ją­cy) jest wątek szko­ły uwo­dze­nia dla męż­czyzn. Zbie­ra­jąc mate­ria­ły do tej czę­ści książ­ki korzy­sta­ła Pani mię­dzy inny­mi z pozy­cji „Zwab pięk­ną kobie­tę do łóż­ka”, skąd­inąd bar­dzo dobrze oce­nia­nej – bar­dziej jako pod­ręcz­nik mówią­cy o inte­rak­cjach mię­dzy ludź­mi niż typo­wy porad­nik na temat pod­ry­wu. Czy takie szko­ły w Pol­sce napraw­dę ist­nie­ją i czy uda­ło się Pani natra­fić na jakieś opi­nie o nich w cza­sie researchu?

M.O.S.: Wystar­czy wbić hasło w wyszu­ki­war­kę, czy zoba­czyć, jak wie­le tego typu szkół ist­nie­je. Let­nie, zale­d­wie kil­ku­dnio­we kur­sy odby­wa­ją­ce się w Sopo­cie to koszt kil­ku­dzie­się­ciu tysię­cy, a wszyst­kie miej­sca są wyprze­da­ne. To poka­zu­je, jak wiel­ki jest popyt na tego typu usłu­gi. Już wyobra­żam sobie te sce­ny, żyw­cem wycię­te z mojej „Żół­ci” w sopoc­kich klu­bach (śmiech). W nauce szar­manc­ko­ści, pew­no­ści sie­bie i oby­cia z kobie­ta­mi nie widzę zresz­tą nic złe­go. Potra­fię nawet przy­mknąć oko na te prze­ko­micz­ne baje­ry typu: „coś musi być nie tak z moimi ocza­mi, bo nie mogę ich od cie­bie ode­rwać” albo „twój tato musi być z zawo­du zło­dzie­jem, bo ukradł wszyst­kie gwiazd­ki z nie­ba i umie­ścił w two­ich cud­nych oczach”. Ale już wbi­ja­nie męż­czy­znom do gło­wy, że kobie­ta to „maszy­na roz­kła­da­ją­ca nogi przed tymi, któ­rzy potra­fią ją obsłu­żyć” i trze­ba ją poni­żyć, by zwró­ci­ła na cie­bie uwa­gę, jest po pro­stu szko­dli­we, bo ugrun­to­wu­ją­ce błęd­ny ste­reo­typ, że to męż­czy­zna w związ­ku ma wła­dzę, a co wię­cej, kobie­ty pra­gną być depre­cjo­no­wa­ne i pod­da­wa­ne cią­głej nie­pew­no­ści. W „Żół­ci” zagad­nie­nie tej całej szko­ły uwo­dze­nia potrak­to­wa­łam jaką wątek komicz­ny. Moim orę­żem stał się śmiech, ale tak napraw­dę to śmiech przez łzy, że wciąż żyje­my w świe­cie, w któ­rym pro­mu­je się takie war­to­ści. Niby to tyl­ko meto­da pod­ry­wu, ale w mojej powie­ści poka­za­łam, jak dale­ko idą­ce skut­ki mają takie posta­wy, prze­kła­da­jąc się na kon­sty­tu­owa­nie umniej­sza­ją­cych rela­cji mię­dzy­ludz­kich, ranią­cych do żywe­go, zosta­wia­ją­cych nie­wi­docz­ne śla­dy na całe życie.

Z.P.: Sądząc po zakoń­cze­niu, pro­ku­ra­tor Leopold Bil­ski nie powie­dział jesz­cze ostat­nie­go sło­wa. Czy może­my się spo­dzie­wać jego powro­tu w pią­tej czę­ści cyklu? Po cichu dodam, że bar­dzo na to liczę!

M.O.S.: Tak, będzie kolej­na część „Kolo­rów zła”. Tytuł już wybra­ny, mor­der­stwo na kar­tach powie­ści też już się doko­na­ło. Pra­cy jesz­cze spo­ro, więc czy­tel­ni­cy muszą uzbro­ić się w cier­pli­wość. Ale w koń­cu owoc jest naj­słod­szy, gdy praw­dzi­wie dojrzeje.

Z.P.: Bar­dzo dzię­ku­ję za poświę­co­ny czas!

Zdjęcie Krzysztof Sado Sadowski i Ivo Ledwożyw.

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy