Są duetem w pracy i w życiu, wspólnie wydali pod szyldem wydawnictwa Powergraph ponad setkę książek, które zostały uhonorowane licznymi nagrodami. 9 sierpnia wypuścili na świat powieść z uniwersum gry „Cyberpunk 2077” zatytułowaną „Bez przypadku”, która jednocześnie ukazała się też w Wielkiej Brytanii i USA. Kasia Sienkiewicz-Kosik i Rafał Kosik opowiedzieli nam o pracach nad powieścią, szansach i zagrożeniach, jakie niesie ze sobą technologia oraz o twórczych planach na przyszłość.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Jesteście parą w życiu prywatnym i zawodowym – otworzyliście Powergraph niemal 30 lat temu, a już prawie 20 lat wspólnie wydajecie książki – zarówno Rafała, jak i innych pisarzy i pisarek. Jaka jest Wasza recepta na tak udaną współpracę?
RAFAŁ KOSIK: Nie pozabijać się przy pierwszej możliwej okazji, na początek tyle. To niełatwe, bo po pierwsze pracujemy wspólnie, po drugie głównie pracujemy w domu, po trzecie praca przeplata się z życiem rodzinnym od rana do nocy, a po czwarte w weekendy i na wszelkich wyjazdach… również zwykle pracujemy. Czasem zazdroszczę ludziom, którzy wychodzą z pracy o 17:00 i zostawiają tam wszystkie swoje problemy, a dni wolne mają wolne. Z drugiej strony – nie zamieniłbym się. Nad powieścią pracuję rok, może dłużej, i sam sobie muszę wyznaczać dyscyplinę i sam się pilnować. Ale jeżeli mam chęć pojechać na kilka dni w góry, to mogę to zrobić, nie pytając nikogo o zgodę. Choć pewnie tam też będę pracował…
KASIA SIENKIEWICZ-KOSIK: Myślę, że mieliśmy dobry punkt wyjściowy – po pierwsze poznaliśmy się w pracy właśnie, gdzie tworzyliśmy team kreatywny (to była agencja reklamowa), a po drugie się najpierw polubiliśmy, zanim doszło do innego rodzaju relacji niż zawodowa… Po trzecie się mocno jednak różnimy (inne lektury, inna muzyka, Rafał – introwertyk, ja – emocje na wierzchu, on nastawiony na idee, ja – na ludzi), co pozwala nam się uzupełniać i dzięki temu coś, co tworzymy razem, lepiej działa. A po czwarte mamy podobne priorytety, cenimy podobne wartości. Więc i w życiu, i w pracy – dogadujemy się. Jakoś (śmiech).
R.K.: Tak naprawdę największy konflikt pojawia się na granicy mojego pisania i obowiązków związanych z prowadzeniem firmy. Ja np. składam wszystkie książki wydawane w Powergraphie, do tego dochodzą np. zajęcia związane z promocją moich książek… no i cała ta bieżączka firmowa, o której nie wie nikt, kto nie prowadzi działalności gospodarczej w Polsce. Takie załatwianie banalnych i pozornie prostych spraw potrafi zająć kilka godzin dziennie. Na szczęście większość tych spraw koordynuje Kasia.
K.S.-K.: Niestety. Amen.
Czy łatwo poprawiać książki własnego męża, czy może wygodniej pracować z innymi autorami i autorkami?
K.S‑K.: Oczywiście że z innymi pracuje się lepiej! Ale też redagując Rafała, potrafię wejść głębiej i bardziej naciskać, choć zmiany muszę wywalczyć. Teraz trochę bardziej się słucha, ma więcej zaufania. Cały czas twierdzę, że gdyby słuchał się od dawna… no dobra, nie będę już narzekać.
Czy chętnie sięgacie gry – zarówno wideo, jak i RPG?
R.K.: W gry komputerowe gram zdecydowanie mniej niż kiedyś, zwyczajnie brakuje mi na to czasu. W RPG nie gram wcale, za to zdarza się nam wspólnie z dziećmi zagrać w rodzinne gry typu „Scrabble” czy „Rummikub”. Oczywiście grałem w „Cyberpunk 2077” i w dodatek „Phantom Liberty”, testowo. Z wielką przyjemnością zaliczyłem to do kategorii „research”, czyli do pracy (śmiech).
W takiej pracy można zostawać po godzinach! (śmiech)
R.K.: W sumie to my zazwyczaj i tak pracujemy po godzinach.
K.S.-K.: Ja zupełnie nie gram, ani w RPG‑i, ani w komputerowe. Był taki epizod w moim życiu, miałam skomplikowaną ciążę, nie mogłam chodzić, i pomyślałam, że może jak tak siedzę w domu, to sobie w coś zagram, bo nigdy nie grałam. Rafał mi włączył „Dooma 2”, no i przez dwa dni robiłam przerwy tylko na jedzenie i spanie. Poczułam, że jak wejdę w gry, to będzie źle. Więc już nigdy więcej nie zagrałam. Teraz, podczas przygotowań do pracy nad książką, żeby poczuć atmosferę tego świata, obserwowałam tylko, jak inni grają w „Cyberpunk 2077”.
Podziwiam samokontrolę! A jak wyglądały Wasze wrażenia z gry (oraz obserwowania gry) w „Cyberpunk 2077”? Oraz jak oceniacie dodatek?
K.S.-K.: Nie znamy całego dodatku, mieliśmy możliwość trochę pograć, a właściwie to Rafał grał, a ja siedziałam obok i sobie oglądałam miasto. Od pierwszego zetknięcia się z estetyką czy to gry, czy anime, byłam nią zauroczona. Jestem po historii sztuki, naoglądałam się ładnych rzeczy i te aspekty wizualne są dla mnie zawsze bardzo ważne. W „Edgerunnersach” Studio Trigger zrobiło wspaniałą robotę, każdy kadr jest jak obraz.
R.K.: W dodatek grałem krótko i to nie w ostateczną wersję. Trudno więc ocenić fabułę, mogę za to stwierdzić, że graficznie jest bardzo dobrze. Być może jest to zasługa nowej technologii – renderingu path tracing zamiast ray tracing.
„Bez przypadku” to powieść osadzona w realiach gry stworzonej pierwotnie przez Mike’a Pondsmitha jako system RPG „Cyberpunk 2020”, a później dopracowanej przez studio CD Projekt RED – „Cyberpunk 2077”. Do tej pory wszystkie Twoje powieści mieściły się w Twoich własnych uniwersach – czy wejście w świat „Cyberpunka” najpierw przy okazji serialu, a teraz – w kontekście pracy nad grą – okazało się dużym wyzwaniem, czy może ułatwieniem?
R.K.: Początkowo było na pewno wyzwaniem, bo odbierałem to jako spore ograniczenia – to tworzenie światów stanowiło połowę pisarskiej frajdy. Musiałem się przestawić mentalnie. To przecież jakby zamienić jazdę Jeepem po bezdrożach na prowadzenie pociągu – po szynach i zgodnie z rozkładem jazdy. No ale od początku wiedziałem, na co się piszę, więc nie narzekałem. Zresztą uniwersum „Cyberpunk 2077” jest na tyle rozbudowane i na tyle bliskie temu, co opisywałem już 20 lat temu w powieści „Mars”, że skupiłem się na pozytywach sytuacji. Zamiast walczyć z ograniczeniami, zacząłem wykorzystywać gotowe elementy świata, budować nie od podstaw, ale z klocków. No i przy okazji więcej uwagi poświęciłem psychologii postaci.
K.S.-K.: Poświęciliśmy. Dla mnie z jednej strony to było ogromne wyzwanie, bo ani nie gram, ani nawet nie czytam za dużo fantastyki, ale pomyślałam, że przecież dobra historia to uniwersalna historia. Kiedy na początku poproszono nas o konspekt i ten konspekt napisaliśmy, to w CD Projekt Red usłyszeliśmy, że coś takiego mógłby napisać Aleksander Dumas i jeżeli Rafał osadzi to w świecie Night City, to będzie dobrze. Rafał dorobił do tej osi fabularnej (którą oczywiście potem trochę zmienił, bo zawsze zmienia) fajne zaplecze zbudowane z naszych współczesnych lęków dotyczących przyszłości, dodał scenografię Night City, zanurzył to wszystko w cyberpunku i science fiction, doprawił odrobiną swojego poczucia humoru, ja dołożyłam trochę przekleństw (bo Rafał nie przeklina w normalnym życiu) i ludzkich emocji, no i wyszło „Bez przypadku”. Potem ekipa z CD Projekt Red sprawdziła zgodność ze światem gry.
Stanowicie zatem duet idealny, bo przekleństw w „Bez przypadku” było sporo i wszystkie wpisywały się w charaktery postaci!
R.K.: Początkowo umieściłem na początku krótkie przeprosiny dla czytelników (śmiech). Potem z tego zrezygnowaliśmy. Wracając do pytania: to nie jest moje pierwsze wejście w zastane Intellectual Property, bo napisałem kilka opowiadań w świecie „Bolka i Lolka” (śmiech). Serio, parę lat temu wydawnictwo Znak poprosiło mnie o to, a ja z radością się zgodziłem.
W takim razie muszę zapytać, co stanowiło dla Ciebie większe wyzwanie? Night City czy Bolek i Lolek?
R.K.: Odpowiem dyplomatycznie, że największym wyzwaniem byłoby napisanie przygód Bolka i Lolka w Night City (śmiech). Tylko te przekleństwa trzeba by zmienić na „kurza twarz!” i „motyla noga!”.
Czym różni się praca scenarzysty od pracy pisarza?
R.K.: Praca scenarzysty jest niewdzięczna i frustrująca, nawet jeśli efekt końcowy okazuje się tak dobry jak w przypadku „Edgerunners”. To praca zespołowa, a ja lepiej się odnajduję w samotnym klepaniu w klawisze. Jest to też praca nadmiarowa, bo zawsze wymyśla się wiele wersji, wiele razy się przepracowuje to samo, co oznacza że większość pomysłów, nawet tych doskonałych, ląduje w koszu. Scenariusz przepisuje się wiele razy, a na końcu, podczas seansu, widz zwykle i tak nie zwraca uwagi, kto to wszystko napisał.
K.S.-K.: Praca scenarzysty podlega bardzo konkretnym zasadom, w scenariuszu kluczem jest struktura. W powieści można bardziej poszaleć, jest większa swoboda narracyjna. Nieporównywalnie większa. Ale w obu przypadkach trzeba po prostu mieć coś do powiedzenia i wiedzieć jak to zrobić.
R.K.: Powieść to dzieło ostateczne, oczywiście po przepracowaniu przez redaktora, a scenariusz jest jedynie półproduktem, który potem reżyser i tak pozmienia po swojemu. O właśnie, redakcja… to kolejny powód do napięć rodzinnych, bo przecież moją redaktorką jest Kasia.
K.S.-K.: Rafał jest bardzo niecierpliwy w redakcji, nie lubi tego etapu. Napisał książkę i do widzenia, nie chce do niej wracać. Z „Cyberpunk 2077: Bez przypadku” było inaczej, to był ważny międzynarodowy projekt i Rafał postanowił mi bardziej zaufać. No i zobaczył, że dzięki temu wyszło chyba lepiej. Obiecał, że nad kolejnymi książkami będziemy dłużej pracować, tak jak nad „Bez przypadku”.
„Bez przypadku” miało niezwykłą premierę – w ciągu trzech dni książka ukazała się w Polsce, w Wielkiej Brytanii oraz w Stanach Zjednoczonych – jako „No Coincidence”. Jak się czujecie, będąc częścią czegoś tak unikatowego w polskiej literaturze?
R.K.: Czuję pewną satysfakcję, bo wydawnictwo Orbit US i Orbit UK (Hachette) to pierwsza liga, jeśli chodzi o fantastykę. Jednak nie mam złudzeń, co do rynku anglosaskiego – czytaj: światowego. Choć to ogromny rynek i nakłady znacznie wyższe niż w Polsce, to jednocześnie po angielsku wychodzi ogromna ilość książek. Z pewnością dużym plusem jest to, że po angielsku czytają wszyscy, nie ma więc tej bariery językowej jak w przypadku języka polskiego. Dzięki temu prawa zostały już sprzedane do kilku kolejnych krajów, np. do Niemiec, Włoch, Turcji czy Chin. Do Chin nawet dwukrotnie, bo tam funkcjonuje przecież równolegle kilka dużych języków.
K.S.-K.: Ja się dobrze odnajduję w pracy z ludźmi, oczywiście fajnymi i kompetentnymi, więc ten projekt, mimo że bardzo stresujący, trudny i wyczerpujący emocjonalnie – bo czuliśmy ogromną odpowiedzialność – był dla mnie czymś naprawdę fascynującym.
Czy dwujęzyczna premiera miała wpływ na pracę nad samą powieścią?
R.K.: Od początku pisałem „Bez przypadku” z myślą o czytelniku brytyjskim i amerykańskim, a w domyśle generalnie światowym. Nie używałem więc żadnych polskich nawiązań… no OK, z wyjątkiem jednego, ale ćśśś… To było trudniejsze pisanie, bo oprócz uwag redakcyjnych Kasi, uwag z CD Projekt Red odnośnie do zgodności świata, miałem też uwagi amerykańskiego redaktora. A to wszystko pod koniec pracy odbywało się równolegle na dwóch wersjach językowych.
K.S.-K.: Ha! Tu ciekawostka – teraz dziennikarze podpytują, jak nam się pracowało z CD Projekt Red czy z dużym amerykańskim wydawnictwem i nie chcą nam wierzyć, że naprawdę ta współpraca układała się świetnie. Rafał musiał napisać powieść w tym świecie, ze wszystkimi jego ograniczeniami, ale jednocześnie miał pełną swobodę w kreacji bohaterów, intrygi, fabuły. Nawet uwagi redaktora ze Stanów były prośbami, do których nie musiał się stosować. I zresztą nie ze wszystkich uwag Rafał skorzystał. Rafał swoje dorosłe powieści pisze w dość specyficzny sposób – często rzuca drobne wskazówki, z których czytelnik musi sobie sam zbudować pewne konteksty, a kto ich nie odnajdzie – nie dotrze do sedna książki. Większość uwag amerykańskiego redaktora dotyczyła tego właśnie – aby więcej dopowiedzieć. Bo uproszczenie obniża próg wejścia w historię, a że zależało nam na tym, aby książka spodobała się większej grupie czytelników – uznaliśmy, że dobrze będzie się tu nagiąć.
To, że musieliście wpasować się w realia gry, jest oczywiste, ale czy nawiązania będą szły w obie strony? Czy któraś z postaci stworzonych przez Rafała zaliczy cameo w „Widmie Wolności”?
K.S.-K.: W „Widmie Wolności” to raczej na pewno nie, bo podejrzewam, że i książka, i dodatek powstawały mniej więcej w tym samym czasie. A potem – czas pokaże, bo właścicielami Intellectual Property jest CD Projekt Red i mogą zrobić z naszymi bohaterami, co tylko zechcą.
Wydawnictwo Powergraph odpowiada za wydanie książki w Polsce, ale pozostałe rynki należały do Orbit US oraz Orbit UK (Hachette). Czy mieliście dużą autonomię w zakresie tego, jak będzie wyglądać wydanie, czy każdy najdrobniejszy detal musiał zostać uzgodniony?
R.K.: Od momentu zatwierdzenia pomysłu wolność twórczą miałem pełną. Oczywiście w granicach dopuszczalnych regułami uniwersum. Projekt okładki nie jest nasz i jego to z kolei my zatwierdzaliśmy. Współpraca była, można by rzec, bardzo partnerska.
K.S.-K.: Mieliśmy tego świadomość od samego początku, więc nie stanowiło to żadnego problemu. Tak jak Rafał powiedział, nas też pytano o zdanie. Po prostu gramy z CD Projekt Red i Orbitem do jednej bramki.
Czy po tak udanej współpracy i ciepło przyjętym efekcie możemy liczyć na kontynuację? Kolejną powieść a może… scenariusz dodatku do gry?
R.K.: CD Projekt Red kilka razy próbował mnie ściągnąć do pracy nad grami. Zawsze grzecznie odmawiałem, bo czułem, że praca w dużym zespole kreatywnym nie jest dla mnie. A co do kolejnej książki w uniwersum „Cyberpunka 2077”… to pytanie do CD Projekt Red.
Czy coś w uniwersum „Cyberpunka 2077” stanowiło przeszkodę w snuciu fabuły i najchętniej wykreśliłbyś ten element z realiów gry, czy wszystkie klocki pasowały do siebie?
R.K.: Po jakimś czasie pracy nad powieścią przestałem się szarpać z regułami świata i po prostu je zaakceptowałem. Jedyne, co mi przeszkadzało do końca, to to, że nie mogłem uśmiercić żadnej z postaci, które pojawiają się w grze. Bardzo by mi to pasowało fabularnie, ale i rozumiałem, czemu było to niemożliwe.
Jeden z bohaterów “Bez przypadku” dużą uwagę poświęca temu, czy da stworzyć się cyfrową kopię ludzkiego mózgu – a w grze właśnie tym miał być relic, który „zainfekował” V. Czy technologia Arasaki nie jest według Ciebie wystarczająca?
R.K.: Ten bohater uznał, że jest niewystarczająca i właśnie dlatego zaczął się zastanawiać nad lepszym rozwiązaniem. Inna sprawa, czy miał rację. Tego nie zdradzę tutaj, bo nie lubię spojlować, szczególnie własnych historii.
Jeśli dobrze kojarzę, to pierwsza powieść Rafała, która trafiła na anglojęzyczny rynek – w dodatku od razu do Wielkiej Brytanii i USA. Jak została przyjęta „No Coincidence”? Macie już jakiś odzew z tamtych rejonów?
R.K.: Przeważają pozytywne recenzje. Nie śledzę tego jakoś intensywnie, pracuję nad kolejnymi rzeczami.
K.S.-K.: Zarówno w Polsce, jak i w Stanach recenzje są dobre. Czasem ktoś się dziwi, że aż tak bardzo powieść jest osadzona w grze, co jest dość zabawne. Ale sporo osób podkreśla, że nie trzeba grać, żeby mieć radochę z czytania. Bo to w zamyśle książka rozrywkowa, choć z poważniejszymi tematami w tle.
Od premiery Twojej poprzedniej powieści dla dorosłych, „Różańca”, minęło już ładnych parę lat – jej data premiery do 2017 rok. Wliczając „Bez przypadku”, masz na koncie siedem książek dla dorosłych oraz dwadzieścia cztery dla dzieci i młodzieży. Czy planujesz może kolejną powieść dla dorosłego audytorium, czy „Bez przypadku” wyczerpało limit i musimy poczekać jeszcze kilka lat?
R.K.: Teraz kończę kilka zaległych opowiadań, dorosłych opowiadań, i jeden scenariusz. Mam też sporo zajęć związanych z promocją „Bez przypadku”. I oczywiście mam w planach dorosłą powieść. Sądzę, że nie trzeba będzie na nią czekać aż tak długo, ale jeszcze się do niej nie wziąłem, bo taki projekt jak „Bez przypadku” absorbuje niemal całkowicie i teraz to nie miałoby sensu. Zamierzam też napisać kolejną część „Felixa, Neta i Niki” oraz „Amelii i Kuby”. Jeszcze nie wiem, w jakiej kolejności.
Możesz zdradzić cokolwiek na temat tych opowiadań, które już kończysz? Bo podejrzewam, że skoro nie zacząłeś jeszcze pracy nad powieścią, to raczej nie można liczyć na zwiastun…
R.K.: To są trzy niezależne historie, na które miałem pomysły od dawna, ale nie miałem czasu, żeby je napisać. Jedno z nich można nawet zaliczyć do gatunku cyberpunk. To, co je łączy, to narracja pierwszoosobowa w czasie teraźniejszym. Rzadko wcześniej tak pisałem, a tutaj jakoś mi to pasowało. Może po prostu chciałem napisać je inaczej niż „Bez przypadku”?
Odnoszę wrażenie, że w jakiś sposób praca w uniwersum „Cyberpunka 2077” była dla Ciebie powrotem do domu – trzeci akt Twojego debiutanckiego „Marsa” to przecież czysty cyberpunk, mam wrażenie, że Jared bez problemu odnalazłby się w Night City, a Zor czy Liam – na jego miejscu. Czy masz sentyment do tego gatunku?
R.K.: Podobieństwo wynika z tego, że mnie najbardziej interesuje pewna tematyka, pewien zakres zagadnień, który w znacznym stopniu pokrywa się z (pod)gatunkiem jakim jest cyberpunk. Gdy pisałem „Marsa”, nie myślałem o nim jako o powieści cyberpunkowej. Został tak zaklasyfikowany po latach.
To o tyle interesujące, że cyberpunk najbardziej chyba kojarzy się z konkretną estetyką, a dopiero potem – z tematyką. A czy można powiedzieć, że już żyjemy w cyberpunku? Czy też może niedługo będziemy żyć?
R.K.: Już w nim żyjemy, tylko tego tak nie postrzegamy, bo fantastyka płynnie staje się rzeczywistością, a fantastyka naukowa systematycznie przesuwa granicę dalej. Nie mamy jeszcze wszczepów gniazd BMI w głowach, ale mamy w kieszeniach osobiste komunikatory o zasięgu globalnym z natychmiastowym dostępem do całej wiedzy ludzkości. Załatwiamy większość spraw bez wychodzenia z domu i bez kontaktu z innym człowiekiem. Nawet tę rozmowę prowadzimy w sposób niemożliwy do zrealizowania jeszcze kilkanaście lat temu.
A gdybyście nagle trafili do świata cyberpunku pełną gębą, czyli do Night City – sądzicie, że odnaleźlibyście się w nim? Czy widzielibyście dla siebie miejsce wśród ripperdoków, netrunnerów, gansterów i korposów?
K.S.-K.: Myślę, że to jest taki świat, który się świetnie obserwuje z naszego fotela w domu. Potem jemy coś pysznego i bez konserwantów, jedziemy na spacer z psem do lasu, a jak wrócimy, bierzemy prysznic w ciepłej i czystej wodzie i zasypiamy na kanapie przed telewizorem, oglądając „Edgerunnersów”. Wtedy świat Night City jest wspaniały.
R.K.: Ja napisałem „Bez przypadku” jako przestrogę. Taki świat w żadnym razie nie jest moim marzeniem. Powodem, dla którego ludzie chcą czytać, oglądać albo grać w cyberpunka, postapo, czy horrory jest możliwość bezpiecznego przeżycia niebezpiecznych przygód. A czy byśmy się tam odnaleźli? No wiesz, ludzie odnajdywali się w gorszych miejscach czasoprzestrzeni, na przykład w Warszawie ‘44, w obozach koncentracyjnych i łagrach. Jest doskonała powieść J.G. Ballarda „Imperium słońca” i chyba jeszcze lepsza ekranizacja Stevena Spielberga. To historia właśnie o tym, jak odnajdują się ludzie w ekstremalnych warunkach. Pewnie my też byśmy się odnaleźli w Night City, ale bez radości.
Które technologie uważacie za największe szanse, a które za największe zagrożenia?
R.K.: Jeżeli chodzi o technologie informatyczne to odpowiedź na obie części pytania brzmi A.I., czy nawet szerzej – wszelkie systemy autonomiczne. Będziemy się poddawać ich władzy przez wygodę i lenistwo. Zwykle podaję tu przykład banalnej nawigacji samochodowej: jedziemy tam, gdzie nas prowadzi, nawet się nad tym nie zastanawiając. Ta sama zasada będzie się odnosić lub nawet już się odnosi do wielu aspektów życia ludzi i całych społeczeństw. W wielkiej skali następuje efekt wzmocnienia i nawet jeżeli kilka osób na tysiąc zada pytanie, czy aby zmierzamy w dobrym kierunku, to niczego nie zmieni. Tłum swoją masą pociągnie ich za sobą.
K.S.-K.: Z jednej strony sztuczna inteligencja rozwiąże wiele naszych problemów i uczyni nasze życie wygodniejszym, z drugiej pozbawimy się kontroli nad tym życiem i naszą przyszłością.
R.K.: Z pozostałych technologii, w najbliższym czasie najważniejsze wydają mi się cztery: pozyskiwanie i magazynowanie energii, kontrola klimatu, gospodarka odpadami i niechemiczny napęd kosmiczny. Może to jest pięć, może cztery i pół, bo dwie pierwsze są powiązane. Oczywiście technologii ważnych dla nas jest więcej, na czele z medycznymi, ale tak to można by wymieniać długo.
Co do zagrożeń to największym zagrożeniem są technologie związane z mikrobiologią i genetyką. Umiemy tworzyć nowe organizmy o dowolnych cechach, również wirusy i bakterie. Jest jak zwykle: mogłem to wpisać po stronie szans, bo każda technologia może być użyta i w dobrych, i złych celach. Często nawet nie trzeba złej woli, by pozytywy zamienić w negatywy, wystarczy zwykła ludzka głupota: nadużywanie antybiotyków i nieprawidłowe stosowanie leków skutkuje naturalnym procesem powstawania lekoopornych bakterii. Można by więc powiedzieć, że największym zagrożeniem dla człowieka jest inny człowiek, a dokładniej – ludzkość.
K.S.-K.: Przychylę się tutaj do tego, co mówi Rafał. Nie tyle boję się tych technologii, ile tego, co my z nimi zrobimy. Mam wrażenie, że nasz styl życia, coraz bardziej od tych technologii uzależniony, wpycha nas w czeluście jakiegoś piekła. Tak naprawdę sami do niego radośnie podążamy. Jesteśmy przebodźcowani, przemęczeni. Tu w Polsce – coraz bardziej przerażeni tym, co dzieje się za naszymi wschodnimi granicami. I oczywiście tym, co dzieje się z klimatem. Przecież wiele technologii mogłoby nam pomóc w naprawianiu naszego dziś, a wykorzystujemy je źle.
Gdybyście mogli wprowadzić jakieś reformy związane z wykorzystaniem technologii, aby żyło się nam lepiej, jak by one wyglądały? A nuż przeczyta nas ktoś decyzyjny i się zainspiruje…
K.S.-K.: To będzie bardzo banalne, ale chciałabym, aby największe zastosowanie miały w medycynie i ochronie środowiska.
R.K.: Chcieć to bym chciał wprowadzić wiele, np. zakazać planowego postarzania produktów. Jednak nie wierzę w wielką skuteczność takich regulacji.
Jakiś czas temu ogłosiliście konkurs na opowiadania związane z uniwersum „Felixa, Neta i Niki” – ma ukazać się antologia ze zwycięskimi tekstami. Czy rozważacie otwarcie tego świata tak jak Dmitrij Głuchowski stworzył „Uniwersum Metro 2033”, czy to jednorazowy projekt?
R.K.: Na razie jednorazowy, eksperymentalny. Zobaczymy, jakie będą efekty.
K.S.-K.: Projekt tej antologii to jest coś, co chcemy zrobić dla fanów. Przez te wszystkie lata dostaliśmy od nich tyle dobra, tyle satysfakcji, radości, poczucia spełnienia, że chcielibyśmy, aby te setki, jeśli nie tysiące, fanfików, które powstały, dały ich autorom szansę na zaistnienie w solidnie wydanej i zredagowanej książce, która potem znajdzie się w normalnej dystrybucji. Byłam pewna, że ten ostatni tom „Felixa…” będzie naprawdę ostatnim i pomyślałam, że to może być fajny prezent pożegnalny. Ale fani dopytują się o kolejne książki, a Rafał coś przebąkuje, że właściwie to ma pewien pomysł…, zatem nigdy nie mów nigdy.
Trzymam zatem kciuki za te i inne inicjatywy! Na zakończenie: czy jest coś, czego mogę Wam życzyć na dalszej drodze twórczej?
K.S.-K.: O tak! Marzę, żeby nasze książki były tłumaczone i wydawane poza Polską. Żeby Wit Szostak dostał Nike i żeby wszyscy zrozumieli, że jest najlepszym polskim pisarzem. Żeby HBO nakręciło serial na podstawie „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” Roberta Wegnera. Żeby Radek Rak zawsze był taki, jaki jest. Mogłabym tak długo. Żeby Kuba Małecki napisał powieść na tysiąc stron, bo dla mnie jego książki są za krótkie (to już takie czytelnicze życzenie, bo Kuba wydaje we wspaniałym wydawnictwie). A dla nas – chciałabym już przeczytać nowego Nowaka. Jakuba. I nową Annę Kańtoch, ona już wie, jaką. I – to mało twórcze – ale bardzo chciałabym się wyspać.
R.K.: Ja bym sobie życzył więcej skupienia i czasu, który mogę przeznaczyć na pisanie.
Zatem właśnie tego wszystkiego Wam życzę! I serdecznie dziękuję za rozmowę i poświęcony czas!
Rozmawiała Anna Tess Gołębiowska
Zdjęcia główne: Przemo Pączkowski