Wojciech Chmielarz i Jakub Ćwiek wspólnie napisali najpierw scenariusz do słuchowiska, a następnie powieść „Niech to usłyszą”. Teraz o pracy w twórczym duecie, a także o sympatii do Jakuba Mortki i adaptacjach swojej twórczości, opowiada pierwszy z nich.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Przez całą swoją karierę pozostaje Pan wierny kryminałom. Co jest w tym gatunku aż tak kuszącego?
WOJCIECH CHMIELARZ: No cóż, to stwierdzenie po prostu nie jest prawdą. Debiutowałem w “Nowej Fantastyce” opowiadaniem… fantastycznym. W listopadzie tego roku opublikowałem tam też krótki horror. Dłuższy horror napisaliśmy razem z Kubą Ćwiekiem i mam tu na myśli nasz wspólny „Skowyt”. No i muszę jeszcze wspomnieć o „Królowej Głodu”, czyli powieści będącej mieszaniną postapo i fantasy. Trudno więc powiedzieć, żebym był wierny kryminałom, ale faktycznie, to ich w moim dorobku jest najwięcej. Dlaczego? Kryminały są po prostu fajne. To z jednej strony literatura, z drugiej zagadka i tajemnica, z trzeciej gra z czytelnikiem, a z czwartej po prostu dobra zabawa. A tych stron jest jeszcze kilka.
A.T.G.: Wspomniał Pan, iż potrafi sobie wyobrazić, że napisze 30 książek o Jakubie Mortce jak Agatha Christie o Poirocie – to brzmi jak plan na wiele lat. W czym tkwi tajemnica tak udanej „współpracy” z własnym bohaterem?
W.CH.: Trzeba po prostu lubić to, co się robi. Ale to także kwestia pewnej konwencji. Nie każdy bohater nadaje się do tego, żeby opowiadać o nim przez trzydzieści, czy nawet pięć książek. Niektórym wystarczy jedna książka i tyle. Mortce akurat blisko do takiego tradycyjnego bohatera kryminałów, co oznacza, że może się pojawić w wielu książkach. Nie wiem, czy będzie ich aż trzydzieści. Raczej nie. Ale jeszcze kilka pewnie o nim napiszę.
A.T.G.: Gdy powrócił Pan do Mortki w „Długiej nocy”, sporo zmieniło się od czasów „Cieni”. Czy to był trudny powrót? Czy czytelniczki i czytelnicy zaufali Pana wizji, czy może domagali się „starego” Mortki?
W.CH.: Na pewno był to powrót, który wiązał się z pewną tremą. A także sporą koncepcyjną pracą z mojej strony. Bo z jednej strony zależało mi na tym, żeby czytelnicy odnaleźli w kontynuacji „starego” Mortkę, ale z drugiej strony nie da się pominąć tych wszystkich lat, które upłynęły od napisania „Cieni”. Przez ten czas zmienił się Mortka. Zmienił się świat. Zmieniłem się wreszcie także ja jako autor. Nieuczciwością byłoby to wszystko pominąć.
A.T.G.: Na podstawie „Żmijowiska” powstał serial, w marcu do kin trafi ekranizacja „Wyrwy”, z kolei „Wilkołak” doczekał się adaptacji na słuchowisko. Czy to dla Pana powód do dumy? A może raczej niepokoju, bo nagle traci Pan całkowitą kontrolę nad utworem…
W.CH.: Zupełnie nie obawiam się tej utraty kontroli. To właśnie jest najciekawsze w każdym procesie adaptacji danego utworu. Jak go widzą inni artyści. Jakie emocje w nich wywołuje dany utwór. Co z niego wyciągają i co on im daje.
A.T.G.: Czy bywa Pan na planie, poznaje kulisy pracy nad adaptacjami?
W.CH.: Bywam, poznaję, rozmawiam. Jestem każdorazowo zaangażowany, chociaż za każdym razem w inny sposób. Czasami bardziej, czasami mniej. W zależności od woli osób odpowiedzialnych za adaptację.
A.T.G.: Serial radiowy „Niech to usłyszą” został niedawno nominowany do Bestsellerów Empiku 2022 w kategorii „Kultura cyfrowa” – „Superprodukcja audio”. A jak właściwie narodził się pomysł na tę serię?
W.CH.: Och, to wyszło od Radia Zet; to tam wpadli na pomysł, żeby stworzyć i nagrać prawdziwy, radiowy serial kryminalny. Szukali kogoś, kto by im to napisał. Padło na mnie. Po krótkiej rozmowie wiedziałem dwie rzeczy: że pomysł mi się podoba, i że nie jestem w stanie, głównie z powodu krótkiego czasu na napisanie serialu, zrobić tego sam. Zadzwoniłem więc do Kuby i zaproponowałem mu współpracę. No i potem to już poszło.
A.T.G.: Jak poznał Pan Jakuba Ćwieka?
W.CH.: Przez wspólnego znajomego, który przy okazji jakichś tam targów książki zaprosił większą grupę na piwo. Akurat byliśmy tam i ja, i Kuba. Zaczęliśmy gadać i okazało się, że mamy sporo wspólnych tematów. A potem to już jakoś poszło. Zaskakująco często nasze ścieżki zaczęły się przecinać.
A.T.G.: Dopingujecie się wzajemnie w pracy czy może raczej po cichu sobie zazdrościcie pomysłów?
W.CH.: Why not both?
A.T.G.: Przed „Niech to usłyszą” stworzyliście jeszcze „Skowyt” – od kogo wyszła propozycja współpracy?
W.CH.: Historia „Skowytu” jest taka, że od dłuższego czasu nosiliśmy się z myślą, żeby coś wspólnie napisać. Natomiast z powodu nawału pracy – i u mnie, i Kuby – nigdy nie było na to czasu. Przerzucaliśmy się tylko różnymi pomysłami. No, ale w pewnym momencie przyszła pandemia i okazało się, że ponieważ obu nam odpadły wyjazdy, mamy teraz trochę wolnego czasu. Zaczęliśmy pisać.
A.T.G.: Czym różni się praca nad scenariuszem od pracy nad powieścią?
W.CH.: Tutaj akurat to był scenariusz słuchowiska. Co ma o tyle znaczenie, że bardzo się on różni od formy scenariusza filmowego i serialowego. Bliżej mu właśnie do książki, bo zachowaliśmy także narratora. A czym się różni? Trzeba pamiętać, że operujemy dźwiękiem i tym dźwiękiem myśleć. Szukać efektów dźwiękowych, które możemy wykorzystać, żeby głębiej wciągnąć słuchacza w ten świat i tę historię.
A.T.G.: Czy łatwo było pisać scenariusz wspólnie z innym autorem? Wasze wizje się uzupełniały czy może mieliście starcia?
W.CH.: Akurat z Kubą pisało mi się bardzo łatwo. Przede wszystkim dlatego, że myślimy w dość podobny sposób i ważne jest dla nas dobro historii. Zaskakująco łatwo przychodziło nam przyznawanie, że ten drugi ma lepszy pomysł, i to ten pomysł właśnie powinniśmy wykorzystać.
A.T.G.: Obaj jesteście bardzo zapracowani – nie udało nam się nawet umówić na wspólny wywiad. Jak pracować w takich warunkach? Musieliście wyczyścić kalendarze, odsunąć inne projekty na dalszy plan?
W.CH.: No cóż. Trochę tak to wyglądało. Ale też w przypadku „Niech to usłyszą” tak się szczęśliwie złożyło, że obaj mieliśmy po prostu puste miejsca w kalendarzach.
A.T.G.: Czy miał Pan wpływ na obsadę serialu?
W.CH.: Rozmawialiśmy o obsadzie i przedstawialiśmy swoje typy i oczekiwania. Ale jak zawsze o ostatecznej obsadzie decydował reżyser, producent, a trochę też szczęście i dostępność aktorów.
A.T.G.: W jednej z ról w „Niech to usłyszą” pojawił się Robert Makłowicz. Rola Macieja Łosia od początku wydawała mi się stworzona dla niego – czy rzeczywiście tak było?
W.CH.: Nie tyle dla niego, bo nie wiedzieliśmy przecież, że to zagra. Ale w pewnym momencie pan Robert Makłowicz stał się dla nas punktem odniesienia, kiedy pisaliśmy postać Macieja Łosia. I mimowolnie, tak właśnie tę postać zaczęliśmy sobie wyobrażać.
A.T.G.: Od kogo wyszedł pomysł, by „Niech to usłyszą” ukazało się też jako książka?
W.CH.: To chyba od początku było w planie produkcji tego serialu. Dopuszczaliśmy możliwość, i my jako autorzy scenariusza, i Radio Zet, że przerobimy ten tekst na książkę.
A.T.G.: Powieść i serial radiowy to dwa zupełnie różne media. Czy adaptacja własnego tekstu na inną formę przysparzała Panu problemów, czy może to była czysta formalność?
W.CH.: Tak jak wspominałem, scenariusz serialu audio jest bardzo zbliżony do formy książkowej w przeciwieństwie do scenariusza serialu telewizyjnego czy filmu, których przetworzenie na powieść może faktycznie sprawiać trudność. Tutaj może nie była to formalność, ale zadanie nie było na szczęście jakoś szczególnie trudne.
A.T.G.: Wspominał Pan kiedyś, że ma obowiązek pisać tak, jak się Panu podoba – czy ta zasada nadal obowiązuje? I czy utrudnia pracę w duecie?
W.CH.: Oczywiście, że zasada obowiązuje! Po co miałbym pisać coś, co mi się nie podoba? Dlatego mogę pracować tylko z kimś takim, jak właśnie Kuba. Obaj mamy podobne nastawienie, obaj przedkładamy dobro historii nad własne ambicje, obaj szukamy takiej wersji opowieści, która nam odpowiada, i z którą dobrze się czujemy. A przede wszystkim takiej, którą naprawdę chcemy się podzielić z odbiorcami.
Rozmawiała Anna Tess Gołębiowska