Byłam osobą, która jako pierwsza z redakcji mogła przeczytać najnowszy zbiór opowiadań tego autora. Dzięki temu mogłam poznać odpowiedzi, wcześniej od pozostałych i spytać o wszystko, co w czasie lektury mnie nurtowało.
Zuzanna Pęksa: Zbiór opowiadań „Mężczyzna, który uderzył dziecko”, to Pana fabularny debiut. W swoich wcześniejszych książkach obalał Pan popularne mity, doradzał jak znaleźć work-life balance i „włamywał się” do ludzkiego mózgu. Skąd pomysł na zmianę gatunku i jak się Pan w nim czuje? Bo o tym, że wyszło znakomicie, już miałam okazję się przekonać!
Radosław Kotarski: Bardzo dziękuję za uznanie, jak mawia „Wróżbita Maciej”. Wiele rzeczy w moim życiu dzieje się pod wpływem przypadku i tak było tym razem. Dawid Podsiadło, z którym mam przyjemność prowadzić podcast wymyślił kiedyś, aby każdy z nas wypisał mniej lub bardziej nietypowe hasła, które następnie mieliśmy wrzucić do szklanej kuli (ostatecznie tę funkcję spełniła doniczka) i wylosować jedno. Przeprowadziliśmy losowanie na antenie i spośród wielu haseł wylosowaliśmy „częściowo udane samobójstwo”, wokół którego Dawid miał napisać piosenkę, a ja opowiadanie, bo niestety nie umiem śpiewać i robić muzyki, co mogło utrudnić proces stworzenie piosenki.
Parę tygodni po losowaniu zaprezentowaliśmy efekty swojej pracy na antenie naszego podcastu. O ile nie było zaskoczeniem, że Dawid zrobił świetny utwór muzyczny, to wielu osobom bardzo spodobało się moje opowiadanie, które brawurowo przeczytał Mariusz Bonaszewski. Natomiast dla mnie tworzenie czegoś na pograniczu sztuki było niezwykłym odkryciem i prawdziwą emocjonalną przygodą. A gdy potem dostaliśmy dwie wiadomości, że moje opowiadanie sprawiło, że dwoje spośród naszych słuchaczy odstąpiło od zaplanowanego samobójstwa i zaczęło szukać profesjonalnej pomocy, to sprawa zrobiła się poważna. Gdybyśmy wtedy ze szklanej kuli (doniczki) wylosowali na przykład „gigantyczne problemy żołądkowe”, to nie byłoby pewnie tego wszystkiego i mojego zbioru opowiadań.
Z.P.: W posłowiu pisze Pan o swoich inspiracjach. W opowiadaniach odnosi się do prawdziwych historii zbieranych wśród przyjaciół, czerpie Pan z kultury, a nawet dawnych wyścigów Grand Prix. Czy oznacza to, że wciąż szuka Pan inspiracji, twórczych pretekstów?
R.K.: Myślę, że te wszystkie inspiracje i wątki były już we mnie i nie szukałem ich na potrzeby opowiadań. Problem był raczej odwrotny – musiałem obciąć wiele kontekstów, aby nie zwiększać objętości tekstu i nie zgubić tempa, na którym mi zależało. Pisałem ten zbiór opowiadań z myślą o osobie, która na co dzień nie czyta; która woli serial na Netflixie niż książkę. Aby nie zgubić uwagi takiego czytelnika muszę go złapać mocno i nie puścić aż do końca. Zbyt wiele kontekstów mogłoby utrudnić tę misję.
Z.P.: Czy tytuł książki, który jest jednocześnie tytułem jednego z opowiadań, wyraźnie wskazuje, które z nich jest dla Pana najważniejsze?
R.K.: Główny bohater „Mężczyzny, który uderzy dziecko,” jest w wielu aspektach do mnie podobny, więc na pewno podbija to wagę tego opowiadania w moim prywatnym rankingu. Natomiast jest ono opowiadaniem tytułowym i otwiera cały zbiór raczej z praktyczniejszych powodów. Po pierwsze to chyba najlepszy tytuł opowiadania w całym zbiorze. Po drugie jest całkiem niezłą próbką narracji, którą lubię i stosuję, więc jeśli komuś spodoba się ten tekst, to jest całkiem duża szansa, że spodoba się reszta. I w końcu po trzecie kolejność wszystkich opowiadań ma duże znaczenie, a „Mężczyzna, który uderzy dziecko”, sprawnie buduje kontekst sytuacji na lotnisku, który przewija się w pozostałych opowiadaniach.
Trudno mi wskazać opowiadanie najważniejsze dla mnie, ale gdybym musiał wybrać jedno to pewnie byłoby to raczej „Groszkowe porsche”, oczywiście pomijając „Częściowo udane samobójstwo”, które znalazło się również w tym zbiorze, bo bez niego nie byłoby całej reszty.
Z.P.: Gdy spojrzy się na Pana bio, określenie „człowiek orkiestra” wydaje się za mało pojemnym. Jak przy tylu obowiązkach i realizowanych projektach, znajduje Pan czas na pisanie? Czy ma Pan jakąś pisarską rutynę, która sprawia, że proces twórczy nie rozciąga się w nieskończoność?
R.K.: Zazdrosnym okiem spoglądam na pisarską dyscyplinę Remigiusza Mroza, ale niestety nie potrafię być aż tak zorganizowanym, chociaż bardzo bym chciał. Moja rutyna jest zdecydowanie mniej ujęta w ramy i bardziej przypomina fazę manii w chorobie afektywnej dwubiegunowej lub stan flow, który opisał Mihály Csíkszentmihályi. Jeśli coś przykuje moją uwagę, to niezależnie od okoliczności siadam do laptopa i piszę tak długo aż nie padnę ze zmęczenia. Chociaż zdarzało mi się napisać sporą część tekstu na telefonie (tak było na przykład po spotkaniu prawdziwej „Kolorowej sukienki”).
Wtedy nie myślę o jedzeniu i innych sprawach, a jestem tylko ja i mój bohater, z którym zlewam się dzięki narracji pierwszoosobowej. Dlatego większość opowiadań powstaje stosunkowo szybko, później leżakuje przez parę tygodni, aż w końcu do nich powracam, czytając je niemal tak, jakby pisał je ktoś inny. Wtedy mogę przeprowadzić krytyczną redakcję i postawić się w roli czytelnika, szlifując ostatecznie tekst.
Z.P.: Widziałam, że w posłowiu zachęca Pan czytelników, do wzmiankowania książki w social-media, może i w naszym wywiadzie chciałby Pan wspomnieć o #, który powstał na tę okoliczność?
R.K.: Uwielbiam pojawiać się pod postami moich czytelników, którzy używają hashtagów #mezczyznaktoryuderzydziecko lub po prostu #mkud. Wtedy mamy niepowtarzalną okazję do wymiany spostrzeżeń, za co jestem niezwykle wdzięczny współczesnym social-mediom.
Z.P.: Bardzo dziękuję za poświęcony czas!
R.K.: Dziękuję również! Pytania naprawdę są bardzo ciekawe i wnikliwe, więc odpowiadało się z przyjemnością 🙂
Z.P.: Bardzo miło mi to słyszeć😊