Na kartach swoich kryminałów uśmierca m.in. grzesznych księży, fałszywych znachorów i bogate nastolatki. Debiutował w 2021 roku i od tego czasu wydał już pięć powieści. Pochodzi z Sandomierza, ale nie ogląda „Ojca Mateusza”. W obszernej rozmowie z Niestatystycznym opowiedział o kulisach swojej pracy, smaczkach ukrytych w powieściach oraz polskiej stolicy zbrodni.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Czytając „Wnyki” czy cykl „Inkwizytor”, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że trochę marzy Ci się pozew o obrazę uczuć religijnych…
MICHAŁ ŚMIELAK: Po napisaniu „Wnyków” tego właśnie bałem się najbardziej, że ktoś zacznie doszukiwać się obrazy uczuć religijnych i ataku na Kościół, a nie dobrej historii. Moim skromnym zdaniem historia jest bardzo dobra, takoż według wielu czytelników, którzy z niecierpliwością oczekują na kontynuację i co rusz mnie poganiają z jej napisaniem. Czasem bardzo stanowczo.
Natomiast czy doszło tu do obrazy uczuć religijnych? Przy pomocy fikcyjnej historii opartej na wymyślonych bohaterach w nieistniejącym miejscu? Jeśli kogoś obrażają fikcyjne wydarzenia, to ma pewien problem ze sobą, a jeśli dopatruje się w nich prawdziwych wydarzeń, to naprawdę nie ma się czym chwalić, a tym bardziej o co obrażać. Wszystkie wypowiedzi bohaterów, wydarzenia, zwroty akcji są dla mnie środkiem do opowiedzenia historii, a nie celem. Kryminał w zasadzie opiera się na zbrodni, przestępstwie, wykroczeniu poza przyjęte zasady, a dla osób wierzących także na grzechu. Jeśli opisujemy historię, której centrum stanowi pewien kościół w pewnej wsi, to chyba nic nie można by napisać, aby ktoś nie poczuł się urażony. Z drugiej strony, jeśli jako autor zacznę się zastanawiać przy każdym słowie czy kogoś aby nie obrażam, to nie wyjdę poza prolog.
Pisząc nie mam zamiaru nikogo obrazić, ale jednocześnie lubię bazować na pewnych rozterkach moralnych, zachęcać czytelnika do rozważań nad zasadnością naszych norm, praw, adekwatności stosowanych kar do popełnionych czynów. Lubię pływać w szarościach!
A.T.G.: We „Wnykach” wątek krytyki Kościoła zwracał uwagę szczególnie dlatego, że płynął a nie tylko od głównego bohatera – niedoszłego księdza – ale też od wielu innych. Nawet proboszcz wspomnianej wiejskiej parafii komentował, że zgryźliwe uwagi o pedofilii są zrozumiałe, bo Kościół pracował na to latami… Dlatego jednak dopytam: chodziło tylko o historię dziejącą się w tym środowisku czy jednak też pewien komentarz społeczny?
M.Ś.: Dochodzimy chyba do znamiennego „co autor miał na myśli”. Nie obnoszę się ze swoimi poglądami, a jakieś tam mam. Dlaczego? Bo nie chcę, aby czytelnicy patrzyli na moje książki przez pryzmat mojej osoby. Chcę im opowiedzieć dobrą historię, w najlepszy sposób, jaki tylko potrafię. Pracuję nad swoim warsztatem, aby robić to coraz lepiej. Sam, sięgając po książkę nowego autora, kompletnie nie zwracam uwagi, kim jest w życiu prywatnym. Uwielbiam książki Lee Childa, ostatnio powalił mnie na kolana Riley Sager swoim „Wróć przed zmrokiem”. Kompletnie mnie natomiast nie interesuje czy są „za” czy też „przeciw” w jakiejkolwiek sprawie. Oczekuję od nich dobrej książki. Tylko tyle i aż tyle.
Co do wspomnianego księdza. Tworzę postacie. Staram się, aby były zawsze „jakieś”: wyraziste, mocne, zapadające w pamięć. Nieco je przerysowuję – bywa – ale to książka, nie film; nie mamy tutaj aktora, który swoją charyzmą, talentem i warsztatem nada postaci mocny rys. Każda postać otrzymuje pewne przekonania, nie zawsze zgodne z moimi, ale niezmiennie ważne dla fabuły. Chyba mi to wychodzi, bo wyrazistość postaci jest podkreślana w wielu recenzjach. Tenże wspomniany proboszcz to człowiek, który ma pełne prawo tak powiedzieć, a dlaczego, to chyba wyjaśnia sama akcja książki.
A.T.G.: Przyznam, że to ciekawe – dziś raczej obserwujemy odwrotną tendencję: pisarze, aktorzy i inne popularne osoby wypowiadają się na każdy temat, bez względu na to, czy się na tym znają. A jednocześnie żyjemy w XXI wieku, wszyscy są w sieci, masz kanały w mediach społecznościowych. Nie kusi Cię, by komentować wydarzenia z rzeczywistości? Nie chcesz nikogo przekonywać do swoich poglądów?
M.Ś.: Hołduję zasadzie, że lepiej milczeć i być uznanym za głupiego, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości. Z drugiej strony cieszę się, że rzesza ludzi paple jęzorem na każdy temat, a już najwięcej na takie, o których nie ma bladego pojęcia. Obserwacja ich profili daje mi tyle pomysłów na postacie, wypowiedzi i akcje do książek, że można uznać to za bogactwo urodzaju. Chyba Franz Kafka powiedział: jak już nauczycie wszystkich ludzi czytać, to jak sobie z tym poradzicie. No i tutaj dochodzimy do social mediów.
Czy mnie kusi? Chyba nie. Ja jestem typem, który przy biesiadnym stole nie dyskutuje zawzięcie na wszystkie tematy, ale za to bacznie słucha. Pisarz winien być bacznym obserwatorem, staram się robić to najlepiej jak mogę. Potem przenoszę zachowania i dialogi na karty powieści. Nawet rodzina mi wypomina, że przy mnie nie można słowa powiedzieć, bo potem będzie to w książce.
Chciałbym też powiedzieć, że akurat pisarze wypowiadają się dość rozsądnie, kilku bacznie obserwuję – czytam chociażby felietony Łukasza Orbitowskiego. Pracujemy słowem, lubimy słowo i potrafimy się nim posługiwać, zatem pisanie felietonów czy nawet zjadliwych komentarzy to trochę inny poziom, niż bycie celebrytą słynnym z pokazania tego i owego przez w teledysku czy filmie.
Co do moich poglądów, to ja żyję swoim życiem. „Dajcie żyć po swojemu grzesznemu, a i świętym żyć będzie przyjemniej”, jak śpiewał niepodrabialny Jacek Kaczmarski. Mam swoje życie, dość intensywne i na nim się skupiam, życie innych kompletnie mnie nie interesuje. No i dlaczego mają myśleć tak jak ja? Stałbym się wtedy kolejnym z wielu, a nie jednym z nielicznych.
A.T.G.: W czasie lektury „Znachora” byłam pewna, że porozmawiamy o tym, co sądzisz o rozmaitych szamanach i uzdrowicielach, oferujących chorym cudowne uzdrowienie – ale rozumiem, że nie chcesz dzielić się swoją opinią, więc zapytam inaczej: czy był jakiś impuls, który sprawił, że akurat tę grupę wziął na cel Twój seryjny morderca?
M.Ś.: Tak. Takim impulsem były przestępcze dokonania uzdrowicieli, którzy jawnie i perfidnie oszukiwali ludzi (i nadal to robią) wmawiając im, że mają cudowny lek na raka, tylko trzeba im zapłacić dużo pieniędzy i zaprzestać terapii konwencjonalnej. Gdy oglądałem materiał dziennikarzy śledczych rozmawiających ze znachorem, Ryszardem K. wmawiającym im, że trzeba odrzucić chemioterapię jedenastolatka, bo zakłóci jego własne leczenie amigdaliną (koszt to jedyne 13 tysięcy złotych), to wszystko mi wskoczyło na miejsce w głowie, historia była niemal gotowa. Gdy zacząłem szperać w poszukiwaniu takich historii, to znalazłem ich aż zbyt wiele.
A.T.G.: Jeden impuls i dwie książki – nieźle! A pozostałe z Twoich powieści mają podobne historie powstania czy „Znachor” i „Inkwizytor” były wyjątkami?
M.Ś.: „Znachor” i „Inkwizytor” właściwie od razu były planowane jako jedna książka, ale objętościowo mnie nieco poniosło. „Wnyki” mają inną genezę, to też był impuls, ale raczej z zastanej sytuacji. Zobaczyłem pod sklepem kilku zmęczonych panów, z samego rana raczących się trunkami nieco mocniejszymi; nad nimi górował kościół. Taka myśl wpadła do głowy, że chyba sam Jezus musiałby tu zejść, żeby ich poruszyć i wyrwać z tej monotonii, przykładowo prosząc, aby go ponownie przybili do krzyża w kościele, bo musiał z niego zejść, aby ukarać grzesznika. I tak ta myśl obrastała w kolejne warstwy, aż pomysł był gotowy. „Pomruk” to obracanie w głowie hasła „rzuć wszystko i wyjedź w Bieszczady” i myśl, a co by było, gdyby ktoś z całą furą złych uczynków na sumieniu też postanowił w końcu odpocząć w tej dzikiej głuszy? Jak tak patrzę, to chyba zawsze jest jakiś impuls czy też myśl, która potem rozpycha się w głowie i walczy o swoją książkę.
A.T.G.: Pominąłeś w tej wyliczance najnowszą powieść, czyli „Postrach”…
M.Ś.: Z „Postrachem” było tak, że pomysł na książkę był kompletnie inny, a w trakcie pisania pojawiła się Gleba, czyli główna bohaterka i przejęła historię. Całkowicie. Wpychała się wszędzie, zepchnęła resztę bohaterów na dalszy plan. Gdybym pokazał Wam konspekt pierwszego szkicu „Postracha”, to nijak ma się do efektu finalnego. Jednak nie pokażę, bo to gotowiec na inną książkę. W każdym razie niesamowicie zżyłem się z Igą „Glebą” Ziemną, wspólnie rozwiązujemy już kolejną sprawę i bardzo dobrze mi się o niej pisze. Wracając do tego impulsu, to myśl przewodnia odnosiła się do momentu, gdy ktoś chce sam wymierzyć sprawiedliwość, ale coś idzie mocno nie tak. Dodatkowo kwestia bezsprzecznego udowodnienia winy przestępcy. Co zrobić, gdy mamy pewność, że ktoś dokonał czynu zabronionego, a jednak dowody nie są zbyt mocne?
A.T.G.: Wiele tu zagadek – dla Ciebie i przede wszystkim dla czytelnika. Jeśli ktoś nie zetknął się wcześniej z Twoją twórczością, już pewnie się domyślił, że jesteś autorem kryminałów. Planowałeś specjalizować się w jednym gatunku czy to może przypadek?
M.Ś.: Kiedyś, daaawno temu, byłem pewny, że będę pisał tylko fantastykę. Wyrosłem na niej, na systemach RPG, gdzie zarówno grałem jak i prowadziłem sesje, bywało się na konwentach. Moje pierwsze próby publikacji to książki fantasy, jednak żaden wydawca nie był zainteresowany, a może i ja zbyt mocno nie zabiegałem o wydanie. Nadal te pozycje są w szufladzie, zresztą ciągle piszę fantastykę, jednak nie planuję obecnie jej wydawać. Gdy napisałem pierwszy kryminał, ze zdziwieniem przyjąłem fakt, że sprawia mi to tyle samo radości, co fantastyka właśnie. Wsiąkłem w ten świat na całego, czytam kryminały, słucham podcastów, pochłaniam wszystko, co pojawia się w naszym kraju jako true crime. Może to dziwnie zabrzmieć, ale przeżywam fascynację zbrodnią, niewyjaśnionymi sprawami, uwielbiam śledzić jak krok po kroku przebiegało schwytanie seryjnych morderców. Cały czas jednak gdzieś tam kołacze we mnie ten duszek fantasy, stąd w moich książkach nawiązania do legend, podań i mitów.
A.T.G.: A oglądasz „Ojca Mateusza”?
M.Ś.: Tak, jestem z Sandomierza. Nie, nie oglądam „Ojca Mateusza”. Nie widziałem w całości żadnego odcinka. Kiedyś oprowadzałem po moim mieście pewnych gości i przedstawiałem im różne ciekawostki związane z zabytkami, a ci w końcu zniecierpliwieni zapytali, gdzie tu jest komisariat z serialu. A ja nie wiem. Ale od czego jest internet?! Szybko namierzyłem komisariat, jak i pozostałe miejsca z serialu. Jednak nawet to zdarzenie nie zmotywowało mnie do obejrzenia tego serialu.
A dlaczego nie zapytasz o “Ziarno prawdy”?
A.T.G.: Bo nie zdążyłam jeszcze! Poza tym to o „Ojcu Mateuszu” rozmawiali Twoi bohaterowie w którymś momencie fabuły. A zapytałam oczywiście dlatego, że serial o niezmotoryzowanym księdzu uczynił Sandomierz stolicą polskiej zbrodni. Co odcinek, to trup! Ty też – w książkach, oczywiście – zabijasz w Sandomierzu. Jest i „Ziarno prawdy” – zarówno powieść Zygmunta Miłoszewskiego, jak i film w reżyserii Borysa Lankosza. Jesteś z Sandomierza, więc może jesteś w stanie wyjaśnić ten fenomen – co jest w tym mieście takiego, że fikcyjny trup ściele się tam gęsto?
M.Ś.: No właśnie nie mam pojęcia! Sandomierz to urocze miasteczko, mieszkańcy to sympatyczni i uśmiechnięci ludzie. O wyborze przez filmowców zadecydowała architektura i to, jak pięknie będzie się to wszystko prezentowało na ekranie. Faktem jest, że mamy tu społeczność małomiasteczkową, wszyscy się znają, a w takich miejscach przyjemnie osadza się fabuły książek. Co do Zygmunta Miłoszewskiego, to z tego co pamiętam, ma tu przyjaciela, u którego mieszkał pół roku i zdecydował się umieścić akcję w Sandomierzu. Mamy przeszłość związaną ze społecznością żydowską, stąd fabuła książki wpasowała się idealnie w historię miasta. Uwielbiam „Ziarno prawdy”, obecnie to książka niemal historyczna, bo przedstawia nasze miasto sprzed Ojca Mateusza. Dla mnie lektura to był chyba też jeden z impulsów, aby wejść w kryminały.
A.T.G.: Czytasz kryminały, piszesz kryminały – a co według Ciebie składa się na kryminał idealny?
M.Ś.: Nie wiem. Czasem czytam jakąś książkę, która mnie całkowicie kupuje i dziwię się niskim ocenom czytelników. Innym razem łapię hit, bestseller i totalnego kocura, a w trakcie lektury tylko kręcę głową z niedowierzaniem, jakie to jest słabe. W związku z tym nie czuję się na siłach wypowiadać się o kryminale idealnym. Ja zawsze staram się postawić na historię, ta jest dla mnie najważniejsza. Jak każdy mam swoich ulubionych pisarzy, jak i takich, po książki których sięgnąłem raz i to wystarczy, więcej razem już nie będziemy podróżować.
A.T.G.: ‚*-++++//++5036*+
M.Ś.: Z tym także nie mogę się zgodzić, ale ciężko polemizować.
A.T.G.: Niemowlaczek dorwał się do klawiatury… No właśnie – debiutowałeś zaledwie rok temu, a masz już na koncie pięć wydanych powieści, jeśli dobrze się orientuję, szósta w przygotowaniu. Jednocześnie pracujesz na etacie. Jak udaje Ci się to pogodzić – znaleźć czas na pisanie i życie prywatne?
M.Ś.: Wychodzi na to, że jestem szalenie pracowity! Debiutancki „Znachor” szukał wydawcy dwa lata. Po podpisaniu finalnej umowy czekał na wydanie rok. Przez te trzy lata nie siedziałem z założonymi rękoma, pisałem cały czas, stąd zaraz po debiucie wydawca otrzymał dwie kolejne powieści. Obecnie piszę już w miarę na bieżąco i praca nad jedną książką zajmuje mi minimum pół roku. Jak to wszystko godzę? Nie mam pojęcia, serio. Pisanie to dla mnie najlepsza rozrywka na świecie, więc porzuciłem wszystkie inne, a jestem chociażby zapalonym graczem. Pomaga także pracoholizm trącący chyba patologią. Ja się świetnie bawię podczas pisania, więc udaję przed wszystkimi, że to ciężka praca, a tak naprawdę oddaję się rozrywce. Co ciekawe, w rozmowach z innymi autorami wychodzi na to, że nie ma innego przepisu na zaistnienie, jak tylko ciężka praca.
A.T.G.: Planujesz zostać pisarzem na pełen etat czy to jednak zawsze będzie działalność „po godzinach”?
M.Ś.: Chciałbym zajmować się tylko pisaniem, także z szacunku do czytelników, którzy liczą na nowe historie i kontynuacje przygód moich bohaterów. Jako czytelnik wiem jak denerwuje człowieka oczekiwanie na kolejny tom serii i przepraszam wszystkich, których skazuję na takie oczekiwanie. Co ciekawe, koledzy po piórze, którzy już piszą na pełen etat mówią, że wcale nie przyśpiesza to pisania. Ciekawy paradoks! Jednak nie mam planu na to, tutaj pewne rzeczy dyktuje rynek wydawniczy, nie jest to w pełni zależne ode mnie.
A.T.G.: A jak się odnajdujesz w trybikach rynku wydawniczego? Zaskoczyło Cię, jak to wszystko wygląda od kuchni?
M.Ś.: Do tej pory obracałem się w branży bankowej, informatycznej czy telekomunikacyjnej. Zaskoczyło mnie chyba najmocniej to, że ta wydawnicza niczym się od nich nie różni. Rynek jak każdy inny, a książka jest po prostu towarem, który trzeba sprzedać. Natomiast bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie przyjęcie przez innych pisarzy, w zdecydowanej większości okazali się wspaniałymi ludźmi, z którymi mogę przegadać tysiące godzin. W sumie nic dziwnego, łączy nas wspólna pasja. Jednego dnia zachwycasz się książkami pewnego autora, a na drugi dzień sam do ciebie dzwoni, żeby po prostu pogadać, pogratulować i pyta, czy w czymś nie pomóc. Rzeczą niespotykaną w innych branżach jest na pewno środowisko blogerów, bibliotekarzy i wspaniałych czytelników. Tego nie znajdziemy nigdzie indziej, zapewniam! No ale w sumie też łączy nas pasja.
A.T.G.: Jak wyglądają Twoje relacje z czytelnikami?
M.Ś.: To jest najpiękniejszy element tej układanki. Bałem się nieco spotkań z czytelnikami, ale całkowicie bezpodstawnie. Spotkania autorskie i targi to czas, którego wręcz nie mogę się doczekać. Po każdym spotkaniu mam takiego kopa motywacyjnego do pisania, że klawiatura wręcz pali się pod palcami. Dodatkowo mnóstwo ludzi po przeczytaniu książki pisze do mnie z opiniami, nie zawsze cukierkowymi, ale te rozmowy zawsze są ciekawe. Czytelnicy znają moje postacie lepiej ode mnie, sypią cytatami jak z rękawa, na spotkaniu grożą mi, że jeśli zabiję Kosmę albo księdza Kacpra, to czeka mnie samego śmierć w męczarniach. To niesamowite, bo przecież pisarz pisze dla czytelnika i takie reakcje cieszą.
A.T.G.: No właśnie… Moją uwagę przykuło, że w posłowiu w „Znachorze” dziękujesz i tym, którym się podobało, i tym, którzy uważają lekturę za stratę czasu i będą Cię odradzać innym. Nietypowe podejście.
M.Ś.: Jeśli ktoś przeczytał moją książkę, to wypada mu podziękować, bo dał mi szansę i poświęcił swój cenny czas, którego obecnie każdy ma za mało. Nawet jeśli nie pokochaliśmy się po pierwszym spotkaniu. Wspominałem wcześniej, że mam swoich ulubionych autorów, jak i takich, których książki mi się nie spodobały, jednak nigdy nie mówię komuś: „Nie czytaj tego autora, bo kiepskie”. Ta książka akurat nie podeszła właśnie mi, ale dla wielu innych czytelników może okazać się czymś wyjątkowym. Żywię nadzieję, że tak samo ktoś powie o mojej twórczości: „Mnie Śmielak nie podszedł, ale Tobie może się spodobać”. Piszę w bardzo charakterystyczny sposób i zdaję sobie z tego sprawę, a co za tym idzie, taka narracja nie każdemu się spodoba. Z drugiej strony staram się, aby każda kolejna książka była inna, mam też głosy, że „Wnyki” mi nie podeszły, ale za to „Postrach” to było to!
A.T.G.: A czy z perspektywy czasu poprawiłbyś coś w pierwszych książkach, czy wszystko jest w nich tak jak powinno być?
M.Ś.: Żadnych zmian! Przecież to są zajebiste książki, tam nie ma nic do poprawiania! Pisałem je w danym czasie najlepiej, jak potrafiłem. Każdej z nich towarzyszyły pewne emocje, których chyba nie byłbym już w stanie odtworzyć, wejść w ten klimat, głowy bohaterów. Warsztat mi się poprawił, ale to nie powód, by zacząć gmerać przy starych książkach. Biegam i zdaję sobie sprawę, że jak zaczynałem, to czas na 5 kilometrów miałem lekko śmieszny, a dziś robię dużo lepszy, ale mam się wstydzić wyników sprzed dwóch lat? O nie! Najważniejsze, że biegam szybciej i dalej. Jeśli mam jakieś przemyślenia co do swojej twórczości to implementuję je w nowych projektach. Jedyne poprawki jakie dopuszczam, to poprawienie błędów wyłapanych przez czytelników: literówka czy pomyłka w imieniu, ale ingerencji w treść czy słownictwo nie dopuszczam.
A.T.G.: W social mediach zrobiłeś ankietę, czy czytelnicy chcą poznać dalsze losy Kosmy czy Gleby – kto wygrywa?
M.Ś.: Kosma. Ten to ma szczęście!
A.T.G.: Czy to znaczy, że teraz bierzesz się do pisania „Wnyków 2”?
M.Ś.: Czy to są pytania do wywiadu?!
A.T.G.: A czemu nie?
M.Ś.: Od pewnego czasu to, nad czym pracuję, jest moją słodką tajemnicą.
A.T.G.: Dlaczego?
M.Ś.: Daje mi to olbrzymi komfort pracy. Nienawidzę pośpiechu podczas pisania i jednak uważam, że praca twórcza potrzebuje nieco wolności. Nie jestem uwikłany w jedną niekończącą się serię, więc mogę właściwie zasiąść do dowolnej historii, przerwać ją, nawet skasować. Z wydawcą mam ustalony termin oddania książki, ale co trafi w jego ręce, zależy ode mnie.
A.T.G.: Ma to sens! Ale jeśli dobrze zrozumiałam, Twoja szósta książka jest już gotowa. Zdradzisz, czego możemy się po niej spodziewać?
M.Ś.: Mogę powiedzieć jedynie, że będzie to nowa historia ze śmiercią w roli głównej. Ktoś mógłby powiedzieć, że po staremu, ja jednak daleki jestem od takich deklaracji.
A.T.G.: To może ujawnisz chociaż, czy tradycyjnie uwzględnisz cameo bohatera z innej powieści?
M.Ś.: Taki już jestem przewidywalny? Trzeba coś z tym zrobić! Odpowiedź brzmi: tak. Gdy dorastałem, pochłaniałem filmy w hurtowych ilościach, potem przyszły gry, to ewidentnie zaraziło mnie manią zabawy konwencją i umieszczaniem różnych smaczków czy sekretów w moich książkach. Przykładowo Jakub Wilk ze „Znachora” ma swój profil FB i działający adres e‑mail, który można znaleźć w książce. Zdradzę Ci, że ludzie piszą do mnie z zapytaniem o rodzaj terapii i czy pomogę w chorobie. Serio. Podobne smaczki umieszczam chyba w każdej książce. Są to nawiązania do moich innych powieści albo ukryte interakcje. Faktem jest, że w „Postrachu” rola Kosmy nieco wybuchła, nie było to planowane, ale tak wyszło.
A.T.G.: O kurde, miałam w notatkach do książki „sprawdzić, czy mejl działa” i zapomniałam przed wywiadem!
M.Ś.: Działa!
A.T.G.: No tak, teraz już wiem, ale żałuję, że spaliłam takie piękne rozpoczęcie wywiadu, pisząc do Ciebie zamiast do „Jakuba”…
M.Ś.: Hahahaha. Dobre by to było!
A.T.G.: Taki był plan, a potem wyciągnęłam się w „Postracha” i zapomniałam o własnych notatkach…
M.Ś.: Jeśli „Postrach” wciągnął, to miło słyszeć.
A.T.G.: Przyznam, że Gleba bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Powiem to z bólem, bo świetnie się nam rozmawia – w „Znachorze”, „Inkwizytorze” i „Wnykach” postaci kobiece w dużej mierze składały się z seksistowskich klisz. Z jednej strony fabuła wciągała, intryga kryminalna była super prowadzona, a męskie postaci – fajne i dopracowane, a z drugiej strony ogromny zawód. A potem trafiłam na świetne bohaterki w „Pomruku”. A później na Glebę i wątek – dobrze napisany! – jej walki z przemocą seksualną. Zupełnie serio: różnica między tym jak opisane były Weronika, Maja czy nawet Kasia a tym, jak pokazałeś Monikę i Glebę to kosmos. Aż trudno uwierzyć, że to wyszło spod pióra jednej osoby. Gdyby ta wada się utrzymała konsekwentnie, uznałabym, że trudno, autor potrafi pisać postaci męskie, nie potrafi kobiecych, ale „Pomruk” i „Postrach” pokazały, że potrafisz – zarówno te pozytywne, jak i negatywne. I cały czas się zastanawiam, dlaczego w takim razie w poprzednich książkach było tak, jak było…
M.Ś.: Aha! Czyli o to tak naprawdę chodziło w pytaniu, czy bym coś zmienił w swoich pierwszych książkach! Słowo klucz to intencja. Jestem mężczyzną i co za tym idzie mam wielu kumpli. Mężczyzn. Jako obserwator widzę, jak facet potrafi stracić całkowicie głowę dla kobiety i działać nieracjonalnie, mogę nawet powiedzieć, że głupio. Postacie kobiece były dla mnie w tamtych książkach narzędziem, aby pokazać te wady nas, mężczyzn. Były niejednokrotnie przerysowane, zgadzam się. Krzysiek w „Znachorze” jako istny worek hormonów traci głowę dla każdej napotkanej kobiety. Ktoś mi zarzucał, że to nierealne. Oj, byłem w tym wieku i wiem, jak to działa. Kosma we „Wnykach” po latach życia jako kleryk spotyka nagle cudowną kobietę i zatraca instynkt policjanta. Widzi ją powierzchownie, przez pryzmat swoich pragnień i my patrzymy jego oczami. Intencją nie było powielanie seksistowskich klisz, a przedstawienie faktu, że mający się za racjonalnych, twardo stąpających po ziemi samców alfa mężczyźni to tylko fasada. To kobiety są twardsze i mniej ulegają emocjom w sytuacjach kryzysowych.
W „Pomruku” było inaczej, pierwsze skrzypce grały dwie mocne kobiety, które świetnie mi się opisywało. Tutaj musiałem zbudować je od podstaw i sprawiło mi to mnóstwo przyjemności. Strasznie nawet żałuję, że nie mogę ich ponownie „wykorzystać”, chociaż mam na to pewien pomysł, dojrzewa powoli w głowie.
Co do Gleby, to chyba pierwsza postać, z którą nie chciałbym się rozstawać. Miałem potężne rozterki, czy będę potrafił dobrze opisać jej punkt widzenia świata, poruszyć temat molestowania. Na szczęście mam pewien bezpiecznik w postaci czterech kobiet, które czytają moje książki przed wydaniem i wiedziałem, że jeśli schrzanię robotę, to nie omieszkają mi tego powiedzieć. W recenzjach i opiniach czytelników pojawia się jednak mnóstwo głosów, że Gleba to jedna z najciekawszych, najbardziej złożonych postaci kobiecych w polskim kryminale. Super! Bo już rozwiązujemy kolejną sprawę, a życie nadal nie będzie jej rozpieszczać. Jednak najtwardsze charaktery wykuwają się w walce.
A.T.G.: Z jednej strony kierowałam się tym, że podejścia wśród twórców są różne, jedni uważają wydane książki za zamkniętą całość, inni komentują, co by poprawili, a nawet przygotowują wydania poprawione – zawsze mnie ciekawi, do której grupy należy rozmówca. Z drugiej – tak, myślałam właśnie o kobiecych bohaterkach.
Ciekawi mnie ten pomysł dotyczący „Pomruku”, chętnie sięgnęłabym np. po prequel o początkach kariery Marii.
A za Glebę trzymam kciuki, każdą kolejną książkę z nią biorę w ciemno.
M.Ś.: Losy Marii? Ciekawy pomysł. Gleba? Obiecuję! Ostatnio ktoś rzucił hasło: „A dlaczego Gleba i Kosma jako duet nie dostaną pełnoprawnej książki?”. Mocno myślę nad takim pomysłem.
A.T.G.: Odcinek crossoverowy! Z Krzyśkiem jako konsultantem?
M.Ś.: Zaczynam podejrzewać, że zaglądasz mi właśnie w plik tekstowy, który piszę!
A.T.G.: Tylko troszeczkę zajrzałam! Ale w takim razie pozostaje mi chyba tylko życzyć powodzenia przy kolejnych książkach! Chyba że chciałbyś dodać coś jeszcze, co mogłoby zainteresować czytelników portalu Niestatystyczny.pl?
M.Ś.: Milion rzeczy, ale wyszedł nam tu wywiad rzeka. Wszystkim, którzy dotrwali do samego końca gratuluję cierpliwości i dziękuję! Zadawałaś takie pytania, że odpowiadało mi się z niekłamaną przyjemnością. I jak zawsze pozdrawiam wszystkich moich czytelników. Kocham Was!
A.T.G.: Dziękuję za poświęcony czas i trzymam kciuki za dalszą pracę twórczą!
Rozmawiała Anna Tess Gołębiowska