Jedną z najważniejszych bohaterek „Rodu smoka” jest Alicent Hightower. W córkę Namiestnika wcieliły się dwie aktorki – młodszą Alicent zagrała Emily Carey. W wywiadzie aktorka opowiada o swojej postaci, o tym, jak wyglądała praca na planie i co wiedziała o Westeros, nim otrzymała rolę.
W jaką postać wcielasz się w serialu Ród smoka?
Gram młodą Alicent Hightower, córkę Ser Otto Hightowera (Rhys Ifans). Kiedy ją poznajemy, sprawia na nas wrażenie młodej, bardzo naiwnej dziewczyny, ale jeśli porównamy ją ze starszą Alicent, którą gra Olivią [Cooke], to widzimy, że charakter naszej bohaterki najbardziej zmienia się we wczesnych latach jej życia. Trudno jest mi ją jednoznacznie opisać: fani, którzy czytali sagę, mają na jej temat wyrobione zdanie, ale w serialu poznajemy ją jako młodą dziewczynę i być może dzięki temu część z nich zacznie postrzegać ją nieco inaczej.
A jak jest zwykle postrzegana?
Jest uważana za tę „złą”, a więc podświadomie czekamy na bohaterkę o wybuchowym usposobieniu, które – i będę tu szczera – zobaczymy w kolejnych odcinkach, bo jej osobowość podkręca dramaturgię. Mam nadzieję, że moja wersja Alicent uświadomi nam, że stała się bardzo wybuchową kobietą, którą przepełnia złość z powodu okoliczności, w jakich się znalazła, wpływu ludzi ze swojego otoczenia i bardzo specyficznego wychowania.
Jak wyglądało jej dzieciństwo?
Alicent dorastała w Czerwonej Twierdzy i wychowywała się na dworze. Można powiedzieć, że jest tworem patriarchatu, nic nie znaczącym pionkiem w grze, która toczy się o wysoką stawkę. Od dziecka wie, gdzie jest jej miejsce w tym świecie i podejrzewam, że jest tak w dużej mierze za sprawą jej ojca. Wiemy, że jej matka zmarła przedwcześnie, ale mieliśmy dużą swobodę w interpretacji wydarzeń i mogliśmy dopisać wcześniejsze losy Alicent, o których książka milczy. Bardzo cieszę się, że tak się stało.
Mówiąc „my”, mam na myśli Miguela [Sapochnika], Ryana [Condala] i Rhysa [Ifansa], bo prowadziliśmy wiele dyskusji, podczas których zastanawialiśmy się co ukształtowało charakter naszych bohaterów. Musimy też pamiętać, że nigdy nie widzimy całej dynamiki rodziny, bo brak matki na pewno ją zmienił.
Jak wyobrażasz sobie świat, w którym dorastała Alicent?
Bardzo ważne jest miejsce, jakie w serialowym świecie zajmują kobiety. Wygląda to bardzo różnie, co pokazujemy to na przykładzie Rhaenyry (Milly Alcock i Emma D’Arcy) i Alicent. Każda z ich była w dzieciństwie traktowana zupełnie inaczej. Rhaeyra i Alicent wspólnie dorastają i rozmawiają ze sobą o tym, jak widzą otaczający je świat. Na przykład Alicent przestrzega wyznaczonych reguł i zna swoje powinności jako kobieta. Na początku nie buntuje się przeciw temu, bo jak już powiedziałam, jest świadoma roli, jaka została jej przydzielona. Wie, kim jest, z jakiego powodu jest na dworze i co powinna robić. Rhaenyra też to wie, ale niespecjalnie się jej to podoba. Kiedy poznajemy obie bohaterki, są w podobnym wieku. Obie nadal dorastają, ale są też sceny, w której widzimy jak zmieniają się akcenty i dynamika w ich relacji. Łącząca je więź bardzo ewoluuje w kolejnych odcinkach serialu i właśnie dlatego bardzo interesujące są lata ich wczesnej młodości, kiedy Rhaenyra nieco góruje nad Alicent. Najciekawsze jest to, która z nich bardziej poczuwa się, żeby spełniać oczekiwania, jakie otoczenie ma wobec młodej dziewczyny.
Grasz młodą Alicent i ciekaw jestem jak wyglądały twoje interakcje z aktorką, która zastąpiła cię w kolejnych odcinkach?
Bardzo szybko znalazłam z Olivią wspólny język. Olivia [Cooke] i Emma [D’Arcy] wzięły Milly [Alcock] i mnie pod swoje skrzydła i miały na nas oko przez cały czas. Obie są fantastyczne. Największym problemem było to, że praktycznie gramy dwie różne osoby – z dużym zaciekawieniem oglądałam starszą Alicent, w którą wcielała się Olivia. Jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć Miguel zaprosił kilka razy Milly i mnie na plan, gdzie mogłyśmy obserwować Olivię i Emmę przed kamerą. Siedziałyśmy obie z boku zachwycone ich grą, bo są doskonałymi aktorkami. Było to dla nas bardzo ciekawe i pouczające doświadczenie, bo przecież gramy te same postacie. Dostrzegłyśmy wiele podobieństw. Uważam, że Olivia i ja gramy w podobny sposób. Od lata śledzę jej karierę i ją uwielbiam. Bardzo się na niej wzorowałam. Doradzono nam jednak, żebyśmy nie rozmawiały ze sobą za dużo na temat naszych bohaterek, ale jest kilka drobnych fizycznych niuansów i detali, o których obie pamiętałyśmy, żeby zachować spójność postaci. Mam nadzieję, że widzowie to dostrzegą.
Jesteś młodą aktorką i ciekaw jestem jak wspominasz ostatnie dwa lata?
Przypominały rollercoaster. Mam wrażenie, że dosłownie wczoraj siedziałam w piżamie obok mojej mamy, kiedy moi agenci zadzwonili do mnie na FaceTimie z pytaniem: „Jak poszło ci dzisiejsze przesłuchanie?”. Odpowiedziałam im, że całkiem nieźle, a potem usłyszałam w słuchawce: „Naprawdę? Wiemy już o tym, bo dostałaś rolę!”. A potem niemal z dnia na dzień zaczęła się intensywna praca. I dwa lata później o tym rozmawiamy! Na początku myślałam, że spędzę na planie jeden dzień, ale zaraz potem rozpoczęły się próby, które trwały całymi tygodniami, wyjazdy na plany plenerowe i wiele miesięcy zdjęć. Poszło jak burza, ale taka fajna burza. Bardzo cieszę się, że widzowie mogą już coś zobaczyć… nagle wszystko staje się bardzo rzeczywiste. Trochę się boję, ale głównie czuję wielkie emocje.
Co wiedziałaś o Westeros, zanim dołączyłaś do obsady?
Będę zupełnie szczera i mam nadzieję, że nikt nie da mi za to po uszach, ale nie oglądałam „Gry o tron”. Lubię lekkostrawne komedie romantyczne, czyli gatunek, w który „Gra o tron” zupełnie się nie wpisuje. Naturalną koleją rzeczy, kiedy zabrałam się za czytanie scenariusza, było włączenie także serialu; bardzo chciałam zrozumieć ten świat. Przeczytałam scenariusz aż trzy razy, żeby prześledzić wszystkie zwroty akcji i kolejne trzy razy, żeby mieć pewność, że wiem, co robi moja bohaterka, kim naprawdę jest i o co w tym wszystkim chodzi.
I udało się! A kiedy rozpoczęła się praca na planie, George [R.R. Martin] zrobił wszystkim prezent i wręczył nam po egzemplarzu powieści „Ogień i krew” ze swoim autografem na okładce, co było bardzo miłym gestem z jego strony. W książce jest niesamowita liczba szczegółów. Literacki pierwowzór przypomina kronikę historyczną, gdzie znajdziesz odpowiedzi na wszystkie pytania. Poza tym – i muszę o tym wspomnieć – Ryan Condal jest chodzącą encyklopedią. Możesz zapytać go o najdrobniejsze szczegóły i zawsze masz pewność, że usłyszysz od niego poprawną odpowiedź.
Jak wyglądała scenografia?
Była dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Za każdym razem, kiedy rozpoczynałam pracę na planie, byłam pod ogromnym wrażeniem dbałości o detale. Na przykład, w komnatach obok łoży stały tace, na których rozłożone były utensylia do mycia zębów. Stały na nich słoiczki z dziwnym proszkiem. Zapytałam nawet kiedyś, co to jest. Podejrzewałam, że to kakao Nesquika albo coś w tym rodzaju. Ale nie. To był odtworzony na podstawie średniowiecznych receptur proszek do mycia zębów. Czyli autentyczne były nawet tak drobne detale. Na szczęście nie musiałam myć zębów przed kamerą, bo ta mikstura wyglądała naprawdę paskudnie. Z drugiej strony świadomość, że świat sprzed stuleci został zrekonstruowany w najdrobniejszych szczegółach bardzo pomógł nam w pełni się w nim zanurzyć. I jest naprawdę niesamowity.
Wywiad i zdjęcia publikujemy dzięki uprzejmości HBO.
Serial “Ród smoka” możecie oglądać na HBO Max.