Wywiady

Ostatnia książka o Zofii Wilkońskiej. Czy aby na pewno?

Koniec się pani nie udał” to pią­ta i pla­no­wo ostat­nia część cyklu o Zofii Wil­koń­skiej. Autor, Jacek Galiń­ski przy­zna­je, że nie tyl­ko nie roz­stał się do koń­ca ze swo­ją posta­cią, ale nawet nie jest w sta­nie wyklu­czyć, że kie­dyś nie przy­wró­ci jej do życia. Jej, lub kogoś stwa­rza­ją­ce­go rów­nie kome­dio­wy potencjał.

Zuzan­na Pęk­sa: Trud­no uwie­rzyć, że ksią­żek o Zofii Wil­koń­skiej powsta­ło aż pięć! Pamię­tam, jak­by to było wczo­raj, gdy zabie­ra­łam się za „Kół­ko się pani urwa­ło” i roz­my­śla­łam, skąd ten dziw­ny, intry­gu­ją­cy tytuł. Na swo­im kon­cie na Face­bo­oku pytał Pan ostat­nio czy­tel­ni­ków, któ­ra część cyklu jest ich ulu­bio­ną. A gdy­by spy­tać o to Pana? Któ­ry tom i dla­cze­go ma szcze­gól­ne miej­sce w Pań­skim sercu?

Jacek Galiń­ski: To tro­chę tak, jak­by musieć powie­dzieć, któ­re dziec­ko kocha się naj­bar­dziej:) Ale na pew­no naj­więk­szy sen­ty­ment mam do pierw­szej czę­ści, któ­ra roz­po­czę­ła moją pisar­ską przy­go­dę i któ­ra roze­szła się wśród czy­tel­ni­ków w naj­więk­szym nakła­dzie. Każ­da książ­ka była tro­chę inna i napraw­dę nie­źle się bawi­łem wymy­śla­jąc zawar­te w nich sce­ny kome­dio­we. Tą, któ­rą bym wyróż­nił, jest na pew­no czwar­ta, „Kon­ku­ren­ci się pani pozby­li”. Była w pew­nym zakre­sie odpo­wie­dzią na to, co dzie­je się aktu­al­nie w naszym kra­ju. Uwa­żam, że dobrze, że zabra­łem głos, nawet jeże­li mia­łem stra­cić część czy­tel­ni­ków sym­pa­ty­zu­ją­cych z par­tią rządzącą.

Z.P.: „Koniec się Pani nie udał” to ostat­nia książ­ka pre­zen­tu­ją­ca prze­za­baw­ne losy Pani Zofii. Pew­nie jest Pan o to pyta­ny bez koń­ca, ale też muszę o to zapy­tać: jakie to uczu­cie, gdy taka wie­lo­let­nia rela­cja ze stwo­rzo­nym przez sie­bie boha­te­rem znaj­du­je swój finał?

J.G.: Wyda­je mi się, że ja się z Zofią jesz­cze nie roz­sta­łem. Na razie nie zamie­rzam kon­ty­nu­ować serii, ale przy­znam, że postać boha­ter­ki jest mi na tyle bli­ska i kon­wen­cja książ­ki na tyle przy­jem­na w pisa­niu, że nie wyklu­czam powro­tu. Może nie kon­kret­nie Zofii, ale podob­nej do niej posta­ci kome­dio­wej. Przez dłu­gi czas wal­czy­łem ze sobą, żeby nie pozo­stać auto­rem jed­nej książ­ki, ale chy­ba powo­li docho­dzę do wnio­sku, że nie ma sen­su robić wszyst­kie­go na raz, sko­ro już zna­la­złem to, co w mia­rę faj­nie mi się udało

Z.P.: Powieść „Koniec się Pani nie udał” nie jest jedy­ną, któ­rą napi­sał Pan w ostat­nim cza­sie. Wydał Pan tak­że książ­kę dla dzie­ci „Pawe­łek i cała resz­ta”. Czy teraz będzie się Pan chciał poświę­cić wła­śnie pisa­niu dla młod­szych czytelników?

J.G.: Zawsze byłem zda­nia, że war­to pisać dla mło­dych ludzi, bo ich moż­na jesz­cze kształ­to­wać i oni też mogą zmie­niać świat, w któ­rym żyje­my. Ale „Pawe­łek i cała resz­ta” powstał bar­dzo spon­ta­nicz­nie. Po pro­stu mam trój­kę dzie­ci i nie do unik­nię­cia było opi­sa­nie tego, co przez lata w naszym wspól­nym życiu się wyda­rzy­ło. Stąd książ­ka w pew­nym sen­sie jest naszym humo­ry­stycz­nym, rodzin­nym dziennikiem.

Z.P.: Ostat­nie tygo­dnie to czas wie­lu wyda­rzeń w bran­ży wydaw­ni­czej, kie­dy to miał Pan oka­zję spo­tkać się z czy­tel­ni­ka­mi na żywo, nie tyl­ko pod­pi­sać swo­je książ­ki, ale też pew­nie zamie­nić kil­ka słów. Czy lubi Pan takie spo­tka­nia „face to face”? Czy może woli Pan wymia­nę myśli w prze­strze­ni wirtualnej?

J.G.: Ja w mediach spo­łecz­no­ścio­wych jestem tro­chę z przy­mu­su. Owszem sta­ram się być tam sobą, nie two­rzyć wpi­sów na odwal, typu: „Wła­śnie jem kanap­kę i czy­tam książ­kę, a co u Was?”, pro­wo­ku­jąc do doda­wa­nia komen­ta­rzy, któ­re zwięk­szą zasię­gi. Jak mam coś do powie­dze­nia, to mówię, jak mam ocho­tę coś sko­men­to­wać, to komen­tu­ję. Wiem, że część czy­tel­ni­ków chce kon­tak­tu z auto­ra­mi, więc ja ten kon­takt sta­ram się utrzy­my­wać.
Spo­tka­nia w rze­czy­wi­stym świe­cie są nato­miast bar­dzo przy­jem­ne i są jed­ną z waż­niej­szych nagród za ponie­sio­ny trud wło­żo­ny w powsta­nie książ­ki. Gene­ral­nie w życiu naj­waż­niej­sze są rela­cje, kon­tak­ty i uzna­nie spo­łecz­no­ści, któ­re w przy­pad­ku auto­rów mani­fe­sto­wa­ne są wła­śnie pod­czas spotkań.

Z.P.: Pań­skie książ­ki nie­zmien­nie trzy­ma­ją poziom, jeśli cho­dzi o wąt­ki kome­dio­we. Jak uda­je się Panu zacho­wać poczu­cie humo­ru mimo tych nie­we­so­łych, nie oszu­kuj­my się, cza­sów? To wro­dzo­ny opty­mizm czy raczej pró­ba radze­nia sobie z tym, co nas otacza?

J.G.: Nie wyobra­żam sobie, jak moż­na być opty­mi­stą we współ­cze­snym świe­cie, ale ja w moich książ­kach sta­ram się dawać ludziom siłę i nie odbie­rać im ocho­ty do życia. Moje poczu­cie humo­ru, przy­naj­mniej w mojej oce­nie, to głów­nie kry­ty­ka świa­ta i oto­cze­nia. Moż­na kry­ty­ko­wać rze­czy­wi­stość na róż­ne spo­so­by, ja robię to w kon­wen­cji kome­dio­wej. O wie­le łatwiej było­by napi­sać “smut­ną” książ­kę, ale mam wra­że­nie, że oprócz tego, że pew­ne gro­no ode­bra­ła­by ją jaką mądrą, mia­ła­by ona same wady, np. odbie­ra­ła­by ener­gię zamiast jej doda­wać. Łatwo jest narze­kać, trud­niej jest moty­wo­wać do dzia­ła­nia: ja sta­ram się to robić.

Z.P.: Bar­dzo dzię­ku­ję za poświę­co­ny czas!

 

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy