Już 17 grudnia na platformie Netflix pojawi się 2. sezon „Wiedźmina”. Z tej okazji porozmawialiśmy z showrunnerką serii, Lauren S. Hissrich, która zdradziła, jaki był jej największy lęk związany z nową odsłoną serii, a także – jakie są największe różnice pomiędzy „Krwią elfów” a historią, którą zobaczymy na ekranie.
Karolina Sendal: Jesteśmy tuż przed premierą 2. sezonu „Wiedźmina”. Jak się czujesz i czy jesteś zadowolona z efektu?
Lauren S. Hissrich: Jestem niesamowicie zadowolona z tego, jak wygląda 2. sezon. Myślę, że to kawał dobrej rozrywki. Serial ewoluował i rozwinął się na wielu poziomach w stosunku do tego, co widzieliśmy w 1. sezonie – zarówno jeśli chodzi o warstwę wizualną, jak i emocjonalną. Da się wyczuć dużo więcej pewności w tym, co widzimy na ekranie – udało się nam odnaleźć swoją drogę po etapie wprowadzenia, jaki mieliśmy wcześniej. Oczywiście, towarzyszy mi też stres. Mówimy o momencie, w którym prezentujesz swoje dzieło światu i jedyne, co możesz zrobić, to trzymać kciuki i mieć nadzieję, że ludziom spodoba się to, co zobaczą, tak bardzo jak tobie.
K.S.: No właśnie. Wielokrotnie podkreślałaś to, że kochasz „Wiedźmina” – jesteś zanurzona w tym świecie, przeczytałaś całą sagę. Zastanawiam się – w czym według Ciebie tkwi unikalny klimat tych książek i jak udało Ci się to uchwycić w serialu?
L.S.H.: Pierwszą książką, jaką przeczytałam, było „Ostatnie życzenie” – na długo zanim zaczęłam pracę nad serialem. Nie spodziewałam się, że znajdę tam tak dużo sarkazmu i cierpkiego humoru, ale też wszechobecnego optymizmu – nawet jeśli cała reszta świata wydaje się posępna i mroczna. Czymś bardzo charakterystycznym dla świata fantasy jest to, że niemal za każdym razem, gdy przewracamy stronę, czyjeś życie wisi na włosku. W „Wiedźminie” ujął mnie fakt, że czerpie pełnymi garściami z małych momentów, wydobywając z nich tyle samo radości, co z tych większych i bardziej przełomowych. Od początku dało się wyczuć, że tkwi w tym potencjał na pokazanie czegoś innego niż widzieliśmy do tej pory w telewizyjnych produkcjach fantasy. W recenzjach 1. sezonu pojawiały się takie stwierdzenia jak „dziki”, „zwariowany”, „zabawny”, część osób zastanawiała się „co to w ogóle jest?!” – i o to właśnie chodziło, o taką trochę zwariowaną podróż! W mojej głowie pojawiła się wtedy myśl: „a nawet nie widzieliście jeszcze jednorożców!”, nawet nie spodziewacie się, co Was jeszcze czeka.
Na pewno w 2. sezonie nie zabraknie tego klimatu, ale da się wyczuć zmianę. Zmierzamy w kierunku horroru, różnica jest widoczna szczególnie jeśli chodzi o potwory, z którymi będzie walczyć Geralt. Zaczynamy lepiej rozumieć, na czym polegała Koniunkcja Sfer, jak powstał Kontynent. Wykorzystaliśmy ten cięższy ton, by wejść nieco głębiej w tajemnicę, która stoi za tym światem.
Jestem zawiedziona, że tym razem nie mieliśmy okazji, by kręcić w Polsce – ze względu na pandemię koronawirusa cały serial powstał w Wielkiej Brytanii. Nie możemy być też w Polsce teraz, a polska premiera 1. sezonu sprzed dwóch lat była chyba moją ulubioną.
K.S.: Miło to słyszeć i zdecydowanie my też żałujemy, że nie możecie tego powtórzyć – oby w przyszłości pojawiła się taka szansa. Co do różnicy klimatu między sezonami – myślę, że zdecydowanie da się odczuć, że w sezonie 2. jest więcej mroku i dużo więcej emocji, co dla mnie jest ogromną zaletą. Możemy poczuć strach i ból bohaterów. I w związku z tym chciałam zapytać – jaki był Twój największy lęk związany z 2. sezonem i w jaki sposób stawiłaś mu czoła?
L.S.H.: Mój największy lęk wiązał się z tym, że zawsze uważałam, że ze wszystkich powieści „Krew elfów” będzie najtrudniejsza do przeniesienia na ekran i jak do tej pory okazuje się, że miałam rację. Książka jest niesamowita, ale duża jej część stanowi bazę dla wydarzeń, które dopiero nastąpią. Wiele z nich rozegra się dopiero w „Czasie pogardy”. Tak jak zauważyłaś, bohaterowie mają mnóstwo świetnych momentów i zależało nam, by poświęcić czas tej powiększającej się rodzinie, jaką zaczynają tworzyć. Do tego potrzebne było pokazanie Vesemira jako ojca Geralta i jego braci w Kaer Morhen. Zaczynamy lepiej rozumieć Geralta i Ciri, widzimy jak się poznają i zaczynają sobie ufać, pozwalają sobie na wrażliwość w swoim towarzystwie. Mamy tez Triss i Yennefer. Kiedy zaczęliśmy pracę nad scenariuszem, mieliśmy te wszystkie piękne momenty, ale brakowało nam wydarzeń, które pchnęłyby akcję do przodu. Wtedy Tomek Bagiński, jeden z naszych producentów wykonawczych, który wychował się na tych powieściach, zaśmiał się, kręcąc głową i życząc nam „powodzenia!” (śmiech). Ostatecznie dodaliśmy więc pewnie dużo więcej do tego sezonu niż początkowo zakładaliśmy i myślę, że więcej niż kiedykolwiek dodamy w przyszłości, tworząc ten serial.
Musieliśmy wypełnić pewne luki i zadbać o to, by opowieść nabrała rozpędu. Przykładowo, stworzyliśmy całkiem nową historię dla Yennefer. W książce widzimy ją po raz ostatni w bitwie pod Sodden, dowiadujemy się, że została oślepiona i nie widzimy jej aż do czasu, kiedy Geralt wzywa ją, by szkoliła Ciri. Wiedzieliśmy, że widzom zapewne nie spodoba się, gdy nie zobaczą Yennefer przez pierwszych sześć odcinków. Zadaliśmy sobie pytanie: „co zrobiłby Sapkowski?”. Naszym celem było znalezienie odpowiedzi na pytanie, co Yennefer mogłaby robić w tym czasie. Jednocześnie chcieliśmy, by te wydarzenia pomogły zbudować jej postać i stanowiły dla niej wyzwanie. Dzięki temu, kiedy wreszcie dołącza do Geralta i Ciri, jest w zupełnie niespodziewanym punkcie. Na wyższy poziom przenieśliśmy też Geralta i towarzyszącą mu opowieść. Skupiliśmy się na tym, co sprawdziło się w 1. sezonie – Geralcie rozwiązującym tajemnicę. Współgra to świetnie z tym, do czego zobowiązał się wobec Calanthe – obrony Ciri, w dużej mierze przed nią samą. By to zrobić, musi zrozumieć, czym jest drzemiąca w niej moc. Mój główny lęk wiązał się więc ze stworzeniem adaptacji tak trudnej powieści – jednak tak jak powiedziałam, wydaje mi się, że udało się nam oddać istotę „Krwi elfów”, nawet jeśli jest w tym sporo nowych elementów.
K.S.: Z kolei odcinek otwierający 2. sezon to powrót do opowiadań. Zaczynamy adaptacją „Ziarna prawdy” – jednej z Twoich ulubionych opowieści. Dlaczego akurat to opowiadanie lubisz najbardziej i czemu zdecydowałaś, by rozpoczynało 2. sezon?
L.S.H.: Wartość „Ziarna prawdy” płynie przede wszystkim z opowiedzenia na nowo historii o „Pięknej i Bestii”. Najbardziej uderzył mnie sposób, w jaki Sapkowski przedstawił charakter Nivellena, który jest empatyczny i kryje w sobie wiele emocji. Już od samego początku rozumie, że popełniał błędy i od tamtej pory próbuje żyć inaczej. Najbardziej kocham w tej historii zakończenie, o czym oczywiście nie mogę opowiedzieć, ale odsłania ono coś innego niż moglibyśmy początkowo zakładać. Podoba mi się, że inwestujemy nasze emocje w bohatera, zaczynamy mu ufać – po to, by na koniec doświadczyć tego zaskakującego zwrotu. Dla mnie to wspaniały przykład na to, jak Sapkowski budował wszystkie swoje postacie. Nikt nie jest wyłącznie dobry ani wyłącznie zły. Każdy ma swoje sekrety i to tylko kwestia czasu, gdy zacznie je przed nami odsłaniać. Zależało mi, by pokazać to w serialu, bo w moim odczuciu żadne z przedstawionych wcześniej opowiadań tak dobrze tego nie oddawało. Chciałam też, żeby widzowie mogli z łatwością dołączyć do naszego świata, zarówno jeśli są fanami 1. sezonu – tutaj celem było ułatwienie im zrozumienia, w jaki sposób chcemy przejść od krótkich historii do wydarzeń rozgrywających się później – jak i jeśli dopiero zaczynają swoją przygodę z serialem. To konkretne opowiadanie moim zdaniem oddaje świetnie klimat całego „Wiedźmina”, dlatego uznałam, że będzie idealnym wprowadzeniem.
K.S. Zgadzam się, to jest świetne wprowadzenie i jestem pod wrażeniem zwrotu, który następuje na samym końcu. Dziękuję bardzo za rozmowę.
L.S.H.: Dziękuję, to była przyjemność. Udanej premiery!