O ten najlepszy z najlepszych klimat, przezabawne historie i takież słownictwo zadbała oczywiście Marta Kisiel. Dziś autorka opowiada nam o tym jak myśli, mówi i pisze, skąd jej szalone pomysły na komplikowanie życia bohaterkom i czy doczekamy się kolejnego tomu przygód Tereski.
Zuzanna Pęksa: W lutym tego roku rozmawiałyśmy o Pani książce „Dywan z wkładką”. Zapowiadała Pani kontynuację i oto jest – „Efekt pandy”. To powrót Tereski i jej teściowej, w dodatku jest to powrót w świetnym stylu. Dołącza do nich też matka Tereski, postać wręcz przekomiczna. Czy ma ona jakiś pierwowzór w rzeczywistości? Skąd świetny pomysł na jej unikalny język?
Marta Kisiel: W „Dywanie z wkładką” Briżit musiała się zadowolić zaledwie kilkoma enigmatycznymi wzmiankami (oraz jednym zgrzytem zębów Tereski). Jednak na tyle dobrze zarysowały tę postać, że postanowiłam wypełnić ten kontur konkretami. Bardzo specyficznymi konkretami, dodajmy, bo wielojęzyczne środowisko pracy w połączeniu z charakterem i nawykami trwalszymi od spiżu dały bohaterkę bardzo dynamiczną już samą w sobie, a co dopiero w starciu z nerwową jedynaczką. Nie oszukujmy się, Tereska nie wyłoniła się z morskiej piany i wiele swojej mamusi zawdzięcza, od bujnej czupryny aż po traumę odzieżową. Ale nie tylko. Kobieta, która ją wychowała, nijak nie mogła być oazą spokoju…
Z.P.: Mówi się, że relacja matki i córki jest jedną z trudniejszych, najbardziej skomplikowanych. A jednak – Tereska wyjeżdża z matką, teściową, a do tego jeszcze z córką na cały tydzień do górskiego spa. Czy uważa Pani, że taki wyjazd jest możliwy bez osobistych dramatów i codziennych sporów?
M.K.: Wszystko jest możliwe, rzecz jasna, ale to wszystko — jak zawsze — zależy od konkretnej osoby i umiejętności z jednej strony stawiania granic, a z drugiej ich dostrzegania i uszanowania u innego człowieka. Choć w tej konkretnej sytuacji dochodzi jeszcze pewien czynnik, który sprawę dodatkowo komplikuje. Niektórzy rodzice nie zawsze pamiętają, że ich dzieciątko już dorosło i nie wymaga ciągłego przypominania, poprawiania, chuchania. I co z tego, że to wszystko z troski, skoro taka troska potrafi wyjść bokiem, prawda? Zwłaszcza gdy ten sam rodzic traktuje rówieśników swojego dziecka jak pełnoprawnych dorosłych, tylko z osobistym egzemplarzem ma ten problem.
A z drugiej strony… cóż, jesteśmy tylko ludźmi, miewamy gorsze dni i możemy się pożreć nawet z najbardziej ukochaną mamusią o kompletną pierdołę, która w innych okolicznościach spłynęłaby po nas jak woda po kaczce. I nie trzeba do tego ani wyjazdu do górskiego spa, ani zbrodzienia za ścianą.
Z.P.: Oczywiście bohaterki szybko przyciągają historię kryminalną, dokładnie jak w poprzednim tomie. Co takiego jest w Teresce i jej teściowej, że zwyczajnie nie potrafią unikać kłopotów?
M.K.: Och, miały pecha trafić na mnie! Czy może szczęście?… Uwielbiam komplikować życie moim bohaterom, zwłaszcza gdy reagują na zmieniające się okoliczności przyrody tak żywiołowo jak Tereska. Nie ukrywam, że mam z tego dodatkową frajdę, bo sama jestem zsocjalizowaną choleryczką i na miejscu Tereski prawdopodobnie zrównałabym coś z ziemią… no, ewentualnie kogoś. Można chyba uznać, że pakując synową i teściową w co rusz nowe tarapaty i patrząc, jak w rezultacie świat drży w posadach, daję upust własnemu charakterowi.
Z.P.: W recenzjach książki pojawia się wiele ciepłych słów na temat Pani stylu pisania. Czytelniczki (i czytelnicy) zachwalają Pani dar do słowotwórstwa, inteligentne poczucie humoru i towarzyszącą temu wszystkiemu swojskość. Jak to Pani robi, że wciąż trzyma tak wysoki poziom? Czy jest na to jakaś recepta?
M.K.: Trzeba mieć kiełbie we łbie, jak ja. Serio, ja nawet z rodzonymi dziećmi nie potrafię normalnie rozmawiać, zaraz coś wykręcam i stawiam na głowie, po czym szpikuję aluzjami i podtekstami. Oczywiście, w jakimś stopniu jest to umiejętność ćwiczona i doskonalona, wsparta wykształceniem i świadomością językową, ale za solidny fundament tej nadbudowy robi moja wrodzona skłonność do operowania skojarzeniami i wyrażania wszelkich myśli w sposób absolutnie pokrętny. Najlepiej bardzo długimi, wielokrotnie złożonymi zdaniami, za co niniejszym najmocniej przepraszam wszystkich moich lektorów. Rozmawiałam o tym zresztą ostatnio z Moniką Chrzanowską, która czyta i „Dywan z wkładką”, i „Efekt pandy”, i przyznałam ze skruchą, że bardzo się staram nad sobą panować, odkąd mój redaktor zaapelował, żebym miała litość nad lektorami i czasem zamiast kolejnego przecinka postawiła już tę kropkę… Ale co ja poradzę, że właśnie tak myślę, mówię i piszę? No co?
Z.P.: Myślę, że czytelnicy bardzo zaprzyjaźnili się z Tereską Trawną i jej nieszablonową familią. Czy mogą spokojnie czekać na kolejny tom jej przygód? A jeśli tak, czy uchyli Pani rąbka tajemnicy odnośnie do zbliżającego się tym razem prywatnego śledztwa?
M.K.: Już nawet nie próbuję tłumaczyć, że nie mam w planach ani trzeciego, ani czwartego, ani żadnego innego tomu, bo w ciągu ostatnich dwóch tygodni słyszałam to pytanie tyle razy, że moja nadgorliwa wyobraźnia puściła odpowiednie trybiki w ruch. Dlatego odpowiem asekurancko: może kiedyś, ale na pewno nie w najbliższym czasie. Tu jest kolejka, proszę państwa, tu czekają inne książki do napisania!
Rozmawiała Zuzanna Pęksa