Felieton

Kulawe konie – wygnańcy Jej Królewskiej Mości

Slo­ugh House to miej­sce pra­cy, w któ­rym nie wytrzy­ma­ła­bym ani chwi­li. Agen­ci Jej Kró­lew­skiej Mości, zosta­ją tam zesła­ni za popeł­nio­ne błę­dy i robią tam… dosłow­nie nic, albo jesz­cze gorzej. Wyko­nu­ją zada­nia, o któ­rych słusz­nie mówią, że dała­by sobie z nimi radę mał­pa. A jed­nak – coś ich w tym miej­scu trzy­ma i nie pozwa­la się poddać.

Bry­tyj­ska służ­ba bez­pie­czeń­stwa, MI 5, nie bez powo­du fascy­nu­je i elek­try­zu­je cały świat. Któż z nas nie chciał­by cho­ciaż przez chwi­lę sta­wić czo­ła świa­to­wym spi­skom i naj­groź­niej­szym prze­stęp­com, a wszyst­ko to w wiel­kiej tajemnicy?

MI 5 koja­rzy się przede wszyst­kim ze słyn­ną serią o Bon­dzie. 007 roz­po­czął swo­ją karie­rę w latach 60. i trwa ona do dziś. Kino­ma­ni z wypie­ka­mi na twa­rzy cze­ka­ją na wie­ści, kto będzie nowym Jame­sem Bon­dem, a seria jest po pro­stu uni­wer­sal­na. Po wyj­ściu z kina z pew­no­ścią łatwo jest pomy­śleć, że dobrze było­by zostać takim agen­tem, ale potem wkra­cza – (ubra­na cała na sza­ro) – rzeczywistość.

Każ­dy z nas popeł­nia błę­dy i nie ma w tym nic złe­go – jak mawia nie­co wyświech­ta­ne przy­sło­wie:, nie myli się ten, któ­ry nic nie robi. Jed­nak pomył­ka w wyko­na­niu agen­ta służb spe­cjal­nych jest spek­ta­ku­lar­na. Kosz­tu­je znacz­nie wię­cej, niż w przy­pad­ku nauczy­ciel­ki, czy masa­ży­sty. A wte­dy moż­li­we jest jed­no – rezy­gna­cja z wyma­rzo­nej pra­cy, któ­ra sta­no­wi treść życia, lub zgo­da na to, by prze­cze­kać to, co naj­gor­sze w swo­je­go rodza­ju czyść­cu dla agentów.

Do Slo­ugh House moż­na tra­fić za prze­róż­ne prze­wi­nie­nia. Jeśli agent nało­go­wo pije, zosta­wia waż­ne mate­ria­ły w metrze, albo jest podej­rza­ny o pomył­kę w trak­cie klu­czo­wej akcji, szan­se na to, że zosta­nie „zesła­ny”, rosną. Część agen­tów uwa­ża, że to tyl­ko chwi­lo­wa kara, cześć reali­stycz­nie widzi, że nie ma już szans na powrót do zawo­du. Wszy­scy sta­ra­ją się prze­cze­kać w cał­ko­wi­tej sta­gna­cji do momen­tu, w któ­rym odzy­ska­ją jaki­kol­wiek sza­cu­nek i auto­ry­tet. Po kil­ku mie­sią­cach więk­szość osób po pro­stu rezy­gnu­je. Teo­re­tycz­nie lepiej pocze­kać i być zno­wu praw­dzi­wym agen­tem MI 5. W prak­ty­ce – nawet pra­ca w ochro­nie wyda­je się lepsza.

Gru­pę męż­czyzn i kobiet, któ­rzy popeł­ni­li błąd, jest w sta­nie oży­wić tyl­ko jed­no – spra­wa, któ­rej będą mogli wspól­nie się poświę­cić. Porwa­nie pocho­dzą­ce­go z Paki­sta­nu nasto­lat­ka przy­ku­wa uwa­gę wszyst­kich. Zało­ga Slo­ugh House nie chce bez­czyn­nie patrzeć jak nie­win­ny nasto­la­tek cze­ka na ścię­cie – każ­dy z boha­te­rów wra­ca do daw­nej for­my i po pro­stu działa.

Kula­we konie” to pierw­szy tom z cyklu „Slo­ugh House” Mic­ka Her­ro­na. To, że powsta­ło jesz­cze wie­le kolej­nych czę­ści, naj­le­piej świad­czy o jako­ści książ­ki. Wart­ka fabu­ła, wyra­zi­ste posta­ci i wresz­cie otocz­ka tajem­ni­cy – wszyst­ko to spra­wia, że powieść wypeł­nia nam wie­czo­ry kosz­tem innych zajęć.

 

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy