Wywiady

O tych, którzy zostali

Kata­rzy­na Skrzy­dłow­ska-Kalu­kin i Joan­na Soko­liń­ska napi­sa­ły książ­kę wyjąt­ko­wą. „Rodzi­ny Hima­la­istów” sku­pia­ją się na bli­skich tych, któ­rzy ponie­śli śmierć w wyso­kich górach. To książ­ka poka­zu­ją­ca cał­kiem inną per­spek­ty­wę, nie­oce­nia­ją­ca i szcze­ra. Dziś autor­ki mówią nam mię­dzy inny­mi o tym, któ­re z opi­sa­nych histo­rii poru­szy­ły je najbardziej.

Zuzan­na Pęk­sa: We wstę­pie do „Rodzin hima­la­istów” piszą Panie, jak dużo ksią­żek o tema­ty­ce gór­skiej powsta­je każ­de­go roku. Od razu poja­wia się też wyja­śnie­nie, czym ta pozy­cja wyróż­nia się w morzu innych. Już sam tytuł wie­le suge­ru­je, ale czy mogły­by Panie opo­wie­dzieć o tym naszym czytelnikom?

Kata­rzy­na Skrzy­dłow­ska-Kalu­kin: Ta książ­ka róż­ni się od wszyst­kich ksią­żek o hima­la­istach tym, że ona o nich nie jest. Cho­ciaż na okład­ce jest góra i ludzie, któ­rzy się na nią wspi­na­ją, to nie oni są naszy­mi boha­te­ra­mi. Pisze­my o tych, któ­rzy zosta­ją w domu – o rodzi­nach hima­la­istów. Nie opo­wia­da­my więc o trud­nych podej­ściach, ścia­nach i kulu­arach, tyl­ko o życiu bez nich i z nimi ich żon, mężów i dzieci.
Ja naj­czę­ściej roz­ma­wia­łam z dzieć­mi, doro­sły­mi już, wspi­na­czy, któ­rzy zgi­nę­li. Moi roz­mów­cy mie­li wte­dy po kil­ka lat, nie­któ­rzy dobrze pamię­ta­ją swo­ich ojców, inni nie. Cie­ka­wi­ło mnie, jak wyglą­da­ło ich życie bez ojca, któ­re­go nie było dla­te­go, że z wła­snej woli poszedł w góry. Czy mają żal? Czy podzi­wia­ją go? Czy czu­li jego brak?

Z.P.: Wie­le osób mówi, że hima­la­istów cechu­je ego­izm, nie zwa­ża­ją bowiem na to co i kogo mogą stra­cić. Nawet w not­ce Wydaw­cy o Pań książ­ce pada pyta­nie: czy reali­za­cja marzeń o naj­wyż­szych górach jest prze­ja­wem ego­izmu wspi­na­czy, czy ich pra­wem do życia na wła­snych zasa­dach? Czy po napi­sa­niu książ­ki, mają już panie na to pyta­nie odpo­wiedź? Czy wszyst­ko zale­ży od tego, o kim mowa?

K.S.K.: Nie oce­nia­my hima­la­istów. Jed­nak ich dzie­ci mogą już to robić, bo mówiąc o nich, mówią też o swo­im życiu. Jeden z moich roz­mów­ców uwa­ża, że to jest ego­izm. Tłu­ma­czy to tak, że hima­la­ista jedzie ryzy­ko­wać życie tyl­ko dla­te­go, żeby speł­nić wła­sną potrze­bę – zdo­by­cia góry, reali­za­cji pasji, eks­tre­mal­ne­go przeżycia.
Świat nic z tego nie ma, jak na przy­kład z pra­cy foto­re­por­te­ra wojen­ne­go, któ­ry też nara­ża wła­sne życie, ale robi coś waż­ne­go dla innych. Jed­no­cze­śnie roz­mów­ca ten powta­rza, że nie ma żalu do ojca za ten ego­izm. On rozu­mie, że ojciec po pro­stu taki był, miał taką oso­bo­wość, jed­nak doj­ście do tych wnio­sków zaję­ło mu dużo czasu.

Joan­na Soko­liń­ska: Wolę zada­wać pyta­nia niż na nie odpo­wia­dać, szu­ka­nie odpo­wie­dzi, przy­glą­da­nie się jak ludzie je for­mu­łu­ją i jak bar­dzo one się potra­fią róż­nić, jest nie tyl­ko bar­dziej kom­for­to­we ale i w grun­cie rze­czy – cie­kaw­sze. Z resz­tą jest tak, jak mówi Kasia – każ­dy ina­czej odpo­wia­da na to pyta­nie. Każ­dy z naszych roz­mów­ców i – zapew­ne – każ­dy z czytelników.

Z.P.: Gdy docho­dzi do tra­ge­dii w świe­cie wspi­na­czy, w Pol­sce od razu roi się od eks­per­tów. Potra­fią w sekun­dę oce­nić kto i kie­dy popeł­nił błąd, a nawet przed­sta­wić recep­tę na to, jak moż­na było unik­nąć wypad­ku. Co sądzą Panie o takich domo­ro­słych „spe­cja­li­stach”, któ­rzy z wiel­ką łatwo­ścią oceniają?

K.S.K.: Kana­po­wi eks­per­ci zna­ją się na wszyst­kim, na hima­la­izmie, ale tak­że medy­cy­nie, naj­le­piej wie­dzą, jak wycho­wy­wać cudze dzie­ci i komu wol­no robić abor­cję. Bar­dzo nie chcia­łam być kana­po­wą eks­pert­ką pisząc tę książ­kę, dla­te­go wła­śnie nie pró­bo­wa­łam oce­niać hima­la­istów, z któ­ry­mi zwią­za­ni byli moi boha­te­ro­wie. Czy ojciec moje­go roz­mów­cy powi­nien był wcho­dzić na tę górę? Czy miał szan­sę prze­żyć tę wypra­wę? Czy dobrze zro­bił wcho­dząc tak wyso­ko? Nie wiem, tym bar­dziej, że ja sama nigdy tak wyso­ko nie byłam, a to wystar­cza­ją­cy powód, żeby nie pró­bo­wać osą­dzać decy­zji tych, któ­rzy tam byli.

J.S.: Ehhhh.… To jest jed­na z tych paskud­nych twa­rzy inter­ne­tu, ta łatwość oce­nia­nia i fero­wa­nia wyro­ków. A inna spra­wa, że hima­la­izm jest jed­nym z ulu­bio­nych spor­tów w Pol­sce. Oczy­wi­ście mówię o hima­la­izmie bier­nym, o pasjo­no­wa­niu się suk­ce­sa­mi wspi­na­czy, oglą­da­nych z kana­py wła­śnie. To nie­sa­mo­wi­te i jakoś wzru­sza­ją­ce jak dużym zain­te­re­so­wa­niem cie­szy się u nas ten sport.

Z.P.: Czy­ta­jąc „Rodzi­ny hima­la­istów” jed­nym cią­giem, widzia­łam w losach opi­sa­nych tam osób wie­le podo­bieństw, Panie jed­nak spę­dzi­ły ze swo­imi roz­mów­czy­nia­mi i roz­mów­ca­mi wie­le godzin. Któ­ra histo­ria była dla Pań naj­bar­dziej przejmująca?

K.S.K: Za każ­dym razem cier­pła mi skó­ra. Kie­dy roz­ma­wia się z czło­wie­kiem o jego naj­głęb­szych uczu­ciach, a tym jest prze­cież roz­mo­wa o utra­cie ojca, to zawsze jest to przej­mu­ją­ce. Nie ma zna­cze­nia, czy ktoś cier­piał i nie mógł uło­żyć sobie życia, czy prze­ciw­nie, żył bez poczu­cia bra­ku i w doro­słym życiu zaczął odkry­wać więź łączą­cą go z ojcem, zawsze roz­mo­wa o tym jest przejmująca.
Zawsze w pierw­szej kolej­no­ści, kie­dy opo­wia­dam o tej książ­ce, przy­po­mi­na mi się jed­nak moja roz­mów­czy­ni, Mag­da Bie­luń, któ­ra usły­sza­ła o tym, że ojciec zagi­nął, gdy mia­ła 10 lat. Ode­bra­ła tele­fon w przed­po­ko­ju, mat­ka w salo­nie pod­nio­sła dru­ga słu­chaw­kę, więc Mag­da ją odło­ży­ła. Dalej już patrzy­ła coraz bar­dziej prze­ra­żo­na na to, co robią doro­śli. Mama osu­nę­ła się na fotel, słu­chaw­kę prze­ję­ła cio­cia i zaczę­ła krzy­czeć: „jak to Andrzej nie żyje?”
Zro­bi­ło się zamie­sza­nie, doro­śli zaję­li się cię­żar­ną mat­ką Mag­dy i swo­im szo­kiem, nikt nie zajął się nią. A ona tak sta­ła w tym przed­po­ko­ju i jej część zosta­ła tam do dziś. Zbli­ża się do pięć­dzie­siąt­ki i nie prze­ro­bi­ła śmier­ci ojca. Chce jechać w Hima­la­je, żeby go upamiętnić.

J.S.: Wiem, że to nie jest satys­fak­cjo­nu­ją­ca odpo­wiedź, ale ja nie potra­fię wybrać, wska­zać jed­nej roz­mo­wy. Każ­de z tych spo­tkań było nie­zwy­kłe, każ­da opo­wieść poru­sza­ją­ca. Ale tyl­ko jed­na ma nie­zwy­kły epi­log, któ­ry zawdzię­cza powsta­niu książ­ki. Jed­na z naszych boha­te­rek nigdy nie pozna­ła swo­je­go ojca.
Zgi­nął na Bro­ad Peak, kie­dy była malut­ka. Była panień­skim dziec­kiem, nie wszy­scy nawet wie­rzą, że jej ojcem był słyn­ny hima­la­ista. Całe życie zma­ga­ła się z bra­kiem ojca, tęsk­ni­ła za nim, szu­ka­ła infor­ma­cji o tym jaki był, kim był, jacy byli jego rodzi­ce, a jej dziad­ko­wie. Nagle zadzwo­nił do niej tele­fon: zna­lazł się jej kuzyn, syn bra­ta jej nie­ży­ją­ce­go ojca. Prze­czy­tał o jej ist­nie­niu w naszej książ­ce i marzy, żeby się z nią spotkać.

Z.P.: Dużo się mówi o zna­kach, któ­re poprze­dza­ją nie­szczę­śli­we wyda­rze­nia. Złe sny, prze­czu­cia, nie­ty­po­we zacho­wa­nia, żegna­nie się z bli­ski­mi, proś­ba o zaopie­ko­wa­nie się dzieć­mi – przed wie­lo­ma tra­ge­dia­mi wyso­ko­gór­ski­mi takie sytu­acje mia­ły miej­sce. Jak Panie sądzą, czy napraw­dę były to zło­wróżb­ne zna­ki, czy doty­czą one po pro­stu każ­de­go, kto stoi przed tak wiel­kim niebezpieczeństwem?

K.S.K.: Rze­czy­wi­ście, wycho­dząc po buł­ki do skle­pu na rogu nie żegnam się z dzieć­mi. Kie­dy jed­nak całą rodzi­ną wyjeż­dża­my na waka­cje nad morze śród­ziem­ne, czy Bał­ka­ny, nasi rodzi­ce pro­szą, żeby dawać im znać z dro­gi, że wszyst­ko w porząd­ku. Czy coś prze­czu­wa­ją? Nie, boją się, bo podróż samo­cho­dem przez pół Euro­py jest bar­dziej ryzy­kow­na, niż wyjazd do biura.
I bez wzglę­du na to, co mówią czę­sto sami hima­la­iści, że zgi­nąć w górach moż­na tak samo jak na przej­ściu dla pie­szych, to jed­nak Hima­la­je stwa­rza­ją do tego wię­cej oka­zji. Ja też bym się pew­nie poże­gna­ła, gdy­bym wybie­ra­ła się na taką wypra­wę. Z dru­giej stro­ny oni umie­ją cho­dzić po naj­wyż­szych górach, są doświad­cze­ni i nikt tam nie jedzie, żeby zgi­nać. Może więc rze­czy­wi­ście widzą jakieś znaki?

J.S.: Nie wie­rzę w ist­nie­nie zło­wróżb­nych zna­ków. Myślę, że więk­szość z nas w obli­czu tra­ge­dii, śmier­ci kogoś bli­skie­go, pró­bu­je zna­leźć sens w tym, co się sta­ło, zro­zu­mieć, dla­cze­go teraz, dla­cze­go to on czy ona, czy moż­na było tego unik­nąć. Śmierć w górach bar­dzo czę­sto jest tajem­ni­cza, nie spo­sób poznać wszyst­kich oko­licz­no­ści tra­ge­dii, czę­sto wię­cej jest domy­słów niż dowo­dów co napraw­dę zaszło. A czło­wiek musi wie­dzieć. Więc wie­rzy, że uko­cha­ny czło­wiek żyje, tyl­ko z jakie­goś powro­tu nie wra­ca. Albo, że wie­dział, że to ostat­nia wypra­wa i odszedł pogo­dzo­ny z losem. Te tajem­ni­cze “zna­ki” poma­ga­ją jakoś upo­rząd­ko­wać sobie świat tra­gicz­nie zmieniony.

Z.P.: Bar­dzo dzię­ku­ję za poświę­co­ny czas!

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy