Alicja Sinicka jest pisarką wyjątkową. Jej książki zawsze mają zaskakujące zakończenie, ale nigdy nie powstaje ono na siłę, wszystko jest tu logiczne. Czytelnik nie wie, kto jest tym złym, może próbować zgadywać, analizować, domyślać się, ale zwykle błądzi. I to właśnie jest najlepsze – bawić się w detektywa, a czytając ostatnie strony przeżyć zaskoczenie. Dziś autorka opowiada nam o „Obserwatorce”, swojej najnowszej powieści kryminalnej.
Zuzanna Pęksa: Ostatnio rozmawiałyśmy o Pani rewelacyjnym kryminale „Stażystka”. Powraca Pani w świetnym stylu „Obserwatorką”. Po raz kolejny bohaterowie Pani powieści kryją w sobie tyle tajemnic, że można śmiało powiedzieć, że mają jedno, oficjalne życie, i drugie, toczące się w czterech ścianach. Nawet robiący karierę młody, porządny lekarz ma bardzo wstydliwe sekrety. Czy jest to temat, który szczególnie Panią fascynuje?
Alicja Sinicka: Dziękuję za miłe słowa. Tak, z pewnością temat masek, jakie zakładamy na co dzień, jest mi szczególnie bliski. Myślę, że każdy człowiek jest inny w pracy, w domu, wśród przyjaciół. Mamy wiele twarzy. Kluczowe jest pytanie, jak bardzo one się od siebie różnią. Odpowiadając sobie na nie, zbliżamy się do odkrywania ciekawych prawd o naturze człowieka. Często patrzę na ludzi, których znam tylko z konwencjonalnych pogawędek i staram się dostrzec w nich coś więcej, spojrzeć głębiej. Jakie mają tajemnice? Sekrety? Lubię pochylać się nad tym tematem.
Z.P.: Główna bohaterka „Obserwatorki”, Iza, wywodzi się z patologicznej rodziny. Sama ma już dobrą pracę, nie popadła w nałóg alkoholowy, jak jej matka czy siostra, ale widmo przeszłości wciąż nad nią wisi. Czy myśli Pani, że gdyby nie przemocowy ojciec, czy brak wsparcia w matce, Iza byłaby innym człowiekiem?
A.S.: Oczywiście, właśnie to chciałam pokazać. Ostatnio przeczytałam ciekawy cytat, który dobrze to oddaje: „Żeby dać miłość, trzeba najpierw ją otrzymać.” Ludzie, którzy pochodzą z patologicznych domów często nie są zdolni do właściwej oceny rzeczywistości. Wpojone w dzieciństwie wynaturzone zasady determinują ich dorosłe życie. Wszystko zaczyna się w rodzinach z różnymi dysfunkcjami. Alkohol, narkotyki, kradzieże, przemoc. Czynniki te sprawiają, że człowiek już na starcie ma problemy z oddzieleniem dobra od zła. Nie zaznał dobra od najbliższych osób. Nikt go tego nie nauczył. Jak może więc sam dobrze żyć? To bardzo trudne.
Z.P.: Iza co prawda jest naznaczona przez przeszłość, jednak na swojego partnera wybiera przyjaciela z dzieciństwa, który jest jak to się mówi „ustawiony”. Dzięki niemu może wyprowadzić się z zagrzybionego domu, może opuścić dawne środowisko, otwierają się przed nią nowe perspektywy. Na ile naprawdę jest to dawna miłość, a na ile fascynacja nowym, lepszym życiem?
A.S.: Izą kieruje przede wszystkim potrzeba akceptacji. W trudnym dzieciństwie Izy Arek był jedynym człowiekiem, przy którym czuła się ona potrzebna, bezpieczna. Przylgnęła do niego. Trzyma się go w dorosłym życiu. Jego dobre usytuowanie pomogło mu stworzyć dla Izy warunki, w których mogła odciąć się od toksycznego domu, zaznać innego świata. Ona kojarzy luksus z bezpieczeństwem, spokojem i z Arkiem. Nie da się tego rozdzielić.
Z.P.: W „Obserwatorce” mamy też do czynienia z zaborczą matką, która wchodzi do domu syna o dowolnej porze, kontroluje jego życie, komentuje prywatne wybory, a na wieść o wyjeździe urządza histerię. Czy zgodzi się Pani ze mną, że wiele kobiet zapomina, że wychowują swoich synów dla świata, a nie dla siebie?
A.S.: Każdy z nas zna taką historię z życia. On jest cudowny, ale jego mama ciągle się wtrąca. Jeżeli partnerka syna nie podpasuje przyszłej teściowej, zaczynają się problemy. Docinki, komentarze. Często jest tak, że dochodzi nawet do rozpadu związku przez niedoszłą teściową. Zdecydowanie wiele matek zapomina o tym, że dzieci trzeba kochać mądrą miłością, a nie małpią. Dać dzieciom porządne wychowanie, dzięki któremu same będą wiedziały kto jest dla nich dobry, a kto zły. Myślę, że to wynika z tego, że głównym celem życiowym dla wielu kobiet stają się dzieci. Gdy te dorastają, matki wciąż chcą się nimi opiekować w stu procentach. Nie potrafią już inaczej żyć.
Z.P.: Praktycznie do samego końca „Obserwatorki” nie miałam pewności, kto jest winien. Miałam co najmniej pięcioro podejrzanych, a zwykle umiem zawęzić grono potencjalnych morderców. Jak Pani to robi?
A.S.: Dziękuję serdecznie. Zawsze długo opracowuję zakończenie, znam je od początku i celowo rozplanowuję w powieści tak, żeby udało mi się zaskoczyć czytelnika. Zależy mi na tym, żeby było nieoczekiwanie, ale i sensownie. Historia musi być spójna, zwarta, tworzyć całość, w której zapisany jest właściwy przekaz.
Z.P.: Zakończenie powieści (w pięknych, słonecznych okolicznościach, do których sama chętnie bym się przeniosła) pozwala zakładać, że bohaterowie nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Czy planuje Pani rozwinąć dalsze losy postaci, czy też Pani plany literackie są całkiem inne?
A.S.: „Obserwatorka” jest pojedynczą historią. Nie planuję kontynuacji, choć faktycznie zakończenie jest otwarte. Chciałabym, żeby każdy czytelnik sam je sobie dopowiedział. Ja tylko wbiłam w ziemię drogowskaz. Mam już pomysł na kolejną książkę. Kobiety będą znowu odgrywać w niej główną rolę. Położę tu jednak nacisk na relacje z mężczyznami. Mam nadzieję, że uda mi się zaskoczyć czytelników. Zakończenie w głowie już jest. Teraz trzeba tylko sprytnie do niego doprowadzić.
Z.P.: Bardzo dziękuję za rozmowę!