Osiem filmów i dwa seriale anime – tyle ekranizacji miała słynna powieść Louisy May Alcott. Ta wyjątkowa książka weszła do kanonu literatury i ostatnio doczekała się kolejnego wydania, tym razem Wydawnictwa Poradnia K. A wszystko to dlatego, że choć pierwszy raz „Małe kobietki” opublikowano w roku 1868, wciąż nie straciły na aktualności i ludzie nadal chcą poznawać tę historię (lub bez końca do niej wracać).
Najlepszą rekomendację dla tej popularnej powieści mogą z pewnością stanowić słowa znanych pisarek, które szczególnie ją sobie upodobały. Simone de Beauvoir stwierdziła, że to między innymi „Małe kobietki” i postać Jo March ją ukształtowały. Że to właśnie w tej bohaterce odnalazła postać podobną do siebie – nielubiącą szyć i sprzątać, ale za to uwielbiającą książki. Jak się okazuje, możliwość utożsamiania się z Jo dała tej jednej z najsłynniejszych feministek naprawdę wiele siły.
Ale to nie wszystko. Ursula K. Le Guin w latach 80. wyznała, że Jo March miała na nią duży wpływ, gdy jeszcze była młodą autorką. Jo jest też ulubioną bohaterką literacką samej J.K. Rowling. Dlaczego? Wszystko z powodu temperamentu i wielkiej ambicji, które cechowały młodziutką pannę March. Patti Smith spytana o to, kto zainspirował ją do pisania, także bez zająknienia wymieniła Jo!
Jak to możliwe, że tyle słynnych, silnych kobiet, które odniosły sukces, uważa za przełomowy moment swojego życia lekturę „Małych kobietek”? Z pewnością wynika to z tego, że historia Jo motywuje – dziewczyna ta ma cel, chce zostać pisarką i konsekwentnie go realizuje. A przy tym jest uroczą, zabawną dziewczyną z sąsiedztwa. Skoro jej się udało, czemu innym miałoby się nie udać?
Spośród wszystkich ekranizacji książki ciężko mi wybrać tę ulubioną. Największy sentyment mam chyba do tej z roku 1994, być może ze względu na obsadę. Winona Ryder w roli Jo, Kirsten Dunst jako młoda Amy i Susan Sarandon jako Marmee March – takie gwiazdy ekranu można oglądać w nieskończoność, zwłaszcza w tak budującej i wartkiej historii.
To właśnie Marmee, zaraz po Jo, jest jedną z najważniejszych postaci w „Małych kobietkach”. To ona kształtuje charaktery swoich córek, to ona wyprzedza swoje czasy. Chce, by każda z jej „małych kobietek” mogła wybrać męża, którego kocha, a nie tego, który ma majątek, by mogła chodzić (nawet na przyjęcia) bez uwierającego gorsetu, czy wreszcie – by miała możliwość edukacji w domu, jeśli w szkole jest traktowana źle.
Ostatnia ekranizacja na motywach „Małych kobietek” to film Grety Gerwig z roku 2019. Nie tak dawna premiera najdobitniej pokazuje, że ta historia z czasów wojny secesyjnej, opisująca w pogodny i podnoszący na duchu sposób walkę z nierównościami, jest wciąż potrzebna – nawet w XXI wieku. Stanowi też inspirację do walki o swoje życie i to inspiracji udokumentowanej literacko i w serialu.
Jednym z ostatnich hitów Netflixa jest mini-serial „Unorthodox”. Opowiada on o losach kobiety, która wychowała się wśród Chasydów na Brooklynie, postanowiła jednak podążać swoją drogą, czyli mówiąc najprościej – uciekła. Jest to historia oparta na faktach, bazująca na wspomnieniach „Unorthodox: jak porzuciłam świat ortodoksyjnych Żydów”, które spisała Deborah Feldman. Autorka opowiada, że w najcięższych czasach pomagała jej między innymi twórczość Louisy May Alcott – buntowniczki walczącej o prawa kobiet. Być może to właśnie stało się dla Feldman jedną z inspiracji, by zmienić swoje życie i przestać stosować się do wyjątkowo sztywnych norm narzucanych jej przez innych.
Deborah Feldman wybrała lepsze życie dla siebie i swojego syna w 2009 roku, minęło zatem wiele lat, odkąd kobiety z rodziny March musiały walczyć o siebie. W pewnych społecznościach jednak przez ten czas niewiele się zmieniło, a bywa, że symboliczny gorset uwiera kobiety jeszcze bardziej. W serialu „Unorthodox” jedną z najbardziej przejmujących scen jest ta, w której główna bohaterka, Esther Shapiro, wchodzi do jeziora, zdejmuje perukę, którą od czasu zaaranżowanego ślubu musi nosić na ogolonej w głowie i zanurza się pod wodą, jakby sama dokonywała na sobie chrztu. Chrztu będącego dla niej cezurą pomiędzy dawnym, pełnym zakazów i nakazów życiem, a tym nowym, własnym.
Z jednej strony to smutne, gdy dociera do nas, że (tak jak w 1868 roku) wciąż w wielu społecznościach o wartości kobiety stanowi jej mąż, a z drugiej krzepiące. Krzepiące dlatego, że zarówno wtedy, jak i dziś, są osoby, które znajdują w sobie dość siły, by się przeciwstawić swojej narzuconej przez konserwatywne społeczeństwo roli.
Co ciekawe, „Małe kobietki” pozwalają nie tylko podjąć trudne życiowe wybory – nie zawsze musimy przecież dokonywać ogromnych przełomów. Warto mieć tę powieść pod ręką w trudniejszych czasach, czyli chociażby dziś. Córki Marmee March chciałyby oczywiście mieć więcej, by stać je było chociażby na prezenty świąteczne. Ale zawsze na końcu dociera do nich prawda stara jak świat, że w tym wszystkim, nie chodzi jednak o pieniądze…
Kup książkę teraz w super cenie!
Przygotowała Zuzanna Pęksa