W tym trudnym okresie, kiedy przez większość czasu musimy przebywać w domach, jednym z najlepszych rozwiązań jest dzień spędzony w towarzystwie zabawnego kryminału. Poszukaliśmy za Was i znaleźliśmy – najnowsza książka Alka Rogozińskiego sprawdzi się idealnie jako pocieszenie w czasach zarazy. Autor opowiada nam też, jak sam znosi konieczność izolacji i czy obecna sytuacja zmieni jego plany wydawnicze.
Zuzanna Pęksa: Niespełna rok temu rozmawialiśmy o Pana książce „Śmierć w blasku fleszy”. Dziś okazją jest premiera kolejnej powieści Pana autorstwa. Tym razem jest to „Miłość Ci nic nie wybaczy”, a jednak okoliczności są całkiem inne. Wszyscy, którzy mogą, znajdują się w stanie domowej kwarantanny, kto tylko może, korzysta z możliwości „home office” – firmy dają nawet taki odgórny przykaz. Jako pisarz z pewnością wiele godzin spędza Pan właśnie na takiej „pracy z domu”. Czy ma Pan rady dla naszych czytelników, jak się zorganizować w takiej domowej rzeczywistości?
Alek Rogoziński: Dla mnie kwarantanna zaczęła się nawet trochę wcześniej, bo zanim jeszcze wybuchła panika, pojechałem do Paryża na koncert Madonny. Śmieję się, że na spotkanie akurat z tą artystką wybrałbym się nawet, gdyby stolicy Francji groziło bombardowanie, atak terrorystyczny albo inwazja kosmitów. Jej muzyka, ale też kreatywność, życiowa mądrość i sposób postrzegania świata, towarzyszą mi od czasów, gdy byłem nastolatkiem. Na szczęście koncert się odbył i był fantastyczny, a przy okazji też ostatni, jaki doszedł do skutku, bo dzień po nim władze Francji wprowadziły zakaz zgromadzeń większych niż stuosobowe i Madonna zmuszona była odwołać resztę występów.
Dla usprawiedliwienia dodam, że kiedy wylatywałem do Paryża, to w samym mieście nie było jeszcze osób zarażonych. Jedyne dwie, znajdujące się w szpitalach, przywieziono tam z innych regionów kraju. Z tego punktu widzenia stolica Francji była wtedy tak samo bezpieczna, jak Warszawa. Ale i tak w Paryżu staraliśmy się – piszę „my”, bo byłem tam z moją koleżanką po piórze, Anną Kasiuk, i naszym wspólnym agentem, Pawłem – zachowwywać tak bezpiecznie, jak tylko się dało. Mieliśmy ze sobą żele dezynfekujące, a ręce myliśmy praktycznie co pół godziny. Tym niemniej po powrocie do Warszawy i tak profilaktycznie na dwa tygodnie zamknąłem się w domu. Uważam, że w tych czasach profilaktyka to podstawa. Dlatego tak bardzo jest mi przykro, kiedy teraz – gdy już wiadomo, że koronawirus do nas dotarł i zbiera coraz większe żniwo – widzę tłumy osób, zwłaszcza młodych, które mają w nosie wszelkie nakazy i organizują jakieś idiotyczne „korona-party” albo spotykają się tłumnie na bulwarach nad Wisłą. A potem, jak (oby nie!) dojdzie u nas do takiej tragedii jak we Włoszech, te same osoby będą wklejały smutne minki i czarne wstążki na Instagramie.
Jeszcze bardziej szokują mnie osoby starsze, którym wirus zagraża najbardziej. Rozumiem, że jak ktoś przeżył wojnę, PRL i film „Kac Vegas”, to wydaje mu się, że go już nic nie zabije, ale bez przesady! Dlaczego tak trudno jest pomyśleć przed, a nie po tragedii?! Co zaś do pracy i siedzenia w domu, to chyba nie jestem najlepszą osobą do dawania rad, bo sam nie mam z tym żadnego problemu. Od dłuższego czasu prowadzę taki tryb życia, że większość czasu spędzam przy biurku. Jasne, że boli mnie to, że nie mogę jechać z wizytą do mojej mamy, wyciągnąć kumpli na kręgle, spotkać się z przyjaciółmi na kawie albo planować wakacji w jakimś ciepłym kraju, ale cóż – są sytuacje, w których trzeba zacisnąć zęby i po prostu przetrwać.
Z.P.: Tytuł Pana książki w oczywisty sposób nawiązuje do piosenki „Miłość Ci wszystko wybaczy”, którą śpiewała niezapomniana Hanka Ordonówna. To chyba jedna z najsłynniejszych polskich piosenek o miłości. Czy jako dziennikarz muzyczny mógłby Pan podać swoich TOP 10 piosenek o tej tematyce?
A.R.: Z ogromną przyjemnością! Na czele takiej listy na pewno znalazłaby się magiczna piosenka „Blonde” francuskiej wokalistki Guesch Patti, pochodząca ze znakomitego filmu Petera Greenaway’a „Pillow Book”, w którym świetnie zagrał Ewan McGregor. Nie mogłoby zabraknąć standardu „Fly Me To The Moon”, najlepiej w interpretacji Julii London. Koniecznie też „Never Tear Us Apart” INXS, „Everybody Here Wants You” nieodżałowanego Jeffa Buckley’a czy przejmujące „Je T’Aime” Lary Fabian. Obowiązkowo „Et Si Tu N’Existais Pas” Joe Dassina i „Si” Giglioli Cinquetti. Moja ukochane głosy: Sade i „Love Is Found” oraz Ałła Pugaczowa „Lubov”. I nie byłbym sobą, gdybym tego TOP 10 nie uzupełnił o Madonnę i „Forbidden Love” z mojej ulubionej jej płyty „Bedtime Stories”.
Z.P.: Na pewnym portalu jedna z osób dodała… wiersz na cześć Pana najnowszej powieści. Tu jego fragment, dotyczący bodaj najbardziej emocjonującego momentu w książce:
„Jakby tego było mało
Ciało z szafy wyleciało
Teraz biedna Karolina
Musi bronić sk###na!”
Czy takie wyrazy uznania są dla Pana zaskakujące? Osobiście nigdy nie spotkałam się z recenzją w takiej formie!
A.R.: Jak widać Czytelniczki i Czytelnicy moich książek mają czasem większą fantazję ode mnie. A co do wyrazów uznania – najbardziej cieszą mnie te, z których wynika, że lektura mojej książki komuś pomogła: poprawiła mu humor, pozwoliła przetrwać ciężkie chwile. Pamiętam, jak po jednym ze spotkań autorskich podeszła do mnie Czytelniczka i podziękowała za to, że dzięki mojej książce po raz pierwszy uśmiechnęła się w czasie terapii nowotworowej. Nie wiedziałem, jak zareagować i pilnowałem tylko, żeby się nie popłakać, bo w końcu dużemu chłopu nie za bardzo wypada. To są niezapomniane momenty. Ale nawet mniej dramatyczne opowieści w stylu: „Wróciłam z pracy do domu wściekła jak diabli, z zamiarem rozwiedzenia się z mężem i porzucenia dzieci w „Oknie życia”, ale potem zamknęłam się na pół godziny w sypialni z pana książką i dzięki temu znów pokochałam swoje potomstwo, a i mąż nie wydał mi się aż tak zły”, potrafią, jak to się mówi, „zrobić mi dzień”.
Z.P.: Tym razem zdecydował się Pan umiejscowić fabułę książki w świecie polityki, a nie – tak jak wcześniej – show-biznesu. W trakcie opisywania których realiów czuł się Pan pewniej?
A.R.: Na show-biznesie znam się na pewno lepiej. Natomiast w naszym kraju to właśnie politycy robią za gwiazdy rock’n’rolla, kina, literatury, teatru i innych sztuk pięknych na czele z garncarstwem i tkactwem. A przynajmniej na to wskazuje fakt, że wszędzie ich pełno. Zawsze, o każdej porze dnia i nocy. Pchają się „na szkło” nachalnie i bez poczucia żenady. Jakbym usłyszał, że o Grand Prix w festiwalu w Opolu ubiegać się będzie posłanka Kempa, na mistera Polski wystartuje poseł Śmiszek, a w nowym filmie Patryka Vegi główną rolę zagra przewodnicząca licho wie czego Lubnauer, to nawet by mi powieka nie drgnęła. Dlatego postanowiłem choć trochę sobie z nich pożartować w swojej powieści. Bo jak zrobić krok do tyłu, popatrzeć, a przede wszystkim posłuchać tego, co większość z nich wygaduje, to jest to kabaret. Momentami lepszy, niż „Kabaret Moralnego Niepokoju”.
Z.P.: Czytelnicy najbardziej cieszą się chyba z powrotu Róży Krull – wydaje się, że to ich ulubiona bohaterka. A Pan kogo najbardziej sobie upodobał w „Miłość Ci nic nie wybaczy”? Czy może jest Pan jak ojciec, który wszystkie dzieci kocha tak samo?
A.R.: Róża Krull jest bohaterką, która „pisze się sama”, czasem nawet wbrew temu, co sobie wcześniej założę. I dlatego nadal lubię ją najbardziej, tym bardziej, że od kiedy moja powieść „Raz, dwa, trzy… giniesz ty!” doczekała się inscenizacji, to ma ona nawet swoją konkretną twarz – znakomitej polskiej aktorki, Aleksandry Kowalczyk. Genialnie ją zagrała!
Z.P.: Na koniec muszę oczywiście spytać, co dalej? Jakiej książki możemy spodziewać się jako kolejnej (bo pewność mam jedynie co do tego, że będzie to jeden z najzabawniejszych kryminałów sezonu)?
A.R.: Na razie wszystkie plany są trochę zawieszone, więc trudno mi powiedzieć dokładnie, kiedy ukaże się nowa powieść. Mogę jednak zdradzić, że tym razem będzie mniej kryminalnie (choć oczywiście nie byłbym sobą, gdyby nie było jakiejś ofiary i mordercy), a bardziej przygodowo i… historycznie. Mam nadzieję, że książka się spodoba. A na koniec rozmowy chciałbym wszystkim życzyć bezpieczeństwa i zdrowia. Obyśmy przetrwali ten dziwny czas.
Z.P.: Dziękuję bardzo za rozmowę!