Z kryminałami jak jest, każdy książkoholik wie doskonale. Trafiają się takie, które aspirują do tego zaszczytnego grona, a powinny skończyć w dziale z tanimi romansami lub wydumanymi obyczajówkami. Jeśli reagujecie na takie kwiatki alergią, bez obaw – dziś polecamy Wam crème de la crème gatunku, bardzo mocną pozycję i rozmowę z jej autorem we własnej osobie.
Zuzanna Pęksa: W posłowiu do swojej najnowszej książki „Grób” wspomina Pan, że bohaterowie Liza Langer i Orest Rembert stali się Panu tak bliscy, że musiał Pan napisać kolejną powieść o nich. Jak dokładnie to wygląda z perspektywy autora, gdy losy stworzonych postaci są mu tak bliskie, że czuje potrzebę, by do nich wrócić?
Max Czornyj: Z bohaterami książek kohabituję dłużej niż z jakimkolwiek prawdziwym człowiekiem. Na abstrakcyjnym poziomie mentalnym to oni są dla mnie „żywsi” od realnego świata. Rzecz jasna to pewne uproszczenie, wręcz prowokacja, ale po części to też trywialna prawda. Pisząc przez kilkanaście godzin na dobę mam w umyśle konkretne postacie. Z każdą kolejną stroną stają się dla mnie wyrazistsze i bardziej złożone. To proces podobny do składania origami, gdy zaczynając od gładkiej kartki papieru brniemy ku wymyślnej, trójwymiarowej konstrukcji.
Proszę zauważyć, że myśli moich bohaterów, choćby przez ułamek sekundy samego zapisu, są również moimi myślami. To zbliża. Jeżeli się lubimy, nasza współpraca przebiega owocnie i się zżywamy. Przenikamy się jeszcze dogłębniej.
Pisanie książek można także przyrównać do czytania najbardziej wymarzonej, skrojonej pod siebie pozycji. Nie chcemy, aby te się kończyły. Jako czytelnik nie mamy jednak wpływu na to, czy po ostatniej stronie pozostanie już tylko okładka. Jako autor możemy do tego świata wrócić, kiedy się nam to zamarzy. A ja po kilku miesiącach rozłąki zapragnąłem znów spotkać się z Lizą i Orestem.
Z.P.: Liza Langer to bardzo silna postać, a jednocześnie posiadająca ciekawe poczucie humoru i wyjątkowy styl. Czy z tej dwójki to ona jest Pana ulubienicą?
M.Cz.: Z początku nie podobała mi się i podchodziłem do niej z dystansem. Później zacząłem dostrzegać jej zalety i urok. Stopniowo odkrywała przede mną swoją przeszłość. W końcu oczarowała mnie, ale znajduję w niej coś kuszącego i odpychającego zarazem. Być może pewien pierwiastek femme fatale. Natomiast z Orestem dogadywałem się od pierwszego spotkania.
Z.P.: Jeden z bohaterów książki, nastolatek, wśród książek w swoim pokoju ma książkę… Maxa Czornyja. Czy spotykając się z czytelnikami widzi Pan wśród nich właśnie tak młode osoby?
M.Cz.: Oczywiście! I to jest jedna z największych przyjemności – dostrzec kilkupokoleniową rodzinę, w której wszyscy czytają moje książki. To znaczy, że łączy nas wspólny świat, a wtedy buduje się nieskończony temat do rozmów.
Bardzo często na spotkaniach pojawiają się matki z córkami. Mężczyźni chyba wybierają inne sporty, ale zdarzają się odstępstwa. Czytelnictwo w Polsce wcale nie zamiera.
Z.P.: Już sam tytuł „Grób” budzi niepokój, nie wspominając o treści książki. W bardzo obrazowy sposób opisuje Pan stopień rozkładu ciał, tortury przeprowadzane na ofiarach, itd. Skąd ma Pan tak dokładną wiedzę na ten temat? Opisy te są tak szczegółowe, jakby z wykształcenia był Pan patologiem, a nie prawnikiem!
M.Cz.: Opisuję to, co każe mi opisywać wyobraźnia. Nie dokonuję autocenzury, więc często pojawiają się głosy, że moje książki są wyjątkowo drastyczne. Dla mnie na poziomie emocji wywoływanych przez thriller nie ma miejsca na kompromis lub niedopowiedzenia. Wywlekając ciało z grobu nie mogę postawić kropki w chwili, gdy łopata uderza o czaszkę z resztkami nadgniłego mięsa i kępkami włosów. Chcę patrzeć nadal. A jeżeli mój umysł z powodu braku potrzebnej wiedzy powoduje na tym obrazie białe plamy, weryfikuję jak jest w rzeczywistości… w ten, bądź inny sposób. Powiedzmy, że pilnie strzegę tej tajemnicy.
Z.P.: W jednym z wywiadów powiedział Pan, że kryminały są dla Pana źródłem wakacyjnej rozrywki. Jakie zatem książki zabrałby Pan ze sobą, wybierając się na długie wakacje? Ma Pan swoich ulubionych autorów powieści z dreszczykiem?
M.Cz.: Jeżeli byłyby to długie wakacje, zapewne zabrałbym jeden thriller i kilka pozycji, z którymi nie rozstaję się na dłużej niż parę dni – „Lampartem”, a właściwie „Kotowatym” Tomasza di Lampedusy, „Rękopisem znalezionym w Saragossie”, Biblią albo „Anną Kareniną”. Nie lubię rozłączać się z księgozbiorem. Mam obsesję wracania i wielokrotnego analizowania pozycji, które uważam za dzieła bądź arcydzieła. Między innymi dlatego nie lubię długich wakacji.
Nie odbiegając jednak od sedna pytania i literatury z dreszczykiem, polecam „Mnicha” Matthew Lewisa. Jedną z pierwszych powieści grozy, a zarazem przełomowe, kontrowersyjne dzieło z niesamowitym klimatem. Ponadto lubię opowiadania Stefana Grabińskiego. Jakiś czas temu nakładem wydawnictwa Vesper wydano bardzo ciekawy zbiór „Muzeum dusz czyśćcowych”. Po te pozycje warto sięgnąć dla walorów fabularnych, ale i estetycznych.
Z.P.: Skoro tak Pan się zżył z postaciami, czy możemy liczyć na kolejny thriller z tego cyklu?
M.Cz.: Po wyczerpującym procesie pisania można znienawidzić nawet najbardziej lubiane postaci. Na razie przebywamy w przymusowej separacji. Ne wiem czy zatęsknimy, czy będziemy mieli siebie dość. Choć pewnie teraz tak mówię, bo wciąż czuję ich obecność w swoim gabinecie…
Z.P.: Bardzo dziękuję za rozmowę!