Gdy dostaje do zrecenzowania książkę skierowaną do nastolatków, zawsze mam pewne obawy. Przed czym? Głównie przed moralizatorstwem, sztampą i zachowawczością tematów. W przypadku powieści „Orangeboy” Patrice Lawrence sprawa była jasna już po kilku stronach. Wiedziałam, że nie będzie to stracony czas.
Debiut literacki Lawrence zaczyna się naprawdę mocno. Marlon, ciemnoskóry chłopak, którego brat należał do gangu, jest na randce ze śliczną Sonią. Nie może uwierzyć w swoje szczęście i wciąż zastanawia się, czemu ta blondwłosa piękność wybrała właśnie jego. Para co prawda jest w wesołym miasteczku, ale wcale nie zamierza grzecznie się bawić. Dziewczyna daje chłopakowi ecstasy – notabene jest to dla niego pierwszy raz z narkotykami – a potem zaciąga go do kolejki strachów. Dla Soni jest to ostatnia taka przygoda w życiu – z tunelu wyjeżdża martwa. Marlon zaś naprawdę śmiertelnie przerażony.
Od razu pojawia się podejrzenie, że chłopak miał z tym coś w wspólnego. Policjanci w trakcie przesłuchania sugerują mu, że skoro jego starszy brat Andre miał powiązania ze światkiem przestępczym, w tym wypadku z pewnością jest podobnie. Nie pomaga to, że nieboszczka wcześniej dała Marlonowi aż sześć pigułek narkotyku na przechowanie. Jedynymi osobami, które od początku mu wierzą są jego matka i najlepsza przyjaciółka, Tisha.
Na problemach wynikających z uprzedzeń rasowych (policjantom ciężko jest uwierzyć, że w tym duecie to biała dziewczyna miała więcej za uszami), dołącza ciągłe poczucie zagrożenia. Ktoś zaczyna dzwonić do Marlona z zastrzeżonego numeru, a gdy w ręce chłopaka trafia telefon należący do Soni, znajdują się ludzie zapominający o jakichkolwiek zasadach, byle tylko go odzyskać.
Bardzo lubię, gdy książki dla młodych ludzi nie są cukierkowe i nie są na siłę moralizatorskie. Główny bohater „Orangeboya” popełnił błąd. Obiecywał mamie, która sporo przeżyła (śmierć męża i zejście na starszego syna na złą ścieżkę to już naprawdę wystarczająco dużo), że nigdy nie będzie brał narkotyków. Obiecywał, że będzie się uczył, będzie porządny, nic złego nie zrobi. A jednak – pokusa była silniejsza. Nie jest to jednak gloryfikacja bycia złym chłopcem i łamania zasad. Marlon za chwilę wolności i dobrej zabawy płaci naprawdę wysoką cenę. Traci zaufanie najbliższej osoby i jednocześnie poczucie bezpieczeństwa.
Co ważne, fabuła książki jest bardzo realistyczna. Mogę sobie wyobrazić, że jedna błędna decyzja nastoletniego chłopaka ściąga nie niego duże kłopoty. Dla mnie „Orangeboy” to w dużej mierze po prostu świetna powieść obyczajowa, pokazująca realia życia osoby, która musi co jakiś czas tłumaczyć, że nie jest wielbłądem, a przeszłość starszego brata nie oznacza, że ma coś na sumieniu.
Recenzuje Zuzanna Pęksa.