Wywiady

Bezmiar dobrej literatury – wywiad z Grzegorzem Kaplą

Na kolej­ną książ­kę Grze­go­rza Kapli cze­ka­łam jak na szpil­kach. Raz, że potra­fi on połą­czyć w całość wąt­ki z pozo­ru cał­kiem od sie­bie odle­głe i wycho­dzi mu to cał­ko­wi­cie natu­ral­nie, dwa – boha­te­ro­wie cyklu o komi­sarz Susz­czyń­skiej są napraw­dę faj­ni. Oczy­wi­ście ci, któ­rzy są po jasnej stro­nie mocy, bo prze­stęp­ców Grze­siek two­rzy napraw­dę prze­brzy­dłych! Tym razem poroz­ma­wia­li­śmy o jego naj­now­szym dziec­ku – „Bez­mia­rze”.

Zuzan­na Pęk­sa: Był już „Bez­dech”, potem „Bez­wład”, teraz mamy „Bez­miar”. Powra­casz z kolej­ną powie­ścią o komi­sarz Oldze Susz­czyń­skiej. W podzię­ko­wa­niach na koń­cu książ­ki napi­sa­łeś, że nie było lek­ko: To nie była łatwa robo­ta, prze­ora­ła mnie i wycię­ła ze świa­ta na kil­ka­na­ście tygo­dni. Dzię­ku­ję przy­ja­cio­łom za zro­zu­mie­nie i za to, że o mnie nie zapo­mnie­li. Co spra­wi­ło, że two­rze­nie było tym razem aż tak „wyci­na­ją­ce” ze świata?

Grze­gorz Kapla: Wiesz, poprzed­nie czę­ści, co nie­któ­rzy czy­tel­ni­cy sta­wia­li jako zarzut, nie były pro­sty­mi kry­mi­nal­ny­mi histo­ria­mi z wydu­ma­ną, ode­rwa­ną od rze­czy­wi­ste­go świa­ta intry­gą peł­ną nie­praw­do­po­dob­nych pery­pe­tii rodem z komik­su. Były osa­dzo­ne w trud­nej, cza­sa­mi bole­snej rze­czy­wi­sto­ści kra­ju peł­ne­go podzia­łów. Tym razem jest dokład­nie tak samo, ale jesz­cze bardziej.
Naj­pierw pedo­fil pró­bu­je ucie­kać prze­bi­ja­jąc się przez kontr­ma­ni­fe­sta­cję KODu w cza­sie obcho­dów smo­leń­skich, potem woj­sko­wi spa­do­chro­nia­rze, któ­rzy mają za zada­nie wyeli­mi­no­wa­nie jed­ne­go z przy­wód­ców Pań­stwa Islam­skie­go wpa­da­ją w tara­pa­ty w bez­mia­rze pusty­ni. Ktoś zabi­ja ludzi zwią­za­nych z afe­rą repry­wa­ty­za­cyj­ną, ban­dy­ci uwa­ża­ją, że dobrze było­by zabić urzę­du­ją­ce­go pre­zy­den­ta mia­sta. To wszyst­ko są spra­wy z opo­wie­ści sen­sa­cyj­nej i moż­na przez nie, z punk­tu widze­nia auto­ra, iść bez bólu. Ale śmierć dziec­ka, gwałt na kobie­cie, któ­ra myśli, że jest kocha­na, czy roz­mo­wa Ser­bii z Rache­lą, kie­dy sta­ra kobie­ta, Żydów­ka, ale naj­bar­dziej war­sza­wian­ka musi wyrzu­cić z sie­bie cały swój ból i żal, kosz­tu­ją mnó­stwo emo­cji. Gdy­bym napi­sał to na zim­no, nikt by prze­cież nie uwie­rzył. A kie­dy pozwa­lasz, żeby emo­cje boha­te­rów wla­ły się do two­je­go ser­ca – musisz zapła­cić cenę.

Podob­nie jest, wiem to od moich kole­gów, któ­rzy upra­wia­ją ten zawód – z akto­ra­mi. Cza­sa­mi potrze­ba tygo­dni, żeby się upo­rać z jakąś trau­mą, któ­ra prze­cież nie jest praw­dzi­wa, bo nale­ży do wymy­ślo­nych posta­ci, ale zmie­nia coś w naszym ser­cu czy w mózgu na bar­dzo długo.
I to cię wyci­na ze świa­ta. Ale jeśli mnie zapy­tasz czy war­to, powiem, że warto.

Z.P.: W pierw­szej chwi­li pomy­śla­łam, że tytu­ło­wy bez­miar odno­si się do zła i opi­sy­wa­nych przez cie­bie „bar­dzo złych ludzi”. Potem zaczę­łam się zasta­na­wiać, czy nie jest to też bez­miar miło­ści, któ­ra jest tre­ścią życia dla wie­lu two­ich boha­te­rów, nawet jeśli się do tego nie przy­zna­ją. I ulgi, któ­rą w koń­cu uda­je im się poczuć. Jak jest w rzeczywistości?

G.K.: Za każ­dym razem masz rację. Naj­pierw jest to bez­miar zła, bo zło wyrzą­dzo­ne dziec­ku jest nie­wy­ba­czal­ne. Potem jest bez­miar miło­ści, no bo nie da się ukryć, że to jest przede wszyst­kim dziew­czyń­ska opo­wieść o miło­ści, tyle że nie dzie­je się nad roz­le­wi­skiem, ale w ciem­nych zauł­kach sto­li­cy i na jej salo­nach. Czy to jest bez­miar ulgi? Nie wiem. Marzy­ło mi się dobre, pogod­ne zakoń­cze­nie i żeby nie padał deszcz. Ale jest też bez­miar pusty­ni i to tej arab­skiej. Znam ją i wiem jaka potra­fi być nie­sa­mo­wi­ta. No i bez­miar oce­anu. I tych żydow­skich łez też jest dużo. Tytuł paso­wał do każ­de­go wąt­ku. Uwa­żam, że bar­dzo dobrze pasu­je. Bez­dech też paso­wał do swo­jej opo­wie­ści, miał bar­dzo oszczęd­ną, roz­pę­dzo­ną nar­ra­cję. Bez­wład to było trud­ne sło­wo, ale cho­dzi­ło o tę anty­se­mic­ką machi­nę, że ten – raz z pre­me­dy­ta­cją uru­cho­mio­ny przez poli­ty­ków – mecha­nizm jest nie do zatrzymania.

Z.P.: Boha­ter­ką two­ich powie­ści jest nie tyl­ko dobrze zna­na czy­tel­ni­kom poli­cjant­ka Ser­bia, ale też z całą pew­no­ścią War­sza­wa. Opi­su­jesz to mia­sto sprzed kil­ku­dzie­się­ciu lat i opi­su­jesz to obec­ne, a wszyst­ko to z wyraź­nym sen­ty­men­tem. Czy odnio­słam dobre wra­że­nie, że sto­li­ca to dla cie­bie bar­dzo waż­ne miejsce?

G.K.: Tak. To nie jest moje mia­sto i nigdy nie będę stąd, ale nie jestem też kla­sycz­nym sło­ikiem, bo tutaj spę­dzam wszyst­kie świę­ta. Cza­sa­mi w poje­dyn­kę, cza­sa­mi pośród przy­ja­ciół. Śpie­wam powstań­cze pie­śni na impre­zach orga­ni­zo­wa­nych przez Muzeum Powsta­nia War­szaw­skie­go, noszę zni­cze 1 listo­pa­da na gro­by tych, któ­rych zna­łem oso­bi­ście – na grób Jac­ka Kuro­nia i pod smo­leń­skie skrzy­dło. I jesz­cze znicz tuż obok, dla Bar­to­szew­skie­go, cho­ciaż go nie zna­łem i nie zawsze mi po dro­dze z jego poglą­da­mi, ale war­to być przy­zwo­itym. Potem na Łącz­kę i jesz­cze pod pomnik Tuwi­ma, któ­ry nie ma ani krzy­ża, ani gwiaz­dy Dawi­da, a mógł­by mieć i jeden znak, i dru­gi. To dobre mia­sto. Sta­rów­ka jest taka spo­koj­na w nocy i rano. Gdzie indziej budzą cię dźwię­ki dzwo­nów i tętent koń­skich kopyt po bru­ku? Doroż­ki latem krą­żą od dzie­wią­tej, ale ja póź­no wsta­ję. Piszę „do nad ranem”, bo dobrze się tutaj pisze. Pisa­nie jest spe­cy­ficz­ną odmia­ną samot­no­ści. Nie da się tego zaję­cia upra­wiać w tłu­mie. To set­ki godzin sam na sam z ludź­mi utka­ny­mi z liter. Ale zawsze możesz wyjść z domu, otwo­rzyć furt­kę i nagle być pośród tłumu.

Cza­sa­mi wyda­je mi się, że mie­sza­ją się tu w ryn­ku i pod zam­kiem wszyst­kie języ­ki świa­ta. A nocą, kie­dy wra­casz do domu w desz­czu i bruk lśni jak rybi brzuch, i jest chłod­na mgła, i tyl­ko ta poświa­ta nad sta­dio­nem – odle­gła, i ta nad ogro­da­mi kró­lew­ski­mi, któ­re są tuż obok, to wiesz, że napraw­dę doświad­czasz pięk­na. Życie mamy tyl­ko jed­no i spę­dzać je w pięk­nym miej­scu uwa­żam za praw­dzi­wy przy­wi­lej. I jestem za to wdzięcz­ny. Tak­że wobec tych, dzię­ki któ­rym to mia­sto prze­trwa­ło tyle kata­kli­zmów. Mia­łem zaszczyt poznać kil­ku powstań­ców i usły­szeć ich opo­wie­ści. Chcie­li wol­ne­go, nor­mal­ne­go mia­sta, któ­re nie żyje smut­kiem. Po spo­tka­niach z nimi nie mogę się krzy­wić na „war­szaw­kę”, ani narze­kać na ten przy­sło­wio­wy pośpiech, powierz­chow­ność, wyścig szczurów.

Pew­nie tak wła­śnie jest w tym mie­ście, ale moje wła­sne doświad­cze­nia są inne – to raczej życz­li­wość, wspar­cie, przy­jaźń. Nie zawsze tak było, ale też nie od razu potra­fi­łem pro­sić, a to mia­sto daje tyle, o ile potra­fisz zapy­tać i na ile potra­fisz oka­zać wdzięcz­ność. Czy w jakim­kol­wiek innym miej­scu na świe­cie mógł­bym ja, chło­pak z małe­go mia­sta, dostać zapro­sze­nie na ban­kiet, któ­ry pre­zy­dent moje­go kra­ju wypra­wia dla dzien­ni­ka­rzy? Albo sie­dzieć w jed­nej loży ze Zbi­gnie­wem Boń­kiem i oglą­dać mecz Rober­ta Lewan­dow­skie­go? Albo dostać w pre­zen­cie bile­ty na kon­cert Metal­li­ki? Wód­kę wypić z Mar­kiem Napiór­kow­skim na pre­mie­rze jego naj­now­szej pły­ty? No to się nie ma pra­wa zda­rzyć nigdzie indziej, a tutaj zda­rza się każ­de­go dnia. Mamy z War­sza­wą nie­ła­twą rela­cję, ale teraz wszyst­ko poukła­da­li­śmy i chy­ba już się lubi­my z wzajemnością.

Z.P.: Po raz kolej­ny odno­sisz się do róż­nych pla­nów cza­so­wych, za każ­dym razem uka­zu­jąc spo­łecz­ne nie­po­ko­je. Te dzi­siej­sze wyda­ją mi się jesz­cze mniej groź­ne od tych, któ­re mia­ły miej­sce na przy­kład w latach 60., wspól­nym mia­now­ni­kiem jest jed­nak z pew­no­ścią nie­to­le­ran­cja. Do innych poglą­dów, wyzna­nia, pocho­dze­nia. Czy masz podob­ne wrażenie?

G.K.: Roz­ma­wia­łem kie­dyś na ten temat z moim kole­gą, pisa­rzem Grze­go­rzem Kali­now­skim. Uświa­do­mił mi, że w toku dzie­jów nasze­go naro­du zawsze było tak, że strasz­nie dzie­li­ła nas poli­ty­ka. I wca­le nie jest dziś gorzej niż sto lat temu, choć uży­wa­my coraz bar­dziej wul­gar­ne­go języ­ka w poli­tycz­nym dys­kur­sie. Ale nie bije­my już dzien­ni­ka­rzy, choć zda­rza się, że ktoś za „poka­za­nie poli­ty­ka w złym świe­tle” może stra­cić pra­cę w mediach. Ja nale­żę do tych, któ­rzy wolą poszu­ki­wać tego, co nas łączy, niż grze­bać się w tym co dzie­li. Nie hej­tu­ję i nie ule­gam bez­kry­tycz­nie infor­ma­cjom róż­nych por­ta­li, ale spraw­dzam jak jest. Czy­tam regu­lar­nie infor­ma­cje z por­ta­li wszyst­kich stron spo­ru poli­tycz­ne­go, żeby nie dać się zamknąć w żad­nej medial­nej bań­ce. Lubię się spie­rać z tymi, co myślą ina­czej niż ja, bo tyl­ko od nich mogę się cze­goś nauczyć. Słu­cham ich i nie prze­ry­wam, póki nie skoń­czą. Ina­czej nie ma szans na dys­ku­sję. Lubię się spie­rać. Uwa­żam, że świat, w któ­rym wszy­scy myślą tak samo, był­by nud­ny nie do znie­sie­nia. I nie uwa­żam, że jest źle mię­dzy nami. Wystar­czy cof­nąć się o krok z wła­sny­mi poglą­da­mi i posłu­chać, co inni mają do powie­dze­nia, a nie tyl­ko gadać i gadać.

Z.P.: Wątek kry­mi­nal­ny powie­ści był dla mnie rów­nie waż­ny, co prze­mia­na zacho­dzą­ca w naszej boha­ter­ce. Czy pozwo­lisz jej wró­cić do peł­ni sił w kolej­nej, czwar­tej czę­ści cyklu? Czy napi­szesz następ­ną powieść na lite­rę B?

G.K.: Taki jest plan. Na razie nie­ste­ty mam jedy­nie tytuł i nie wró­ży on Oldze spo­koj­ne­go czasu.

Z.P. Wiel­kie dzię­ki za roz­mo­wę i cze­ka­my w takim razie!

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy