„Błękit błyskawicy” czytałam z prawdziwą przyjemnością, ale uwaga – książka zagwarantuje Wam bezsenną noc, bo nie sposób się od niej oderwać. Dlatego do lektury najlepiej zasiądźcie w piątek lub sobotę, żeby następnego dnia móc odespać.
„Błękit błyskawicy” to część tak zwanego „kwartetu szetlandzkiego”. Choć jego autorka, Ann Cleeves, początkowo uważała, że czwarta książka zamknie cykl, na szczęście zmieniła zdanie. Finalnie powstało aż osiem tomów z tej serii! A dla fanów powieści tej autorki to wciąż za mało (dla mnie z całą pewnością).
Podobieństwo „Błękitu błyskawicy” do „I nie było już nikogo” Agathy Christie jest wręcz oczywiste, z resztą Cleeves sama do niego nawiązuje w treści książki. W obu przypadkach do czynienia mamy z wyjątkowo solidnie napisanym kryminałem, którego akcja rozgrywa się na odciętej od świata wyspie. W każdej z tych powieści dochodzi do morderstw, akcja zacieśnia się i staje coraz bardziej klaustrofobiczna. I co najważniejsze – liczba potencjalnych morderców jest ograniczona, skoro nikt nowy nie pojawia się na wyspie.
Bohaterowie „Błękitu błyskawicy” przebywają na Fair Isle na Szetlandach. Część z nich mieszka tam na stałe, inni, tak jak detektyw Jimmy Perez i jego narzeczona przyjeżdżają, by odwiedzić rodzinę. Na wyspie nie brakuje też wielbicieli ptaków, którzy spędzają czas na oddawaniu się swojej ornitologicznej pasji. Nastrój potęguje nie tylko to, że wyspa jest oddzielnym bytem, odłączonym od reszty lądu, ale też fatalne warunki pogodowe. Gdy szaleje sztorm, nikt nie może opuścić Fair Isle i co równie ważne – nie da się sprowadzić pomocy.
Gdy wpisze się „Fair Isle” w Google grafikę, nietrudno znaleźć nowe zdjęcie na tapetę. Zieleń, puste przestrzenie i rozrzucone gdzieniegdzie urokliwe domki, w których mieszka łącznie zaledwie pół setki ludzi – tak właśnie wygląda tamtejszy krajobraz. Wydaje się, że to wspaniała destynacja na podróż dla zmęczonych wpatrywaniem się w komputer korpoludków. Jednak Cleeves pokazuje, że odcięcie od świata, chociaż ma swoje plusy, może też skończyć się tragicznie.
Detektyw Jimmy Perez przylatuje na wyspę ze swoją narzeczoną, Fran. Celem tej podróży jest przedstawienie ukochanej rodzicom i pokazanie jej miejsca, w którym Perez się wychował. Okazuje się jednak, że policjantem jest się także na urlopie i Jimmy szybko musi rozpocząć śledztwo, i to dotyczące… morderstwa. W słynnym obserwatorium ptaków zostaje zabita piękna i budząca wiele kontrowersji Angela – jest ona badaczką ptaków i zarządza ośrodkiem wraz ze swoim mężem. Po śmierci kobiety na jaw wychodzi wiele jej sekretów, między innymi to, że nie grzeszyła wiernością. Choć Perez poświęca sprawie bardzo dużo czasu, wciąż nie wie, kto dokonał zbrodni. Co więcej, odnaleziona zostaje kolejna ofiara – to lubiana przez wszystkich, inteligentna i bardzo zorganizowana Jane, która od pewnego czasu pełni w obserwatorium rolę kucharki.
Podejrzany jest właściwie każdy i chociaż lista potencjalnych morderców nie jest długa, dowody przez długi czas nie wskazują na nikogo konkretnego. Gdy w końcu wychodzi na jaw, kto dokonuje morderstw, jest to dla czytelnika sporym zaskoczeniem. A samo zakończenie sprawia, że człowiek wyskakuje z kapci – jest niespodziewane, smutne i pozostawia wrażenie, że ostatniego aktu dramatu można było uniknąć.
Bez wątpienia jednym z największych atutów powieści jest to, że jej czytelnik czuje się jakby był na miejscu wydarzeń. Nie dzieje się tak bez przyczyny – Ann Cleeves doskonale wie, o czym pisze. Niczym Jane z jej powieści, gotowała obiady dla osób nocujących w ośrodku dla ornitologów na Szetlandach! Jak nikt inny zna zatem prawa, którymi rządzi się zamknięta społeczność osób o sprecyzowanych, nietypowych zainteresowaniach. I wie, że to, co nam może wydawać się pozornie nudne, czyli wypatrywanie nietypowych gatunków ptaków, bywa dla niektórych sensem życia, dla którego gotowi są poświęcić wszystko…
Czytała Zuzanna Pęksa