Lubisz historie obyczajowe w dreszczykiem? Pierwsza wspólna książka Magdaleny Witkiewicz i Stefana Dardy jest w takim razie idealną pozycją dla Ciebie! Zaczyna się niewinnie, można rzec: całkiem spokojnie, by później przejść w mroczny thriller, od którego nie można się oderwać. O tym, jak pisze się we dwójkę, opowiadają nam dziś autorzy „Cymanowskiego Młyna”.
Zuzanna Pęksa: Książkę „Cymanowski Młyn” pisaliście Państwo we dwoje, dzięki czemu otrzymaliśmy porywającą mieszankę powieści obyczajowej i thrillera. Jak wyglądała praca nad książką? To zawsze interesujące w sytuacji, gdy jest dwoje autorów.
Magdalena Witkiewicz: Zaczęło się to dość dawno, bo w marcu 2015 roku. Zaproponowałam Stefanowi, by napisał ze mną książkę, ale propozycja musiała się odleżeć. Na początku 2018 roku Stefan wrócił do mnie z tym pomysłem. Tak naprawdę to, o czym mniej więcej będzie ta książka, napisaliśmy sobie już w 2015 na Messengerze.
Stefan Darda: Właśnie niedawno uświadomiliśmy sobie, że tak dużo czasu minęło od pojawienia się tego pomysłu i chyba oboje byliśmy zdziwieni, że czas płynie tak szybko. Wspólna książka co jakiś czas wracała w naszych rozmowach, ale ciągle coś wchodziło w paradę. Mimo to wstępna koncepcja, którą wypracowaliśmy parę lat temu, nie dawała mi spokoju. Miałem wrażenie, że z tej idei może zrodzić się coś nietuzinkowego. Może gdyby nasz dialog z marca 2015 nie był zapisany w Messengerze, to rzecz umarłaby śmiercią naturalną.
M.W.: Tak, tak, plan był pisany na komunikatorze, a potem dopiero wrzuciliśmy to w Worda i dopieszczaliśmy. Ja byłam odpowiedzialna za Monikę i wątek bardziej obyczajowy, a Stefan miał za zadanie straszyć.
S.D.: Może nie tyle „straszyć”, co dosypywać trochę chili. Magda swego czasu stwierdziła, że „Cymanowski Młyn” przypomina czekoladę z pikantną nutą. Oboje dbaliśmy, aby literackie „smaki”, w których każde z nas poruszało się do tej pory, w naszej wspólnej powieści były odpowiednio zbalansowane.
Czy w trakcie pisania pojawiły się jakieś spory dotyczące rozwijania wątków albo charakteru poszczególnych postaci?
M.W.: Może nie były to spory, ale negocjowaliśmy. Na przykład kwestie tego, czy pewna noga ma zostać obcięta albo kto z kim co powinien robić po wypiciu alkoholu.
S.D.: Faktycznie, tutaj musiałem się trochę postarać i poprzekonywać Magdę, ale nie wyczuwałem większych napięć. Zresztą chyba oboje nie mieliśmy blokad, by zgłaszać uwagi i pomysły co do partii tekstu napisanych przez drugą osobę, a w razie potrzeby każde z nas przyjmowało sugestie bez rozdzierania szat.
M.W.: Nie było większych kłótni. Nawet wygląd bohaterów nam się zgadzał. To pisanie było wspaniałą przygodą, tak jakbym pisała powieść interaktywną, ja kawałek, a potem może wydarzyć się wszystko.
S.D.: Potwierdzam, że praca nad książką była nadspodziewanie przyjemna. Przed napisaniem pierwszych rozdziałów praktycznie się nie znaliśmy i połączenie dwóch indywidualności mogło zakończyć się katastrofą, jednak w tym wypadku tak się nie stało. Sądzę, że taki stan rzeczy jest też związany z wybraną przez nas strukturą „Cymanowskiego Młyna”, w której przeplatają się poszczególne narracje, tworząc jedną całość. Oczywiście pisaniu zawsze towarzyszy wiele dylematów, ale współpraca z Magdą wyglądała tak, że jak pojawiał się jakiś znak zapytania co do dalszego biegu akcji, to potrafiliśmy sobie z tym chyba dość gładko poradzić. To było jak gra terenowa, w której zgrany dwuosobowy zespół otrzymuje w nagrodę wydrukowaną książkę własnego autorstwa.
„Cymanowski Młyn” zaczyna się z pozoru zwyczajnie – od kryzysu małżeństwa, które poświęciło się karierze i gdzieś po drodze zagubiło. Potem akcja nabiera tempa i staje się coraz bardziej tajemnicza, wręcz budząca grozę. Czy któreś z Państwa miało w życiu doświadczenia z duchami, niepokojącymi zjawiskami, tym, co niewyjaśnione?
S.D.: Muszę przyznać, że raz zdarzyła mi się sytuacja, której nie potrafię wyjaśnić, a ponieważ działo się to na polanie, na której ponoć kiedyś ktoś się powiesił, to wrażenie było tym bardziej dojmujące. Jednak nie chciałbym teraz o tym mówić. Może kiedyś umieszczę ten wątek w którejś z moich książek.
M.W.: Ja nawet nie wiem, czy kiedykolwiek wywoływałam duchy! Chyba nie! Tutaj Stefan jest mistrzem grozy. Ja bardziej byłam odpowiedzialna za wątek romantyczny, obyczajowy. Bliska jest mi wiara w intuicję i w taką energię, która gdzieś nam podpowiada, co robić w życiu i którą ścieżką podążać.
S.D.: Żyjemy w czasach, w których zjawiska paranormalne traktowane są z dużym przymrużeniem oka, jednak ja bym aż tak bardzo gwałtownie nie zaprzeczał ich istnieniu. Pomijając moją przygodę, pamiętam ze spotkań autorskich opowieści czytelników wywołujące dreszcze, a ponieważ nie mam powodu sądzić, że ktoś celowo wprowadzał mnie w błąd, to raczej trudno mi przyjmować jednoznaczne stanowisko w tej kwestii.
Państwa powieść pokazuje, że boimy się duchów, ale często zło jest tuż obok nas, wśród żywych. Nie będę zdradzać, która postać z Państwa książki ma poważne grzechy na sumieniu, ale spytam: jak Państwo sądzą, czy wszyscy spotykamy na swojej drodze nieobliczanych psychopatów, czy to raczej typowo książkowa sytuacja?
M.W.: Nie jestem zdania, że napotykamy na swojej drodze niebezpiecznych psychopatów, ale jestem przekonana, że każdy człowiek ma jakieś swoje tajemnice. Tajemnice, którymi nie chce albo nie może się dzielić. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś, kto jest pogodny, dobry, nie skrywa gdzieś w sobie mrocznej historii, o której chciałby zapomnieć…
S.D.: Wystarczy włączyć telewizor czy wejść na stronę portalu informacyjnego, by przekonać się, że wyobraźnia złych ludzi jest tak przerażająca, że zazwyczaj wyprzedza to, co możemy przeczytać w na pozór najbardziej strasznych powieściach podejmujących te wątki. Często czytelnicy dziwią się autorom, którzy opisują makabryczne zachowania przestępców, i pytają, po co to robią. Moim zdaniem czasem utwory literackie potrafią ostrzec i sprawić, że zachowujemy się w życiu bardziej ostrożnie lub czujnie, zauważając rzeczy, które są na pozór niewidoczne.
Obok głównych bohaterów książki, Moniki, Macieja czy Łukasza, innym, ale równie ważnym bohaterem, jest z pewnością także sam Cymanowski Młyn. Czy któreś z Państwa było kiedyś w podobnym miejscu, czy to raczej składowa różnych wyjazdów, wspomnień i doświadczeń?
M.W.: Kaszuby są moje. Nie wiem, jak to wyszło, ale ja jestem od zawsze zakochana w Kaszubach. To miejsce, gdzie są lasy, jeziora i bagna. Mnie na szczęście kojarzą się tylko i wyłącznie miło. Ale historie krążą różne. A gdy zmrok zapada, fantazja szaleje i naprawdę można wymyślić mroczne historie, zaś gospodarstw agroturystycznych na Kaszubach jest mnóstwo. Jednak chcę podkreślić, że Cymanowski Młyn to miejsce zupełnie fikcyjne. Podobnie jak wieś Cymany.
S.D.: Akcja powieści rozgrywa się na Kaszubach, ale tak naprawdę mogłaby ona być osadzona w każdym miejscu Polski. Osobiście bardzo lubię miejsca oddalone od cywilizacji i wielkich miast, a fabuła „Cymanowskiego Młyna” sprawiła, że w mrocznych okolicach otoczonych wodą i podmokłymi, niebezpiecznymi lasami czułem się bardzo dobrze. Zwłaszcza że, jak wspomniała Magda, są to miejsca, które aż się proszą o opisanie na kartach książki z dreszczykiem.
„Cymanowski Młyn” trzyma przez cały czas w napięciu, a zakończenie to prawdziwy majstersztyk – dowodem na to niech będzie to, że czytając ostatnie strony powieści, przejechałam swoją stację kolejową! Jaka jest Państwa recepta na tak dobry książkowy finał? Czy zakończenie powstało najpierw, czy na końcu?
M.W.: Stefan pisał epilog niemalże tak długo, jak pisaliśmy resztę książki, więc o epilogu nie mogę zbyt wiele powiedzieć, oprócz tego, że codziennie Stefana pytałam, czy może przypadkiem skończył już pisać naszą książkę.
S.D.: Miło, że tak właśnie postrzega Pani tę powieść. Praca nad książką była przyjemna, ale to nie znaczy, że traktowaliśmy ją lekko. Naprawdę bardzo staraliśmy się, aby nasza historia pochłonęła czytelnika jak kaszubskie bagno i nie chciała oddać światu. Magda ma rację, że na epilog poświęciłem więcej czasu niż początkowo zakładałem, ale w końcu miało być to zwieńczenie naszej wspólnej, dość intensywnej pracy.
Po przeczytaniu Państwa powieści nieco bałam się zostać sama w domu, a nie ukrywam – takie właśnie książki lubię najbardziej. Dlatego chciałabym spytać, czy jest planowana następna trzymająca w napięciu historia autorstwa duetu Witkiewicz-Darda?
S.D.: Tak się złożyło, że w październiku ubiegło roku oboje z Magdą obchodziliśmy dziesiątą rocznicę naszych debiutów literackich. Doświadczenie uczy, że w tym zawodzie lepiej nigdy nie mówić nigdy…
M.W.: Wnikliwi czytelnicy zauważą, że zostawiliśmy sobie furtkę do kontynuacji niektórych wątków. Oboje wierzymy w to, że Cymanowski Młyn skrywa w sobie jeszcze niejedną bardziej lub mniej mroczną tajemnicę. Z pierwszych opinii wynika, że wielu czytelników chętnie przeczytałoby kontynuację, ale na razie oboje przygotowujemy się do ważnych dla nas majowych premier. Niewykluczone jednak, że długie jesienne wieczory znów zatęsknimy do Kaszub i malinowa nalewka Zawiślaka ponownie zachęci nas do spaceru przez Pomarlisko.
Bardzo dziękuję za rozmowę!
Rozmawiała Zuzanna Pęksa