Pisarze, podobnie jak zwykli ludzie, są śmiertelni. Zdarza się często, że śmierć zaskakuje ich w trakcie pisania kolejnej książki. Lub kilku książek. Zostają notatki, szkice fabuły, a czasem wręcz całe fragmenty i rozdziały. Szkoda, żeby się to zmarnowało, prawda? Fani przecież nie mogą być pozbawieni nawet najmniejszej cząstki twórczości swojego idola. Inne serie są tak silne, że nie porzuca się ich nawet, gdy notatki oryginalnego twórcy się już wyczerpią – kolejne części znanych cykli powstają już tylko dzięki pracy autorów wyznaczonych przez spadkobierców autorów.
Nie będziemy dyskutować o wartości tych kontynuacji (zwykle nie jest ona zbyt wysoka), ale skupimy się na najciekawszych przykładach serii, światów i bohaterów, którzy nie mogą umrzeć.
Najbardziej intrygującym i najdziwniejszym przypadkiem dalszego ciągu jest niewątpliwie książka „Zdrada Bourne’a” – będąca, jak łatwo się domyślić, kolejną częścią cyklu stworzonego przez Roberta Ludluma. Eric Van Lustbader napisał w sumie jedenaście części tej serii, jednak „Zdrada…” jest wyjątkowa. Autor nie ograniczył się korzystania z notatek poprzednika, ale rzekomo nawiązał z nim kontakt za pomocą seansu spirytystycznego, podczas którego duch Ludluma mu książkę podyktował. Wedle więc jego wersji, wkład oryginalnego twórcy był w tym przypadku całkiem spory. Szczegółowych informacji na temat przebiegu spotkania ze zmarłym autorem nie udało się niestety znaleźć. Z pewnością było fascynujące.
Wiele tekstów J.R.R. Tolkiena nie ukazało się za jego życia. Spuścizną po ojcu zajął się jego syn, Christopher. Sam twórca Śródziemia zawsze uznawał swojego potomka za najważniejszego krytyka i współpracownika, zabierał go nawet na spotkania Inklingów. Gdy Tolkien zmarł, Christopher zajął się pokaźnym archiwum i pracami redaktorskimi. Przygotował do publikacji takie pozycje jak: „Silmarillion” (w czym pomagał mu Guy Gavriel Kay – który później sam stał się znanym pisarzem, autorem m.in. „Fionavarskiego gobelinu”), „Niedokończone opowieści”, „Historię Śródziemia”, „Dzieci Hurina”, „Beren i Lúthien”, a także utwory spoza Śródziemia: „The Legend of Sigurd and Gudrún”, „Upadek króla Artura” i „Beowulf. Przekład i komentarz oraz Sellic Spell”. Christopher Tolkien pracował nad manuskryptami ojca i przekształcał je tak, by całość nadawała się do lektury. Czasami jego zmiany są czysto stylistyczne, czasami dodawał coś od siebie. W niektórych utworach jego działania są nieznaczne (jak na przykład w „Silmarillionie”), w innych („Dzieciach Hurina”) ingerencja Christophera była dużo większa.
Robert E. Howard popełnił samobójstwo w 1936 roku, w wieku trzydziestu lat. Pozostawił po sobie dwadzieścia jeden opowiadań o Conanie oraz kilka szkiców, które później dokończył L. Sprague De Camp. Ten pisarz i redaktor zajął się także tworzeniem nowych przygód barbarzyńcy. W dalszych latach dołączyli do niego inni twórcy – wśród nich znalazły się takie nazwiska jak Robert Jordan czy Karl Edward Wagner. Na początku lat ’90. za Conana wzięli się też Rosjanie. Ukazało się wtedy kilka książek (dostępnych wyłącznie na tamtym rynku) napisanych przez twórców ukrywających się pod zachodniobrzmiącymi pseudonimami. Jako Paul Winslow występował Nik Pierumow (znany, notabene, również z kontynuacji „Władcy Pierścieni”). Także w Polsce doczekaliśmy się własnego Cymeryjczyka. W 1992 roku oficyna Camelot wydała książkę „Conan. Pani Śmierć”, której autorem był niejaki Jack de Craft – to z kolei pseudonim Jacka Piekary, twórcy cyklu o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie.
Wspomnianemu wcześniej Jordanowi nie udało się dokończyć swojego monumentalnego cyklu „Koło czasu”. W marcu 2006 roku autor ujawnił, że cierpi na amyloidozę serca. Rok później zmarł. Przed śmiercią poprosił żonę (która była redaktorką jego książek), żeby znalazła pisarza, mogącego domknąć „Koło czasu”. Po przeczytaniu „Z mgły zrodzonego” Harriet Jordan stwierdziła, że to właśnie Brandon Sanderson powinien być tym autorem. Sanderson od dawna był wielkim fanem Jordana, więc bez większych targów przystał na propozycję wdowy. Dostał wszystkie notatki twórcy „Koła czasu” i dostęp do jego asystentów – na bazie tych materiałów powstały trzy grube powieści („Pomruki burzy”, „Bastiony mroku” i „Pamięć Światłości”), które ostatecznie zamknęły tę wielotomową sagę.
Na naszym podwórku również zdarzają się kontynuacje znanych i popularnych cykli. Weźmy na przykład serię dla młodzieży o przygodach Pana Samochodzika. Niedługo po śmierci Zbigniewa Nienackiego wydano dwie części dokończone przez przyjaciela autora – Jerzego Ignaciuka. Ignaciuk napisał potem jeszcze cztery książki z tego cyklu – pod pseudonimem Jerzy Szumski. Pisarz zmarł w 2000 roku, a pałeczkę przejęli kolejni twórcy (w tym m.in. Andrzej Pilipiuk, który jako Tomasz Olszakowski stworzył aż 19 części). Seria liczy obecnie 148 powieści i nic nie wskazuje, by miała się prędko zakończyć. Warto jednak zaznaczyć, że do „samochodzikowego kanonu” włączono także trzy powieści, które opowiadają o wcześniejszych przygodach pana Tomasza, rozgrywających się zanim jeszcze zdobył on swój słynny pojazd. Są to: „Pierwsza przygoda pana Samochodzika” (wydana wcześniej jako „Pozwolenie na przywóz lwa”), „Pan Samochodzik i skarb Atanaryka” (wcześniej: „Skarb Atanaryka”) oraz „Pan Samochodzik i święty relikwiarz” (dawniej: „Uroczysko”).
Oczywiście są też pisarze, którzy nie chcą, by ich dzieła były kontynuowane. Weźmy za przykład Terry’ego Pratchetta. W pamięci jego komputera znajdowało się dziesięć powieści ze Świata Dysku, na różnych etapach ukończenia. Opowiadały one m.in. o Niesamowitym Maurycym i konstablu Feeneyu, a także przedstawiały nieopisywane wcześniej zakamarki tego uniwersum. Zgodnie z życiem autora całość została zniszczona. Rob Wilkins, asystent autora zabrał dysk twardy z tekstami na Great Dorset Steam Fair, gdzie został on wielokrotnie przejechany przez sześcioipół tonowy walec parowy, a następnie przepuszczony przez kruszarkę do kamieni. Córka Pratchetta, Rhianna zapowiedziała, że ani ona, ani nikt inny nie będzie kontynuował dzieła jej ojca.
Podobne życzenie do Terry’ego Pratchetta miał Franz Kafka- nim zmarł na gruźlicę w 1924 roku, poprosił swojego sekretarza i przyjaciela Maxa Broda, by ten spalił wszystkie jego notatki, dokumenty i szkice. Brod nie wypełnił testamentu Kafki i w ten sposób świat wzbogacił się o trzy powieści: „Proces”, „Zamek” oraz „Amerykę”. Tylko co na to powiedziałby sam autor? Podobny los spotkał… papieża Jana Pawła II. Ten w swoim testamencie napisał wprost: „Notatki osobiste spalić. Proszę, aby nad tymi sprawami czuwał ks. Stanisław, któremu dziękuję za tyloletnią wyrozumiałą współpracę i pomoc”. Nie przeszkodziło to kardynałowi Stanisławowi Dziwiszowi wydać publikacji „Notatki osobiste 1962–2003” i twierdzić jednocześnie: „Spełniam jego wolę. Jeśli ktoś uważa, że naruszyłem jego testament, to jest to nadinterpretacja”.
Jak uważacie? Czy twórczość pisarza musi zakończyć się wraz z jego śmiercią, czy też inni twórcy mogą (powinni?) brać się za spuściznę oryginalnych twórców i dopisywać dalsze ciągi? I czy przekonanie o wybitnej wartości dzieła usprawiedliwia sprzeciwienie się ostatniej woli autora? Kto ma rację – Rihanna Pratchett czy Max Brod i Stanisław Dziwisz?