Historie dzieci, które zmarły tragicznie i w niewyjaśnionych okolicznościach, poruszają ludzi przez całe dekady. Śledczy poświęcają im lata swego życia, media nie przestają ich analizować, zwykli zjadacze chleba przeżywają je jak osobistą krzywdę. Mogą z nich czerpać autorzy kryminałów, bo to gwarancja, że czytelnicy nie pozostaną wobec opisanej historii obojętni.
Nowa, wyczekiwana książka Mariusza Czubaja „Dziewczynka z zapalniczką” opowiada o śmierci emerytowanego policjanta Jacka Szymona. I gdzie tu dziecko, spytacie? Otóż Szymon przez dziesięć lat próbował wyjaśnić sprawę śmierci małej Justynki. A gdy tylko mu się to udało, ktoś pomógł mu odejść z tego świata. Może trudno uwierzyć, że ktoś poświęca tyle lat życia i wolnego czasu na sprawę, którą mógł odłożyć ad acta, ale o przestępstwach dokonanych na dzieciach ciężko jest zapomnieć. Nawet doświadczonym policjantom, którzy niejedno widzieli. Takie są właśnie trzy historie z Ameryki, które dzieli wiele lat, ale łączy jedno – gwałtownie przerwane życiorysy, które dopiero się rozpoczęły.
Słynny lotnik płaci okup
O Charlesie Lindberghu słyszał chyba każdy, kto interesuje się historią lotnictwa. W Stanach został on niekwestionowaną gwiazdą przestworzy, gdy jako pierwszemu udało mu się samotnie przelecieć z Ameryki Północnej do Europy bez międzylądowania. Dokonał tego w roku 1927, niestety sukces przyćmiła prywatna tragedia lotnika, która rozegrała się pięć lat później.
Mając 27 lat Lindbergh poślubił młodszą od siebie o cztery lata Annę Morrow. Kobieta pochodziła z dobrze sytuowanej rodziny – jej ojciec był ambasadorem USA w Meksyku. To właśnie podczas wizyty pogromcy Atlantyku w tym kraju młoda para miała szansę się poznać. Kobieta podzieliła pasję swojego męża, a ten przeszkolił ją w sztuce nawigacji. Do szczęścia młodym brakowało tylko dziecka. Pierworodny syn, Charles Junior, przyszedł na świat w roku 1930.
Młodzi rodzice postanowili zamieszkać w stanie New Jersey, nieopodal miasteczka Hopewell, gdzie Charles Senior kupił kawał lasu. Brzmiąca sielankowo nazwa pobliskiej miejscowości nie przyniosła wyglądającej jak z obrazka rodzinie szczęścia. Do nowego, znajdującego się na uboczu domu cała trójka wprowadziła się w styczniu 1932 roku.
Dramat wydarzył się już w marcu. Anna usłyszała hałasy dobiegające z sypialni dziecka znajdującej się na pierwszym piętrze. Ponieważ szalała wichura, dziwne dźwięki można było łatwo wytłumaczyć. Niania chłopczyka zajrzała do jego pokoju dopiero o godzinie 22:00. Niestety zastała jedynie puste łóżeczko, a zamiast dziecka – list i otwarte okno. W notce ktoś (angielszczyzną łamaną niemieckim) żądał okupu w wysokości 50 000 dolarów (równowartość ponad 2 000 000 współczesnych dolarów). Policja zawiadomiona przez Lindbergha zablokowała drogi i mosty w całym stanie, nic to jednak nie dało.
Zasada „apetyt rośnie w miarę jedzenia” dotyczy także porywaczy. Szybko podnieśli oni kwotę okupu do 100 000 dolarów. Pieniądze (wycofane już z obiegu i znaczone) zostały przekazane w miejscu budzącym grozę, podobnie jak cała ta historia – na jednym z nowojorskich cmentarzy. Według informacji przekazanych przez porywaczy dziecko miało przebywać na stateczku Nelly u wybrzeży Massachusetts. Było to, jak to się często dzieje w przypadku szantaży, kłamstwo. Chłopca nie odnaleziono, a statek o takiej nazwie nawet tam nie pływał.
Niestety, w maju tego samego roku, odnaleziono w lesie zwłoki Charlesa Juniora. Przez cały czas znajdowały się zaledwie siedem kilometrów od rodzinnego domu chłopczyka. Rozpoznania zwłok dokonał ojciec. Chociaż czas zrobił swoje i były one w stanie rozkładu oraz nadjedzone przez zwierzęta, udało się ustalić, że nieszczęsne dziecko zmarło od ciosu w głowę.
Sprawa znalazła swoje rozwiązanie 30 miesięcy później. Wtedy to ktoś wreszcie zapłacił znaczonym banknotem. Był to Bruno Richard Hauptmann, u którego znaleziono więcej pieniędzy pochodzących z okupu. Na jego niekorzyść działało także to, że był niemieckim imigrantem, a wszyscy pamiętali, jak napisany był list z żądaniem okupu. I choć człowiek ten nigdy nie przyznał się do winy (do końca twierdził, że wszystkiego dokonał nieżyjący Isidor Fish, Żyd niemieckiego pochodzenia), skończył na krześle elektrycznym.
Historia ta budzi poruszenie po dziś dzień, jak bowiem nie przejąć się śmiercią niewinnego chłopczyka, który na wszystkich zachowanych zdjęciach wygląda jak mały cherubinek. Z łatwością można więc zrozumieć, skąd tak wielkie zainteresowanie sprawą w latach 30. Nagłówki krzyczały: „Czy widziałeś to dziecko?”, „Poszukiwane informacje (…) o synu Charlesa A. Lindbergha”… Nawet w polskiej gazecie „Kurier Czerwony” z 17 marca 1932 roku znalazło się miejsce na ilustrację prezentującą „W jaki sposób porwano małego Lindbergha” ze zbliżeniem na „zarośla kryjące przestępców” i tajemniczą personę uciekającą po drabinie.
Media oszalały na punkcie sprawy także dlatego, że ojciec dziecka był osobą publiczną. To między innymi dzięki temu podobizna chłopca znalazła się na okładce magazynu „Time” z 2 maja 1932 roku. Być może także to miało wpływ na ogromne zaangażowanie agentów FBI – biuro Edgara Hoovera oddelegowało do poszukiwań chłopca aż 100 000 osób, w umundurowaniu i po cywilnemu. Niestety, bardzo prawdopodobne jest to, że dziecko zostało zabite już w noc zaginięcia. Charles Lindbergh Senior do końca życia (zmarł w roku 1974) nie chciał mówić o tej tragedii.
Nieznane Dziecko Ameryki
Historia anonimowego amerykańskiego chłopca znalezionego w pudełku niepokojąco przypomina sprawę Szymona z Będzina, którego ciało odnaleziono w 2010 roku. W obydwu przypadkach ktoś porzucił pobitych na śmierć małych chłopców, z tą różnicą, że sprawy dzielą całe dekady, a pierwszej z nich do dziś nie rozwiązano.
Zimą 1957 roku na nielegalnym wysypisku śmieci w Filadelfii student Frederick J. Benonis zauważył nagie zwłoki dziecka. Sprawę zgłosił na policję dopiero następnego dnia, ponieważ bał się, że zostanie posądzony o zbrodnie – miał już na swoim koncie epizody podglądactwa, a wiadomo, że na takie osoby stróżowie prawa zawsze patrzą czujniejszym okiem. Ani on, ani nikt inny nie został jednak za tę zbrodnię skazany.
Wiadomo, że dziecko było bite na długo przed zgonem, jego ciało nosiło bowiem ślady przemocy z różnych okresów życia. Sam śmierć także została mu zadana w sposób okrutny – podobnie jak Charles Lindbergh Junior, anonimowy chłopiec otrzymał silny cios w głowę. Policja robiła co w jej mocy, by znaleźć sprawcę. Podejrzenia padły na mieszkającą w pobliżu znalezienia zwłok rodzinę Nicoletti, która prowadziła, jak na ironię, zastępczy dom dla sierot.
(pudło w którym znaleziono tajemnicze dziecko)
Skąd takie przypuszczenia? Przede wszystkim nim policja dotarła do tajemniczej rodziny, ta zdążyła się już w pośpiechu wyprowadzić. Zostawiła jednak za sobą pewne ślady, a mianowicie kołyskę (chłopca „pochowano” właśnie w kartonie po podobnym modelu kołyski) i koce przypominające ten znaleziony przy dziecku. Były to jednak jedynie poszlaki, za które nie można było nikogo aresztować.
Kolejna teoria powstała, gdy zeznania złożyła niejaka M. Kobieta wyznała śledczym, że jej matka kupiła chłopca, a następnie znęcała się nad nią i biednym kilkulatkiem. Chociaż nowe zeznania miały w sobie cień prawdopodobieństwa (M. wiedziała, że chłopcu ogolono włosy i obcięto paznokcie oraz że przed śmiercią wymiotował), każdy uważał ją za wariatkę. Takiego zdania byli o niej między innymi sąsiedzi, co nie świadczyło najlepiej o jej wiarygodności.
Szansa na rozwikłanie sprawy pojawiła się w roku 1998. Dokonano wówczas ekshumacji „Nieznanego Dziecka Ameryki” – taki napis pojawił się ostatecznie na grobie chłopca. Badania niestety nic nie wniosły – materiał genetyczny pobrany z zęba okazał się niewystarczający.
O tym, jak poruszająca była to sprawa, świadczyć może jej wpływ na detektywa Remingtona Bristowa. Postanowił on za wszelką cenę znaleźć winnych zbrodni dokonanej na tym niewinnym. Śmiało można pozwolić sobie na stwierdzenie, że mężczyzna poświęcił temu swoje życie, a dokładnie długie 36 lat od momentu, gdy zaczął prowadzić to śledztwo. Robił wszystko, by przywrócić temu anonimowemu chłopcu prawdziwe imię, niestety zmarł w roku 1993.
Sprawą zajmowała się także organizacja Vidocq Society działająca w Filadelfii. Jej członkowie spotykają się w każdy trzeci czwartek miesiąca. Są wśród nich między innymi byli i obecni profilerzy FBI, śledczy, naukowcy czy psychologowie, a każda z tych osób zobowiązuje się wziąć udział w przynajmniej jednym spotkaniu rocznie. Niestety bezskutecznie. Czas działa w tym przypadku na niekorzyść nie tylko jeśli chodzi o dowody – osoba winna w tej sprawie z dużym prawdopodobieństwem już nie żyje. Chyba że w trakcie zadawania śmiertelnego ciosu była bardzo młoda.
Chłopięcy uśmiech na kartonie mleka
Dziś, gdy zaginie małe dziecko, uruchamiany jest tak zwany „child alert”, który umożliwia błyskawiczne rozpowszechnienie informacji o tym, że maluch jest poszukiwany przez bliskich i policję. W latach 70. ubiegłego wieku ludzie w takich sytuacjach radzili sobie jak mogli, można powiedzieć, że bardziej analogowo.
I tak twarz sześciolatka Etana Patza znali wszyscy Amerykanie, uśmiechała się ona do nich bowiem z kartonów z mlekiem. Gdy szykowali się do pracy, witali rano swoje dzieci i robili sobie kolejną kawę, zastanawiali się, gdzie jest ten chłopiec. Chłopiec, który nigdy nie doszedł do szkolnego autobusu na Manhattanie, od którego dzieliły do zaledwie dwie przecznice. Rodzice pozwolili mu na taką samodzielną przechadzkę po raz pierwszy w życiu i niestety ostatni.
(opakowanie mleka z zaginionymi dziećmi)
Gdy tylko chłopiec zaginął, jego ojciec rozpoczął szeroko zakrojone poszukiwania – był fotografem, posiadał wiele dobrej jakości zdjęć, na których był Etan. Chciał, by wszyscy w mieście zobaczyli, kogo należy szukać. Policja także się nie poddawała, nikogo w Stanach nie szukano do tej pory z taką zapalczywością. Niestety bezskutecznie. W 2001 roku chłopiec został uznany za zmarłego… Śledczy podejrzewali, że dziecko zostało uprowadzone, a następnie zabite (najprawdopodobniej jeszcze tego samego dnia).
Głównym podejrzanym o zbrodnię przez długi czas był Jose Antonio Ramos, przestępca seksualny powiązany z kobietą, która odbierała sześciolatka ze szkoły i przyprowadzała go do domu. Śledztwo jednak nadal się toczyło. Musiało minąć ponad 30 lat od tajemniczego zaginięcia, by sprawa znalazła swój epilog. W 2012 roku o zabicie Etana oskarżono Pedro Hernandeza. Do aresztowania doszło, ponieważ opowiadał on o swoim czynie bliskim i ktoś z jego rodziny po prostu nie wytrzymał – postanowił na niego donieść. Człowiek ten pracował w sklepiku i najprawdopodobniej zwabił tam chłopca, obiecując mu słodki napój. Ostatecznie udusił dziecko w piwnicy. Mężczyzna został skazany na 25 lat więzienia, a rodzice Etana zaczęli domagać się oczyszczenia Ramosa z wszelkich zarzutów.
W zeznaniach Hernandeza pełno jest jednak luk i niedomówień. Do dziś nie wiadomo na przykład, co stało się z ciałem chłopca. Skazany twierdził, że owinął zwłoki folią, a następnie w kartonie porzucił w jednej z uliczek. Gdy wrócił na miejsce po kilku dniach, ciała już nie było. Ciężko uwierzyć, że ktoś nie związany ze sprawą pomógłby mu „zniknąć”, oficjalnie jednak sprawa została zamknięta, skoro winny został zatrzymany.
Dzień zniknięcia Etana (25 maja) jest do dziś obchodzony jako Międzynarodowy Dzień Zaginionych Dzieci.
Czerwone baletki
Historia opisana w książce „Dziewczynka z zapalniczką” Mariusza Czubaja, choć jest fikcją literacką, chwilami okazuje się nie mniej przejmująca od rzeczywistości. Poznajemy bowiem sprawę sprzed dekady, której nie udało się wyjaśnić. Justynka miała zaledwie sześć lat, gdy znaleziono ją martwą w piwnicy rodzinnego domu:
(…) Ze zmasakrowaną głową. Nie było oznak gwałtu, chociaż… Szymon był pewien, że to zrobił jakiś zboczeniec, który lubi dziewczynki. Ona… Na nogach miała czerwone baletki, takie, w których widziałem ją na przedstawieniu w przedszkolu (…).
Czy przebywający na zwolnieniu i regularnie dostarczający sobie alkoholu do krwi profiler policyjny Rudolf Heinz podejmie się tej sprawy? Być może będzie musiał, także w obawie o swoje własne bezpieczeństwo…
Zuzanna Pęksa – Absolwentka filologii polskiej, specjalność filmoznawstwo. Miłośniczka literatury faktu, w szczególności opowiadającej o II wojnie światowej i wybitnych kobietach. W wolnych chwilach pisze dla portalu CiekawostkiHistoryczne.pl i “Tele Tygodnia” oraz prowadzi fanpage Kobiety w historii.