Dan Simmons (1948- ) znany jest przede wszystkim jako autor „Hyperiona” (oraz kontynuacji tej książki: „Upadku Hyperiona”, „Endymiona” i „Tryumfu Endymiona”). Ale nie tylko. To twórca licznych popularnych (i bardzo dobrych!) tytułów, za które był wielokrotnie nagradzany – otrzymał m.in. Bram Stoker Award, Hugo Award, Locus Award, Seiun Award i World Fantasy Award.
Dzisiaj zajmiemy się „Terrorem”, powieścią z 2007 roku. Okazja jest dobra, ponieważ stacja AMC rozpoczyna emisję serialu na podstawie tego dzieła. Polska premiera zaplanowana jest na 5 kwietnia. Jednocześnie oficyna Vesper wznawia też samą powieść w twardej oprawie (za poprzednią, miękkookładkową edycję odpowiadało to samo wydawnictwo, a jeszcze wcześniej została ona opublikowana przez Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita SA).
„Terror” jest książką opartą na autentycznej historii wyprawy arktycznej sir Johna Franklina. Angielski podróżnik próbował odkryć Przejście Północno-Zachodnie – morską drogę z Europy do wschodniej Azji, prowadzącą przez Archipelag Arktyczny. Ekspedycja Franklina składała się z dwóch statków: Erebusa i tytułowego Terroru. Zima zatrzymała oba okręty w lodzie, nie było możliwości dalszej podróży. Wszyscy uczestnicy zginęli, a wyprawa została uznana za zaginioną. Dopiero kolejna z wielu ekspedycji ratunkowych odnalazła szczątki statków.
Książka Simmonsa jest jednak fikcją – autor trochę inaczej przedstawia tamte wydarzenia i wprowadza elementy fantastyczne. Na przykład potwora, grasującego wśród lodów i mordującego marynarzy.
- Życie ludzkie wypełnia samotność, bieda, podłość, cierpienie i przemijanie – recytował komandor. – Wszyscy żyjemy krótko, ale jeszcze krócej ci, którzy okradają swoich przyjaciół.
Wspominałem wcześniej, że powieść inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami – i Simmons bardzo dobrze ten autentyzm podkreśla. Autor skupia się przede wszystkim na ukazaniu realiów dziewiętnastowiecznych wypraw odkrywczych, przez większość czasu warstwa grozy jest gdzieś z boku – budowana raczej przez tragiczne położenia bohaterów, niż rzeczywiste działania potwora. Zresztą bestia jest tylko jednym z niebezpieczeństw, czyhających na członków załogi Terroru i Erebusa. Równie wielkimi zagrożeniami są zimno, choroby i postępujące braki w pożywieniu. Simmons doskonale odmalowuje poczucie osaczenia i beznadziei.
Szkorbut to podstępny zabójca. Torturuje swą ofiarę długimi miesiącami, nim w końcu pozwoli jej odejść na wieczny spoczynek. Zanim chory na szkorbut umrze, często jest tak zmieniony, że nie poznają go nawet najbliżsi krewni, a on sam także nie poznaje już nikogo ze swego otoczenia.
Realizm jest naprawdę silną stroną powieści. Mam wrażenie, że ze wszystkich książek Simmonsa, jakie przeczytałem, tutaj pisarz najmocniej trzyma się rzeczywistości (choć to oczywiście nie jedyna jego książka, której akcja rozgrywa się na Ziemi, w konkretnych realiach historycznych). Wynika to z tego, że w „Terrorze” autor bardzo często podkreśla bardziej przyziemne odczucia bohaterów: głód, ból – i przede wszystkim poczucie zimna. Robi to na tyle sugestywnie, że czytelnik błyskawicznie zaczyna się wczuwać w sytuację tych postaci. Można niemal odczuć to przerażające zimno!
„Terror” to solidna cegła (ponad sześćset stron) – pisarz ma więc mnóstwo miejsca na szczegółowe opisy, ale także na budowanie napięcia. Akcja jego powieści toczy się powoli, a twórca stosuje narrację achronologiczną, raz po raz powracając do pewnych wydarzeń, lub prezentując wcześniejsze. Sytuacja wyprawy przedstawiana jest z punktu widzenia kilku postaci, co pozwala czytelnikowi lepiej zrozumieć specyfikę tamtych czasów. To przede wszystkim niższe warstwy społeczeństwa – prości marynarze i ludzie, którzy dzięki wytrwałości oraz ciężkiej pracy zdołali dochrapać się lepszych stanowisk. Jest jednak też spojrzenie na inteligencję (lekarzy), a także wyższe sfery. Początkowo autor skupia się na dowódcach wyprawy – sir Johnie Franklinie (który zdobył tytuł szlachecki dzięki karierze odkrywcy) i komandorze Francisie Crozierze (Irlandczyku z gminu), jednak z każdym kolejnym rozdziałem coraz więcej postaci dostaje głos. Dzięki temu ekspedycja Franklina staje się czymś w rodzaju karykatury społeczeństwa brytyjskiego w pigułce, odciętego od cywilizacji, ale jednak zachowującego większość zwyczajów oraz rytuałów z ojczyzny. Obyczajowość tamtych czasów została bardzo umiejętnie zarysowana, autor wyraźnie podkreśla jej olbrzymi wpływ na zachowanie i decyzje wszystkich bohaterów.
W swoich książkach Simmons niejednokrotnie odnosił się do dzieł innych pisarzy: Keatsa, Homera, Chaucera, Szekspira czy Boccacia. Nie inaczej jest tutaj. Czuje się w „Terrorze” inspiracje takimi mistrzami, jak Herman Melville czy Joseph Conrad.
Określenie pozycji statku było prawdopodobnie najbardziej bezużyteczną rzeczą, jaką zrobił w całym swym długim życiu wypełnionym robieniem bezużytecznych rzeczy.
Olbrzymie wrażenie robi przedstawienie lodowego piekła. Simmons doskonale opisuje surowy, nieprzyjazny klimat okolic Bieguna Północnego – szczególnie w czasie nocy polarnej. To kraina wroga człowiekowi, gdzie nic nie staje po jego stronie, a w walce z przyrodą jest zdany tylko na siebie. Dwa statki uwięzione wśród lodów, uszkodzone i posiadające niewielką szansę na dalszą podróż, a w nich ludzie, chroniący się przed grozą czyhającą wśród lodów.
I właśnie ta groza jest doskonale wprowadzona. Początkowo pisarz tylko napomyka o bestii, później, gdy pojawia się ona częściej, czytelnik wciąż nie wie, jak ona właściwie wygląda. Częściej opisywane są uczucia, jakie wywołuje – i dzięki temu powstaje naprawdę przekonujący obraz potwora. Czytelnik przez długi czas może podzielać wątpliwości bohaterów, czy monstrum rzeczywiście jest czymś nadprzyrodzonym, czy też to po prostu bardzo wielki niedźwiedź polarny.
Miliony lat postępów medycyny nie odkryją sekretów ludzkiej duszy.
Kilka słów o nowym wydaniu. Ci, którzy znają wcześniejsze publikacje oficyny Vesper wiedzą, że wydawnictwo poważnie traktuje swoją robotę i dostarcza czytelnikom naprawdę ładne książki. Tym razem jest tak samo. Nie jestem fanem okładek filmowych, ale tutaj jak najbardziej pasuje – Ciaran Hinds to bardzo charyzmatyczny aktor i wybranie jego zdjęcia na okładkę było świetnym posunięciem. Po prostu idealnie tam pasuje. Do tego na okładce dodano wypukłe “płatki śniegu”. To sympatyczna rzecz, pogłębiająca wrażenie, że mamy do czynienia z wydaniem luksusowym. Pod względem edytorskim powieść prezentuje się nienagannie – aż miło postawić na półce.
Nie zmienił się tłumacz – czytelnicy ponownie dostają przekład Janusza Ochaba. I jest to całkiem dobry przekład. Wcześniejsza edycja oficyny Vesper zawierała również posłowie dr. hab. Grzegorza Rachlewicza z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza oraz zbiór ilustracji, pokazujących okres podbojów polarnych XIX wieku (zawarto tu m.in. portrety niektórych członków ekspedycji, obrazy przedstawiające uwięzione okręty czy zdjęcia dzwonu z Erebusa, odnalezionego przez archeologów w 2014 roku). Teraz też nie zabrakło tych materiałów.
Ta myśl wcale nie przeraziła młodego Francisa Rawdona Moiry Croziera. Uwielbiał ciemność i misterium katolickiej mszy – księdza kroczącego dumnie niczym czarnowron i wymawiającego magiczne formuły w martwym języku, magię eucharystii przywracającej zmarłych do życia, by wierni mogli spożyć swego Pana i stać się Nim, zapach kadzidła i mistyczne śpiewy.
Przejdźmy teraz do omówienia serialu. Stacja AMC udostępniła mi cztery pierwsze odcinki serialu (cały sezon ma mieć ich dziesięć). Pierwsze, co rzuca się w oczy to to, że twórcy zadbali o odpowiednią obsadę. Jared Harris (komandor Francis Crozier), Ciaran Hinds (sir John Franklin) i Tobias Menzies (komandor James Fitzjames) – takie nazwiska momentalnie wywołują zaciekawienie potencjalnego widza. Kiedy tylko przeczytałem o castingu, od razu dopasowałem te nazwiska do konkretnych postaci. I nie pomyliłem się. Hindsa i Menziesa pamiętam jeszcze z „Rzymu” (grali tam odpowiednio: Cezara i Brutusa). Nieźle się wtedy uzupełniali – i w „Terrorze” również wypadli razem lepiej niż dobrze. Razem z Harrisem tworzą naprawdę zgrane trio. To właśnie oni nadają ton serialowi. Ich relacje są jeszcze silniej zarysowane niż w książce, a różnice charakterów dobitniej podkreślone. Cała trójka doskonale to rozgrywa, nie tracąc jednak ani na moment stereotypowego, angielskiego opanowania. Trzeba jednak zaznaczyć, że pozostali, mniej znani aktorzy zostali dobrani równie starannie – ich twarze wyglądają odpowiednio „dziewiętnastowiecznie”, a akcenty brzmią autentycznie.
Całkowicie wierne przełożenie książki Simmonsa byłoby niemożliwe (tzn. – dałoby się to zrobić, ale powstałby wtedy bardzo nudny serial) i autorzy w pełni zdają sobie z tego sprawę. Niektóre elementy zostały jednak zmienione dość wyraźnie. Póki co, nie mogę stwierdzić, jak odbije się to na zakończeniu fabuły – wierzę jednak, że twórcy z tego wybrną.
Showrunnerem serialu jest David Kajganich, twórca o niezbyt dużym dorobku. Wcześniej napisał scenariusz m.in. do „Nienasyconych”, „True Story” czy „Inwazji”. W tym roku do kin ma trafić remake „Suspirii”, również napisany przez niego. Jednak mimo niewielkiego doświadczenia, udało mu się stworzyć bardzo sugestywny obraz, zgodny z wizją autora pierwowzoru. Osiągnął to innymi środkami, przyspieszył znacznie akcję (co było konieczne), ale wyszło to tylko produkcji na zdrowie. Wypada też zaznaczyć, że sam Simmons także uczestniczył w tworzeniu serialu – pełnił rolę jednego z producentów wykonawczych (wśród pozostałych osób na tym stanowisku można zauważyć nazwisko Ridleya Scotta), a także brał udział w pisaniu jednego odcinka. Większość akcji ma miejsce w zamkniętych przestrzeniach statków (a nie są to przesadnie duże jednostki) – to pogłębia klaustrofobiczną atmosferę opowieści oraz poczucie osaczenia. Podobnie sceny na świeżym powietrzu – lodowe pustkowia, pozbawione niemalże elementów charakterystycznych także podbijają to wrażenie. Dekoracje nie są oszałamiające, ale wcale nie muszą takie być. Dobrze oddają realia epoki i to wystarczy. Równie pozytywne wrażenie robi subtelna muzyka, w której często wykorzystywano partie fortepianu.
Dobrym posunięciem jest przeplatanie scen dziejących się wśród lodów z retrospekcjami, pokazującymi dużo przyjemniejsze życie bohaterów w Anglii (choć też przecież nie pozbawione cierpienia i konfliktów). Przez to ich obecne położenie zdaje się być jeszcze tragiczniejsze, a same postacie zyskują dodatkową historię.
Po obejrzeniu czterech odcinków mogę tylko powiedzieć – warto! Jeśli poziom produkcji zostanie utrzymany do końca, to będziemy mieli do czynienia z naprawdę dobrym serialem.
Mam też nadzieję, że sukces tej produkcji utoruje drogę na ekrany innym utworom Simmonsa – przede wszystkim wspomnianemu już „Hyperionowi” (o czym od jakiegoś czasu się mówiło. W produkcję mieli być zaangażowani Bradley Cooper i Graham King). Ale nie tylko. Autor ma na koncie sporo świetnych, bardzo różnorodnych książek, tylko czekających, by ktoś zaadaptował je na inne media. Weźmy na przykład dylogię „Ilion”/„Olimp”. W tych książkach Simmons przedstawia swoją wersję „Iliady”, zmiksowaną z twórczością Szekspira, Prousta i Nabokova. Fabuła rozgrywa się w przyszłości, a biorą w niej udział m.in. bóstwa, biomechaniczne organizmy i martwi uczeni z XXI wieku. „Drood” oparty jest na faktach z życia Charlesa Dickensa, jednak Simmons wychodzi poza nie i snuje fantastyczną, przerażającą opowieść. „Letnia noc” opowiada o małym miasteczku, gdzie niespodziewanie zaczynają dziać się dziwne rzeczy: tajemnicze głosy odzywają się z odbiorników radiowych, a ziemia w niektórych miejscach otwiera się krwawymi szczelinami. W „Trupiej otusze” pisarz skupia się na problemie zła, ludzkiej skłonności do przemocy, ale też podejmuje temat wampiryzmu. Akcja rozgrywa się na przestrzeni dekad, a rozpoczyna się podczas II wojny światowej w obozie zagłady w Chełmnie. Nie wszystkie utwory autora zostały przetłumaczone na polski, wiele z jego książek wydano lata temu i nie doczekały się jeszcze reedycji. Oby szybko się to zmieniło – pisarz ma naprawdę wiele do zaoferowania.