Kiedy tworzyłem postać Fabiana Riska, wyobrażałem sobie współczesnego mężczyznę. Postać nieprzypominającą tych starszych typów, jak Wallander i reszta, zaszytych gdzieś i samotnie próbujących rozwikłać zagadkę. Chciałem stworzyć człowieka, który będzie obdarzony również uczuciami i intuicją. Wydaje mi się, że jest to kierunek, w którym trzeba dzisiaj iść.
Lekturę pierwszej z pana książek, „Ofiarę bez twarzy”, rozpoczęłam w nocy, kiedy byłam sama w domu. Stopniowo czułam, jak ogarnia mnie lekki niepokój, a po przeczytaniu kolejnych stron już naprawdę się bałam. Na szczęście zasnęłam bez problemu. Następnego wieczoru powtórzyłam eksperyment. Bałam się równie mocno – pański tekst naprawdę działa.
Dziękuję (śmiech). Miło mi to słyszeć.
Powiedział pan w jednym z wywiadów, że byłoby panu łatwiej rozpocząć karierę pisarską dziesięć lat temu.
Jeżeli rynek mierzymy pod względem sprzedawanych książek, jeżeli chcemy się przedrzeć przez ten hałas, szum, jaki dzieje się na szwedzkim rynku, to faktycznie dzisiaj jest naprawdę ciężko. W szwedzkiej literaturze mieliśmy ostatnio wiele sukcesów, a wiadomo, że sukces rodzi sukces. To sprawiło, że w tej chwili jest duża liczba propozycji powieści kryminalnych i mamy kilku naprawdę wybitnych pisarzy tego gatunku literackiego.
A co wstrzymało pana dekadę temu od aby napisania powieści ? Przez wiele lat pracował pan przecież jako scenarzysta filmów sensacyjnych i seriali kryminalnych.
Kiedy odnosi się sukcesy jako autor scenariuszy, człowiek ma stabilność finansową, może się utrzymać i tak naprawdę trudno wówczas o motywację, aby ruszyć do przodu. Chyba potrzebowałem, by zbudowała się we mnie taka frustracja, aby wreszcie wyrwać się z tego schematu i naprawdę stworzyć własnego bohatera i po swojemu opowiedzieć jego historię – zamiast tworzyć kolejną o Wallanderze czy innych. To stało się dla mnie najważniejsze. Potrzebowałem też czasu, aby szczegółowo zaplanować, co chcę zrobić, kiedy i jak. Owszem, teraz ten rynek jest nieco cięższy niż był wtedy, ale nie narzekam. Wiedzie mi się dobrze. Nie mam powodu, by żałować swojej decyzji.
Pomyślałam, że może lubi pan wyzwania. Spokojnie czekał pan, aż liczba konkurencyjnych tytułów będzie wystarczająco duża, żeby na ich tle przedstawić swoją opowieść o zbrodni, i – przy okazji – wysoką klasę pisarstwa.
Może (śmiech). Jednak przede wszystkim podkreślę, że w branży pisania scenariuszy czułem się ograniczony i byłem coraz bardziej sfrustrowany z tego powodu. Chciałem wnieść coś twórczego, coś swojego do tej pracy, wymyślałem różne rozwiązania, pomysły, tak jak na przykład postać Wallandera. Byłem z tego nawet całkiem zadowolony. Jednak później zmieniano czy wykreślano wiele z tego, co stworzyłem. Producenci wracali do swoich historii i nie mogłem już tego dłużej ciągnąć. Swoją drogą, myślę, że współzawodnictwo jest czymś dobrym. Jeśli zaczniesz pisać kryminały w Szwecji, i odniesiesz sukces, możesz to robić wszędzie. Nie chcę powiedzieć, że w Polsce jest łatwo, pewnie nie jest. Jednak funkcjonując na bardzo trudnym i wymagającym rynku szwedzkim, czuję się przygotowany. Zresztą od trzech tygodni jestem na pierwszym miejscu listy autorów najlepiej sprzedających się książek w Norwegii.
Gratuluję!
Dziękuję. To tylko potwierdza, że jeśli dajesz sobie radę w Szwecji jako twórca kryminałów, poradzisz sobie także gdzie indziej.
Kiedy pisze się scenariusz, jest się ograniczonym do tych stu stron, i to praktycznie tyle. Nie można odbiegać od głównego tematu, tworzyć własnych, pobocznych wątków. Wszystko musi być w jednej linii, która wcześniej została wyznaczona. Jeżeli spojrzymy na przykład na publiczność, która teraz ogląda telewizję, seriale telewizyjne, takie jak: „House of Cards”, „Breaking Bad” czy „Gra o tron”, to widać, że tam jest dużo bohaterów, bardzo szeroki świat, w którym jest tworzona ta opowieść. Wiele rzeczy dzieje się jednocześnie. To mi się podoba i sam bardzo chciałem zrobić coś tak złożonego. Dokładnie to samo, co teraz dzieje się w serialach, tyle że w książce.
Pana pisarstwo ma cechy postmodernistyczne. Wiele w nim odniesień do kultury, także tej popularnej czy historii. Kiedy w pewnym momencie puszcza pan oko do czytelnika, przywołując postać Wallandera, światy przedstawione powieści i serialu przenikają się. Ten zabieg dodatkowo dynamizuje opowieść.
Jako pisarz wyobrażam sobie, jakbym siedział w jednej łodzi ze wszystkimi moimi czytelnikami, którzy czytają wszystko i oglądają wszystko oraz są także odbiorcami współczesnej kultury. Kiedy piszę do nich, wiem, że te wszystkie odniesienia są wspólne. Oni czują to samo, też pamiętają historię, pamiętają kulturę. Cieszy mnie, że moim czytelnikom podoba się to, co piszę. Natomiast mnie ogromną przyjemność sprawia umieszczanie w moich tekstach pewnych detali, ledwo dostrzegalnych elementów i świadomość, że oni to wszystko znajdą: wskazówki czy odniesienia do przeszłych wydarzeń.
Każdy zatem weźmie z pana tekstów tyle, ile chce czy potrafi wziąć?
Nie mogę powiedzieć, że dla wszystkich znajdzie się tam coś ciekawego. Jest taka grupa odbiorców, których zaskoczył pewien moment zwrotny w mojej trzeciej, ostatnio wydanej powieści. Nie spodziewali się, że ten gość okaże się tak złym gościem. Jednocześnie są czytelnicy, którzy rozumieli to od początku. Jeśli ktoś przeczytał trzecią książkę i przeczyta pierwszą jeszcze raz, to zobaczy, że umieściłem tam wskazówki, czyli od samego początku miałem plan, żeby tak ta trzecia część się skończyła. Na samym początku, kiedy pisałem swój debiut jako pisarz, byłem porównywany do innych autorów powieści kryminalnych. Natomiast teraz, po opublikowaniu trzech tytułów funkcjonuje już uniwersum Fabiana Riska, jedna całość nieporównywana do niczego innego, oryginał sam w sobie.
Czy to znaczy, że zaplanował pan wszystko już na początku? Trylogię? A czwarta, zapowiadana książka będzie zupełnie nową opowieścią?
Nie, nie wszystko zaplanowałem. Nie miałem pomysłu, aby stworzyć trylogię. Kiedy pisałem pierwszą powieść, nie miałem jeszcze określonego wydawcy. Przez cztery lata pracowałem nad nią, można powiedzieć, po godzinach, pisząc jednocześnie scenariusze. Kiedy wreszcie skończyłem i zaniosłem do wydawcy, nie byłem pewien, czy tekst się spodoba. Jednocześnie wiedziałem, że jeśli tak, będę musiał napisać kolejną książkę. I dlatego w pewnym sensie układałem sobie plan, który jednak był dość ogólny. Wpadłem na pomysł, aby akcja następnej części rozgrywała się wcześniej, niż akcja pierwszej. Wiadomo że Fabian Risk miał pewne problemy w Sztokholmie, musiał się stamtąd wyprowadzić. Postanowiłem w drugiej książce opisać historię, która doprowadziła do wyjazdu. Kiedy się patrzy na inne serie książek, to dopiero może w jedenastej części autor powraca do przeszłości. Ja postanowiłem zrobić to już w drugiej. Tak więc nie miałem precyzyjnego planu od początku, tylko jakiś zarys. Jeśli zaś chodzi o moją kolejną książkę, to będzie kontynuacją historii opisanej w trzech pierwszych częściach.
Jak wygląda pana dzień pracy pisarskiej?
Mam rodzinę, więc wiadomo, nie mogę zaszaleć (śmiech). W związku z tym pracuję w takich dość typowych godzinach. Rano odwożę dzieciaki do szkoły, później zwykle idę na trening, a następnie wracam do swojego biura, które mieści się w mieszkaniu. Tam zaczynam pisać, mniej więcej od dziesiątej do około szóstej, siódmej po południu. Wieczorem, kiedy dzieci pójdą już spać, piszę jeszcze czasem przez godzinę. Tego lata przeprowadziłem się do Kopenhagi. Wiadomo, wiąże się z tym mnóstwo zamieszania i dodatkowych zajęć związanych z urządzaniem się w nowym miejscu. W związku z tym moje tempo pracy spadło nieco. Jednak już zabieram się z powrotem do pracy, tym bardziej, że mam termin, którego muszę dotrzymać. Wszyscy pytają się, kiedy będzie wreszcie nowa, czwarta książka. Tak więc mam co robić.
Pańscy bohaterowie, Fabian Risk i Dunja Hougaard, kierują się intuicją. Okazuje się przy tym, że mają lepsze wyniki, niż ci, którzy tylko myślą. Mówi się, że intuicja jest domeną bardziej kobiet niż mężczyzn. Jaką rolę odgrywa ona w pana pisarstwie?
Kiedy tworzyłem postać Fabiana Riska, wyobrażałem sobie współczesnego mężczyznę. Postać nieprzypominającą tych starszych typów, jak Wallander i reszta, zaszytych gdzieś i samotnie próbujących rozwikłać zagadkę. Chciałem stworzyć człowieka, który będzie obdarzony również uczuciami i intuicją. Wydaje mi się, że jest to kierunek, w którym trzeba dzisiaj iść: żeby mężczyźni nabierali więcej takich kobiecych cech, jednocześnie pozostając mężczyznami. Tym się kierowałem, budując postać Fabiana Riska. Umówmy się, w pierwszej i drugiej części potrzebował dużej pomocy ze strony kobiet. Gdyby nie one, sprawa byłaby na pewno przegrana. Kiedy policjanci przeprowadzają swoją robotę, to tak naprawdę jest to dość szare i nudne zajęcie. Chodzą po domach, przepytują świadków, badają ślady. Jednak z tego nic nie wyciągną. W śledztwach, które ja tworzę, trzeba czegoś więcej. Właśnie intuicji, tego zmysłu i kierowania się przeczuciem. To daję moim czytelnikom, którym się podoba, że ten gość, mój bohater działa poza schematem, i dzięki temu potrafi rozwikłać najbardziej skomplikowane sprawy. We własnym życiu również czasami kieruję się intuicją.
Bliskie intuicji są także sny. Jakie znaczenie mają one dla pana?
Sporo czasu upłynęło, odkąd śniło mi się coś, co mógłbym sobie teraz przypomnieć. W pierwszej mojej książce jest sen, który rzeczywiście mi się przyśnił. Umieściłem go jako marzenie senne Fabiana Riska. Jest to dziwny sen. Nie za bardzo wiem, o co w nim chodzi, ale wpasował się w tę historię, którą opowiadam. Może więc jest to przejaw działania intuicji, która wpłynęła na to, co tam stworzyłem.
Temat przemocy i okrucieństwa fizycznego jest czymś oczywistym w powieściach kryminalnych. Jednak pan analizuje także przemoc psychiczną, w postaci niezauważania drugiego człowieka, traktowania go, jakby nie istniał, i pokazuje, dokąd to może zaprowadzić.
To motyw przewodni moich książek – ludzie czy rzeczy, których z różnych powodów nie widzimy. Pokazuję w powieściach, że tak naprawdę bycie ignorowanym uderza nasz umysł w to samo miejsce, powoduje takie samo cierpienie co ból fizyczny. Bycie ignorowanym może być równie dotkliwe jak napastowanie i bicie. Dlatego zdecydowałem się połączyć go w dwóch odrębnych wątkach. Fabian pracuje nad mordercą, którego motywem było cierpienie związane z odtrąceniem. Jednocześnie nie widzi, że robi dokładnie to samo swojemu synowi. Nie widzi, że go ignoruje i odtrąca. Myślę, że jest to problem prawdziwy w naszym świecie. Często nie wiemy, co nasze dzieci robią przed ekranami komputerów czy smartfonów. Wydaje mi się, że warto na ten problem zwrócić uwagę, i ja to zrobiłem. Zresztą wiele rzeczy dzieje się także dzisiaj w polityce, których nie możemy ignorować. Choćby temat Trumpa, Putina czy też tego, co aktualnie dzieje się w Polsce. Po prostu cofamy się. Dlatego należy zdecydowanie reagować, tak jak miało to miejsce w sprawie molestowania seksualnego w Hollywood w ostatnim czasie.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Ze Stefanem Ahnhemem rozmawiała Anna Oller.
Anna Oller – z wykształcenia literaturoznawczyni i psychoterapeutka. Współautorka zbioru reportaży literackich “Świetlik. Życie zawieszone na linie“o legendarnej Spółdzielni Pracy Usług Wysokościowych “Świetlik” założonej w Gdańsku przez Macieja Płażyńskiego i Romana Rojka. Publikowała swoje teksty, m.in. w “Dzienniku Bałtyckim” wywiady z aktorami Stanisławem Michalskim i Mirosławem Baką.
fotografia: Beata Walińska.