Pisze dla dorosłych, dla dzieci i dla młodzieży. Laureat Nautilusa, Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego, Sfinksa, Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla, Małego Donga, nagrody Best Feature Foreign Mixed Media, medalu za zasługi dla polskiej Fantastyki czy Śląkfy – tę ostatnią odebrało jego wydawnictwo, Powergraph. Pisze, ilustruje, bloguje, gotuje, odwiedza konwenty… Z nami rozmawia m.in. o tym, kim się czuje, jak powstaje jego twórczość i jak odnosi się ona do naszej rzeczywistości.
Kim jest Rafał Kosik? Pisarzem, wydawcą a może kimś jeszcze zupełnie innym?
Bardzo długo obawiałem się myśleć o sobie jako o pisarzu, miałem wrażenie, że może nie wypada. Teraz, po napisaniu dwudziestu paru książek, chyba już mogę tak o sobie myśleć i… tak, chyba przede wszystkim jestem właśnie pisarzem. Na pewno pisanie angażuje mnie najbardziej ze wszystkich zajęć, którym się poświęcam. Wydawcą na pewno trochę też jestem, aczkolwiek sprawy wydawnicze należą bardziej do mojej żony, Kasi. Ja w wydawnictwie najbardziej lubię zajmować się sprawami technicznymi. Współpraca z autorami, dobór tytułów – to w stu procentach domena Kasi. Więc ja jestem głównie pisarzem.
Łatwej jest pisać z myślą, że robisz to dla własnego wydawnictwa?
Tak na pewno łatwiej. Bo szansa, że ktoś odrzuci mi książkę jest naprawdę minimalna. Musiałoby to wszak oznaczać, że sam sobie taką książkę odrzucam. Może brzmi to zabawnie, ale wcale takie nie jest; mam kilka projektów, których – choć bardzo zaawansowane – właśnie jako wydawca nie dopuściłem do druku.
Tak pisze się łatwiej czy trudniej? Ufasz samokrytycyzmowi, bo nikt z zewnątrz nie powie: „Oj, Rafał, powinieneś nad tą książką jeszcze popracować”?
Na pewno nie jest to łatwe. Dlatego zawsze zanim coś wydam, daję to, co napiszę do przeczytania zarówno Kasi, jak i moim znajomym, którzy akurat znają się na takiej literaturze, jaką ja piszę. Jeśli są to książki dziecięce, odsyłam je znajomym, którzy mają dzieci w odpowiednim wieku, jeśli są to książki dla dorosłych, dostają je inni znajomi. Jak na razie kicha nie poszła, więc system chyba działa.
Jak wygląda Twoja praca, Twój warsztat? Jesteś tym pisarzem, który do perfekcji opracował budowanie fabuły i narracji w swoich powieściach. Jak to robisz?
To jest bardzo trudne pytanie, bo ja w sumie nie wiem, jak to robię. W odróżnieniu od wielu moich kolegów, ja nie pracuję na konspektach, więc nie mam pojęcia, co będzie za 10 stron. Zdaję sobie sprawę, że większość pisarzy ma dokładny plan na każdą powieść i już na początku wiedzą, jak się ona skończy. Kiedyś próbowałem tak działać, ale wydawało mi się to za sztywne, w jakiś sposób mnie krępowało. Tworząc swoją historię sam się nią bawię, sam siebie zaskakuję, i sam jestem ciekawy, dokąd mnie ta historia zaprowadzi.
Co ukształtowało tę Twoją pisarską ciekawość?
Myślę, że moje lektury. Począwszy od „Muminków”, które czytałem jako mały chłopiec. To jest naprawdę bardzo dobrze napisana książka, do której wiele razy wracałem. Prawdziwym odkryciem był z kolei Lem, jego tworzenie światów od zera i zaludnianie ich postaciami. Więc na pewno Lem jest na pierwszym miejscu. Jeżeli jednak chodzi o budowanie samej historii czy narracji, to ogromne wrażenie zrobiła na mnie „Niekończąca się opowieść” Michaela Ende, po części ze względu na kreację świata, ale przede wszystkim z powodu zastosowanych w niej zabiegów narracyjnych.
A pamiętasz pierwsze zdanie, które napisałeś z myślą, że to nie wypracowanie szkolne, ale właśnie tym zdaniem rozpoczynasz swoją przygodę z pisarstwem?
Oj nie. Ja piszę od bardzo dawna, pierwsze opowiadanka pisałem na początku szkoły podstawowej. Zapisywałem je w zeszytach. Myślę że pierwszy tekst, który uznałem, że mógłbym gdzieś wysłać, i który zresztą wysłałem do „Esensji” – to był mój pierwszy tekst opublikowany w sieci pod tytułem „Insa” – bardzo krótkie opowiadanie o dziewczynie, która budzi się przedwcześnie z hibernacji na statku kosmicznym. Rozwinąłem je później w dłuższe opowiadanie, które poszło w magazynie „Science Fiction”, a potem rozwinąłem je w całą powieść, i tak się właśnie zaczął „Kameleon”. Jednak jako prawdziwy debiut traktuję debiut papierowy, a to były „Pokoje Przechodnie” w „Nowej Fantastyce” i dopiero wtedy zacząłem myśleć na poważnie, że może mi coś wyjdzie z tego pisania.
Twoim zdaniem warsztat pisarski jest czymś, co trzeba ćwiczyć, nad czym trzeba pracować? A może to jest po prostu dar i albo go masz, albo nie?
Jedno i drugie. Talent oczywiście trzeba mieć, bo bez tego można co najwyżej pisać raporty roczne albo instrukcje obsługi. Be talentu nie da rady i tego nie można się wyuczyć czy wypracować. Ale oczywiście bez ćwiczenia warsztatu też daleko nie zajdziemy. Podejrzewam, że większość ludzi, którzy mają talent pisarski, nigdy tego nie odkryje, nie mając ku temu sposobności. Znam sporo osób, które ładnie rysują i nie wiadomo, co by się stało, gdyby je podszkolić w tę stronę. Tak samo jest z pisaniem. Niestety, nie ma szkół dla pisarzy.
Istnieją jednak różnego rodzaju kursy w stylu: zostań pisarzem w weekend lub dwa.
Nie wierzę w takie kursy. Myślę, że to taki rodzaj twórczości, do którego wystarczy przeczytać naprawdę dużo dobrych książek. Może także pomóc poradnik dla scenarzystów, bo on wskazuje jak budować postacie, napięcie; ale i tak wszystkiego trzeba się nauczyć samemu ćwicząc i tu nie ma drogi na skróty.
Która część książki jest dla Ciebie najważniejsza? Bohater, tło…
Myślę, że wykreowany świat, a może nawet jeszcze bardziej nastrój powieści. Bez nastroju nie ma nawet po co sięgać po powieś
beletrystyczną, bo czyta się przecież dla przyjemności. Oczywiście na ten klimat składają się elementy typu: ciekawe postacie, akcja, ładne opisy. Ale moim zdaniem to wszystko można zawrzeć w słowie klimat.
I to właśnie o tym klimacie myślisz, rozpoczynając prace nad swoimi książkami?
Nigdy nie zaczynam od wymyślania bohatera, bo nigdy się to dobrze nie kończyło. Oczywiście, zawsze jest jakiś pomysł! Zaczynając pisać „Felixa, Neta i Nikę” wiedziałem, że będzie tam trzech bohaterów, ale jakie oni będą mieli charaktery, czym się będą zajmowali? – tego nie wiedziałem. Oni przyjechali do nowej szkoły, tam się poznali i w tym momencie wystartowała akcja i zarazem moja wiedza o tych postaciach. W miarę pisania dopracowywałem ich cechy charakteru. I tak to zwykle właśnie jest z tym moim pisaniem, także wtedy, gdy piszę książki dla dorosłych. Gdy rozpoczynałem prace nad „Różańcem”, czyli ostatnio wydaną powieścią, na początku wcale nie zakładałem, że to, co wydaje się zwykłymi miastami, tak naprawdę będzie zawieszone w przestrzeni kosmicznej. Na początku chciałem opisać nasz świat, w którym panuje opresyjny system porządku. Okazało się, że to jest pomysł co najwyżej na opowiadanie, by coś z tym zrobić trzeba pójść dalej. Kolejne etapy tej powieści powstawały w trakcie pisania. Gdy dochodziłem do momentu, który mogę nazwać kluczowym dla tej książki, wracałem do początku i poprawiałem tak, by to wszystko grało.
Skoro już mówimy o „Różańcu” – jest to powieść, do której pisania wróciłeś po 9 latach przerwy. Na ile to, co się dzieje wokół Ciebie, ukształtowało tę książkę? Bo zarówno ja, jak i wielu czytelników ma wrażenie, że to książka, która trochę opisuje to, co się dzieje we współczesnej Polsce – jeśli nie już teraz, to być może za chwilę.
W sumie jak się pisze o ludziach, a w szczególności o politykach, pewnie będzie to pasowało do każdej epoki. Mam takie wrażenie, że politycy zwykle postępują dość podobnie. Rzeczywiście wiele osób myśli, że „Różaniec” to jest mój komentarz do wyborów i tego, co się dzieje. W rzeczywistości cała ta warstwa polityczna została napisana na samym początku, czyli 9 lat temu. To też chyba obnaża nasze myślenie, że niezwykłe rzeczy dzieją się akurat teraz, a tak naprawdę one się dzieją zawsze i od zawsze, tylko być może są na inne sposoby pokazywane, a my o tym szybko zapominamy.
To, co dopisałem, bardziej odnosiło się do nowych technologii czy trendów, które pojawiły się w naszym życiu przez te 9 lat.
Na ile starasz się pokazać swoje poglądy i to, jak postrzegasz otaczającą Ciebie i Twoją rodzinę rzeczywistość, pisząc swoje książki osadzone w sferze fiction? Nie pytam tylko o „Różaniec”.
Rzeczywiście myślę, że fantastyka jest tym gatunkiem literackim, który świetnie się nadaje do tego, by unieść się nad tę naszą szarą rzeczywistość i spojrzeć na nią bardzo dokładnie z góry. Podciągnięcie kontrastu to najlepszy zabieg. Fantastyka pozwala spojrzeć na świat z góry i zobaczyć to, co najważniejsze.
Jak to się stało, że człowiek, który lubił unosić się do góry i patrzeć stamtąd na rzeczywistość, nagle postanowił pisać książki dla młodzieży?
Odpowiedź jest skomplikowana. Po pierwsze skończyły się dobre książki fantastyczne, które mogliśmy czytać naszemu synowi, więc napisałem mu taką książkę. To był zbiór opowiadań i nie przypuszczałem, że będzie się nadawał do wydania, ale podobał się mojemu synowi. Pokazałem go więc znajomym i im też to się podobało; pomyślałem, że to dopracuję i może się uda. Po drugie pojawiła mi się taka misja, że wychowam czytelnika. Wiadomo, że dzieci czytają więcej, a potem następuje takie dup! i przestają czytać. Wtedy właśnie pojawiam się ja z Felixem i proponuję młodszym nastolatkom coś, co może być dla nich ciekawe i interesujące…
No tak, ale dla takiego czytelnika wszyscy na świecie piszą fantasy, a Twoje książki to zupełnie inna propozycja…
Bo ja nie lubię fantasy. Samo założenie fantasy mnie nie przekonuje, bo ja lubię jak autor mi tłumaczy pewne zjawiska, które opisuje – na przykład czary ich mechanikę czy specyfikę. A tego chyba nie da się zrobić, bo by wyszło science fiction. Ja lubię taką fantastykę, która mnie czegoś uczy, która jest logiczna i choć trochę oparta na aktualnym stanie wiedzy. Jeżeli mamy samochód, który ma silnik spalinowy, to on nie może pływać pod wodą. A w bajkach dla dzieci nie ma takiego problemu i samochody mogą pływać. A co, kurczę, z wypornością tego samochodu? Mnie bardziej interesują mechanizmy tego świata, więc moje książki siłą rzeczy też takie muszą być – jak ich autor.
A nie bałeś się wchodzić w świat młodego czytelnika? Bo to też czytelnik, którego łatwo zrazić do czytania.
Trochę tak. Gdy zaczynaliśmy z Felixem, tego typu literatury praktycznie w naszym kraju nie było. W Polsce się tego nie pisało. Więc nie było wiadomo czy to zażre, mówiąc kolokwialnie, ale jak widać zażarło.
Zażarło na tyle dobrze, że stało się lekturą szkolną. I tak Rafał Kosik trafił do kanonu obok swego idola, Stanisława Lema.
Cieszę się, że więcej ludzi będzie miało szansę zapoznać się z tymi książkami.
A nie poczułeś się w jakiś sposób ”staro”, że wiesz, jesteś niemal klasykiem…
Na pewno poczułem się dziwnie, bo mnie nikt o zdanie nie pytał. Myślałem szczerze, że to jest jakaś lista próbna i zaraz z niej wylecę. Ale cóż, jakoś się ostałem 🙂
Wrócę więc do pierwszego pytania, kim dziś jest Rafał Kosik: pisarzem literatury młodzieżowej czy pisarzem science fiction?
Ja nie lubię być szufladkowany, ale tak, to prawda – ostatnio najczęściej jestem przedstawiany właśnie jako autor literatury młodzieżowej. Teraz ukazał się „Różaniec”, więc mam nadzieję, że choć trochę się to zmieni. Gdybym to ja miał sobie taką etykietkę przyczepić, to bym napisał: Rafał Kosik, pisarz science fiction.
Rozmawiał Marcin Graczyk