Lektura książki jest jak podróż, ale czasami pisanie i podróżowanie wiąże się ze sobą o wiele bardziej ściśle. Przykładem jest biografia Jarosława Molendy, pisarza i podróżnika. Zapraszam do lektury wywiadu z tym autorem kilkunastu książek popularnonaukowych.
W swoich książkach podejmuje Pan różne, często bardzo odległe od siebie tematy. Ucieczki z PRL‑u, odkrycia geograficzne, historia Polski i ogólna, botanika, szpiedzy – skąd tak szerokie zainteresowanie?
Bo ja po prostu jestem ciekawy świata. Gdy ponad ćwierć wieku temu wszedłem do Muzeum Kairskiego i ujrzałem świetnie zachowaną mumię Ramzesa II, natychmiast chciałem wiedzieć nie tylko, jak starożytni Egipcjanie doszli do takiej perfekcji, ale też dlaczego mieli na tym punkcie wręcz obsesję. Tak powstała pierwsza moja książka. Z kolei, gdy podążając tropem mumii, zawitałem do muzeum w peruwiańskim Ica, zastanowił mnie widok indiańskich mumii z rudymi włosami. Jak to możliwe, skoro taki kolor włosów nie występuje wśród przedstawicieli tej rasy? Zacząłem badać temat, a efektem były dwie książki. Z racji częstego podróżowania mam okazję próbowania różnych potraw, a ich skład lub rodowód bywają równie intrygujące. Dla mnie kultura kulinarna danego kraju jest tożsama z historią. I ta ciekawość zmusza mnie do ciągłego poszerzania swojej wiedzy, więc dlaczego nie podzielić się swoimi małymi odkryciami z innymi?
Ostatnio ukazała się pańska książka „Zwiać za wszelką cenę. Słynni uciekinierzy i emigranci z PRL”. Gdyby chciał pan uciekać w latach 50. z Polski – w jaki sposób by Pan to zrobił?
Prawie 40 lat mieszkam nad morzem, więc chyba ukryłbym się w szalupie albo w jakimś okrętowym zakamarku.
Którą z ucieczek uważa Pan za najbardziej spektakularną?
Moim zdaniem szczególnie dramatyczny przebieg miała ucieczka pilotów Henryka Książka i Zbigniewa Wojsy w 1983 roku helikopterem szturmowym Mi‑2, którym na oparach – dosłownie i w przenośni – dolecieli do wybrzeża Szwecji. Ale akurat ten przypadek opisałem w pierwszej części opowieści o zbiegach z socjalistycznego raju pt. „Ucieczki z PRL”.
Jakie niebezpieczeństwa (poza oczywiście służbami PRL‑u) czyhały na uciekinierów?
Oczywiście śmierć – choćby w zimnych wodach Bałtyku. Dionizy Bielański, lecąc cywilną maszyną, został zestrzelony przez samoloty czechosłowackiej armii dosłownie kilka kilometrów od granicy z Austrią. Ale chyba jeszcze większym dylematem było zmierzenie się z odpowiedzialnością moralną, bo pozostawiona w Polsce rodzina też ponosiła konsekwencji ucieczki – od utraty pracy i innych szykan po aresztowania…
„Zakazana historia odkrycia Ameryki” ukazała się dwa lata temu – czy od tego czasu natknął się Pan na jakieś nieznane wcześniej dane o kontaktach Europejczyków z Ameryką?
Ten temat to już raczej przeszłość, choć co jakiś czas, pisząc inne książki, znajduję kolejne dowody. Na przykład natrafiam na coraz więcej wizerunków ananasa na Płw. Apenińskim pochodzących z przełomu er. Skąd wziął się ten owoc na freskach, mozaikach, ceramice, skoro Amerykę, a stamtąd pochodzi ananas, odkryto 1500 lat później?
Jak przygotowuje się Pan do napisania książki?
Mam trzy fundamentalne zasady, z których dwie zostały wypracowane przez mistrzów. Podążam bowiem za zaleceniem Ryszarda Kapuścińskiego, który radził: „zanim napiszesz jedną własną stronę, przeczytaj sto stron napisanych przez innych”. A drugą zasadę zapożyczyłem od noblistki Swietłany Aleksijewicz, która w jednym z wywiadów stwierdziła, że stara się sprowadzać historię do rozmiarów człowieka. Równie ważne jest dla mnie, aby pojechać w opisywane miejsca, gdzie żyli i działali moi bohaterowie. I nie w tym rzecz, że dzięki temu dotrę do nieznanych detali z ich życia, choć czasami się udaje. Mogę jednak w jakiś sposób zweryfikować opisy innych, ale przede wszystkim chodzi o „dotknięcie” bohatera, wczucie się w ducha epoki, wtedy piszę po prostu lepszy tekst.
Jakie ma Pan plany na kolejne publikacje? Nad czym obecnie Pan pracuje? Czy szykuje Pan nową wyprawę?
Kończę kolejną książkę o roślinach, tym razem jest to „Od ananasa do truskawki. Owocowa historia świata”. Na jesień planuję wyprawę do tego regionu świata, gdzie jeszcze mnie nie było – moim celem jest Papua-Nowa Gwinea…
Czytając Pańskie książki, można natknąć się na mnóstwo kapitalnych historii, aż proszących się o przekucie w fabułę. Czy myślał Pan kiedyś napisaniu powieści?
Tu mnie Pan wyczuł. Latem siadam do opartej na faktach powieści o relikwiarzu św. Korduli, najcenniejszym zabytku z katedry w Kamieniu Pomorskim, po którym ślad zaginął w ostatnich tygodniach II wojny światowej. Akcja będzie się rozgrywać na wyspie Wolin i Uznam, bohaterem będzie polski oficer przydzielony do pomocy Sowietom poszukującym broni V‑3, a tymczasem natykają się na trop prowadzący do miejsca ukrycia relikwiarza. Samo zaginięcie opisywałem już na łamach miesięcznika „Odkrywca” i „Gazety Wyborczej” w dodatku „Ale Historia” (więcej TUTAJ – przypisek redakcji).
Jak zaczęła się Pańska pasja podróżnicza?
Powtórzę się – z ciekawości. Na studiach napisałem pracę o Atlantydzie, więc gdy już mogłem – zarówno z powodów politycznych, bo UAM skończyłem w 1989 roku, jak i finansowych – jeździć swobodnie po świecie, chciałem na własne oczy zobaczyć miejsca uznawane za hipotetyczną lokalizację zaginionego państwa Platona. Notabene skończyło się to książką „Narodziny Atlantydy”.
Jaka była Pańska najciekawsza podróż?
Hm, nie tak łatwo wybrać, ale chyba jednak dwie ekspedycje w region Vilcabamby w Peru. Po pierwsze jako jeden z trzech pierwszych Polaków (i kilkunastu wtedy ludzi Zachodu) dotarłem do najwyżej położonych ruin inkaskich w Andach (prawie 4000 m n.p.m.). Równie ważne było dla mnie odkrycie, że człowiek, którego uważałem za przyjaciela, okazał się ostatnią świnią. Rację mają ci, którzy twierdzą, że góry obnażają prawdziwy charakter człowieka…
Czy ma Pan jakieś porady dla początkujących podróżników i autorów?
Podróżowanie i pisanie łączy jedno – kwestia wyrzeczeń. Nie mam samochodu, nie przywiązuję wagi do ubioru za wyjątkiem może obuwia, bo w przypadku włóczęgi potrzeba nieco komfortu (nie mylić z luksusem). Z tego powodu mam w domu dwudziestoletni telewizor, pralkę w tym samym wieku, a nawet córkę, ha, ha. A tak na poważnie, jeśli nie zależy Wam na wymienianiu co roku sprzętu na nowy model i jeśli wierzycie w siebie, to prędzej czy później wydacie książkę, która sprawi Wam satysfakcję i dotrzecie tam, gdzie sobie wymarzycie. Bo już św. Augustyn twierdził, że świat jest jak wielka księga, kto nie podróżuje, ten czyta tylko jedną stronę….
Zdjęcie główne: Karolina Gajcy