Marka Krajewskiego nie trzeba nikomu przedstawiać. Ten doktor nauk humanistycznych urodzony we Wrocławiu zasłynął jako autor kryminałów retro. Specjalnie dla strony Niestatystyczny.pl opowiada, dlaczego nie napisze horroru, co łączy go z jego bohaterami oraz w jaki sposób planuje dzień.
W kilku wywiadach wspominał Pan, że chciał rozpocząć swoją przygodę pisarską od horrorów. Zamiast tego został znanym twórcą kryminałów retro. Co prawda chyba w każdej Pana książce widać zamiłowanie do mrożących krew w żyłach opowieści, ale jednak nie napisał Pan klasycznego horroru. Dlaczego? Czy doczekamy się jeszcze powieści grozy pióra Marka Krajewskiego, czy zupełnie zarzucił Pan te plany?
Rzeczywiście, takie były moje plany. Moja debiutancka powieść „Śmierć w Breslau” miała być mieszaniną horroru i powieści detektywistycznej. Wzorem dla mnie był film Alana Parkera „Harry Angel”. Natomiast w trakcie pisania elementy grozy uległy wytłumieniu i moja powieść zamieniła się w zwykły kryminał. Potem kontynuowałem ten cykl i nie czułem potrzeby, by coś zmieniać i mocniej eksponować wątki ponadnaturalne.
Czy planuje Pan napisać klasyczną powieść grozy?
Jeżeli udało mi się osiągnąć sukces, pisząc kryminały retro, to byłbym człowiekiem bardzo nierozsądnym, gdybym zmienił gatunek. Po co to robić? Nie mam pozytywnej odpowiedzi na to pytanie – mógłbym stracić dotychczasowych czytelników, a nowych wcale bym nie zyskał. Eksperymentowanie z nowymi gatunkami jest w przypadku autorów żyjących z pisania bardzo ryzykowne, a ja nie jestem ryzykantem.
Czy identyfikuje się Pan z którymś z Pana bohaterów?
Tak, oczywiście, identyfikuję się z jednym i drugim [Eberhardem Mockiem i Edwardem Popielskim – dop. M.K.]. Oni mają wiele moich cech. Kochają literaturę klasyczną i epokę starożytną. Podobnie jak oni jestem pedantem, dbam o garderobę równie starannie jak moi bohaterowie. Mamy ze sobą wiele wspólnego, ponieważ są wytworami mojej wyobraźni. A nie jestem tak dobrym pisarzem, bym mógł tworzyć postaci zupełnie autonomiczne.
A czy marzył Pan, by, tak jak Pana bohaterowie, zostać śledczym lub na własną rękę wymierzać sprawiedliwość?
Nigdy nie myślałem o własnoręcznym wymierzaniu sprawiedliwości. Nie widzę siebie w roli Brudnego Harry’ego. Natomiast gdy byłem młodym chłopakiem, marzyłem o tym, by pracować w policji. Pamiętam, że fantazjowałem o tym, by zostać funkcjonariuszem Scotland Yardu. To były lata 70., więc moje fantazje były jedynie mrzonkami, dziecięcymi urojeniami.
Czy uważa Pan świat za brutalne miejsce, czy taką wizję świata kreuje Pan tylko na potrzeby kryminałów?
Oczywiście uważam, że świat jest miejscem brutalnym, które sprawia, że w ludziach wyzwalają się zwierzęce siły. One są przyczyną wszelkiego zła na świecie. Natomiast my, ludzie, mamy możliwość i umiejętność poskramiania tych sił. Sądzę, że w wiecznej walce między dobrem a złem dobro zwycięża. Tak jest w kryminałach i tak jest, moim zdaniem, w historii ludzkości.
Akcje Pana powieści toczą się w kilku miejscach, ale jednak najczęściej dzieją się we Wrocław. Czy uważa Pan to miasto za szczególnie atrakcyjne dla autora kryminałów?
Nigdy nie rozważałem na zimno, czy Wrocław jest dobrym miejscem, by osadzić w nim akcję kryminałów. Stało się to w moim wypadku naturalnie, ponieważ sam jestem mieszkańcem Wrocławia, tu się urodziłem, wychowałem i całe moje życie związałem z Wrocławiem. Darzę to miasto silnym, pozytywnym uczuciem.
Wiem, że Pana dzień jest szczególnie poukładany i że od pewnego czasu szczególną wagę przywiązuje Pan do a planowania dnia według złotej proporcji. Czy mógłby Pan coś o tym opowiedzieć?
Złota proporcja to stosunek dwóch różnych wymiarów do siebie, stosunek, który wyraża się w przybliżeniu liczbą 1,62. To liczba niewymierna i ma nieskończone rozwinięcie, jak liczba Pi.
Jeśli stosunek długości budynku do jego wysokości jest wyrażony złotą proporcją, to ten budynek instynktownie percypujemy jako ładny. Złota proporcja to coś zakorzenionego w naszym umyśle, w naszej psychice. Jest charakterystyczna nie tylko dla ludzkiej percepcji estetycznej i dla tworów człowieka, ale także dla tworów natury. Jest widoczna np. w muszli ślimaka czy w spiralnym układzie słonecznika. W tworach natury pojawia się złota liczba, która została rozpropagowana przez, co interesujące, autora powieści popularnych, Dana Browna w jego „Kodzie Leonarda da Vinci”.
Złota proporcja jest charakterystyczna dla ciągu Fibonacciego. Jest to zjawisko z zakresu historii sztuki, psychologii i matematyki. Uznając, że tkwi ona w otaczających mnie rzeczach, postanowiłem żyć zgodnie z naturą i poddałem mój plan dnia działaniu złotej proporcji – podzieliłem 16 godzin wolnego czasu, jakie mam po odliczeniu snu. Jedna z uzyskanych wielkości to 3 godziny 48 minut – uznałem, że jest to dobry czas na pracę.
W Pana planie dnia widać wielkie zamiłowanie do harmonii, natomiast Pana bohaterowie zdają się nie mieć z nią zbyt wiele wspólnego – dają się ponosić często destrukcyjnym emocjom, mają wiele nałogów. Skąd w Panu, tak poukładanym człowieku, potrzeba kreowania tak impulsywnych bohaterów?
Rozumiem Pańskie pytanie, ale wynika ono z tego, że czytelnicy utożsamiają bohatera utworu literackiego z autorem tego utworu. Takie utożsamianie jest rzeczą naturalną, ale obarczone jest też błędem, ponieważ nie każdy autor tworzy swoich bohaterów, odwzorowując w nich siebie jeden do jednego. Odpowiadając na Pańskie wcześniejsze pytanie, powiedziałem, że nadaję swoim bohaterom moje cechy, ale nie powiedziałem i nie powiem nigdy, że 100% cech moich bohaterów opisuje także mnie. Są momenty, i to bardzo liczne, kiedy się różnimy. Owszem, oni są poukładani i pedantyczni, ale w swojej pracy policyjnej tracą poczucie umiaru i zaczynają działać impulsywnie. I często przekraczają granice między dobrem a złem.
Dziękuję za interesujący wywiad!
Z Markiem Krajewskim rozmawiał Mikołaj Kołyszko.