Kanadyjska pisarka Emily St. John Mandel zwróciła uwagę, że pojawiła się moda na umieszczenie w tytułach powieści słów „girl” lub „girls” („dziewczyna” lub „dziewczyny”). Postanowiła przeanalizować ten trend i wykonała naprawdę solidny kawał roboty, której wyniki są interesujące.
„Kim są te dziewczyny? Dlaczego jest ich tak wiele?”, zapytała zauważając, że na listach bestsellerów książki z „dziewczyną” w tytule stanowią o wiele wyższy odsetek niż można by oczekiwać po ich odsetku we wszystkich publikowanych pozycjach.
Emily St. John Mandel wraz ze swoją ekipą wzięła pod uwagę dwa tysiące najpopularniejszych według Goodreads książek, w których tytułach pojawiło się słowo „girl” lub „girls”. Następnie usunęła z listy literaturę dziecięcą, młodzieżową oraz książki kucharskie. W efekcie uzyskała 810 spełniających wymogi książek i podliczyła pewne interesujące kwestie.
79% spośród analizowanych książek zostało napisanych przez kobiety, a 21% – przez mężczyzn. Co ciekawe, zaledwie 28% bohaterek rzeczywiście było dziewczynami (65% stanowiły kobiety od dwudziestu lat wzwyż, a w 7% nie dało się precyzyjnie określić wieku). Niezwykle popularna „Dziewczyna z pociągu” (której ekranizację możemy właśnie oglądać w kinach) ma 32 lata. Trzeba jednak zauważyć, że w tym wypadku decyzję o tytule podjęła autorka, Paula Hawkins. Czasami zaś zabieg tego typu stosują wydawcy – autobiograficzna książka Deborah Copaken wbrew woli pisarki została zatytułowana „Shutterbabe” („Laska z migawką”).
Mandel przyjrzała się także temu, co dzieje się z tytułowymi dziewczynami: 85% przeżywa, 7% umiera, a drugie 7% zostaje uznanych za zaginione. Na przeżywalność dziewczyn ma jednak wpływ płeć autora. W wypadku autorek akcenty zostają rozłożone 90% – 5% – 5%, zaś autorów: 68% – 17% – 15%. Jeśli więc sięgniemy po napisaną przez mężczyznę książkę z „dziewczyną” w tytule, będziemy mieli większe szanse na to, że bohaterka nie dożyje finału.
źródło: dailymail