Kocha aktywne życie, pisze sześć książek rocznie i wciąż pozwala się zaskakiwać własnym bohaterom. W rozmowie z Niestatystycznym Katarzyna Wolwowicz, autorka książek m.in. o Oldze Balickiej i Tymonie Hanterze, opowiada, jakie wyzwania stawia praca nad długim cyklem, jak ewoluowali jej bohaterowie i jak rodzą się jej nowe pomysły.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Czy Olga Balicka jest zazdrosna o uwagę, którą poświęcasz Tymonowi Hanterowi?
KATARZYNA WOLWOWICZ: Olga prowadzi tak intensywne życie zarówno zawodowe jak i osobiste, że cieszy się, kiedy czasem nasza uwaga przenosi się na kogoś innego. Myślę, że zbiera wtedy siły do kolejnych śledztw!
Po premierze „Wykluczonej” mówiłaś, że specjalnie chciałaś tym razem stworzyć postać mniej wyrazistą, by nie przyćmiewała ona tego, jak istotne są wątki dotyczące życia w sekcie. Od tego czasu ukazały się dwie kolejne książki z Hanterem i mam wrażenie, że podobnie jak w przypadku Balickiej, znów kluczowe z powieści wydarzenia dotyczą życia i rodziny głównego bohatera. Komisarz zbuntował się i nie chciał pozostawać jedynie tłem?
Tu chodzi o coś zupełnie innego. W drugiej części, czyli w „Zastępczej”, główny wątek dotyczy zabójstwa Jagody Zdrojewskiej, która była szwagierką Tymona. Ponieważ o zabójstwo jest wstępnie podejrzewany Wojtek, Tymon wkracza do akcji, żeby w toku prywatnego śledztwa, móc dotrzeć do prawdy. Siłą rzeczy poznajemy jego relacje z bliskimi, wspomnienia z dzieciństwa, wydarzenia, o których nie mówił jeszcze Asi, a teraz musi powiedzieć, bo oboje przez czas śledztwa mieszkają u jego rodziców. W trzeciej części, czyli w „Niewiernej”, choć śledztwo dotyczy zaginięcia Letycji, żony wrocławskiego milionera i większość książki toczy się właśnie w tej sprawie, to nierozwiązana, prywatna sprawa Tymona kładzie się cieniem na jego życiu zawodowym i prywatnym. Myślę, że ja generalnie lubię taki styl pisania.
Prowadzenie śledztwa to jedno, ale przecież w realnym życiu każdy policjant i detektywa ma też swoje osobiste sprawy, przemyślenia, konflikty i miłości… Lubię, kiedy zachowany jest balans pomiędzy tymi dwoma wątkami.
Opowiadałaś, że impulsem do nowej opowieści jest dla Ciebie zawsze konkretna scena, która niesie ze sobą liczne emocje – czy dalej właśnie tak rozpoczynasz pracę nad książką? A jeśli tak, to jaka scena dała początek „Niewiernej”?
Tak. Właściwie to zawsze zaczyna się od emocji, a później oczyma wyobraźni widzę scenę, która do niej pasuje i zaczynam obudowywać ją dalszymi wydarzeniami. Przy „Niewiernej” był to nagły i intensywny wyrzut takich odczuć jak wewnętrzny bunt, rozżalenie, rozgoryczenie, poczucie zawodu, chęć postawienia wszystkiego na jedną kartę i nieliczenia się z konsekwencjami. Od razu zobaczyłam Letycję, byłą modelkę, elegancką, dojrzałą już kobietę, która całe życie pragnęła wyjść bogato za mąż i wieść życie żony milionera, ale kiedy to wszystko osiągnęła, poczuła ogromną pustkę. Poczuła, że w życiu brakuje jej miłości, pasji, namiętności i bycia dla kogoś najważniejszą. Jej małżeństwo nie było złe. Było po prostu układem. A ona ogromnie potrzebowała poczuć coś więcej i chciała, żeby jej mąż też to do niej poczuł.
Czy siadając do pisania, wiedziałaś, jak „Niewierna” się zakończy – kto przeżyje a kto nie, kto okaże się „tym złym”?
Piszę zawsze na bieżąco, nigdy nie robię planów i nie wiem, o czym będę pisała następnego dnia, dlatego nigdy też nie znam zabójcy. Lubię, kiedy codzienna praca mnie zaskakuje, kiedy kolejne sceny układają się w sposób, jakiego nie byłam w stanie przewidzieć, kiedy codziennie mogę wpadać na nowe, świeże pomysły i tak naprawdę nigdy nie wiem, dokąd mnie zaprowadzą.
Debiutowałaś literacko w 2020 roku powieścią „Kim jesteś?”, w 2022 roku ukazały się „Niewinne ofiary”, czyli pierwszy tom przygód Olgi Balickiej, a potem… istne szaleństwo. Masz na koncie 19 powieści, z czego aż 5 ukazało się w tym roku. Jak udaje Ci się utrzymać tak wysokie tempo pracy?
W październiku wychodzi „Fala”, czyli moja dwudziesta książka. Piszę sześć książek rocznie i to tempo jest idealne dla mnie. Jedną książkę piszę przez około 4 do 6 tygodni, a to sprawia, że w dwumiesięcznym cyklu, jaki mam na stworzenie powieści, mam dwa do czterech tygodni wolnych. To dla mnie perfekcyjny układ. Moja głowa bardzo szybko wymyśla kolejne wydarzenia, a palce starają się za tym nadążyć. Już w liceum miałam szóstkę z maszynopisania.
Codzienne 20 tysięcy znaków piszę w czasie od 2 do 4 godzin – jeżeli coś mnie bardzo rozprasza, więc jak widzisz, mój dzień pracy jest bardzo krótki. Kocham robić to, co robię. Z jednej strony pisanie jest dla mnie bardzo kreatywnym, twórczym zajęciem, w którym mogę przeżywać wiele żyć, z drugiej – daje mi dużą swobodę i sporo wolnego czasu dla bliskich. Oczywiście nie dałabym rady pisać tyle, gdybym pracowała zawodowo w innej branży. Ale szczęśliwie od dwóch lat zawodowo piszę książki i to jest dla mnie cudowne zajęcie.
Pamiętam, że jeszcze po premierze „Wykluczonej” mówiłaś, że póki co pisanie pozostaje Twoim hobby. Kiedy to się zmieniło?
Nie pamiętam, kiedy była premiera „Wykluczonej”, ale po dokładnie roku od wydania pierwszego kryminału, czyli „Niewinnych ofiar”, przeszłam na zawodowe pisanie książek.
Zanim zostałaś pisarką, byłaś m.in. instruktorką fitness, przedstawicielką medyczną, stewardessą, ekonomistką, mediatorką i psycholożką. Czy jest coś, co dawały Ci tamte zawody, a do czego tęsknisz obecnie?
Myślę, że bycie pisarką jest najlepszym zawodem, jaki do tej pory miałam. To z jednej strony moja pasja i miłość, a z drugiej, zajęcie, które pozwala mi żyć na godnym poziomie. Natomiast bycie psychologiem dawało mi poczucie robienia czegoś dobrego. Widziałam, że są ludzie, którym mogę pomóc i którzy tę pomoc doceniają. Tego nie da się zastąpić żadnymi pieniędzmi i do tych lat spędzonych na Oddziale Dziennym Psychiatrycznym tęsknię najbardziej. Myślę też, że właśnie dlatego tak dużo jest w moich książkach psychologii i codziennych dylematów moich bohaterów. Moje kryminały zawsze mają mocno rozbudowaną sferę obyczajowo-psychologiczną i poruszają bardzo wiele wątków istotnych społecznie.
Fabułę swoich książek najchętniej osadzasz w okolicach Jeleniej Góry lub Szklarskiej Poręby. Co tak wyjątkowego jest w tych rejonach?
Przede wszystkim to są moje tereny. To tu mieszkam i to tu się wychowałam. Po lasach, skałkach i górach w Szklarskiej Porębie biegałam za dzieciaka całymi dniami. Kocham te strony. W każdym zakątku tych miejsc mam swoje wspomnienia i emocje z nimi związane. Poza tym ja bardzo, ale to bardzo kocham lasy. Wydają mi się tajemnicze, niemal mistyczne, niosące ze sobą wiele emocji a to daje świetny punkt wyjścia do zagadki, jaką konstruuję w moich książkach.
Olga Balicka, Carmen Rodrigez, Tymon Hanter, Rupert Ogrodnik – tworzysz równolegle aż cztery cykle. Która z tych postaci jest Ci najbliższa? Pisanie o której z nich przychodzi Ci najłatwiej?
Każda jest dla mnie równie ważna. Do Olgi wracam jak do siostry czy dobrej przyjaciółki, Rupert daje mi wytchnienie od pisania w trzeciej osobie i możliwość wejścia dokładnie w głowę konkretnego człowieka, ponieważ książki o nim zawsze piszę w pierwszej osobie. Carmen jest odrobiną egzotyki i wyraża moją miłość do Hiszpanii, tego języka, kultury i Malagi jako miejsca na ziemi. Natomiast Tymon Hanter w założeniu miał prowadzić sprawy, które przeciętnemu Kowalskiemu będą wydawały się zupełnie oderwane od jego życia, a jednocześnie takie, które mogą dotknąć każdego: jak sekta, bezpłodność i surogacja czy poczucie pustki w związku, który z zewnątrz jest przecież idealny.
Czy zdradzisz, nad czym obecnie pracujesz?
Jasne. Aktualnie rozpoczynam prace nad nową powieścią, którą szykujemy na przyszły rok. Będzie to zupełnie nowa bohaterka i myślę, że tym razem powieść jednotomowa.
Czy sądzisz, że będziesz w stanie się powstrzymać i poprzestać na jednym tomie? Nie będzie Cię kusiło poprowadzenie tej bohaterki przez kolejne perypetie?
Tego jeszcze nie wiem (śmiech). Ale faktycznie może tak być. Kiedy pisałam „Śladami twojej krwi”, również myślałam, że to będzie powieść jednotomowa, ale Rupert Ogrodnik został tak dobrze przyjęty, a ja sama tak się z nim zżyłam, że musiałam do niego wrócić. Myślę jednak, że w moim zestawieniu powieści brakuje więcej jednotomowych historii i mam nadzieję, że ta właśnie taka będzie.
Wróćmy jeszcze na chwilę do „Fali” – to będzie już dziesiąty tom poświęcony Oldze Balickiej. Czy jest dla Ciebie wyzwaniem sprawienie, żeby kolejne tomy wciąż miały w sobie powiew świeżości?
Tak. Za każdym razem, kiedy kończę pisać kolejny tom, zastanawiam się, czy będę w stanie skonstruować kolejną fabułę wśród tych samych bohaterów, która da radę jeszcze czymś zaskoczyć. Nie jest łatwo wymyślać wciąż coś nowego, kiedy w książce są tak dobrze znane postacie, mające określone cechy charakteru i reagujące w określony sposób. W nowych powieściach jest to dużo łatwiejsze, bo reakcje, przemyślenia i emocje pojawiające się u bohaterów mogą pójść w każdym kierunku, ale kiedy mamy już ugruntowane osobowości, wtedy oczekujemy od nich konkretnego postępowania – pole do popisu dla autora się zawęża. Na pewno nie będę pisała niczego na siłę. Nigdy tak nie robię. Zawsze siadam do książki dopiero, kiedy poczuję, że to już ten moment i że mam w sobie na tyle świeżych emocji, że można z tego stworzyć coś nowego.
W powieści pojawia się postać Hannibala – łatwo dopatrzeć się tutaj inspiracji postacią wykreowaną przez Thomasa Harrisa. Czy „Milczenie owiec” to ważny dla Ciebie tytuł?
Akurat oni nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. O ile w młodości bardzo lubiłam ten film, bo książki nie czytałam, o tyle nie był on dla mnie żadną inspiracją. To zupełnie inna historia, w której Hannibal gra tak naprawdę drugie skrzypce, a może nawet trzecie (śmiech). W moich książkach generalnie zabójcy nie dostają pierwszoplanowych ról (śmiech). Ja bardziej koncentruję się na przeżyciach i emocjach ofiar, ich rodzin, oraz grupy śledczych.
A skoro już mowa o ekranizacji… Anthony Hopkins czy Mads Mikkelsen? A może bardziej niszowo, Brian Cox albo Gaspard Ulliel? Która z tych kreacji aktorskich najbardziej do Ciebie przemówiła?
Haha, to bardziej pytanie do Marcela Mossa, który jest pasjonatem kina. Powiem szczerze, że z nazwiska znam jedynie Anthony’ego Hopkinsa i musiałam się posiłkować wyszukiwarką, żeby w ogóle wiedzieć, o co pytasz. Anthony’ego Hopkinsa faktycznie bardzo cenię jako aktora. To człowiek z ogromnym talentem. Natomiast ja totalnie nie mam talentu do zapamiętywania imion i nazwisk i jako ciekawostkę wyznam, że bardzo często nie pamiętam, jak nazwałam swoich bohaterów i ciągle muszę wracać do notatek albo pytać moją redaktorkę, Anię Jeziorską, bo ona ma wszystko ładnie spisane u siebie (śmiech).
W „Fali” wprowadzasz wątek opieki nad schorowanymi rodzicami. To coraz częstsza w dzisiejszych czasach sytuacja – żyjemy coraz dłużej, ale niekoniecznie w pełnym zdrowiu. Czy to sytuacja, w której wykorzystujesz swoje psychologiczne doświadczenie? Pracowałaś z osobami takimi jak Dorota Jasna?
To trudny temat dla obu stron. Natomiast mi bardziej chodziło o pokazanie kobiety, która nie ma swojego życia prywatnego, ponieważ całe swoje życie poświęca innym, w tym wypadku rodzicom i pracy. Dorota jest przemęczona. Żeby nie myśleć o tym, jak bardzo jest samotna, ucieka w pracę i bierze dodatkowe dyżury. Koledzy i koleżanki zawsze mogą na nią liczyć, bo wiedzą, że jest gotowa zjawić się na dyżurze w zastępstwie za każdego. Ale to sprawia, że jest przemęczona, a kiedy po wielu godzinach pracy jako funkcjonariuszka służby więziennej wraca do domu i marzy już tylko o tym by odpocząć, jest notorycznie „atakowana” telefonami od mamy i taty, którzy natychmiast potrzebują jej pomocy. Akurat w tym przypadku rodzice Doroty mocno ją wykorzystują i szantażują, że jeżeli ona im nie pomoże, to pójdą z prośbą do sąsiadów. Dorota wie, że przedstawią sytuację tak, że wyjdzie na wredną córkę, która ma gdzieś swoich bliskich. Tak naprawę tu nie chodzi o to, że jej rodzice nie daliby sobie rady sami, bo mówimy o bardzo prozaicznych rzeczach, ale o to, że ją od siebie uzależnili, zrobili z niej służkę, która wiele rzeczy może zrobić za nich. Zależało mi na tym, żeby pokazać kobietę zmęczoną życiem i przytłoczoną obowiązkami, która marzy o tym, by w końcu to ją ktoś pokochał i dał jej wsparcie.
Na początku „Fali” Olga jest sfrustrowana, bo z powodu niedawnego wypadku nie może pracować, a brakuje jej aktywności. Aż sześć książek rocznie sugeruje, że masz podobnie. Czy ten pęd do działania Was łączy czy to może tylko pozory?
U Olgi to bardziej chęć zapomnienia o chorobie i przeżywania wciąż na nowo negatywnych doświadczeń i emocji, których doświadczyła podczas pobytu w szpitalu. Nie pracując i będąc daleko od rodziny, czyli z dala od obowiązków domowych, Olga ma za dużo czasu i jak to zwykle bywa w takich przypadkach, pogrąża się w ponurych myślach. Wciąż wraca do chwili, kiedy dowiedziała się o śmierci koleżanki ze szpitalnej sali, do widoku jej zapłakanego męża trzymającego na rękach ich dzieci. Ciągle boi się tego, że jej choroba może kiedyś wrócić. To dlatego marzy o tym, by znów żyć normalnie, by zająć się pracą i pościgami za przestępcami. To dużo łatwiejsze niż zmaganie się ze swoimi lękami. Ale faktycznie łączy nas duża aktywność. Osobiście nie tylko dużo pracuję, ale żyję aktywnie, uprawiam dużo sportów, mam wiele pasji, podróżuję. Kocham aktywne życie i mam wrażenie, że Olga ma podobnie (śmiech).
Dziękuję serdecznie za rozmowę i poświęcony czas!
Dzięki!
Rozmawiała Anna Tess Gołębiowska





