Max Kidruk, ukraiński autor powieści hard science fiction „Kolonia”, w obszernej rozmowie z redakcją Niestatystycznego opowiada m.in. o tym, jak stracił wiarę, że literatura może uczynić nas lepszymi, o swoich obawach dotyczących przyszłości Ukrainy, o Putinie oraz o Trumpie.
„Kolonia” to pierwszy tom tetralogii „Nowe wieki ciemne” przedstawiającej świat w XXII wieku. Choć ludzkość jeszcze nie otrząsnęła się po największej od pół wieku pandemii, będzie musiała zmierzyć się z rodzącym się na Marsie konfliktem między tymi, którzy urodzili się na Czerwonej Planecie a tymi, którzy emigrowali z Ziemi.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: W Polsce do tej pory ukazały się „Ja, Ukrainiec” (ukraiński tytuł: Nebratni), „Bot” oraz „Kolonia”. Czy to książki reprezentatywne dla Twojej twórczości?
MAX KIDRUK: Seria „Nowe wieki ciemne” to moje opus magnum. Nie mówię tego w znaczeniu jakości, bo o tym musi zdecydować każdy, kto po nią sięgnie. Ale niezależnie od tego, czy seria jest dobra czy zła, to najlepiej mnie reprezentuje. Jeśli chcesz sięgnąć po mogą twórczość, zacznij od Kolonii. Jeśli ci się spodoba, to ok, możemy iść dalej razem jako pisarz i czytelnik. Jeśli nie, to cóż… W każdym razie uważam, że ta konkretna książka jest dość reprezentatywna dla mnie jako pisarza i całej mojej twórczości.
Ukraińska premiera książki „Ja, Ukrainiec” (Nebratni)… miała miejsce miesiąc później niż polska. Skąd tak zaskakująca decyzja?
Tak naprawdę ta książka powstała dla mojego ówczesnego polskiego wydawcy. W tamtym czasie wojna w Ukrainie właśnie się zaczęła. Był rok 2014 i Rosja zaanektowała Krym oraz rozpoczęła inwazję na Donbas, a ja właśnie odbywałem małą trasę po Polsce z moim techno-thrillerem „Bot”. Zbiegło się to z naprawdę ciężkimi starciami w Donbasie, więc większość pytań w czasie spotkań autorskich dotyczyła nie mojej książki, ale tego, co się dzieje we wschodniej Ukrainie. Mój wydawca towarzyszył mi w czasie tych spotkań i w pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że nawet w Polsce, kraju tak bliskim, nie wszyscy rozumieją, co tam się właściwie dzieje. W tamtym czasie w Polsce wciąż było mnóstwo osób myślących, że my, Ukraińcy i Rosjanie, jesteśmy jak bracia. Ale nie, tak nie jest, to było 300 lat walki i opresji. Z tego powodu pojawił się pomysł, żeby napisać książkę specjalnie dla osób z zagranicy, żeby wyjaśnić, jak wygląda sytuacja i że to nie jest braterstwo. Wydawnictwo przetłumaczyło to i opublikowało. W międzyczasie mój ukraiński wydawca usłyszał, że zamierzam wydać taką książkę w Polsce i zapytał o manuskrypt. Przeczytał i dał znać, że możemy to opublikować też w Ukrainie. Tłumaczyłem, że przecież to są naprawdę podstawy i nie ma potrzeby takiej publikacji, ale mimo wszystko książka się spodobała, więc ukazała się też u nas. Stąd ukraińska premiera była późniejsza niż polska.
W Ukrainie książka ukazała się pod znacząco innym tytułem…
Tak, „Nebratni” to był oryginalny tytuł książki, ale to słowo jest naprawdę trudne do przełożenia na jakikolwiek inny język, dlatego polski wydawca zdecydował się go zmienić.
Czy jest w twoim dorobku jakaś książka, którą chciałbyś szczególnie zobaczyć wydaną w polskim przekładzie?
Skupmy się na tym, co jest teraz. Seria „Nowe wieki ciemne” to duży projekt, będzie liczyć cztery tomy, więc ukażą się jeszcze trzy książki, w których buduję świat z tych samych cegieł. To ogromne przedsięwzięcie, które zajmie ponad dekadę mojego życia zawodowego, więc pod koniec tej dekady chciałbym zobaczyć wszystkie tomy w polskich księgarniach.
Chociaż „Kolonia” to hard science fiction, w dużej mierze odnosi się ona do rzeczy, które dzieją się tu i teraz. Jest tam wojna ukraińsko-rosyjska, wspominasz covid, topniejące lodowce, katastrofę klimatyczną… Czy jesteś pisarzem z misją?
Cóż, nie do końca. Oczywiście mógłbym powiedzieć, że tak, to misja, bla, bla, bla i tak dalej. Ale wiesz… (westchnięcie) naprawdę trudno mi mówić o misji literatury po tym, co wydarzyło się 24 lutego 2022 roku. Kultura zawiodła. Literatura zawiodła. Zrozum mnie dobrze: to wciąż są dobre historie, ale nie możemy wymagać od niego czegoś, czego nie są w stanie zrobić. Niczego nie zmienią w realnym świecie. Są fajne, można je czytać, cieszyć się nimi, cokolwiek… Ale po tym, co się stało, po pełnoskalowej inwazji rosyjskiej… po prostu nie wierzę już w cel kultury. Nadal musimy to robić, ale nie możemy już polegać na tym, że literatura uczyni nas najlepszymi. Moim celem było przedstawić najstraszniejszą możliwą wizję przyszłości. Chciałem was przestraszyć i zmusić do myślenia, co możemy zrobić, żeby do tego nie doszło. Ale dobrych 90 procent tej książki zostało ukończone przed wybuchem wojny na pełną skalę. Kiedy ją kończyłem, towarzyszyło mi uczucie, że rzeczywistość jest jeszcze gorsza niż przewidywałem w powieści. Zatem mógłbym wiele opowiadać o misji, ale tak po prostu nie jest. To jest dobra historia, pisanie jej sprawiło mi przyjemność, ale nie oczekuję, by mogła zdziałać cokolwiek w prawdziwym świecie.
W „Kolonii” piszesz też o ataku na Iran, a Iran jest właśnie atakowany…
Zgadza się.
…dosłownie od kilku dni. Czy masz poczucie, że okazałeś się prorokiem?
Ta książka była skończona na długo przed tym, jak Trump wygrał swoje drugie wybory. W mojej książce populistyczny polityk wygrywa wybory w Stanach Zjednoczonych. W Ukrainie pytano mnie już dziesiątki razy: czy przewidziałem to zwycięstwo. Ale to nie jest kwestia przewidywania… Na samym końcu Kolonii znajdziesz długą bibliografię, książki naukowe, którymi posługiwałem się w czasie pracy nad powieścią. To efekt tego, że włożyłem mnóstwo wysiłku, by ta książka była jak najmniej fantastyką, a jak najbardziej naukową. Jest tutaj też wiele książek o polityce. Kiedy czytasz naprawdę dużo, śledzisz trendy, to widzisz, dokąd zmierza rzeczywistość. To nie tak, że jest się wtedy prorokiem. To raczej jak wiedza, że jeśli włożysz dwa palce do gniazdka elektrycznego, to porazi cię prąd. Tak samo było w przypadku Kolonii – nie wiedziałem, co się stanie, ale widziałem, jak się sprawy mają i że nie jest dobrze. Właśnie kończę drugi tom z serii Nowe wieki ciemne. Będzie nosił tytuł Upadek. Opisuję tam, jak największa demokracja na świecie, czyli Stany Zjednoczone, staje się autokracją. Pisząc, wzorowałem się na „Projekcie 2025”, czyli strategii opracowanej przez skrajną prawicę w USA. To przepis na przekształcenie Stanów w autokrację. Ponieważ „Kolonia” to potężna książka, pracowałem nad nią przez trzy lata. Pisałem z myślą, że to nigdy się nie wydarzy, że to najgorszy możliwy scenariusz… a teraz Trump robi dokładnie to. Nie jestem więc prorokiem, po prostu to wszystko było jawne, a ja to zauważyłem i poukładałem w głowie.
W „Kolonii” pisałeś, że pierwsza wojna rosyjsko-ukraińska trwała tak długo, jak długo żył Putin. Czy w realnym świecie też jesteś takim pesymistą?
Nie jestem pesymistą (westchnięcie). Zawsze mówię, że pesymista to dobrze poinformowany optymista. Po prostu nie widzę sposobu, jak można by zakończyć tę wojnę, póki Putin żyje. Zaakceptować kapitulację Ukrainy? To naprawdę trudne dla mnie jako dla Ukraińca i dla naszch obywateli, ale taka jest rzeczywistość: nie widzę możliwego zakończenia. Wojna może trwać nawet jeśli Putin umrze, bo jego następca może być jeszcze gorszy. Tego nigdy nie wiemy. Teraz jest naprawdę źle, a nie zanosi się na koniec. Póki Putin żyje, wojna będzie trwała w takiej czy innej formie.
Czy masz żal do świata, że zbyt mało was wspiera? W powieści, choć w oczywiście w nieco innym kontekście, bo znajdujemy się w 2141 roku, piszesz: „Dopóki Rosjanie będą trzymać uchodźców z Azji środkowej jak najdalej od granic, UE jest gotowa znaleźć tysiące powodów, aby nie interweniować. A zwłaszcza Niemcy”.
Piszę tak, ale nie po to, żeby kogokolwiek obrazić. To nie jest tak, że ktoś jest zobowiązany nam pomagać. Macie swoje własne problemy, na przykład w Polsce, więc to oczywiste, że skupiacie się na nich. Ja po prostu stwierdzam fakt. Ukraina otrzymała mnóstwo pomocy od wielu krajów. Ilość tej pomocy jest nieoceniona i nie ma innego kraju w historii ludzkości, który otrzymałby tyle wsparcia co Ukraina teraz, w wojnie z Rosją. Czy to wystarczające? Nie. Ale mam świadomość, że było wiele innych tragedii, choćby ludobójstwo w Rwandzie czy Holocaust, mnóstwo sytuacji, w których świat stwierdzał po prostu „No cóż, tak to wygląda”. Jesteśmy wdzięczni, ogromnie wdzięczni za każdą pomoc i każde wsparcie, jakie otrzymaliśmy. To nie jest wystarczające, ale nie chcę nikogo obrażać, stwierdzając to. Zdaję sobie sprawę, że świat jest złożony i nie wszystko kręci się wokół Ukrainy. Dla mnie to bolesne, bo to mój kraj, mój naród… ale tak po prostu jest. Nie chodzi mi o presję, nie chodzi mi o obrażanie się – mam nadzieję, że to wybrzmi wystarczająco jasno.
A czy jest jakakolwiek pomoc ze strony świata, w tym Polski, która mogłaby pomóc wam wygrać?
Broń. Dajcie nam jak najwięcej broni – to takie proste. Nie potrzebujemy pieniędzy, potrzebujemy jak najwięcej broni. Owszem, jest mit, że Rosja jest niepokonana, ale to tylko mit. Gdybyśmy mieli wystarczająco dużo broni, wygralibyśmy tę wojnę w 2023 roku. To wszystko, co mogę powiedzieć: dajcie nam broń i to wystarczy.
Jesteś Ukraińcem, tworzysz w języku ukraińskim, ale twoje korzenie są częściowo rosyjskie. Czy sądzisz, że z tego powodu jesteś w stanie zrozumieć, co stoi za rosyjską agresją na twój kraj?
Moja mama jest Rosjanką, ale mieszka w Ukrainie już ponad 40 lat, dekady temu nauczyła się języka i uważa się za Ukrainkę. Jednocześnie mamy wielu krewnych z jej strony, którzy są teraz w Rosji. Nie wiem, czy mam kompetencje, by odpowiedzieć na to pytanie. Są proste odpowiedzi, jak istnienie propagandy, ale to wszystko jest naprawdę złożone…
Moja mama ma dwóch braci i dwie siostry. Wszyscy są zwolennikami Putina. Wszyscy są wykształceni, niektórzy mają nawet doktoraty. W Rosji są częścią klasy średniej, nawet wyższej. Byli w Ukrainie. I oni nadal wszyscy myślą, że my na to zasługujemy. To było cholernie bolesne, ponieważ moja mama miała raka. Teraz choroba jest w remisji, jest dobrze, ale podczas wojny mama zachorowała, przeszłą operację, radioterapię. W tym czasie Rosjanie bombardowali naszą infrastrukturę i były okresy, kiedy w szpitalu nie było prądu. Oczywiście każdy szpital miał generatory awaryjne, ale one nie produkowały wystarczającej ilości prądu, by maszyny do radioterapii mogły działać. Pamiętam, jak pojechałem zabrać mamę do domu i lekarze powiedzieli, że przez co najmniej kilka tygodni nie będą w stanie zapewnić nikomu tej terapii, ponieważ zabrakło prądu. Kiedy przyjechałem po mamę, były tam też inne samochody osób, które odbierały swoich krewnych. Niektórzy z tych pacjentów byli naprawdę w złym stanie. Dla mnie to był ciężki moment, ale na szczęście mama czuła się dobrze, a jestem niemal pewien, że niektóre z tych osób nie przeżyły, bo dla nich terapia była sprawą życia i śmierci. I kiedy już jechałem z mamą, zadzwoniła jedna z jej sióstr, pokłóciły się naprawdę ostro o to, co się dzieje. I nadal siostra mojej mamy mówiła, że tak, zasłużyliście na to. I nawet nie wiem, jak to określić…
Kiedy mnie pytasz, dlaczego, po prostu nie wiem. Jestem wykształconym człowiekiem, ale nie potrafię sobie wyobrazić, jaka propaganda sprawiłaby, że po prostu poszedłbym zacząć zabijać swoich sąsiadów, bez powodu. Mam poczucie, że to po prostu niemożliwe. Propaganda nie wystarczy. To jest naprawdę skomplikowana kwestia i pytanie do osób o wiele mądrzejszych ode mnie.
Czy ta wojna dotknęła cię osobiście też w innych aspektach?
Zdecydowanie. Mieszkam w Ukrainie. Pamiętam, że obudziłem się 24 lutego 2022 roku i pomyślałem, że moje życie zawodowe właśnie się zakończyło. Oto nowa rzeczywistość. Byłem cholernie pewien, że w tej nowej rzeczywistości nie ma miejsca na książki, szczególnie na powieści, a tym bardziej powieści science fiction. Na szczęście się myliłem. Przez kilka tygodni, nawet miesięcy, byłem zdezorientowany. Nie wiedziałem, co zrobić z moim życiem. Na szczęście moja żona była w tamtym czasie szefową organizacji pozarządowej w Ukrainie. Przed pełnoskalową inwazją pomagała przede wszystkim szpitalom dziecięcym, a po jej wybuchu zaczęła pomagać wszystkim: uchodźcom, żołnierzom, szpitalom. Przez kilka tygodni po wybuchu wojny byłem po prostu kierowcą transportującym towary, w tym leki, z magazynów do szpitali i wszędzie tam, gdzie były potrzebne. A potem minęło trochę czasu i gdzieś koło czerwca zdałem sobie sprawę, że rynek książki się odradza. Że ludzie nadal czytają książki. Ludzie wciąż potrzebowali czegoś, by zdystansować się od rzeczywistości. Wtedy zrozumiałem, że jeśli nadal chcę być zawodowym pisarzem, muszę się dostosować. Jestem za to bardzo wdzięczny mojej żonie – wspierała mnie od początku do końca i to właściwie był jej pomysł. Bardzo na mnie naciskała, wręcz zmusiła mnie do opublikowania pierwszego tomu „Nowych wieków ciemnych” w Ukrainie, pomimo wojny. Byłem temu naprawdę przeciwny, myślałem, że nikt tego nie przeczyta… Spójrz tylko, ta książka jest potężna, nawet bez wojny…
Tak, widzę (śmiech).
Dlatego dajże spokój! Byłem przeciwny, a ona naciskała na mnie i cały czas wspierała. W końcu zdecydowaliśmy się na publikację. To była skomplikowana historia, ponieważ książka ukazała się jesienią 2022 roku. Możliwe, że pamiętacie, że to były czasy, kiedy Rosjanie zbombardowali nasze elektrownie. Teraz mamy systemy przeciwrakietowe, możemy się w jakiś sposób bronić. Wtedy były przerwy w dostawie prądu, jedne za drugimi. A my właśnie otworzyliśmy wydawnictwo – w Ukrainie, podczas wojny. Mieliśmy oszczędności, około 40 tysięcy dolarów. Wszystko, co mieliśmy, postanowiliśmy zainwestować w wydanie książki. Wystarczyłoby akurat na pierwszy nakład, 12 tysięcy egzemplarzy. A tu przychodzą październik i listopad, całkowite zaciemnienie. Chwilami nie mogliśmy się z nikim skontaktować: z redaktorką, z magazynem… Książki nie były jeszcze wydrukowane, magazyn był w Równem, redaktorka w Kijowie. Nie mieliśmy światła, internetu, telefonu, a próbowaliśmy przygotować książkę do publikacji. Teraz to brzmi jak ciekawa anegdotka, ale wtedy nie było nam do śmiechu. Nawet nie wiedzieliśmy, czy po zimie Ukraina nadal będzie istnieć. Czy będziemy mieć dostęp do internetu, żeby ogłosić, że książka się ukazała. Czy będą księgarnie, czy będzie poczta, żeby móc wysłać zamówienia… To było przerażające. A potem ogłosiliśmy przedsprzedaż ogłosiliśmy w pierwszym tygodniu listopada… i w ciągu kilku tygodni mieliśmy sześć tysięcy zamówień. Te pieniądze pokryły wszystko! Nie musieliśmy wydać ani centa z tych 40 tysięcy, które były przeznaczone na publikację, bo wszystko pokryły środki z przedsprzedaży. Tak zaczęła się historia z „Kolonią”.
W ostatniej części rozmowy z Maksem Kidrukiem przeczytacie m.in. o tym, jakie konflikty są nieuniknione, czy ludzie powinni dożywać wieku 300 lat oraz czy rok 2137 ma znaczenie dla świata „Nowych wieków ciemnych”.





