Wywiady

Baśń Andersena wydawała mi się niepełna – wywiad z Agą Janiszewską, autorką Syreny. Powieści terapeutycznej

Po cie­pło przy­ję­tym debiu­cie, któ­rym była „Woda księ­ży­co­wa”, Aga Jani­szew­ska wró­ci­ła z powie­ścią „Syre­na”, w któ­rej stwo­rzy­ła postać będą­cą odbi­ciem Małej Syren­ki z baśni Han­sa Chri­stia­na Ander­se­na. Zamiast marzyć o lądzie, Ali­cja tęsk­ni za wodą, zamiast fan­ta­zjo­wać o księ­ciu, szu­ka samej sie­bie. Gdy sama nie pisze, przy­glą­da się innym oso­bom two­rzą­cym, cze­go wyraz dała w roz­pra­wie dok­tor­skiej „Przy­mus two­rze­nia w nar­ra­cjach artystów”.

ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Zacznij­my może od pod­ty­tu­łu: jak zde­fi­nio­wa­ła­by Pani „powieść terapeutyczną”?

AGA JANISZEWSKA:  To opo­wieść, któ­ra ma poten­cjał trans­for­mu­ją­cy dla Oso­by Czy­ta­ją­cej – może pomóc zro­zu­mieć sie­bie, uświa­do­mić sobie pew­ne sche­ma­ty, w któ­rych dzia­ła­my, dostrzec pro­ble­my współ­cze­snej kul­tu­ry. A to po to, aby odblo­ko­wać się i żyć peł­niej, bar­dziej auten­tycz­nie i w zgo­dzie ze sobą.  Dodam, że ten pod­ty­tuł pocho­dzi od Wydaw­nic­twa, nie był moja pro­po­zy­cją – jed­nak uwa­żam, że jest bar­dzo traf­ny. Moja pierw­sza powieść, „Woda księ­ży­co­wa”, zebra­ła mnó­stwo pozy­tyw­nych opi­nii, doty­czą­cych wła­śnie tego, że histo­ria o Nata­lii poma­ga wyzwo­lić się ze sztyw­nych ram spo­łecz­nych i odna­leźć swój wewnętrz­ny głos, swo­ją siłę. A więc i ona ewi­dent­nie peł­ni­ła dla nie­któ­rych osób funk­cję terapeutycznej.

Jakie było Pani pierw­sze zetknię­cie z moty­wem syre­ny – legen­da o War­sie i Sawie, disney­ow­ska ani­ma­cja czy może jesz­cze inna opowieść?

Tak, ma Pani rację – pew­nie wła­śnie te dwie kul­tu­ro­we nar­ra­cje. Jed­na „szkol­na”, dru­ga „wol­no­cza­so­wa”, rozrywkowa.

A któ­ra z histo­rii o syre­nach pozo­sta­je dla Pani najważniejsza?

Naj­waż­niej­sza jest  baśń Han­sa Chri­stia­na Ander­se­na pt. „Mała Syren­ka”, któ­ra sta­no­wi­ła pew­ne tło dla opo­wie­dzia­nej prze­ze mniej histo­rii. W jed­nym z wywia­dów o „Syre­nie” powieść zosta­ła nazwa­ła „odwró­co­ną baśnią Ander­se­na” – bar­dzo mi się to spodo­ba­ło. Coś w tym jest – w prze­ci­wień­stwie do Ariel­ki, Ali­cja odczu­wa nie­uko­jo­ną tęsk­no­tę za wodą, świa­tem mórz i oce­anów. Nie szu­ka też księ­cia, nie marzy o miło­ści w sty­lu „żyli dłu­go i szczę­śli­wie” – bo w pierw­szej kolej­no­ści potrze­bu­je odna­leźć samą siebie.

Jak Pani sądzi – co tak nie­zwy­kłe­go jest w posta­ci pół-kobie­ty, pół-ryby, że od wie­ków fascy­nu­je ona artystów?

Tro­chę ostat­nio czy­ta­łam o inter­pre­ta­cjach syre­nich mitów, już po wyda­niu powie­ści. A więc syre­na to isto­ta w peł­ni wyzwo­lo­na z ról rodzin­nych, domo­wych – gdyż pozba­wio­na jest zdol­no­ści pro­kre­acji. To bar­dzo cie­ka­we wyja­śnie­nie, praw­da? A dla mnie oso­bi­ście syre­ny też koja­rzą się z wol­no­ścią, są nie­okieł­zna­ne, nie­uchwyt­ne, a przy tym pięk­ne, obda­rzo­ne nie­zwy­kły­mi zdol­no­ścia­mi, choć­by nie­sa­mo­wi­tym gło­sem. Tak, są pod wie­lo­ma wzglę­da­mi fascy­nu­ją­ce – dla­te­go baśń Ander­se­na wyda­wa­ła mi się nie­peł­na , gdyż syre­ny w niej przed­sta­wio­ne nie mają duszy, uzna­ją wyż­szość ludzi nad sobą. Może dla­te­go cze­goś mi w tej opo­wie­ści bra­ko­wa­ło, coś mi zgrzy­ta­ło – i chcia­łam ją w pew­nym sen­sie zmodyfikować. 

Pani debiut nosił tytuł „Woda księ­ży­co­wa”, z Ali­cja na kar­tach „Syre­ny” kil­ka­krot­nie przy­go­to­wu­je mik­stu­rę o tej wła­śnie nazwie. Czy Pani też w ten spo­sób zano­si proś­by do Księżyca?

To jest meta­fo­ra, sym­bol, kre­acja lite­rac­ka. Nie, sama nie mam wia­ry, że Księ­życ speł­nia nasze proś­by i marze­nia, ale tak jak wie­le innych ele­men­tów świa­ta zewnętrz­ne­go może posłu­żyć jako kata­li­za­tor tego, aby w ogó­le uświa­do­mić sobie, cze­go chce­my, jakie są nasze inten­cje i dążenia.

W Pani powie­ściach powta­rza­ją się też inne moty­wy: morze, podró­że pocią­giem, poszu­ki­wa­nie swo­ich przod­kiń… Czy to zbieg oko­licz­no­ści, czy też eks­plo­ato­wa­nie tych tema­tów jest dla Pani szcze­gól­nie waż­ne i może­my się ich spo­dzie­wać też w kolej­nych tekstach?

Rze­czy­wi­ście te moty­wy powta­rza­ją się. Na ile jed­nak już wyczu­wam kolej­ną two­rzą­cą się w moim umy­śle histo­rię, będzie ona mniej zwią­za­na z wodą, morzem. Może po dwóch dużych powie­ściach ten wątek się we mnie wysy­cił, wyeks­plo­ro­wa­łam go dosyć głę­bo­ko. Ale nie mogę obie­cać, że to koniec akwa­tycz­nych moty­wów w mojej lite­ra­tu­rze (śmiech). Bar­dzo kocham morze, prze­by­wa­nie nad wodą.

Debiu­to­wa­ła Pani jako Agniesz­ka Jani­szew­ska-Szcze­pa­nik, ale na okład­ce „Syre­ny” jest Pani pod­pi­sa­na jako Aga Jani­szew­ska – skąd ta zmia­na? Nie boi się Pani, że z tego powo­du „Woda księ­ży­co­wa” „zagu­bi się” w świa­do­mo­ści czy­tel­ni­czek i czy­tel­ni­ków? Tym bar­dziej, że na pol­skim ryn­ku ist­nie­je też Agniesz­ka Jani­szew­ska, autor­ka dwu­dzie­stu czte­rech książek…

Ma Pani rację, że jest pewien cha­os, ale myślę, że z cza­sem – czy­li z publi­ko­wa­niem prze­ze mnie kolej­nych ksią­żek pod imie­niem i nazwi­skiem Aga Jani­szew­ska – sytu­acja się wypro­stu­je, wykla­ru­je. Rze­czy­wi­ście nazwi­sko Jani­szew­ska-Szcze­pa­nik nie jest już aktu­al­ne, a Aga Jani­szew­ska to prost­sza i myślę, że lepiej brzmią­ca for­ma. Agniesz­kę Jani­szew­ską „bis” mogę tyl­ko cie­pło pozdro­wić – może to, że obie pisze­my książ­ki świad­czy o tym, że ten zestaw liter sprzy­ja lite­rac­kim zapę­dom (śmiech). Co do „Wody księ­ży­co­wej” – pla­nu­ję wydać tę pozy­cję ponow­nie. To był dobry debiut, dosta­łam ogrom świet­nych recen­zji, cie­płych wia­do­mo­ści na jej temat.  Wie­rzę, że ta powieść ma nadal nie­wy­ko­rzy­sta­ny poten­cjał, po któ­ry war­to sięgnąć.

Ma Pani za sobą dwa róż­ne doświad­cze­nia wydaw­ni­cze: „Woda księ­ży­co­wa” uka­za­ła się nakła­dem ofi­cy­ny Novae Res zna­nej z publi­ka­cji ksią­żek współ­fi­nan­so­wa­nych przez auto­rów i autor­ki, nato­miast „Syre­na” – nakła­dem Wydaw­nic­twa Kobie­ce­go. Czym róż­nią się od sie­bie te dwie współ­pra­ce? Z obec­nej per­spek­ty­wy, któ­rą dro­gę pole­ci­ła­by Pani przy­szłym debiu­tan­tom i debiutantkom?

Wydaw­nic­twu Novae Res jestem wdzięcz­na za przy­ję­cie pierw­szej powie­ści, za pro­fe­sjo­nal­ne wpro­wa­dze­nie jej na rynek i udo­stęp­nie­nie Oso­bom Czy­ta­ją­cym. To na tam­ten moment było naj­waż­niej­sze. Przed Novae Res powieść przy­ję­ło inne wydaw­nic­two o tra­dy­cyj­nej for­mu­le wydaw­ni­czej, jed­nak zapro­po­no­wa­na umo­wa nie­ste­ty była osta­tecz­nie nie do zaak­cep­to­wa­nia (kil­ka tygo­dni kore­spon­den­cji), więc wybra­łam Novae Res, nie chcia­łam już dłu­żej cze­kać na poten­cjal­nie „lep­sze­go” wydaw­cę. Zresz­tą wyda­nie „Wody księ­ży­co­wej” uzy­ska­ło wspar­cie spon­so­ra, łódz­kiej fun­da­cji Lodz Arte, któ­rej wła­dze i człon­ko­wie uwie­rzy­li w poten­cjał powie­ści. To był dobry czas, dobry start, jestem zado­wo­lo­na, że uda­ło się z dobrym efek­tem poko­nać te począt­ko­we etapy.

A moje dotych­cza­so­we doświad­cze­nie ze współ­pra­cy z Wydaw­nic­twem Kobie­cym jest nie­zwy­kle pozy­tyw­ne – rze­czy­wi­ście zaan­ga­żo­wa­nie pro­mo­cyj­ne jest więk­sze, dużo się dzie­je, są róż­no­rod­ne kie­run­ki dzia­ła­nia, w któ­rych mogę brać udział. Dla­te­go jestem entu­zja­stycz­nie nasta­wio­na do tego, co dalej cze­ka mnie na lite­rac­kiej dro­dze. Nato­miast co do wska­zó­wek dla adep­tów lite­ra­tu­ry – nie ma jed­nej dro­gi, ani żad­nych pew­nych recept, dla­te­go mogę tyl­ko podzie­lić się moim doświadczeniem.

Aby napi­sać pierw­szą książ­kę, rzu­ci­ła Pani pra­cę na eta­cie – to brzmi jak nie­zwy­kle ryzy­kow­na decy­zja. Skąd wzię­ła Pani odwa­gę, by posta­wić wszyst­ko na jed­ną kartę?

Nie napi­sa­ła­bym pierw­szej książ­ki, gdy­bym nie odkry­ła w sobie tych pokła­dów wewnętrz­nej siły – bo ta powieść jest wła­śnie o pro­ce­sie jej poszu­ki­wa­nia, była wyni­kiem tych zmian. Nato­miast nie była to stric­te „jed­na kar­ta”, gdyż oczy­wi­ście musia­łam się jakoś utrzy­my­wać. Dla­te­go przyj­mo­wa­łam róż­ne zle­ce­nia na tek­sty mar­ke­tin­go­we, lek­cje angiel­skie­go, kur­sy i warsz­ta­ty roz­wo­jo­we, potem stu­dio­wa­łam w Szko­le Dok­tor­skiej Nauk Spo­łecz­nych, z cze­go otrzy­my­wa­łam sty­pen­dium. Trze­ba postę­po­wać odważ­nie, ale bez tra­ce­nia kon­tak­tu z uwa­run­ko­wa­nia­mi życia!

Czy kie­dy­kol­wiek żało­wa­ła Pani tego wyboru?

Ani jed­nej sekun­dy, bo odej­ście z ówcze­snych prac eta­to­wych, nie­zwią­za­nych z moimi auten­tycz­ny­mi zain­te­re­so­wa­nia­mi, ozna­cza­ło dla mnie wkro­cze­nie na swo­ją dro­gę życio­wą – lite­rac­ką, nauko­wą. Na tej dro­dze cza­sem też było i jest trud­no – ale w nowy, fascy­nu­ją­cy spo­sób. Coraz czę­ściej doświad­cza­łam też chwil cze­goś, co gór­no­lot­nie nazwa­ła­bym rado­ścią życia. A co do trud­no­ści, chwil znie­chę­ce­nia – wystę­pu­ją, ale myślę, że gdy idzie się w dobrym kie­run­ku, każ­da pogo­da jest w pewien spo­sób dobra. Zarów­no deszcz, jak i słoń­ce są nam prze­cież potrzebne!

Przed debiu­tem bra­ła Pani udział w kur­sach kre­atyw­ne­go pisa­nia – czy pole­ci­ła­by je Pani oso­bom marzą­cym o karie­rze pisar­skiej? Jakie naj­waż­niej­sze umie­jęt­no­ści moż­na wynieść z takich warsztatów?

Ja wygra­łam te warsz­ta­ty w kon­kur­sie pisar­skim i dla­te­go wzię­łam w nich udział – może więc nie jestem przy­kła­dem oso­by, któ­ra nauczy­ła się „od zera” pisać twór­czo na kur­sie. Ale oczy­wi­ście pole­cam takie zaję­cia – gdy ktoś marzy o pisa­niu, każ­da czyn­ność, któ­ra ją czy jego do tego przy­bli­ża jest waż­na, poten­cjal­nie prze­ło­mo­wa. Na takich kur­sach i warsz­ta­tach moż­na pobu­dzić twór­cze myśle­nie, nauczyć się lepiej pano­wać nad tek­stem, patrzeć na swo­je pisa­nie kry­tycz­nie i ana­li­tycz­nie, ale też z miło­ścią, entu­zja­zmem, opty­mi­zmem. Waż­na jest infor­ma­cja zwrot­na, dzie­le­nie się swo­imi myśla­mi z gru­pą, moty­wa­cja i dys­cy­pli­na. A więc dużo korzy­ści! 

Co jest trud­niej­sze – pra­ca nad powie­ścią czy pra­ca nad doktoratem?

Dla mnie pra­ca nad tek­sta­mi nauko­wy­mi jest trud­niej­sza, bo łączy się z więk­szą licz­bą zewnętrz­nych wyma­gań, sche­ma­tów dzia­ła­nia. Jest mniej wol­no­ści, ale satys­fak­cja i przy­jem­ność pisa­nia też wystę­pu­je, jak najbardziej.

(…) któ­re­goś razu wła­śnie powie­dzia­ła jej, że bez pisa­nia by umar­ła, że te nie­wy­ję­te na zewnątrz lite­ry praw­do­po­dob­nie eks­plo­do­wa­ły­by w jej środ­ku – bo były to lite­ry zro­bio­ne z dyna­mi­tu. Całe wnę­trze cio­ci było zro­bio­ne z dyna­mi­tu, a zapal­nik tak napraw­dę mogło sta­no­wić wszyst­ko. Mnó­stwo ludzi umar­ło, ponie­waż nie pisa­ło – spa­la­li się żyw­cem od tych zapal­ni­ków” – ten frag­ment „Syre­ny” moc­no koja­rzy się z tytu­łem Pani dok­to­ra­tu „Przy­mus two­rze­nia w nar­ra­cjach arty­stów. Per­spek­ty­wa psy­cho­pe­da­go­gicz­na”. Czy w cza­sie pra­cy nad tą roz­pra­wą pozna­ła Pani odpo­wiedź na pyta­nie, skąd bie­rze się w ludziach przy­mus pisania?

Tak, oczy­wi­ście mam pew­ne wnio­ski. A więc moty­wa­cje do twór­czo­ści są wie­lo­ra­kie – oso­by two­rzą­ce chcą sko­mu­ni­ko­wać się z odbior­ca­mi, wzmoc­nić samo­oce­nę, zbu­do­wać auto­ry­tet, reali­zo­wać swo­je zdol­no­ści, pozna­wać świat, nie­któ­rzy mówią o chę­ci „pozo­sta­wie­nia cze­goś po sobie”, bycia w sym­bo­licz­ny spo­sób uwiecz­nio­nym w swo­im dzie­łach, uzy­ska­nia sym­bo­licz­nej nie­śmier­tel­no­ści (pisał o tym repre­zen­tant nur­tu psy­cho­ana­li­tycz­ne­go, Otto Rank). Oczy­wi­ście chcą móc się utrzy­mać ze swo­jej twór­czo­ści, odczu­wać bez­pie­czeń­stwo mate­rial­ne. Ale jeden powód przy­ćmie­wał wszyst­kie inne – two­rze­nie dla samej przy­jem­no­ści i satys­fak­cji, któ­re daje ten pro­ces. Bo daje! To jest nie­sa­mo­wi­te – gdy się pisze, moż­na zapo­mnieć o świe­cie dooko­ła, domi­nu­je uczu­cie lek­ko­ści, sen­sow­no­ści dzia­ła­nia. To jest tzw. auto­te­licz­na potrze­ba two­rze­nia, za któ­rą nie kry­je się nic wię­cej poza chę­cią odda­wa­nia się ulu­bio­nej czyn­no­ści, pozwa­la­ją­cą nam czuć się dobrze, wzra­stać jako jed­nost­ki ludz­kie, jako jedy­ne isto­ty żywe zdol­ne do zaawan­so­wa­ne­go, arty­stycz­ne­go pro­ce­su kre­acji. To jest pięk­ne, budu­ją­ce doświad­cze­nie, któ­re pole­cam wszyst­kim – zaan­ga­żo­wa­nie w two­rze­nie cze­goś, co nas fascy­nu­je, pociąga.

Czy Pani też czu­je, że musi two­rzyć, bo ina­czej nie­za­pi­sa­ne sło­wa eks­plo­du­ją w Pani wnętrzu?

Tak, to nadal jest we mnie, choć po napi­sa­niu dwóch powie­ści, wie­lu opo­wia­dań i pra­cy dok­tor­skiej tro­chę się zdy­stan­so­wa­łam, uspo­ko­iłam. Wcze­śniej to była w pew­nym stop­niu taka wewnętrz­na szar­pa­ni­na – chcę pisać, ale nie mogę, nie mam kie­dy, nie mam jak, nie umia­łam tego zor­ga­ni­zo­wać. Jed­nak z cza­sem uczy­ni­łam pro­ces twór­czy waż­ną czę­ścią życia, więc prze­sta­łam mieć poczu­cie, że muszę o cokol­wiek wal­czyć, nie mam już w sobie tam­te­go napię­cia, poczu­cia „nie­by­cia tu, gdzie powin­no się być”, pro­wa­dze­nia jakiejś atra­po­wej, opar­tej na sche­ma­tach i cudzych ocze­ki­wa­niach, egzy­sten­cji. Teraz mam róż­ne obo­wiąz­ki, ale jest też czas i wewnętrz­na zgo­da na pisa­nie. Mój obec­ny przy­mus two­rze­nia sta­no­wi siłę pozy­tyw­ną, któ­ra jest dużo bar­dziej zhar­mo­ni­zo­wa­na z całą resz­tą życia, z inny­mi waż­ny­mi sferami.

W dok­to­ra­cie pisze Pani, że arty­ści sta­no­wi­li dla Pani obiekt szcze­gól­ne­go zain­te­re­so­wa­nia – to chy­ba dość nie­ty­po­wa sytu­acja, by fascy­no­wać się nie dzie­ła­mi, a ich twórcami?

Pew­nie ma Pani rację, czę­ściej obiek­tem ana­liz są dzie­ła sztu­ki, choć zain­te­re­so­wa­nia bada­czy twór­czo­ści są bar­dzo róż­no­rod­ne, więc tzw. aspekt per­so­no­lo­gicz­ny czy­li oso­bo­wy (oso­bo­wo­ści twór­cze, arty­ści) też jest eks­plo­ro­wa­ny. Ja jestem badacz­ką-peda­goż­ką, więc zaj­mu­ję się wła­śnie psy­cho­pe­da­go­gicz­nym wymia­rem pro­ce­su twór­cze­go. Czym jest potrze­ba two­rze­nia, jakie ma miej­sce w hie­rar­chii potrzeb jed­nost­ki? Jakie zna­cze­nie ma twór­czość dla naszej samo­re­ali­za­cji? Czy­li inte­re­su­je mnie zwią­zek twór­czo­ści z naszym roz­wo­jem, poczu­ciem dobrostanu.

Na potrze­by dok­to­ra­tu prze­pro­wa­dzi­ła Pani dwa­dzie­ścia czte­ry wywia­dy poświę­co­ne przy­mu­so­wi two­rze­nia – i dotar­ła Pani do praw­dzi­wej ple­ja­dy twór­ców; od Joan­ny Bator i Jerze­go Jar­nie­wi­cza, przez Andrze­ja Zie­miań­skie­go, aż po Pio­tra Roguc­kie­go i O.S.T.R.-a. Czy trud­no było Pani dotrzeć do tych osób? Czy nie łatwiej było­by poroz­ma­wiać z kimś czyn­nie two­rzą­cym, ale jed­nak mniej znanym?

Uzna­łam, że zna­ni twór­cy, oso­by bar­dzo doświad­czo­ne i kom­pe­tent­ne w swo­ich arty­stycz­nych dome­nach, mogą powie­dzieć dużo cie­ka­wych rze­czy na temat tego, jak odczu­wa­ją i jakie zna­cze­nie ma dla nich nasi­lo­na potrze­ba two­rze­nia, dla­te­go sta­ra­łam się nawią­zać z nimi kon­takt. Twór­ców mniej zna­nych też zapra­sza­łam do wywia­dów, więc sła­wa nie była sztyw­nym kry­te­rium, jed­nak myślę, że zaan­ga­żo­wa­nie osób roz­po­zna­wal­nych było atu­tem pro­jek­tu. Nauczy­łam się, że jeśli mi na czymś bar­dzo zale­ży, kry­te­rium „łatwo­ści” musi zejść na dal­szy plan – sta­ram się zro­bić, co w mojej mocy, aby osią­gnąć posta­wio­ny sobie cel.

Jak wyty­po­wa­ła Pani oso­by, z któ­ry­mi chcia­ła Pani prze­pro­wa­dzić roz­mo­wy do swo­ich badań?

Mię­dzy inny­mi czy­ta­łam i oglą­da­łam wywia­dy medial­ne – i jeże­li „wyła­pa­łam” wypo­wie­dzi mogą­ce świad­czyć o tym, że dana twór­czy­ni czy twór­ca odczu­wa nasi­lo­ną potrze­bę two­rze­nia, że opi­su­je pro­ces twór­czy w spo­sób, w jaki ja go nauko­wo (i też pry­wat­nie) postrze­ga­łam, chcia­łam dowie­dzieć się wię­cej. Oczy­wi­ście w przy­pad­ku mniej zna­nych osób były to tez kon­tak­ty pry­wat­ne, pole­caj­ki od zna­jo­mych. A tak­że uczest­ni­cy moich warsz­ta­tów „Obudź w sobie artystę”.

Co łączy pisar­kę Joan­nę Bator z rape­rem O.S.T.R.-em czy z woka­li­stą „Comy”? Co łączy ich z Agą Janiszewską?

Wywiad z „Ostrym” był nie­sa­mo­wi­ty – chy­ba nikt nie mówił w tak dosad­nych sło­wach o przy­mu­sie two­rze­nia (cytat z wywia­du, lek­ka para­fra­za: „Gdy­byś mi dała do wybo­ru upra­wiać seks z sze­ścio­ma dziew­czy­na­mi albo stwo­rzyć coś zaje­bi­ste­go, to wolę, k…, stwo­rzyć coś zaje­bi­ste­go!”). Roz­mo­wa z Pio­trem Roguc­kim to sama śmie­tan­ka wie­dzy o pro­ce­sie twór­czym, o Joan­nie Bator nie wspo­mnę, bo to moja ulu­bio­na pisar­ka, prze­pięk­nie opo­wia­da­ła o uwa­run­ko­wa­niach swo­jej twór­czo­ści i cier­pli­wie odpo­wia­da­ła na moje nie­koń­czą­ce się pyta­nia (taka szan­sa!). Tę aku­rat trój­kę łączy mię­dzy inny­mi to, że uda­ło im się uczy­nić twór­czość głów­ną dro­gą życio­wą, że ich dzie­ła są doce­nia­ne, nagra­dza­ne, że mogą się z twór­czo­ści utrzy­mać, żyć nią każ­de­go dnia. A ja sama w tym wszyst­kim? Ja też uwa­żam twór­czość za nie­zwy­kle waż­ną, jed­ną z naj­waż­niej­szych, potrzeb i war­to­ści życio­wych. Też daje mi ona radość, sens życia i speł­nie­nie. A więc w tym praw­do­po­dob­nie jeste­śmy podob­ni i może dla­te­go tak dobrze mi się z tymi arty­sta­mi rozmawiało!

Nie­daw­no pro­wa­dzi­ła Pani spo­tka­nie autor­skie z Joan­ną Bator – czy to zna­czy, że pra­ca nad dok­to­ra­tem zaowo­co­wa­ła nawią­za­niem bliż­szych zna­jo­mo­ści z Pani respon­den­ta­mi i respon­dent­ka­mi, czy to zbieg okoliczności?

Oczy­wi­ście jed­no popro­wa­dzi­ło do dru­gie­go. Od cza­su wywia­du do pra­cy dok­tor­skiej z Joan­ną widzia­ły­śmy się kil­ku­krot­nie – pro­wa­dzi­łam z nią już wcze­śniej spo­tka­nie w ramach pro­jek­tu „Obie­ca­ne inspi­ra­cje. Roz­mo­wy z przed­sta­wi­cie­la­mi kul­tu­ry, nauki i sztu­ki” pod auspi­cja­mi Uni­wer­sy­te­tu Łódz­kie­go. Potem Festi­wal Góry Lite­ra­tu­ry, a ostat­nio dosta­łam zapro­sze­nie do popro­wa­dze­nia spo­tka­nia w Rawi­czu – to było kolej­ne waż­ne i cie­ka­we doświadczenie.

Na Pani pro­fi­lu prze­pla­ta­ją się lin­ki do rela­cji ze spo­tkań autor­skich z Panią oraz spo­tkań pro­wa­dzo­nych przez Panią – po któ­rej stro­nie mikro­fo­nu czu­je się Pani pewniej?

W tym momen­cie czu­ję się już dość pew­nie po obu stro­nach. Jakiś czas temu naj­bar­dziej „kar­mi­ło” mnie pyta­nie innych o to, jak two­rzą, kim są – fascy­no­wa­ła mnie każ­da roz­mo­wa, nie­mal­że każ­da wypo­wiedź. Jed­nak po wyda­niu dwóch wła­snych powie­ści i napi­sa­niu dok­to­ra­tu mówie­nie o swo­ich doświad­cze­niach i swo­jej twór­czo­ści też sta­ło się bar­dzo roz­wi­ja­ją­ce, gra­ty­fi­ku­ją­ce. Pozwa­la mi upo­rząd­ko­wać sobie myśli na temat miej­sca, w któ­rym jestem i sta­no­wi rodzaj nagro­dy za pod­ję­ty wysi­łek speł­nia­nia marzeń, ryzy­ko. Indy­wi­du­al­ne marze­nia są waż­ne dla nas wszyst­kich, więc lubi­my słu­chać i uczyć się od sie­bie nawza­jem, kie­dy komuś uda­je się je reali­zo­wać. To budu­ją­ce i inspi­ru­ją­ce. Dla­te­go zarów­na nadal bar­dzo chęt­nie pytam innych twór­ców na forum o ich dro­gi życio­we, jak i dzie­lę się tym, co sama już wiem i cze­go doświad­czy­łam. Pro­ces roz­wo­ju trwa cały czas!

Zawo­do­wo zaj­mu­je się Pani life coachin­giem – co dokład­niej ozna­cza to w prak­ty­ce? Kto według Pani powi­nien sko­rzy­stać z pomo­cy coacha?

Mam uni­wer­sy­tec­ki dyplom life coacha i wykła­dam na stu­diach pody­plo­mo­wych Meto­dy wspie­ra­nia rela­cji mię­dzy­ludz­kich – coaching życio­wy. Coaching to wspa­nia­ła meto­da wspar­cia jed­nost­ki (a cza­sem grup) w roz­wo­ju oso­bi­stym. W prze­ci­wień­stwie do tera­pii nie kon­cen­tru­je się na lecze­niu zabu­rzeń, prze­pra­co­wy­wa­niu traum, ale pro­jek­to­wa­niu celów, wzmac­nia­niu zaso­bów oso­bi­stych, iden­ty­fi­ko­wa­niu moż­li­wo­ści peł­niej­sze­go reali­zo­wa­nia wła­sne­go poten­cja­łu. Zawo­du coacha nie nale­ży mylić z rolą mów­cy moty­wa­cyj­ne­go, co nagmin­nie się dzie­je, stąd może głów­nie ten czar­ny PR wokół tej meto­dy – bo nie­któ­rzy (nie wszy­scy, to by było kolej­ne uprosz­cze­nie) mów­cy dostar­cza­ją zbyt uprosz­czo­nych, uogól­nio­nych roz­wią­zań i rad, któ­re w prak­ty­ce nie­ko­niecz­nie dzia­ła­ją. Coach nato­miast nie udzie­la wska­zó­wek, nie daje pro­stych roz­wią­zań – zada­je pyta­nia, inter­pre­tu­je, dostar­cza narzę­dzi do pra­cy, któ­rą wyko­nu­je klient­ka czy klient. Gdy jest dobrze pro­wa­dzo­ny, coaching to pięk­ny, poten­cjal­nie trans­for­mu­ją­cy pro­ces, któ­ry bar­dzo polecam.

Czy uwa­ża Pani, że pisa­nie napraw­dę może uzdrowić?

W dużym stop­niu oczy­wi­ście, że tak. Nie w zna­cze­niu „magicz­nej piguł­ki”, tyl­ko stop­nio­we­go pogłę­bia­nia pro­ce­su samo­świa­do­mo­ści, pozby­wa­nia się psy­chicz­nych blo­kad, poko­ny­wa­nia sche­ma­tów, iden­ty­fi­ko­wa­nia źró­deł wewnętrz­nej siły, wyzna­cza­nia celów do reali­za­cji, dostrze­ga­nia wła­snych moż­li­wo­ści i atutów.

A czy­ta­nie? Czy lek­tu­ra „Syre­ny” napraw­dę może oka­zać się terapią?

Jeśli Oso­ba Czy­ta­ją­ca jest w takim miej­scu swo­jej życio­wej dro­gi, że pew­ne zawar­te w tej powie­ści prze­ka­zy będą z nią rezo­no­wać, to wyra­żam nadzie­ję, że tak. Zresz­tą już poja­wi­ło się wie­le recen­zji, w któ­rych efekt tera­peu­tycz­ny powie­ści został zauwa­żo­ny, doce­nio­ny. „Syre­na” to powieść bar­dzo szcze­ra, żywa, chwi­la­mi jak­by „nad­wraż­li­wa” i eks­hi­bi­cjo­ni­stycz­na w uka­zy­wa­niu niu­an­sów emo­cji boha­ter­ki. Dla­te­go może poru­szać, na prze­mian pobu­dzać i dostar­czać uko­je­nia w tym, co prze­ży­wa­my sami. Ali­cja jest w mojej gło­wie peł­no­praw­ną posta­cią, ale jest też kre­acją, figu­rą utka­ną ze wzor­ców współ­cze­snej kul­tu­ry, na któ­ra moż­na pro­jek­to­wać wła­sne sta­ny emo­cjo­nal­ne, doświad­cze­nia, przez któ­rą moż­na zoba­czyć coś, cze­go się wcze­śniej nie dostrze­ga­ło. Po to prze­cież jest lite­ra­tu­ra piękna.

Jakie są naj­trud­niej­sze prze­szko­dy, któ­re mogą blo­ko­wać czyjś twór­czy potencjał?

Brak wia­ry w sie­bie – brzmi banal­nie, ale myślę, że to. Wie­le pomniej­szych blo­kad może­my stop­nio­wo poko­ny­wać, ale jeśli w pierw­szej kolej­no­ści nie uwie­rzy­my, że jeste­śmy zdol­ni do twór­cze­go roz­wo­ju, do osią­ga­nia tego, co intu­icyj­nie czu­je­my, że jest w naszym zasię­gu, to nie ruszy­my z miej­sca. No, a potem trze­ba wła­śnie dzia­łać, robić kro­ki – choć­by drob­ne, ale sys­te­ma­tycz­nie i uparcie.

Na dłu­go przed pre­mie­rą „Syre­ny” opo­wia­da­ła Pani, że ma już zarys trze­ciej powie­ści, zain­spi­ro­wa­ny wido­kiem kota sie­dzą­ce­go na bal­ko­nie. Czy ten plan pozo­stał aktu­al­ny, czy może coś zmie­ni­ło się w Pani kalen­da­rzu literackim?

Heh, tak sce­na z kotem w mojej gło­wie wciąż ma się dobrze. Jeśli podo­łam wyzwa­niu, to będzie waż­na powieść – tak to czu­ję. Na razie mam tytuł i tro­chę tek­stu, to wszyst­ko jesz­cze w dość zaląż­ko­wym sta­dium. Ale, ale – już jesie­nią nakła­dem łódz­kie­go wydaw­nic­twa Księ­ży Młyn wej­dzie na rynek mój zbiór pt. „Dzie­więć opo­wia­dań o Dolin­dzie Blue”. Tak­że wszyst­ko płynie! 

Trzy­mam zatem kciu­ki za pra­cę nad tą histo­rią i za nad­cho­dzą­cą pre­mie­rę. Dzię­ku­ję ser­decz­nie za poświę­co­ny czas!

Roz­ma­wia­ła Anna Tess Gołębiowska

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy