Co musiałoby się wydarzyć, żeby zgodzić się na zabicie drugiego człowieka? Jak przekonuje Bogusław Szabliński, autor powieści „Sumienie”, w każdym z nas tkwi zarówno potencjalny morderca, jak i bohater. Wszystko zależy od sytuacji. Na własnej skórze doświadczy tego Snajper – człowiek, który jest w stanie zrobić wszystko, by uratować życie swojego dziecka. Nawet zabić.
Karolina Sendal: Podczas lektury „Sumienia” przypomniałam sobie o istniejącym w psychologii eksperymencie myślowym, tzw. „dylemacie wagonika”. Przedstawiony w powieści Snajper stoi przed takim wyborem – ile żyć – i czyich – można poświęcić, by uratować jedno istnienie. Czy na to pytanie można w ogóle odpowiedzieć?
Bogusław Szabliński: Snajperowi się to nie udało. Miotał się, szukając odpowiedzi, wciągając i mnie w te poszukiwania. Mam nadzieję, że jego dylematy stworzyły pole do przemyśleń także dla czytelników. W zamierzeniu to nomen omen sumienie miało być głównym bohaterem mojej powieści. I to właśnie sumieniom czytających zostawiam ostateczną ocenę.
K.S.: Czy w każdym człowieku jest potencjalny morderca?
B.S.: Sądzę, że tak. W każdym tkwi zarówno potencjalny morderca, jak i potencjalny bohater. To, który z nich zatriumfuje jest zwykle dziełem przypadku. To, gdzie się rodzimy i dorastamy nie jest naszym wyborem. Tak jak i to, co nas spotyka, niekoniecznie od nas zależy. Wiele czynników wpływa na to, jakie role przyjdzie nam zagrać w życiu.
K.S.: Z Pana książki można wysnuć wniosek, że człowiek jest w stanie zrobić wszystko, jeśli znajdzie odpowiednie usprawiedliwienie.
B.S.: Można też wysnuć wniosek, że człowiek jest w stanie znaleźć usprawiedliwienie dla wszystkiego, co zrobił. Tak działa ludzka psychika. Szuka usprawiedliwień. Broni się przed prawdą, zaprzecza jej, manipuluje. To chyba element walki o przetrwanie na poziomie
zdrowia mentalnego. Historia, nawet ta współczesna, dziejąca się na naszych oczach, pełna jest przykładów usprawiedliwiania najgorszych nawet niegodziwości tzw. dobrem wyższym.
K.S.: Snajper bierze na siebie rolę mściciela, choć jego celem nie jest wcale wymierzanie sprawiedliwości. Robi to z egoistycznych pobudek. Czy zmienia to charakter jego czynów?
B.S.: Coraz częściej skłaniam się ku stwierdzeniu, że każdy altruizm jest podszyty pewną dozą egoizmu. Każdy, bez wyjątku, chce być postrzegany jako ten dobry. Nawet najbardziej skłonne do poświęceń i skromne osoby nie są pozbawione tej odrobiny próżności. W przypadku Snajpera mówiłbym jednak raczej o potrzebie swoistego uciszenia odczuwanego dysonansu poprzez próbę samousprawiedliwienia złych z gruntu czynów wymierzaniem sprawiedliwości. Snajper nie był pozbawiony egoizmu, ale ścieżka zła, na jaką był zmuszony wkroczyć, niszczyła przede wszystkim jego, był jej ofiarą.
K.S.: Podczas lektury ma się wrażenie, że bohater mógłby być naszym sąsiadem lub mężczyzną stojącym obok w sklepowej kolejce. Dlaczego przedstawił go Pan w ten sposób?
B.S.: To prawda, postać Snajpera jest do bólu przeciętna, niemal pozbawiona twarzy.
Chciałem sprawić, by czytelnik zastąpił ją własną, oglądaną każdego dnia w lustrze. W ten sposób może poczuć dylematy szarpiące mężczyzną, którego odróżnia od nas wyłącznie sytuacja, w jakiej się znalazł. Zwyczajność tej postaci podkreśla to, do czego nie do końca chcemy się przyznać – to mógłby być KAŻDY Z NAS.
K.S.: Czy gdyby taka historia wydarzyła się naprawdę, kibicowałby Pan mścicielowi z Nowego Jorku?
B.S.: Daleki jestem od jednoznacznej deklaracji. Jestem legalistą. Ale jestem też ojcem. Nigdy nie byłem zwolennikiem samosądów, ale też nigdy nie musiałem się mierzyć z tragedią, jaka dotknęła np. rodziców Nataszy, jednej z bohaterek „Sumienia”. Jak wszystko w życiu, także nasze oceny są względne, zależą od wielu, często bardzo osobistych czynników. Nikt z nas nie wie, jaką parę butów przyjdzie mu jutro założyć i czy na pewno droga, którą będzie w nich przemierzać, będzie prosta.
K.S.: „Sumienie” jest pełne brutalnych opisów. Dlaczego sięgnął Pan po tak wyraziste środki?
B.S.: Proszę mi wierzyć, niektóre z tych opisów prześladowały mnie w snach jeszcze długo po tym, jak skończyłem pracę nad „Sumieniem”. Z ich potwornością może konkurować jedynie… rzeczywistość. Bo zło istnieje. Jest realne, dzieje się każdego dnia i nierzadko przerasta możliwości naszej wyobraźni. I nie pomoże tu odwracanie wzroku – nie zniknie samo z siebie. Każda z tych przerażających historii mogła wydarzyć się naprawdę. Podobne dzieją się gdzieś w tej chwili. Opowiadam o nich bez filtra czy politycznej poprawności. Bo tak trzeba. Musimy nauczyć się nazywać zło po imieniu. Ogrom okrucieństwa zawartego w niektórych scenach jest tylko i aż tłem. Szokującym, mogącym nieraz wzbudzić odrazę, ale i pozwalającym spojrzeć na historię Snajpera z szerszej perspektywy.
K.S.: Czy naprawdę na żadnym etapie nie pojawiła się w Panu myśl „może by tak niektóre opisy nieco złagodzić”?
B.S.: Nie, nigdy. Są integralną, ważną częścią tej książki. To nie jest opowieść dla dzieci – „Sumienie” jest skierowane do dojrzałego i poszukującego prawdy (także tej o sobie samym) czytelnika. Takiego, który nie boi się zajrzeć nie tylko w oczy zła, ale i w głąb własnej duszy.
K.S.: „Sumienie” to Pana debiut. Jakie okoliczności doprowadziły do tego, że w ogóle narodził się pomysł na książkę oraz jak wyglądał sam proces pisania?
B.S.: Mieszkając i pracując w Nowym Jorku spotkałem wielu ludzi, którzy dotknęli zła w jego najczarniejszej postaci… Latami wysłuchiwałem ich historii, wspomnień bolesnych tak bardzo, że, mimo upływu czasu, nie potrafili mówić o nich bez rozpaczy w załzawionych oczach. Były to opowieści o nacjonalistycznych eksterminacjach, zaprzyjaźnionych sąsiadach w jedną noc zmieniających się w oprawców, o mechanizmach aktywujących w zdrowych wcześniej umysłach sadystyczno-psychopatyczne zachowania, strachu, który ich nigdy nie opuszczał i o przekraczaniu wszelkich granic, byleby tylko przetrwać jeszcze jeden dzień. Nie mogłem i nie chciałem uwierzyć, że człowiek naprawdę może być zdolny do takich zachowań. Suma tych wszystkich opowieści o bestii tkwiącej w zwykłych z pozoru ludziach zagnieździła się na dnie mojego „Sumienia” . Męczyła tak długo, że nie zostawiła mi wielkiego wyboru. Żeby nie zwariować, zacząłem o tym pisać.Wieczorami, po pracy, w pubach, przy kuflu Guinessa, wylewałem na papier moja prywatną niezgodę na uparte tkwienie w bańce eufemistycznie zwanej „strefą komfortu”, która pozwala nam zasłyszane w wiadomościach doniesienia ze świata klasyfikować z automatu jako te, które zawsze dzieją się gdzieś daleko.
K.S.: Czy ma Pan już pomysł na kolejną powieść i czy planuje Pan pozostać w tej samej konwencji?
B.S.: Nie zmieściłem wszystkich swoich dylematów, ani tym bardziej otaczającego nas zła na trzystu dwudziestu stronach; obawiam się, że nie wystarczyłoby gdyby ich było i trzy tysiące… Nie pozbyłem się obrazów okrucieństwa i krzywd, wciąż zdarzają mi się bezsenne noce. Nie znalazłem też odpowiedzi na pytanie, czy naprawdę tak niewiele potrzeba, żeby zabrakło człowieka w człowieku? I co musi się wydarzyć, żeby nastąpiło „Nawrócenie”? Taki właśnie tytuł nadałem kontynuacji „Sumienia”.