Marta Dziok-Kaczyńska, w sieci znana też jako blogerka i podcasterka publikująca pod pseudonimem Riennahera, nakładem wydawnictwa Uroboros wydała swoją debiutancką powieść „Efly Londynu”. Z tej okazji opowiedziała nam trochę o swej książce, pisaniu bloga w 2023, fascynacji długowiecznymi i zepsutymi elfami, depresji i jej wpływowi na życie, a na koniec pobawiła się w wymarzony casting.
Marto, za nami premiera twojej debiutanckiej powieści, jakie to uczucie zobaczyć swoją pierwszą książkę na półce, wziąć ją w ręce?
Wspaniałe! To realizacja mojego marzenia, które miałam od dwudziestu lat, więc jest naprawdę cudownie!
Czy wieloletnie pisanie bloga pomogło ci w pisaniu powieści, czy są to jednak na tyle odrębne formy, że nie było żadnego przełożenia?
Z pewnością mi pomogło, im więcej piszesz, tym lepiej piszesz, uczysz się co działa – z pisaniem jest jak z mięśniami. Myślę, że ta książka jest o wiele lepsza, niż gdyby tego bloga nie było.
A co sprawiało ci więcej przyjemności, pisanie krótkich notek na bloga, czy kolejnych rozdziałów. Czy może pisanie było dla ciebie torturą, a dopiero efekt końcowy ją wynagrodził?
Pisanie powieści zdecydowanie jest najprzyjemniejszym etapem całego procesu. To wszystko co następuje później też jest fajne, ale ja uwielbiam być zanurzona w świecie który stworzyłam. Natomiast pisanie bloga i opowieści to zupełnie co innego. Czasami było tak, że brakowało mi tego feedbacku od odbiorcy, który zawsze daje ci skok dopaminy. Po dodaniu notki na bloga ktoś od razu mówi, że fajnie lub niefajnie, ale od razu masz tę interakcję i uwagę czytelnika. Z książką jest się jednak przy pisaniu dużo bardziej samotnym, pewne rzeczy chciałoby się skonsultować, ale nie wrzuci się tego w trakcie procesu. Korzystałam z pomocy moich znajomych, którym przy okazji dziękuję za cierpienie na jakie ich wystawiłam w trakcie tworzenia „Elfów Londynu”! Notki i powieść są to jednak tak różne formy literackie, że czasami ciężko było mi wyjść z jednej i wejść w drugą. Jeśli się wkręciłam w pisanie książki, to notka na bloga wydawała się trochę za mała, ale z drugiej strony, żeby w ogóle przyzwyczaić się do pisania powieści, musiałam trochę odzwyczaić się od trybu siadam, piszę, zaklej, zaśnij, zapomnij.
W twojej powieści głównymi bohaterami są elfy, skąd u ciebie tak wielka fascynacja nimi, spośród tak wielu ras fantastycznych?
Zaczęło się od fascynacji uniwersum stworzonym przez Andrzeja Sapkowskiego, Wiedźmina zaczęłam czytać pierwszy raz kiedy miałam dwanaście lat…
Ja tak samo!
… i wciąż nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale tak było! Od razu wsiąkłam w ten świat i uwielbiałam jego elfy, tak odmienne od tolkienowskich, które oczywiście również są wspaniałe, ale bardziej przemawiało do mnie to jak Sapkowski uchwycił tę dekadencję, jak brak śmiertelności wpływa na psychikę i jej potencjalne zepsucie. To motyw który pojawia się w różnych dziełach, np. w powieściach o wampirach i strasznie go lubię. Śmiertelność to coś, co nadaje dynamiki życiu. Mnie fascynowały te problemy nieśmiertelności, takie jak np. stwierdzenie jednego z elfów w sadze wiedźmińskiej, że w pewnym wieku nawet seks się nudzi.
To prawda, też bardzo lubię, kiedy autorzy zwracają uwagę na to, jak zmienia się perspektywa w zależności od długości życia. Akcja twojej powieści toczy się we współczesnej Wielkiej Brytanii. Skąd u ciebie taka fascynacja kulturą anglosaską, czy pojawiła się już po wyjechaniu na Wyspy, czy jeszcze w Polsce?
Zainteresowanie brytyjską kulturą pojawiło się jeszcze w Polsce i poprzedziło mój wyjazd. W młodości fascynował mnie mit arturiański, uwielbiałam powieści typu „Mała Księżniczka” czy „Opowieść Wigilijna” oraz inne książki Dickensa i Jane Austin. Dorastałam w tym, uwielbiałam oglądać produkcje kostiumowe których akcja toczy się w XIX wiecznej Wielkiej Brytanii. Kiedy więc pojawiła się okazja na wyjazd na studia, skorzystałam z niej od razu i od tego czasu moja fascynacja kulturą brytyjską tylko się pogłębia.
Chciałbym porozmawiać także o innej części twojej działalności, powiedz mi proszę, jak to jest w 2023 roku pisać bloga, kiedy wszędzie w internecie króluje forma wideo?
Nie ukrywam, że jest to wyzwanie, jestem świadoma, że popularność blogów nie jest już taka jak kiedyś, widzę to po statystykach. Oprócz bloga prowadzę też jednak podcast „Korespondencja z Londynu”, który na tę chwilę jest bardzo fajnym dodatkiem, ale w przyszłości może stać się główną częścią mojej działalności internetowej, jestem też aktywna na instagramie. Jeszcze mniej więcej dekadę temu media społecznościowe stanowiły dodatek do bloga, tam się wrzucało jakieś poboczne przemyślenia, a teraz to one stały się głównym sposobem kontaktu z odbiorcą i działalność z blogów mocno przeniosła się właśnie tam. Póki co nie wchodziłam jeszcze w temat wideo, jest to dla mnie dużo bardziej czasochłonne niż pisanie tekstu (edytowanie!), ale być może za jakiś czas przeniosę się na YouTube zupełnie, może nie, zobaczę. Twórca internetowy w 2023 roku musi mieć świadomość tego, że kanałów jest dużo i nie można się ograniczać tylko do jednego.
Jednym z najpopularniejszych postów na twoim blogu jest ten dotyczący depresji. W jaki sposób wpłynęła ona na twoje pisanie, jak przełożyła się na proces twórczy?
Przez długi czas tworzenie świata, postaci i historii było dla mnie formą eskapizmu. Nie powiedziałabym, że jestem wdzięczna depresji za to doświadczenie, ale jednak ucieczka myślami od świata realnego do tego który stworzyłam, pomogła mi w napisaniu powieści. Od dłuższego czasu leczę się i czuję się zupełnie inaczej, jestem też w innym miejscu w życiu. Kiedy zaczynałam myśleć o książce i pisać bloga byłam na studiach, pracowałam na etacie, teraz prowadzę z moim mężem działalność, piszę bloga, powieść, zajmuję się dziećmi – to zupełnie inny etap w życiu, na którym pisanie jest czymś kompletnie odmiennym.
Jak radzisz sobie jako introwertyczka i osoba z depresją z opiniami w sieci? Pisząc bloga oraz powieść mocno się uzewnętrzniasz, wystawiasz na oceny innych.
Pisałam nawet niedawno tekst o tym dlaczego osoby mające tendencje do introwertyzmu i stanów depresyjnych zabierają się do takich rzeczy jak pisanie, bo to jest dla nich niesamowicie stresujące. Kiedy jednak odczuwasz potrzebę pisania, musisz to robić, możesz to co stworzysz chować do szuflady, albo możesz z tym trafić do ludzi, pytaniem jest co chcesz z tym zrobić. Dzięki blogowi miałam okazję dotrzeć do wielu ludzi z podobnymi problemami co ja i kiedy dostaję wiadomości od ludzi, że dzięki temu co napisałam poczuli się lepiej ze sobą, albo poszli do terapeuty, to jest dla mnie ogromny kop motywacyjny. Oczywiście zdarzają się osoby, które mnie nie lubią, ale nie jestem przecież zupą pomidorową, żeby każdy lubił mnie lub moją twórczość. Jest to nieprzyjemne, ale mnóstwo rzeczy w życiu jest. Trzeba chyba w pewnym momencie dorosnąć do tego, że nie uda się uzyskać sympatii wszystkich i nie przejmować się tym. Krytykę warto poznać, a na hejterów są odpowiednie narzędzia.
Podobał mi się jeden z tekstów na twoim blogu, który odnosił się do introwertyzmu, że ten nie jest wymówką do nierobienia niczego przez całe życie. Porównałaś to do tego, jak ktoś w szkole twierdzi, że jest kiepski z matmy, bo jest humanistą, ale z polskiego dziwnym trafem też jest beznadziejny.
Ten tekst wywołał bardzo duże oburzenie wśród osób, które uważały się za introwertyczne!
Naprawdę? Sam się za taką uważam!
I widzisz, jesteśmy tu dzisiaj i rozmawiamy, zamiast siedzieć w domu! Oczywiście nie chodzi o to, żeby się zmuszać do jakiegoś niesamowitego cierpienia i robieniu rzeczy, których absolutnie nie znosisz, ale pokonywanie trudności jest tym co sprawia, że w życiu dojrzewamy, rośniemy i zmieniamy się na lepsze. Jeśli chcielibyśmy robić tylko to, co jest dla nas przyjemne i komfortowe, to moglibyśmy cały dzień leżeć w domu i oglądać seriale, ale chyba nie o to w życiu chodzi.
Wiesz co mi czasem pomaga? Wcielanie się w role, jak na przykład teraz, kiedy udaję dziennikarza przeprowadzającego wywiad, chociaż nim nie jestem. Ty nie zauważasz różnicy, a ja się nie stresuję, bo przecież tylko gram! Nie jestem co prawda pewien, czy terapeuci uznaliby to za zdrowe podejście…
Moja terapeutka uważała zawsze, że powinnam być prawdziwą sobą, tylko że prawdziwa ja chciała uciec z daleka od całego świata i rzeczywistości w której musiałam być. Twierdziła też, że powinnam robić to, co naprawdę kocham, problem w tym, że robienie tego co naprawdę kocham nie płaciło mi rachunków… Lubię sobie myśleć, że pewne rzeczy, jeżeli chodzi o całe moje życie, nie mają wielkiego znaczenia. Ktoś mi powie, że jestem głupia? Za tydzień nie będę o tym pamiętać i wrócę do swojego życia, gdzie mam męża, dzieci, przyjaciół, którzy mnie kochają i wspierają i to jest naprawdę ważne. A to, że ktoś o mnie źle pomyśli, w dłuższej perspektywie nie ma znaczenia. To mi czasami pomaga.
Twoja powieść jest pierwszym tomem cyklu, na jakim etapie są prace nad tomem drugim?
Pisze się! Na tę chwilę mam ukończone około 20%, ale całą historię mam już w głowie i powoli przelewam ją na klawiaturę.
Na koniec pytanie odnoszące się trochę do geekowskiej strony twojej duszy – pobawmy się w ulubioną zabawę wielu internautów, czyli wymarzoną obsadę, gdyby twoja powieść została zekranizowana!
Arianrhod i jej siostra od początku w mojej głowie wyglądały jak Keira Knightley i Eva Green! Wyobrażanie sobie postaci w ten sposób pomagało mi przy pisaniu, kiedy opisywałam czyjeś manieryzmy czy zachowania, podkradałam od różnych aktorów gesty. To, że Domhnall Johnson wygląda jak pewien aktor o tym samym imieniu być może nie jest przypadkiem… Larsem Lindbergiem, czyli złym elfem populistą byłby Alexander Skarsgard, od początku pisałam tę postać z nim w głowie.
Rzeczywiście, idealnie pasuje!
Mam w sobie dużą dozę fan girl! Rhiannon Arundel grałaby z pewnością Jennifer Connelly, uważam, że to jedna z najpiękniejszych kobiet świata. W dodatku im jest starsza tym jest piękniejsza, a już jako młoda kobieta była przecież zjawiskowa! Żoną Larsa byłaby Elizabeth Debicki. W roli wuja głównej bohaterki, dość wrednego typka, obsadziłabym Jasona Isaacsa. Z głównymi męskimi postaciami mam trochę większy problem… Sheridana wyobrażam sobie jako młodego Ruperta Frienda z okresu grania w „Cheri” lub „Dumie i Uprzedzeniu”. Nie wiem kogo przypasowałabym do Evendena, mam w głowie wielu aktorów którzy mi pasują, ale nie do końca – James Norton w „Wojnie i Pokoju”, albo Aneurin Barnard w „1899”, trochę też Jonathan Bailey, ale tylko w roli Bridgertona. Oczywiście to tylko taka geekowsko-fanowska zabawa w casting, nie moje potencjalne życzenia lub żądania wobec potencjalnych producentów!
Serdecznie dziękuję za wywiad, to była ogromna przyjemność i pozostaje mi życzyć świetnych recenzji „Elfów Londynu”!
Dziękuję, nie mogę się doczekać odbioru czytelników!
Zdjęcie główne Paulina Tran