Wywiady

Luta Karabina – o córkę walczy skuteczniej niż broń maszynowa. Wywiad z Przemysławem Piotrowskim o książce Prawo matki.

Pra­wo mat­ki wyda­je się czę­sto inspi­ro­wać pisa­rzy i reży­se­rów. Wszyst­ko dla­te­go, że mat­ce, któ­ra bro­ni swe­go dziec­ka po pro­stu wol­no wię­cej. Kodeks doty­czą­cy zwy­kłych śmier­tel­ni­ków zwy­czaj­nie jej nie obo­wią­zu­je. Z jed­nej stro­ny – może bez­kar­nie doko­ny­wać praw­dzi­wej ven­det­ty, co z pew­no­ścią jest lite­rac­ko cie­ka­we – z dru­giej – znaj­du­je się w sytu­acji nie do pozaz­drosz­cze­nia. Przez chwi­lę, choć na szczę­ście znacz­nie mniej­szą ska­lę, mógł to odczuć autor książ­ki „Pra­wo mat­ki” – Prze­my­sław Piotrowski.

Zuzan­na Pęk­sa: Postać Luty Kara­bi­ny naro­dzi­ła się w „Pra­wie mat­ki”, pierw­szym tomie Pana nowe­go cyklu. A raczej – to Pan powo­łał ją do życia! Skąd pomysł na takie nie­stan­dar­do­we imię i nazwi­sko – wiem, że ze wzglę­du na pocho­dze­nie, ale mimo wszyst­ko jest nie­zwy­kłe, bo zda­je się nieść za sobą jesz­cze dodat­ko­we znaczenie.

Prze­my­sław Pio­trow­ski: Imię i nazwi­sko głów­ne­go boha­te­ra czy boha­ter­ki zmu­szo­nej do nie­sie­nia cię­ża­ru fabu­ły na swo­ich bar­kach jest wbrew pozo­rom nie­zwy­kle istot­ne. Zawsze dłu­go się na tym zasta­na­wiam. Tak było w przy­pad­ku Igo­ra Brud­ne­go, ale tak­że na przy­kład Danie­la Adam­skie­go w „Krwi z krwi” czy wła­śnie Luty Kara­bi­ny. W pierw­szym przy­pad­ku imię i nazwi­sko mia­ły okre­ślać Brud­ne­go jako face­ta sil­ne­go, uczci­we­go, ale mają­ce­go za sobą jakąś mrocz­ną tajem­ni­cę, może nawet ułom­ność, ale tak­że pod­kre­ślać świat w któ­rym musi żyć i w któ­rym musi się taplać jako poli­cjant z pio­nu kry­mi­nal­ne­go – świa­ta pod­łe­go i brud­ne­go wła­śnie.
W dru­gim przy­pad­ku cho­dzi­ło o coś prze­ciw­ne­go. Daniel Adam­ski miał być zwy­kłym, sza­rym oby­wa­te­lem, któ­ry musi mie­rzyć się z pro­ble­ma­mi dnia powsze­dnie­go oraz cho­ro­bą syna. Uzna­łem, że tak powszech­ne imię i nazwi­sko stwo­rzą ilu­zję takie­go wła­śnie boha­te­ra – nie­spe­cjal­nie się wyróż­nia­ją­ce­go, zwy­kłe­go, takie­go sąsia­da z klat­ki obok.
I tu docho­dzi­my do Luty Kara­bi­ny. Uzna­łem, że będzie wyjąt­ko­wa, jej imię i nazwi­sko musia­ło wpa­dać w ucho i okre­ślać ją jako kobie­tę sil­ną i nie­ustę­pli­wą. Luta to skrót od Luto­sła­wy (imię rzad­kie, ale tak nazy­wa­ła się choć­by moja „ciot­ka-bab­cia”), ale naj­bar­dziej koja­rzy się z „lutą” czy­li potocz­nym sło­wem okre­śla­ją­cym cios, ude­rze­nie. Kara­bi­na to nato­miast sto­sun­ko­wo popu­lar­ne nazwi­sko w Tur­cji, a od począt­ku zakła­da­łem, że głów­na boha­ter­ka będzie mia­ła turec­kie korze­nie. Sko­ja­rze­nie z bro­nią też wyda­je się oczy­wi­ste. Kom­bi­no­wa­łem kil­ka dni, pomy­słów było wie­le, w koń­cu uzna­łem jed­nak, że taka zbit­ka pasu­je do niej ide­al­nie, a przy oka­zji wpa­da w ucho i zosta­je w pamięci.

Z.P.: Luta Kara­bi­na ma nie tyl­ko nie­ty­po­we imię, ale też nie­czę­sto spo­ty­ka­ną pra­cę – okre­so­wo wyjeż­dża na plat­for­my wiert­ni­cze u wybrze­ży Nor­we­gii. Czy czer­pał Pan w tym przy­pad­ku ze swo­je­go doświad­cze­nia w bran­ży naf­to­wej naby­te­go w tym wła­śnie kraju?

P.P.: Tak, choć nie jest to w książ­ce roz­bu­do­wa­ny wątek. W zasa­dzie poja­wia się tyl­ko przy wpro­wa­dze­niu, pozwa­la zwi­zu­ali­zo­wać sobie Lutę, doda­je jej cha­rak­te­ru. I żeby nie było – w takich miej­scach też cza­sa­mi pra­cu­ją kobie­ty. Też zakła­da­ją robo­cze bucio­ry, dre­lich, kask, ręka­wi­ce, chwy­ta­ją narzę­dzia i robią, co do nich nale­ży. Sam motyw plat­for­my wiert­ni­czej mam zamiar pocią­gnąć w dru­gim tomie, tro­chę bar­dziej go roz­bu­do­wać. I rze­czy­wi­ście czer­pa­łem ze swo­je­go doświad­cze­nia, bo w nor­we­skich stocz­niach, rafi­ne­riach czy na plat­for­mach wiert­ni­czych haro­wa­łem przez sie­dem lat. Temat wciąż jest dość świe­ży w pamię­ci, bo skoń­czy­łem dopie­ro na począt­ku pan­de­mii. Gene­ral­nie jest to faj­ne miej­sce, aby osa­dzić tam akcję, ale to melo­dia przyszłości…

Z.P.: W not­ce „Od Auto­ra” pisze Pan o przej­mu­ją­cej histo­rii, któ­ra sta­ła się inspi­ra­cją dla „Pra­wa mat­ki”. Czy mógł­by Pan opo­wie­dzieć ją naszym Czytelnikom?

P.P.: Spę­dza­łem wte­dy urlop w Sia­no­żę­tach obok Ustro­nia Mor­skie­go. I to w tym dru­gim mia­stecz­ku omal nie doszło to tra­ge­dii, gdy posze­dłem z dzieć­mi do par­ku roz­ryw­ki. Pamię­tam, że prze­wa­la­ły się tam tłu­my, to był śro­dek lata. Jeź­dzi­li­śmy na karu­ze­lach, miło spę­dza­li­śmy czas, ale w pew­nym momen­cie moja dwu­let­nia córecz­ka znik­nę­ła mi z oczu.
To było dzie­sięć, może pięt­na­ście naj­strasz­liw­szych minut moje­go życia. Przed ocza­mi – a ci, któ­rzy zna­ją moja twór­czość wie­dzą, że wyobraź­nię mam buj­ną – prze­la­ty­wa­ły mi same naj­czar­niej­sze sce­na­riu­sze. Na szczę­ście skoń­czy­ło się na stra­chu i Len­ka się odna­la­zła, ale już godzi­nę póź­niej wie­dzia­łem, że będę kie­dyś musiał prze­ka­zać i jakoś opi­sać te potwor­ne emo­cje, któ­re mną tar­ga­ły. Stąd pomysł na „Pra­wo matki”.

Z.P.: Był Pan dzien­ni­ka­rzem śled­czym i bez wąt­pie­nia zna Pan od pod­szew­ki wie­le spraw kry­mi­nal­nych, w tym tak­że tych bar­dzo bru­tal­nych. Czy to uła­twia Panu pisa­nie o napraw­dę cięż­kich tema­tach? Z nie­któ­ry­mi występ­ka­mi tego świa­ta nie da się oswo­ić, ale taka pra­ca z pew­no­ścią sta­no­wi dobry warsztat?

P.P.: W pra­cy raczej nie spo­ty­ka­łem się z taki­mi spra­wa­mi, ale mia­łem za to okres, w któ­rym pozna­łem wie­lu ludzi z pół­świat­ka, tak­że pra­cu­ją­cych dla mafii, w tym mor­der­ców. To byli już ludzie po wyro­kach, roz­li­cze­ni z naszym sys­te­mem spra­wie­dli­wo­ści i mogli otwar­cie mówić o tym, co prze­ży­li. A gdy pra­cu­jesz z kimś dzień w dzień po dwa­na­ście godzin pod dekiem plat­for­my, facet zaczy­na ci się zwie­rzać ze wszyst­kie­go. A, że jestem dobrym słu­cha­czem, to słu­cha­łem. Mogłem poznać ich spo­sób myśle­nia, emo­cje jakich doświad­cza­li, język jakim ope­ru­ją, czy cały sys­te­mo­wy pro­ce­der prze­stęp­czy od ścią­ga­nia hara­czy po han­del nar­ko­ty­ka­mi czy żywym towa­rem. A gdy sia­da się z nimi do wód­ki, to…

Z.P.: Luta Kara­bi­na i poli­cjant Zyg­munt Sza­tan powró­cą do nas w nowej czę­ści serii. Czy mógł­by Pan zdra­dzić, o czym będzie kolej­ny tom i czy pra­ce nad nim już trwają?

P.P.: Nie­ste­ty, ale będę mil­czał jak grób. Roz­ma­wia­my w oko­li­cach pre­mie­ry pierw­sze­go tomu, więc spo­koj­nie, na wszyst­ko przyj­dzie czas. Pomysł jest, ale musi jesz­cze nabrać bar­dziej real­nych kształ­tów. Tym­cza­sem sku­piam się na książ­ce o Luisie Gara­vi­to – naj­strasz­niej­szym seryj­nym mor­der­cy w histo­rii. Ta książ­ka uka­że się w maju i będzie to true cri­me z ele­men­ta­mi repor­ta­żu. Potem zasta­no­wię się nad powro­tem Luty.

Z.P.: Bar­dzo dzię­ku­ję za poświę­co­ny czas.

 

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy