Wywiady

Ze śmiercią w roli głównej – wywiad z Michałem Śmielakiem

Na kar­tach swo­ich kry­mi­na­łów uśmier­ca m.in. grzesz­nych księ­ży, fał­szy­wych zna­cho­rów i boga­te nasto­lat­ki. Debiu­to­wał w 2021 roku i od tego cza­su wydał już pięć powie­ści. Pocho­dzi z San­do­mie­rza, ale nie oglą­da „Ojca Mate­usza”. W obszer­nej roz­mo­wie z Nie­sta­ty­stycz­nym opo­wie­dział o kuli­sach swo­jej pra­cy, smacz­kach ukry­tych w powie­ściach oraz pol­skiej sto­li­cy zbrodni.

ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Czy­ta­jąc „Wny­ki” czy cykl „Inkwi­zy­tor”, nie mogłam się oprzeć wra­że­niu, że tro­chę marzy Ci się pozew o obra­zę uczuć religijnych…

MICHAŁ ŚMIELAK: Po napi­sa­niu „Wny­ków” tego wła­śnie bałem się naj­bar­dziej, że ktoś zacznie doszu­ki­wać się obra­zy uczuć reli­gij­nych i ata­ku na Kościół, a nie dobrej histo­rii. Moim skrom­nym zda­niem histo­ria jest bar­dzo dobra, takoż według wie­lu czy­tel­ni­ków, któ­rzy z nie­cier­pli­wo­ścią ocze­ku­ją na kon­ty­nu­ację i co rusz mnie poga­nia­ją z jej napi­sa­niem. Cza­sem bar­dzo sta­now­czo.
Nato­miast czy doszło tu do obra­zy uczuć reli­gij­nych? Przy pomo­cy fik­cyj­nej histo­rii opar­tej na wymy­ślo­nych boha­te­rach w nie­ist­nie­ją­cym miej­scu? Jeśli kogoś obra­ża­ją fik­cyj­ne wyda­rze­nia, to ma pewien pro­blem ze sobą, a jeśli dopa­tru­je się w nich praw­dzi­wych wyda­rzeń, to napraw­dę nie ma się czym chwa­lić, a tym bar­dziej o co obra­żać. Wszyst­kie wypo­wie­dzi boha­te­rów, wyda­rze­nia, zwro­ty akcji są dla mnie środ­kiem do opo­wie­dze­nia histo­rii, a nie celem. Kry­mi­nał w zasa­dzie opie­ra się na zbrod­ni, prze­stęp­stwie, wykro­cze­niu poza przy­ję­te zasa­dy, a dla osób wie­rzą­cych tak­że na grze­chu. Jeśli opi­su­je­my histo­rię, któ­rej cen­trum sta­no­wi pewien kościół w pew­nej wsi, to chy­ba nic nie moż­na by napi­sać, aby ktoś nie poczuł się ura­żo­ny. Z dru­giej stro­ny, jeśli jako autor zacznę się zasta­na­wiać przy każ­dym sło­wie czy kogoś aby nie obra­żam, to nie wyj­dę poza pro­log.
Pisząc nie mam zamia­ru niko­go obra­zić, ale jed­no­cze­śnie lubię bazo­wać na pew­nych roz­ter­kach moral­nych, zachę­cać czy­tel­ni­ka do roz­wa­żań nad zasad­no­ścią naszych norm, praw, ade­kwat­no­ści sto­so­wa­nych kar do popeł­nio­nych czy­nów. Lubię pły­wać w szarościach!

A.T.G.: We „Wny­kach” wątek kry­ty­ki Kościo­ła zwra­cał uwa­gę szcze­gól­nie dla­te­go, że pły­nął a nie tyl­ko od głów­ne­go boha­te­ra – nie­do­szłe­go księ­dza – ale też od wie­lu innych. Nawet pro­boszcz wspo­mnia­nej wiej­skiej para­fii komen­to­wał, że zgryź­li­we uwa­gi o pedo­fi­lii są zro­zu­mia­łe, bo Kościół pra­co­wał na to lata­mi… Dla­te­go jed­nak dopy­tam: cho­dzi­ło tyl­ko o histo­rię dzie­ją­cą się w tym śro­do­wi­sku czy jed­nak też pewien komen­tarz społeczny?

M.Ś.: Docho­dzi­my chy­ba do zna­mien­ne­go „co autor miał na myśli”. Nie obno­szę się ze swo­imi poglą­da­mi, a jakieś tam mam. Dla­cze­go? Bo nie chcę, aby czy­tel­ni­cy patrzy­li na moje książ­ki przez pry­zmat mojej oso­by. Chcę im opo­wie­dzieć dobrą histo­rię, w naj­lep­szy spo­sób, jaki tyl­ko potra­fię. Pra­cu­ję nad swo­im warsz­ta­tem, aby robić to coraz lepiej. Sam, się­ga­jąc po książ­kę nowe­go auto­ra, kom­plet­nie nie zwra­cam uwa­gi, kim jest w życiu pry­wat­nym. Uwiel­biam książ­ki Lee Chil­da, ostat­nio powa­lił mnie na kola­na Riley Sager swo­im „Wróć przed zmro­kiem”. Kom­plet­nie mnie nato­miast nie inte­re­su­je czy są „za” czy też „prze­ciw” w jakiej­kol­wiek spra­wie. Ocze­ku­ję od nich dobrej książ­ki. Tyl­ko tyle i aż tyle.
Co do wspo­mnia­ne­go księ­dza. Two­rzę posta­cie. Sta­ram się, aby były zawsze „jakieś”: wyra­zi­ste, moc­ne, zapa­da­ją­ce w pamięć. Nie­co je prze­ry­so­wu­ję – bywa – ale to książ­ka, nie film; nie mamy tutaj akto­ra, któ­ry swo­ją cha­ry­zmą, talen­tem i warsz­ta­tem nada posta­ci moc­ny rys. Każ­da postać otrzy­mu­je pew­ne prze­ko­na­nia, nie zawsze zgod­ne z moimi, ale nie­zmien­nie waż­ne dla fabu­ły. Chy­ba mi to wycho­dzi, bo wyra­zi­stość posta­ci jest pod­kre­śla­na w wie­lu recen­zjach. Ten­że wspo­mnia­ny pro­boszcz to czło­wiek, któ­ry ma peł­ne pra­wo tak powie­dzieć, a dla­cze­go, to chy­ba wyja­śnia sama akcja książki.

A.T.G.: Przy­znam, że to cie­ka­we – dziś raczej obser­wu­je­my odwrot­ną ten­den­cję: pisa­rze, akto­rzy i inne popu­lar­ne oso­by wypo­wia­da­ją się na każ­dy temat, bez wzglę­du na to, czy się na tym zna­ją. A jed­no­cze­śnie żyje­my w XXI wie­ku, wszy­scy są w sie­ci, masz kana­ły w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Nie kusi Cię, by komen­to­wać wyda­rze­nia z rze­czy­wi­sto­ści? Nie chcesz niko­go prze­ko­ny­wać do swo­ich poglądów?

M.Ś.: Hoł­du­ję zasa­dzie, że lepiej mil­czeć i być uzna­nym za głu­pie­go, niż ode­zwać się i roz­wiać wszel­kie wąt­pli­wo­ści. Z dru­giej stro­ny cie­szę się, że rze­sza ludzi paple jęzo­rem na każ­dy temat, a już naj­wię­cej na takie, o któ­rych nie ma bla­de­go poję­cia. Obser­wa­cja ich pro­fi­li daje mi tyle pomy­słów na posta­cie, wypo­wie­dzi i akcje do ksią­żek, że moż­na uznać to za bogac­two uro­dza­ju. Chy­ba Franz Kaf­ka powie­dział: jak już nauczy­cie wszyst­kich ludzi czy­tać, to jak sobie z tym pora­dzi­cie. No i tutaj docho­dzi­my do social mediów.
Czy mnie kusi? Chy­ba nie. Ja jestem typem, któ­ry przy bie­siad­nym sto­le nie dys­ku­tu­je zawzię­cie na wszyst­kie tema­ty, ale za to bacz­nie słu­cha. Pisarz winien być bacz­nym obser­wa­to­rem, sta­ram się robić to naj­le­piej jak mogę. Potem prze­no­szę zacho­wa­nia i dia­lo­gi na kar­ty powie­ści. Nawet rodzi­na mi wypo­mi­na, że przy mnie nie moż­na sło­wa powie­dzieć, bo potem będzie to w książ­ce.
Chciał­bym też powie­dzieć, że aku­rat pisa­rze wypo­wia­da­ją się dość roz­sąd­nie, kil­ku bacz­nie obser­wu­ję – czy­tam cho­ciaż­by felie­to­ny Łuka­sza Orbi­tow­skie­go. Pra­cu­je­my sło­wem, lubi­my sło­wo i potra­fi­my się nim posłu­gi­wać, zatem pisa­nie felie­to­nów czy nawet zja­dli­wych komen­ta­rzy to tro­chę inny poziom, niż bycie cele­bry­tą słyn­nym z poka­za­nia tego i owe­go przez w tele­dy­sku czy fil­mie.
Co do moich poglą­dów, to ja żyję swo­im życiem. „Daj­cie żyć po swo­je­mu grzesz­ne­mu, a i świę­tym żyć będzie przy­jem­niej”, jak śpie­wał nie­pod­ra­bial­ny Jacek Kacz­mar­ski. Mam swo­je życie, dość inten­syw­ne i na nim się sku­piam, życie innych kom­plet­nie mnie nie inte­re­su­je. No i dla­cze­go mają myśleć tak jak ja? Stał­bym się wte­dy kolej­nym z wie­lu, a nie jed­nym z nielicznych.

A.T.G.: W cza­sie lek­tu­ry „Zna­cho­ra” byłam pew­na, że poroz­ma­wia­my o tym, co sądzisz o roz­ma­itych sza­ma­nach i uzdro­wi­cie­lach, ofe­ru­ją­cych cho­rym cudow­ne uzdro­wie­nie – ale rozu­miem, że nie chcesz dzie­lić się swo­ją opi­nią, więc zapy­tam ina­czej: czy był jakiś impuls, któ­ry spra­wił, że aku­rat tę gru­pę wziął na cel Twój seryj­ny morderca?

M.Ś.: Tak. Takim impul­sem były prze­stęp­cze doko­na­nia uzdro­wi­cie­li, któ­rzy jaw­nie i per­fid­nie oszu­ki­wa­li ludzi (i nadal to robią) wma­wia­jąc im, że mają cudow­ny lek na raka, tyl­ko trze­ba im zapła­cić dużo pie­nię­dzy i zaprze­stać tera­pii kon­wen­cjo­nal­nej. Gdy oglą­da­łem mate­riał dzien­ni­ka­rzy śled­czych roz­ma­wia­ją­cych ze zna­cho­rem, Ryszar­dem K. wma­wia­ją­cym im, że trze­ba odrzu­cić che­mio­te­ra­pię jede­na­sto­lat­ka, bo zakłó­ci jego wła­sne lecze­nie amig­da­li­ną (koszt to jedy­ne 13 tysię­cy zło­tych), to wszyst­ko mi wsko­czy­ło na miej­sce w gło­wie, histo­ria była nie­mal goto­wa. Gdy zaczą­łem szpe­rać w poszu­ki­wa­niu takich histo­rii, to zna­la­złem ich aż zbyt wiele.

A.T.G.: Jeden impuls i dwie książ­ki – nie­źle! A pozo­sta­łe z Two­ich powie­ści mają podob­ne histo­rie powsta­nia czy „Zna­chor” i „Inkwi­zy­tor” były wyjątkami?

M.Ś.: „Zna­chor” i „Inkwi­zy­tor” wła­ści­wie od razu były pla­no­wa­ne jako jed­na książ­ka, ale obję­to­ścio­wo mnie nie­co ponio­sło. „Wny­ki” mają inną gene­zę, to też był impuls, ale raczej z zasta­nej sytu­acji. Zoba­czy­łem pod skle­pem kil­ku zmę­czo­nych panów, z same­go rana raczą­cych się trun­ka­mi nie­co moc­niej­szy­mi; nad nimi góro­wał kościół. Taka myśl wpa­dła do gło­wy, że chy­ba sam Jezus musiał­by tu zejść, żeby ich poru­szyć i wyrwać z tej mono­to­nii, przy­kła­do­wo pro­sząc, aby go ponow­nie przy­bi­li do krzy­ża w koście­le, bo musiał z nie­go zejść, aby uka­rać grzesz­ni­ka. I tak ta myśl obra­sta­ła w kolej­ne war­stwy, aż pomysł był goto­wy. „Pomruk” to obra­ca­nie w gło­wie hasła „rzuć wszyst­ko i wyjedź w Biesz­cza­dy” i myśl, a co by było, gdy­by ktoś z całą furą złych uczyn­ków na sumie­niu też posta­no­wił w koń­cu odpo­cząć w tej dzi­kiej głu­szy? Jak tak patrzę, to chy­ba zawsze jest jakiś impuls czy też myśl, któ­ra potem roz­py­cha się w gło­wie i wal­czy o swo­ją książkę.

A.T.G.: Pomi­ną­łeś w tej wyli­czan­ce naj­now­szą powieść, czy­li „Postrach”…

M.Ś.: Z „Postra­chem” było tak, że pomysł na książ­kę był kom­plet­nie inny, a w trak­cie pisa­nia poja­wi­ła się Gle­ba, czy­li głów­na boha­ter­ka i prze­ję­ła histo­rię. Cał­ko­wi­cie. Wpy­cha­ła się wszę­dzie, zepchnę­ła resz­tę boha­te­rów na dal­szy plan. Gdy­bym poka­zał Wam kon­spekt pierw­sze­go szki­cu „Postra­cha”, to nijak ma się do efek­tu final­ne­go. Jed­nak nie poka­żę, bo to goto­wiec na inną książ­kę. W każ­dym razie nie­sa­mo­wi­cie zży­łem się z Igą „Gle­bą” Ziem­ną, wspól­nie roz­wią­zu­je­my już kolej­ną spra­wę i bar­dzo dobrze mi się o niej pisze. Wra­ca­jąc do tego impul­su, to myśl prze­wod­nia odno­si­ła się do momen­tu, gdy ktoś chce sam wymie­rzyć spra­wie­dli­wość, ale coś idzie moc­no nie tak. Dodat­ko­wo kwe­stia bez­sprzecz­ne­go udo­wod­nie­nia winy prze­stęp­cy. Co zro­bić, gdy mamy pew­ność, że ktoś doko­nał czy­nu zabro­nio­ne­go, a jed­nak dowo­dy nie są zbyt mocne?

A.T.G.: Wie­le tu zaga­dek – dla Cie­bie i przede wszyst­kim dla czy­tel­ni­ka. Jeśli ktoś nie zetknął się wcze­śniej z Two­ją twór­czo­ścią, już pew­nie się domy­ślił, że jesteś auto­rem kry­mi­na­łów. Pla­no­wa­łeś spe­cja­li­zo­wać się w jed­nym gatun­ku czy to może przypadek?

M.Ś.: Kie­dyś, daaaw­no temu, byłem pew­ny, że będę pisał tyl­ko fan­ta­sty­kę. Wyro­słem na niej, na sys­te­mach RPG, gdzie zarów­no gra­łem jak i pro­wa­dzi­łem sesje, bywa­ło się na kon­wen­tach. Moje pierw­sze pró­by publi­ka­cji to książ­ki fan­ta­sy, jed­nak żaden wydaw­ca nie był zain­te­re­so­wa­ny, a może i ja zbyt moc­no nie zabie­ga­łem o wyda­nie. Nadal te pozy­cje są w szu­fla­dzie, zresz­tą cią­gle piszę fan­ta­sty­kę, jed­nak nie pla­nu­ję obec­nie jej wyda­wać. Gdy napi­sa­łem pierw­szy kry­mi­nał, ze zdzi­wie­niem przy­ją­łem fakt, że spra­wia mi to tyle samo rado­ści, co fan­ta­sty­ka wła­śnie. Wsią­kłem w ten świat na całe­go, czy­tam kry­mi­na­ły, słu­cham pod­ca­stów, pochła­niam wszyst­ko, co poja­wia się w naszym kra­ju jako true cri­me. Może to dziw­nie zabrzmieć, ale prze­ży­wam fascy­na­cję zbrod­nią, nie­wy­ja­śnio­ny­mi spra­wa­mi, uwiel­biam śle­dzić jak krok po kro­ku prze­bie­ga­ło schwy­ta­nie seryj­nych mor­der­ców. Cały czas jed­nak gdzieś tam koła­cze we mnie ten duszek fan­ta­sy, stąd w moich książ­kach nawią­za­nia do legend, podań i mitów.

A.T.G.: A oglą­dasz „Ojca Mateusza”?

M.Ś.: Tak, jestem z San­do­mie­rza. Nie, nie oglą­dam „Ojca Mate­usza”. Nie widzia­łem w cało­ści żad­ne­go odcin­ka. Kie­dyś opro­wa­dza­łem po moim mie­ście pew­nych gości i przed­sta­wia­łem im róż­ne cie­ka­wost­ki zwią­za­ne z zabyt­ka­mi, a ci w koń­cu znie­cier­pli­wie­ni zapy­ta­li, gdzie tu jest komi­sa­riat z seria­lu. A ja nie wiem. Ale od cze­go jest inter­net?! Szyb­ko namie­rzy­łem komi­sa­riat, jak i pozo­sta­łe miej­sca z seria­lu. Jed­nak nawet to zda­rze­nie nie zmo­ty­wo­wa­ło mnie do obej­rze­nia tego seria­lu.
A dla­cze­go nie zapy­tasz o “Ziar­no prawdy”?

A.T.G.: Bo nie zdą­ży­łam jesz­cze! Poza tym to o „Ojcu Mate­uszu” roz­ma­wia­li Twoi boha­te­ro­wie w któ­rymś momen­cie fabu­ły. A zapy­ta­łam oczy­wi­ście dla­te­go, że serial o nie­zmo­to­ry­zo­wa­nym księ­dzu uczy­nił San­do­mierz sto­li­cą pol­skiej zbrod­ni. Co odci­nek, to trup! Ty też – w książ­kach, oczy­wi­ście – zabi­jasz w San­do­mie­rzu. Jest i „Ziar­no praw­dy” – zarów­no powieść Zyg­mun­ta Miło­szew­skie­go, jak i film w reży­se­rii Bory­sa Lan­ko­sza. Jesteś z San­do­mie­rza, więc może jesteś w sta­nie wyja­śnić ten feno­men – co jest w tym mie­ście takie­go, że fik­cyj­ny trup ście­le się tam gęsto?

M.Ś.: No wła­śnie nie mam poję­cia! San­do­mierz to uro­cze mia­stecz­ko, miesz­kań­cy to sym­pa­tycz­ni i uśmiech­nię­ci ludzie. O wybo­rze przez fil­mow­ców zade­cy­do­wa­ła archi­tek­tu­ra i to, jak pięk­nie będzie się to wszyst­ko pre­zen­to­wa­ło na ekra­nie. Fak­tem jest, że mamy tu spo­łecz­ność mało­mia­stecz­ko­wą, wszy­scy się zna­ją, a w takich miej­scach przy­jem­nie osa­dza się fabu­ły ksią­żek. Co do Zyg­mun­ta Miło­szew­skie­go, to z tego co pamię­tam, ma tu przy­ja­cie­la, u któ­re­go miesz­kał pół roku i zde­cy­do­wał się umie­ścić akcję w San­do­mie­rzu. Mamy prze­szłość zwią­za­ną ze spo­łecz­no­ścią żydow­ską, stąd fabu­ła książ­ki wpa­so­wa­ła się ide­al­nie w histo­rię mia­sta. Uwiel­biam „Ziar­no praw­dy”, obec­nie to książ­ka nie­mal histo­rycz­na, bo przed­sta­wia nasze mia­sto sprzed Ojca Mate­usza. Dla mnie lek­tu­ra to był chy­ba też jeden z impul­sów, aby wejść w kryminały.

A.T.G.: Czy­tasz kry­mi­na­ły, piszesz kry­mi­na­ły – a co według Cie­bie skła­da się na kry­mi­nał idealny?

M.Ś.: Nie wiem. Cza­sem czy­tam jakąś książ­kę, któ­ra mnie cał­ko­wi­cie kupu­je i dzi­wię się niskim oce­nom czy­tel­ni­ków. Innym razem łapię hit, best­sel­ler i total­ne­go kocu­ra, a w trak­cie lek­tu­ry tyl­ko krę­cę gło­wą z nie­do­wie­rza­niem, jakie to jest sła­be. W związ­ku z tym nie czu­ję się na siłach wypo­wia­dać się o kry­mi­na­le ide­al­nym. Ja zawsze sta­ram się posta­wić na histo­rię, ta jest dla mnie naj­waż­niej­sza. Jak każ­dy mam swo­ich ulu­bio­nych pisa­rzy, jak i takich, po książ­ki któ­rych się­gną­łem raz i to wystar­czy, wię­cej razem już nie będzie­my podróżować.

A.T.G.: ‚*-++++//++5036*+

M.Ś.: Z tym tak­że nie mogę się zgo­dzić, ale cięż­ko polemizować.

A.T.G.: Nie­mow­la­czek dorwał się do kla­wia­tu­ry… No wła­śnie – debiu­to­wa­łeś zale­d­wie rok temu, a masz już na kon­cie pięć wyda­nych powie­ści, jeśli dobrze się orien­tu­ję, szó­sta w przy­go­to­wa­niu. Jed­no­cze­śnie pra­cu­jesz na eta­cie. Jak uda­je Ci się to pogo­dzić – zna­leźć czas na pisa­nie i życie prywatne?

M.Ś.: Wycho­dzi na to, że jestem sza­le­nie pra­co­wi­ty! Debiu­tanc­ki „Zna­chor” szu­kał wydaw­cy dwa lata. Po pod­pi­sa­niu final­nej umo­wy cze­kał na wyda­nie rok. Przez te trzy lata nie sie­dzia­łem z zało­żo­ny­mi ręko­ma, pisa­łem cały czas, stąd zaraz po debiu­cie wydaw­ca otrzy­mał dwie kolej­ne powie­ści. Obec­nie piszę już w mia­rę na bie­żą­co i pra­ca nad jed­ną książ­ką zaj­mu­je mi mini­mum pół roku. Jak to wszyst­ko godzę? Nie mam poję­cia, serio. Pisa­nie to dla mnie naj­lep­sza roz­ryw­ka na świe­cie, więc porzu­ci­łem wszyst­kie inne, a jestem cho­ciaż­by zapa­lo­nym gra­czem. Poma­ga tak­że pra­co­ho­lizm trą­cą­cy chy­ba pato­lo­gią. Ja się świet­nie bawię pod­czas pisa­nia, więc uda­ję przed wszyst­ki­mi, że to cięż­ka pra­ca, a tak napraw­dę odda­ję się roz­ryw­ce. Co cie­ka­we, w roz­mo­wach z inny­mi auto­ra­mi wycho­dzi na to, że nie ma inne­go prze­pi­su na zaist­nie­nie, jak tyl­ko cięż­ka praca.

A.T.G.: Pla­nu­jesz zostać pisa­rzem na pełen etat czy to jed­nak zawsze będzie dzia­łal­ność „po godzinach”?

M.Ś.: Chciał­bym zaj­mo­wać się tyl­ko pisa­niem, tak­że z sza­cun­ku do czy­tel­ni­ków, któ­rzy liczą na nowe histo­rie i kon­ty­nu­acje przy­gód moich boha­te­rów. Jako czy­tel­nik wiem jak dener­wu­je czło­wie­ka ocze­ki­wa­nie na kolej­ny tom serii i prze­pra­szam wszyst­kich, któ­rych ska­zu­ję na takie ocze­ki­wa­nie. Co cie­ka­we, kole­dzy po pió­rze, któ­rzy już piszą na pełen etat mówią, że wca­le nie przy­śpie­sza to pisa­nia. Cie­ka­wy para­doks! Jed­nak nie mam pla­nu na to, tutaj pew­ne rze­czy dyk­tu­je rynek wydaw­ni­czy, nie jest to w peł­ni zależ­ne ode mnie.

A.T.G.: A jak się odnaj­du­jesz w try­bi­kach ryn­ku wydaw­ni­cze­go? Zasko­czy­ło Cię, jak to wszyst­ko wyglą­da od kuchni?

M.Ś.: Do tej pory obra­ca­łem się w bran­ży ban­ko­wej, infor­ma­tycz­nej czy tele­ko­mu­ni­ka­cyj­nej. Zasko­czy­ło mnie chy­ba naj­moc­niej to, że ta wydaw­ni­cza niczym się od nich nie róż­ni. Rynek jak każ­dy inny, a książ­ka jest po pro­stu towa­rem, któ­ry trze­ba sprze­dać. Nato­miast bar­dzo pozy­tyw­nie zasko­czy­ło mnie przy­ję­cie przez innych pisa­rzy, w zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści oka­za­li się wspa­nia­ły­mi ludź­mi, z któ­ry­mi mogę prze­ga­dać tysią­ce godzin. W sumie nic dziw­ne­go, łączy nas wspól­na pasja. Jed­ne­go dnia zachwy­casz się książ­ka­mi pew­ne­go auto­ra, a na dru­gi dzień sam do cie­bie dzwo­ni, żeby po pro­stu poga­dać, pogra­tu­lo­wać i pyta, czy w czymś nie pomóc. Rze­czą nie­spo­ty­ka­ną w innych bran­żach jest na pew­no śro­do­wi­sko blo­ge­rów, biblio­te­ka­rzy i wspa­nia­łych czy­tel­ni­ków. Tego nie znaj­dzie­my nigdzie indziej, zapew­niam! No ale w sumie też łączy nas pasja.

A.T.G.: Jak wyglą­da­ją Two­je rela­cje z czytelnikami?

M.Ś.: To jest naj­pięk­niej­szy ele­ment tej ukła­dan­ki. Bałem się nie­co spo­tkań z czy­tel­ni­ka­mi, ale cał­ko­wi­cie bez­pod­staw­nie. Spo­tka­nia autor­skie i tar­gi to czas, któ­re­go wręcz nie mogę się docze­kać. Po każ­dym spo­tka­niu mam takie­go kopa moty­wa­cyj­ne­go do pisa­nia, że kla­wia­tu­ra wręcz pali się pod pal­ca­mi. Dodat­ko­wo mnó­stwo ludzi po prze­czy­ta­niu książ­ki pisze do mnie z opi­nia­mi, nie zawsze cukier­ko­wy­mi, ale te roz­mo­wy zawsze są cie­ka­we. Czy­tel­ni­cy zna­ją moje posta­cie lepiej ode mnie, sypią cyta­ta­mi jak z ręka­wa, na spo­tka­niu gro­żą mi, że jeśli zabi­ję Kosmę albo księ­dza Kac­pra, to cze­ka mnie same­go śmierć w męczar­niach. To nie­sa­mo­wi­te, bo prze­cież pisarz pisze dla czy­tel­ni­ka i takie reak­cje cieszą.

A.T.G.: No wła­śnie… Moją uwa­gę przy­ku­ło, że w posło­wiu w „Zna­cho­rze” dzię­ku­jesz i tym, któ­rym się podo­ba­ło, i tym, któ­rzy uwa­ża­ją lek­tu­rę za stra­tę cza­su i będą Cię odra­dzać innym. Nie­ty­po­we podejście.

M.Ś.: Jeśli ktoś prze­czy­tał moją książ­kę, to wypa­da mu podzię­ko­wać, bo dał mi szan­sę i poświę­cił swój cen­ny czas, któ­re­go obec­nie każ­dy ma za mało. Nawet jeśli nie poko­cha­li­śmy się po pierw­szym spo­tka­niu. Wspo­mi­na­łem wcze­śniej, że mam swo­ich ulu­bio­nych auto­rów, jak i takich, któ­rych książ­ki mi się nie spodo­ba­ły, jed­nak nigdy nie mówię komuś: „Nie czy­taj tego auto­ra, bo kiep­skie”. Ta książ­ka aku­rat nie pode­szła wła­śnie mi, ale dla wie­lu innych czy­tel­ni­ków może oka­zać się czymś wyjąt­ko­wym. Żywię nadzie­ję, że tak samo ktoś powie o mojej twór­czo­ści: „Mnie Śmie­lak nie pod­szedł, ale Tobie może się spodo­bać”. Piszę w bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ny spo­sób i zda­ję sobie z tego spra­wę, a co za tym idzie, taka nar­ra­cja nie każ­de­mu się spodo­ba. Z dru­giej stro­ny sta­ram się, aby każ­da kolej­na książ­ka była inna, mam też gło­sy, że „Wny­ki” mi nie pode­szły, ale za to „Postrach” to było to!

A.T.G.: A czy z per­spek­ty­wy cza­su popra­wił­byś coś w pierw­szych książ­kach, czy wszyst­ko jest w nich tak jak powin­no być?

M.Ś.: Żad­nych zmian! Prze­cież to są zaje­bi­ste książ­ki, tam nie ma nic do popra­wia­nia! Pisa­łem je w danym cza­sie naj­le­piej, jak potra­fi­łem. Każ­dej z nich towa­rzy­szy­ły pew­ne emo­cje, któ­rych chy­ba nie był­bym już w sta­nie odtwo­rzyć, wejść w ten kli­mat, gło­wy boha­te­rów. Warsz­tat mi się popra­wił, ale to nie powód, by zacząć gme­rać przy sta­rych książ­kach. Bie­gam i zda­ję sobie spra­wę, że jak zaczy­na­łem, to czas na 5 kilo­me­trów mia­łem lek­ko śmiesz­ny, a dziś robię dużo lep­szy, ale mam się wsty­dzić wyni­ków sprzed dwóch lat? O nie! Naj­waż­niej­sze, że bie­gam szyb­ciej i dalej. Jeśli mam jakieś prze­my­śle­nia co do swo­jej twór­czo­ści to imple­men­tu­ję je w nowych pro­jek­tach. Jedy­ne popraw­ki jakie dopusz­czam, to popra­wie­nie błę­dów wyła­pa­nych przez czy­tel­ni­ków: lite­rów­ka czy pomył­ka w imie­niu, ale inge­ren­cji w treść czy słow­nic­two nie dopuszczam.

A.T.G.: W social mediach zro­bi­łeś ankie­tę, czy czy­tel­ni­cy chcą poznać dal­sze losy Kosmy czy Gle­by – kto wygrywa?

M.Ś.: Kosma. Ten to ma szczęście!

A.T.G.: Czy to zna­czy, że teraz bie­rzesz się do pisa­nia „Wny­ków 2”?

M.Ś.: Czy to są pyta­nia do wywiadu?!

A.T.G.: A cze­mu nie?

M.Ś.: Od pew­ne­go cza­su to, nad czym pra­cu­ję, jest moją słod­ką tajemnicą.

A.T.G.: Dla­cze­go?

M.Ś.: Daje mi to olbrzy­mi kom­fort pra­cy. Nie­na­wi­dzę pośpie­chu pod­czas pisa­nia i jed­nak uwa­żam, że pra­ca twór­cza potrze­bu­je nie­co wol­no­ści. Nie jestem uwi­kła­ny w jed­ną nie­koń­czą­cą się serię, więc mogę wła­ści­wie zasiąść do dowol­nej histo­rii, prze­rwać ją, nawet ska­so­wać. Z wydaw­cą mam usta­lo­ny ter­min odda­nia książ­ki, ale co tra­fi w jego ręce, zale­ży ode mnie.

A.T.G.: Ma to sens! Ale jeśli dobrze zro­zu­mia­łam, Two­ja szó­sta książ­ka jest już goto­wa. Zdra­dzisz, cze­go może­my się po niej spodziewać?

M.Ś.: Mogę powie­dzieć jedy­nie, że będzie to nowa histo­ria ze śmier­cią w roli głów­nej. Ktoś mógł­by powie­dzieć, że po sta­re­mu, ja jed­nak dale­ki jestem od takich deklaracji.

A.T.G.: To może ujaw­nisz cho­ciaż, czy tra­dy­cyj­nie uwzględ­nisz cameo boha­te­ra z innej powieści?

M.Ś.: Taki już jestem prze­wi­dy­wal­ny? Trze­ba coś z tym zro­bić! Odpo­wiedź brzmi: tak. Gdy dora­sta­łem, pochła­nia­łem fil­my w hur­to­wych ilo­ściach, potem przy­szły gry, to ewi­dent­nie zara­zi­ło mnie manią zaba­wy kon­wen­cją i umiesz­cza­niem róż­nych smacz­ków czy sekre­tów w moich książ­kach. Przy­kła­do­wo Jakub Wilk ze „Zna­cho­ra” ma swój pro­fil FB i dzia­ła­ją­cy adres e‑mail, któ­ry moż­na zna­leźć w książ­ce. Zdra­dzę Ci, że ludzie piszą do mnie z zapy­ta­niem o rodzaj tera­pii i czy pomo­gę w cho­ro­bie. Serio. Podob­ne smacz­ki umiesz­czam chy­ba w każ­dej książ­ce. Są to nawią­za­nia do moich innych powie­ści albo ukry­te inte­rak­cje. Fak­tem jest, że w „Postra­chu” rola Kosmy nie­co wybu­chła, nie było to pla­no­wa­ne, ale tak wyszło.

A.T.G.: O kur­de, mia­łam w notat­kach do książ­ki „spraw­dzić, czy mejl dzia­ła” i zapo­mnia­łam przed wywiadem!

M.Ś.: Działa!

A.T.G.: No tak, teraz już wiem, ale żału­ję, że spa­li­łam takie pięk­ne roz­po­czę­cie wywia­du, pisząc do Cie­bie zamiast do „Jaku­ba”…

M.Ś.: Haha­ha­ha. Dobre by to było!

A.T.G.: Taki był plan, a potem wycią­gnę­łam się w „Postra­cha” i zapo­mnia­łam o wła­snych notatkach…

M.Ś.: Jeśli „Postrach” wcią­gnął, to miło słyszeć.

A.T.G.: Przy­znam, że Gle­ba bar­dzo pozy­tyw­nie mnie zasko­czy­ła. Powiem to z bólem, bo świet­nie się nam roz­ma­wia – w „Zna­cho­rze”, „Inkwi­zy­to­rze” i „Wny­kach” posta­ci kobie­ce w dużej mie­rze skła­da­ły się z sek­si­stow­skich klisz. Z jed­nej stro­ny fabu­ła wcią­ga­ła, intry­ga kry­mi­nal­na była super pro­wa­dzo­na, a męskie posta­ci – faj­ne i dopra­co­wa­ne, a z dru­giej stro­ny ogrom­ny zawód. A potem tra­fi­łam na świet­ne boha­ter­ki w „Pomru­ku”. A póź­niej na Gle­bę i wątek – dobrze napi­sa­ny! – jej wal­ki z prze­mo­cą sek­su­al­ną. Zupeł­nie serio: róż­ni­ca mię­dzy tym jak opi­sa­ne były Wero­ni­ka, Maja czy nawet Kasia a tym, jak poka­za­łeś Moni­kę i Gle­bę to kosmos. Aż trud­no uwie­rzyć, że to wyszło spod pió­ra jed­nej oso­by. Gdy­by ta wada się utrzy­ma­ła kon­se­kwent­nie, uzna­ła­bym, że trud­no, autor potra­fi pisać posta­ci męskie, nie potra­fi kobie­cych, ale „Pomruk” i „Postrach” poka­za­ły, że potra­fisz – zarów­no te pozy­tyw­ne, jak i nega­tyw­ne. I cały czas się zasta­na­wiam, dla­cze­go w takim razie w poprzed­nich książ­kach było tak, jak było…

M.Ś.: Aha! Czy­li o to tak napraw­dę cho­dzi­ło w pyta­niu, czy bym coś zmie­nił w swo­ich pierw­szych książ­kach! Sło­wo klucz to inten­cja. Jestem męż­czy­zną i co za tym idzie mam wie­lu kum­pli. Męż­czyzn. Jako obser­wa­tor widzę, jak facet potra­fi stra­cić cał­ko­wi­cie gło­wę dla kobie­ty i dzia­łać nie­ra­cjo­nal­nie, mogę nawet powie­dzieć, że głu­pio. Posta­cie kobie­ce były dla mnie w tam­tych książ­kach narzę­dziem, aby poka­zać te wady nas, męż­czyzn. Były nie­jed­no­krot­nie prze­ry­so­wa­ne, zga­dzam się. Krzy­siek w „Zna­cho­rze” jako ist­ny worek hor­mo­nów tra­ci gło­wę dla każ­dej napo­tka­nej kobie­ty. Ktoś mi zarzu­cał, że to nie­re­al­ne. Oj, byłem w tym wie­ku i wiem, jak to dzia­ła. Kosma we „Wny­kach” po latach życia jako kle­ryk spo­ty­ka nagle cudow­ną kobie­tę i zatra­ca instynkt poli­cjan­ta. Widzi ją powierz­chow­nie, przez pry­zmat swo­ich pra­gnień i my patrzy­my jego ocza­mi. Inten­cją nie było powie­la­nie sek­si­stow­skich klisz, a przed­sta­wie­nie fak­tu, że mają­cy się za racjo­nal­nych, twar­do stą­pa­ją­cych po zie­mi sam­ców alfa męż­czyź­ni to tyl­ko fasa­da. To kobie­ty są tward­sze i mniej ule­ga­ją emo­cjom w sytu­acjach kry­zy­so­wych.
W „Pomru­ku” było ina­czej, pierw­sze skrzyp­ce gra­ły dwie moc­ne kobie­ty, któ­re świet­nie mi się opi­sy­wa­ło. Tutaj musia­łem zbu­do­wać je od pod­staw i spra­wi­ło mi to mnó­stwo przy­jem­no­ści. Strasz­nie nawet żału­ję, że nie mogę ich ponow­nie „wyko­rzy­stać”, cho­ciaż mam na to pewien pomysł, doj­rze­wa powo­li w gło­wie.
Co do Gle­by, to chy­ba pierw­sza postać, z któ­rą nie chciał­bym się roz­sta­wać. Mia­łem potęż­ne roz­ter­ki, czy będę potra­fił dobrze opi­sać jej punkt widze­nia świa­ta, poru­szyć temat mole­sto­wa­nia. Na szczę­ście mam pewien bez­piecz­nik w posta­ci czte­rech kobiet, któ­re czy­ta­ją moje książ­ki przed wyda­niem i wie­dzia­łem, że jeśli schrza­nię robo­tę, to nie omiesz­ka­ją mi tego powie­dzieć. W recen­zjach i opi­niach czy­tel­ni­ków poja­wia się jed­nak mnó­stwo gło­sów, że Gle­ba to jed­na z naj­cie­kaw­szych, naj­bar­dziej zło­żo­nych posta­ci kobie­cych w pol­skim kry­mi­na­le. Super! Bo już roz­wią­zu­je­my kolej­ną spra­wę, a życie nadal nie będzie jej roz­piesz­czać. Jed­nak naj­tward­sze cha­rak­te­ry wyku­wa­ją się w walce.

A.T.G.: Z jed­nej stro­ny kie­ro­wa­łam się tym, że podej­ścia wśród twór­ców są róż­ne, jed­ni uwa­ża­ją wyda­ne książ­ki za zamknię­tą całość, inni komen­tu­ją, co by popra­wi­li, a nawet przy­go­to­wu­ją wyda­nia popra­wio­ne – zawsze mnie cie­ka­wi, do któ­rej gru­py nale­ży roz­mów­ca. Z dru­giej – tak, myśla­łam wła­śnie o kobie­cych boha­ter­kach.
Cie­ka­wi mnie ten pomysł doty­czą­cy „Pomru­ku”, chęt­nie się­gnę­ła­bym np. po pre­qu­el o począt­kach karie­ry Marii.
A za Gle­bę trzy­mam kciu­ki, każ­dą kolej­ną książ­kę z nią bio­rę w ciemno.

M.Ś.: Losy Marii? Cie­ka­wy pomysł. Gle­ba? Obie­cu­ję! Ostat­nio ktoś rzu­cił hasło: „A dla­cze­go Gle­ba i Kosma jako duet nie dosta­ną peł­no­praw­nej książ­ki?”. Moc­no myślę nad takim pomysłem.

A.T.G.: Odci­nek cros­so­ve­ro­wy! Z Krzyś­kiem jako konsultantem?

M.Ś.: Zaczy­nam podej­rze­wać, że zaglą­dasz mi wła­śnie w plik tek­sto­wy, któ­ry piszę!

A.T.G.: Tyl­ko tro­szecz­kę zaj­rza­łam! Ale w takim razie pozo­sta­je mi chy­ba tyl­ko życzyć powo­dze­nia przy kolej­nych książ­kach! Chy­ba że chciał­byś dodać coś jesz­cze, co mogło­by zain­te­re­so­wać czy­tel­ni­ków por­ta­lu Niestatystyczny.pl?

M.Ś.: Milion rze­czy, ale wyszedł nam tu wywiad rze­ka. Wszyst­kim, któ­rzy dotrwa­li do same­go koń­ca gra­tu­lu­ję cier­pli­wo­ści i dzię­ku­ję! Zada­wa­łaś takie pyta­nia, że odpo­wia­da­ło mi się z nie­kła­ma­ną przy­jem­no­ścią. I jak zawsze pozdra­wiam wszyst­kich moich czy­tel­ni­ków. Kocham Was!

A.T.G.: Dzię­ku­ję za poświę­co­ny czas i trzy­mam kciu­ki za dal­szą pra­cę twórczą!

Roz­ma­wia­ła Anna Tess Gołębiowska

 

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy