Agnieszka Jeż dokonała rzeczy z pozoru niemożliwej – napisała kryminał używając tak dobrze dobranych środków przekazu, tak pasujących słów i wybierając tak piękne miejsce akcji, że od „W cieniu góry” nie sposób się oderwać. Dziś rozmawiamy między innymi o tym, jak żyć na płaskim Mazowszu, gdy wzywają nas góry i jakie plany wydawnicze ma Pani Agnieszka na najbliższy czas – te wieści, to z pewnością gratka dla jej fanów.
Zuzanna Pęksa: Jedna z czytelniczek nazwała Pani najnowszą książkę, „W cieniu góry” kryminałem estetycznym, ze względu na język jakiego Pani używa i mimo smutnych okoliczności – piękne okoliczności przyrody, w których dokonano tajemniczej zbrodni. Co sądzi Pani o tym określeniu?
Agnieszka Jeż: Bardzo mi się spodobało. Mogłoby się wydawać, że skoro mamy do czynienia z kryminałem, to powinien on epatować potwornościami. Niektórzy rozciągają to także na warstwę językową. Wtedy mamy taki efekt: o okropnych sprawach… okropnym językiem. Trochę żartuję, ale i trochę serio mówię. Historia kryminalna to opowieść o mrokach duszy, które sprawiają, że myśli i emocje zmieniają się w czyny – straszne, trwożące, bo występujące przeciw ustalonemu porządkowi – prawnemu i moralnemu. Zasady zostają pokonane przez naturę.
Można o tym opowiedzieć, używając najprostszych środków przekazu – ograniczonego zestawu słów dosadnie opisujących najoczywiściej kojarzące się obrazy. Tak, jakby szybko pstryknąć komórką kilka ujęć niezostawiających miejsca na domysły – krwawą miazgą prosto w twarz. To oczywiście działa, ale krótko. Wzdrygnięcie się, grymas obrzydzenia, dreszcz – i już. Wyrzut emocji jak wyrzut insuliny po zjedzeniu cukierka – ziuu, myk i po (nie)przyjemności. Ja lubię budowanie atmosfery. Snucie takiej opowieści, która powoli i konsekwentnie zarzuca na czytelnika sieci. Ładnym językiem sączy historię, która niepokoi, mrowi, osacza duszną atmosferą. Wciąga w środek dramatu – ma się poczucie, że się jest na tej śliskiej ścieżce ocienionej bukami, że się słyszy trzask gałęzi za plecami, że tuż obok przebiegła kuna, chyba że to…
Z.P.: Akcja książki rozgrywa się w Beskidzie Niskim. Wszyscy chcą wyjechać w Bieszczady, a po lekturze „W cieniu góry” naprawdę chętnie uciekłabym właśnie tam. Najpierw mieszkała Pani w Warszawie, później wyprowadziła się do podwarszawskiej miejscowości. Czy jest w Pani tęsknota za tym, by kiedyś przeprowadzić się właśnie w polskie góry?
A.J.: Z górami sprawa jest bardziej złożona. W połowie jestem góralką, po tacie. Urodziłam się jednak w Warszawie i tu mieszkałam do końca studiów. To moje miasto, choć często bywałam także w Krakowie, z którego pochodziła moja mama. To genetyczno-topograficzne zamieszanie sprawia, że mam rozdarte serce. Śmieję się, że niemożność wyboru między tymi trzema miejscami sprawiła, że przeprowadziłam się do Sulejówka. Znalazłam tu to, czego mi brakowało: las trzy minuty od domu, ogród, zieleń i spokój. Jednocześnie jednak do centrum Warszawy, gdzie kultura i sztuka, dojeżdżam w dwadzieścia pięć minut. Miejsce prawie idealne, tylko… płaskie.
Góry mnie wołają. Znajduję w nich wszystko, co mnie urzeka i pociąga. Piękno natury, ciszę, surowość zasad. Tu nie ma dróg na skróty – żeby dojść do celu, trzeba pokonać nie tylko ileś kilometrów, ale i swoje ograniczenia. No i trzeba umieć być sam na sam ze sobą.
Na razie nie rzucę wszystkiego i nie przeprowadzę się w góry, bo mocno trzymają mnie tu sprawy rodzinne, ale tyle jeszcze przede mną, że kto wie, czy kiedyś jakaś chyża nie zostanie moja?…
Z.P.: Zaczęła Pani swoją karierę pisarską od powieści obyczajowych. Jednak Pani kryminały także zbierają wyjątkowo dobre recenzje. Jak udało się Pani tak płynnie przejść z jednego gatunku w drugi? Czy to dzięki temu, że w pani nowych powieściach wątek obyczajowy wciąż jest bardzo rozbudowany?
A.J.: Proza życia, można powiedzieć, pozostając w stylistyce. Zawsze bardzo lubiłam kryminały – za to, że oprócz dostarczenia solidnej porcji wiedzy o ludzkiej naturze zapewniają też rozrywkę, czyli współtowarzyszenie w śledztwie. Dobrze skonstruowany kryminał łączy te dwie cechy. Granica między powieścią obyczajową i kryminalną przebiega w miejscu, gdzie emocje wymkną się spod kontroli – działania nimi powodowane są już ujęte w kodeksie karnym. Z takiej definicji kryminału wynika, że opiera się on na obyczaju, do którego dołożono zagadkę i przestępstwo. Trudność w pisaniu takiej książki jest zatem podwójna – trzeba „zbudować” historię, bohaterów, dekoracje, a do tego dodać zbrodnię, którą będzie się sprawnie rozwikływać – tak, żeby czytelnik się zbyt szybko nie domyślił, kto jest mordercą, ale jednocześnie, by nie miał poczucia, że intryga go przerasta.
W takim ujęciu kryminał jest trudniejszy do napisania; oczywiście, rozbudowane powieści obyczajowe osadzone w innych czasach też stanowią wyzwanie, ale innego rodzaju – kwerenda, konsultacje, dbałość o wierność faktom historycznym. To jednak kwestie do wypracowania – rzetelność, pilność, skrupulatność. Trzeba odrobić lekcję, jak w szkole. Jasne, dryg do opowiadania jest potrzebny, ale w kryminale dochodzi coś jeszcze – umiejętność żonglowania odpowiednio „poćwiartowaną” intrygą.
Może bym się nie odważyła na kryminał, gdyby nie wydawca, który przekonał mnie, że potrafię tak opowiedzieć historię? Udało mu się i jestem mu za to wdzięczna. To było emocjonujące przeżycie. Bardzo lubię swój debiut kryminalny – z dodatkową zagadką dla czytelników, bo został opublikowany pod pseudonimem.
Z.P.: W książce „W cieniu góry” ważny jest też wątek historyczny. Pisze Pani o osobach wysiedlonych z południa Polski w czasie akcji „Wisła”. W pani powieściach pojawił się też wątek II wojny światowej. Czy prywatnie też interesuje się Pani historią?
A.J.: W szkole historia nie była moim konikiem. Pewnie dlatego, że podawano ją w ujęciu „całościowym” i – nazwijmy to – teoretycznym. Miałam poczucie, że uczę się dat, bitew, ustaw, królów i powstań, a to wszystko dotyczy mas, narodu – słowem: zbiorowości. Historia zaczęła mnie interesować w momencie, gdy z tej masy wyłonił się pojedynczy człowiek. Jak u Osieckiej: „Historio, historio, ty żarłoczny micie, co dla ciebie znaczy jedno ludzkie życie?”. To „jedno ludzkie życie”, rozgrywane przez władców, rządzących, polityków, już nie anonimowe, ale mające imię, nazwisko, twarz, nadzieje, plany – taki sposób poznawania historii bardzo mnie pociąga. I w taki sposób sama opowiadam swoje fabuły.
Z.P.: Na Pani kolejną powieść czekają nie tylko wierni czytelnicy, ale też osoby dla których „W cieniu góry” to pierwsza Pani książką, którą czytali. Wiem, że jesteśmy świeżo po premierze, ale czy już wie Pani, o czym będzie teraz pisać? Czy znów powstanie kryminał? Przyznam, że nie mogę się już doczekać kolejnej porcji emocji w najlepszym wydaniu!
A.J.: Plany wydawnicze mam opracowane na przynajmniej rok do przodu. Czyta się szybko, ale pisze jednak trochę wolniej…
We wrześniu ukaże się pierwszy tom trzyczęściowej sagi opowiadającej losy rodziny Polakowskich. „Nagły świt” obejmuje czasy sybirackie, dwa kolejne tomy poprowadzą moich bohaterów do współczesności.
Potem będzie powieść o pewnej dzielnej kobiecie, która, porzucona przez męża i zrujnowana, musi zacząć nowe życie – także zawodowe. Zajmie się…, nie tego nie zdradzę, powiem za to, że wybierze się do Zakopanego, gdzie spotka Nałkowską, Witkacego, Makuszyńskiego, Chwistka… Będzie się działo, że hej!
A potem kryminał, ale na razie nie powiem więcej – niech to będzie jeszcze przez chwilę zagadką.
Z.P.: Bardzo dziękuję za poświęcony czas!