Wywiady

Gorączka beatlemanii. Dlaczego Polacy stracili głowę dla Beatlesów? – rozmawiamy z Maciejem Henem, autorem książki Beatlesi w Polsce

Ist­nie­li tyl­ko dzie­sięć lat, co nie prze­szko­dzi­ło im sprze­dać 600 milio­nów płyt. Są czo­ło­wy­mi przed­sta­wi­cie­la­mi bry­tyj­skiej kul­tu­ry i nie­ustan­ną inspi­ra­cją. Nad Wisłą Beatle­si po raz pierw­szy roz­brzmie­li w radiu 20 mar­ca 1963 roku. Znaw­ca tema­tu, Maciej Hen, w mistrzow­ski spo­sób oma­wia histo­rię zespo­łu prze­pla­ta­jąc ją z tym, co aku­rat dzia­ło się w PRL-owskiej Polsce.

Zuzan­na Pęk­sa: W swo­jej książ­ce „Beatle­si w Pol­sce” umie­jęt­nie prze­pla­ta Pan histo­rię jed­ne­go z naj­słyn­niej­szych zespo­łów na świe­cie i dzie­je Pol­ski za żela­zną kur­ty­ną. Któ­ra część była dla Pana łatwiej­sza w przy­go­to­wa­niu i jak uda­ło się Panu tak zwin­nie połą­czyć te dwa wątki?

Maciej Hen: Oczy­wi­ście sami Beatle­si byli łatwiej­si, w inter­ne­cie jest cała fura róż­nych szcze­gó­łów o nich, a że zgłę­biam temat od lat i teraz już dość dobrze znam angiel­ski, umiem odróż­nić infor­ma­cje bała­mut­ne od rze­tel­nych. Nato­miast to, co doty­czy Pol­ski z róż­nych dekad, ale szcze­gól­nie z lat aktyw­no­ści Beatle­sów, musia­łem pra­co­wi­cie wydłu­bać z rocz­ni­ków ówcze­snej pra­sy i czę­ścio­wo z innych źró­deł, na przy­kład z pew­nych tek­stów zna­le­zio­nych w internecie.

Oczy­wi­ście wie­le z tych rze­czy pamię­ta­łem, bo prze­cież ja też żyłem w Pol­sce w tam­tych latach, ale byłem wła­ści­wie jesz­cze dziec­kiem (mia­łem sie­dem lat, kie­dy zespół zaczął nagry­wać i nie­ca­łe pięt­na­ście, kie­dy ofi­cjal­nie się roz­padł), więc odświe­że­nie sobie tej wie­dzy i pre­cy­zyj­ne dotar­cie do wie­lu szcze­gó­łów nie było łatwe. Jak połą­czy­łem jed­no z dru­gim? W naj­prost­szy moż­li­wy spo­sób ¬– na zasa­dzie akcji rów­no­le­głej. Czy­li: co się dzia­ło u Beatle­sów i co jed­no­cze­śnie dzia­ło się w Pol­sce. Oraz: jak Beatle­si, krok po kro­ku, prze­bi­ja­li się do pol­skiej świa­do­mo­ści. I wresz­cie: zda­rza­ło się, że pew­ne Beatle­sow­skie wąt­ki były przez nas w kra­ju odczy­ty­wa­ne w spe­cy­ficz­ny spo­sób, ze wzglę­du na tutej­szy kon­tekst poli­tycz­ny – to też sta­ra­łem się wydobyć.

Z.P.: Ele­men­tem tej książ­ki są też roz­mo­wy z fana­mi, czy nawet może – fana­ty­ka­mi zespo­łu. W opi­sie książ­ki może­my prze­czy­tać, że są oni „cho­rzy na czwór­kę z Liver­po­olu”. Któ­ra z tych roz­mów naj­bar­dziej zapa­dła Panu w pamięć? Czy gdy­by miał Pan prze­pro­wa­dzić ple­bi­scyt na naj­więk­sze­go fana, był­by on moż­li­wy do roz­strzy­gnię­cia? Czy raczej był­by remis wśród wszyst­kich wielbicieli?

M.H.: Nie nale­ży brać dosłow­nie tego, co moż­na wyczy­tać w not­kach rekla­mo­wych. Powie­dział­bym raczej, że moimi roz­mów­ca­mi są róż­ni ludzie, w róż­ny spo­sób odbie­ra­ją­cy dzie­ło Beatle­sów. Nie­któ­rzy są może rze­czy­wi­ście tro­chę fana­tycz­ni, ale więk­szość to po pro­stu miło­śni­cy dobrej muzy­ki – i tak­że dobrej pio­sen­ki jako cało­ści, razem z tek­stem, inter­pre­ta­cją wokal­ną i opra­wą brzmie­nio­wą, a nawet gra­fi­ką okła­dek. Ale roz­ma­wia­łem tak­że z ludź­mi, dla któ­rych Beatle­si nie są jedy­ni, albo nawet nie są naj­waż­niej­si – i te gło­sy też sobie bar­dzo cenię, bo tak­że i oni Beatle­sów nie bagatelizują.

Z.P.: A jak wyglą­da­ła Pana rela­cja z Beatle­sa­mi? Czy może Pan nie­co przy­bli­żyć ją naszym czytelnikom?

M.H.: No cóż, kie­dy mając jakieś 11 lat usły­sza­łem z pocz­tów­ki dźwię­ko­wej „Rock and Roll Music”, w jed­nej sekun­dzie zawład­nę­ła mną Beatle­sow­ska magia. Potem to były już kolej­ne eta­py ocza­ro­wa­nia – ale, pod­kre­ślam, gdy­by nie to, że muzy­ka Beatle­sów jest auten­tycz­nie genial­na, pew­nie bym z tego stop­nio­wo wyra­stał, prze­rzu­cał się na inne fascy­na­cje, bar­dziej „doro­słe”. Owszem, po dro­dze pozna­łem spo­ro innej muzy­ki, czę­sto wspa­nia­łej, ale to bynaj­mniej Beatle­sów w moim oso­bi­stym pan­te­onie nie strą­ca­ło na niż­szy sto­pień hie­rar­chii. Jako star­szy nasto­la­tek pró­bo­wa­łem też grać i śpie­wać, i choć dzię­ki temu potra­fię dziś roz­bie­rać ich dzie­ła na czyn­ni­ki pierw­sze, magia pozo­sta­je magią, czymś, cze­go się nie da zracjonalizować.

Z.P.: Ostat­nio jed­na z plat­form stre­amin­go­wych przy­po­mnia­ła mi film „Yester­day”, o świe­cie, w któ­rym nikt nie pamię­ta Beatle­sów. Wyobra­ża Pan sobie taką sytu­ację? Jak wiel­ki wpływ mia­ło­by to na popkulturę?

M.H.: Nie bar­dzo wiem, co to jest popkul­tu­ra, ale kul­tu­ra bez żad­nych przed­rost­ków była­by z pew­no­ścią w znacz­nej mie­rze inna, chy­ba jed­nak uboż­sza. Inny był­by nie tyl­ko rock, ale wszyst­kie nur­ty muzycz­ne, włącz­nie z muzy­ką poważ­ną (tak myślę), któ­re w swo­im roz­wo­ju musia­ły uwzględ­nić Beatle­sow­ski kon­tekst, nie mogły pozo­stać na nie­go głu­che. I nie tyl­ko muzy­ka, ale też lite­ra­tu­ra, film i sztu­ki pla­stycz­ne noszą dziś w sobie ukry­te śla­dy, czę­sto nie­uświa­do­mio­nych albo nie­bez­po­śred­nich, inspi­ra­cji dzie­łem Beatlesów.

Z.P.: Muszę spy­tać o to, kto ze słyn­nej Liver­po­ol­skiej eki­py jest Pana ulu­bień­cem. Oso­bi­ście zawsze naj­bar­dziej ceni­łam sobie Len­no­na, za odwa­gę do wygła­sza­nia nie­po­pu­lar­nych tez i za to, że nie trzy­mał się tyl­ko muzy­ki. A kto jest z całe­go zespo­łu naj­waż­niej­szy dla Pana?

M.H.: Nie mam swo­je­go ulu­bień­ca. Trak­tu­ję Beatle­sów jako całość. To był geniusz kolek­tyw­ny. Bez trzech pozo­sta­łych żaden z nich nie jest aż tak dobry.

Z.P.: Bar­dzo dzię­ku­ję za rozmowę!

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy