„Piętno Katriny” to powieść, której nie da się sklasyfikować, wrzucić w jedną kategorię. Jest taflą wody, w której zobaczysz tyle, na ile pozwoli Ci padające na nią światło. A tym autorka żongluje sprytnie, przytrzymując uwagę patrzącego i sprawiając, że nie chce on oderwać się od kolejnych stron.
Norco Valley, małe miasteczko na cmentarzysku, jakim w 2005 roku stał się Nowy Orlean. Miasteczko zgliszcz i zagubionych. Miasteczko, które się starzeje. Trafiają tu z różnych pobudek, są od siebie różni, a jednak łączy ich to, co najbardziej ludzkie – chęć ucieczki przed własnymi demonami.
Rebeka jest psychologiem. Ukończyła studia na Uniwersytecie w Michigan. Oprócz pracy naukowej, poświęca czas na grupy wsparcia dla zagubionych, ludzi pogrążonych w traumie. Życiowa misja jest jednak czymś ulotnym w obliczu tragicznych wydarzeń, jakie dotkną jej rodzinę. Można oceniać, czy wszystkiego mogłaby uniknąć, gdyby w przeszłości dokonała innego wyboru. Można też dać się wciągnąć w jej świat bez stawiania diagnoz i etykiet. Agnieszka Bednarska, choć porusza w „Piętnie Katriny” temat kontrowersyjny, jakim jest przemoc, podaje go czytelnikowi na tacy, na której próżno o pusty melodramatyzm.
Oprócz Rebeki mamy okazję poznać także inne, zaplątane w swój los, uzależnione od męskiej brutalnej sprawczości kobiety, jak cicha asystentka medyczna Amy i jej siostra. Czytając, miałam wrażenie, że zbliżam się do zrozumienia czym jest uwikłanie, czym jest samotność. Nie ma tu żadnego narzucania łez, wymuszania silnych emocji przez drastyczne obrazy. W oszczędnej narracji kryje się prawda o nas. O tym, że sztuka pozorowania normalności, żeby nie zwariować, nie jest nam obca i że często kryje się w niej jedyny możliwy ratunek.
Czasem, żeby zachować tę normalność, trzeba pozwolić sobie na to, by od niej odejść. Jest taka scena w powieści, gdy miejscowa wariatka, Helen Mitchell, rdzenna mieszkanka miasteczka, idzie ulicą, wymachując rękoma i rozmawiając z kimś, kogo tylko ona widzi. To jej zmarły syn, Kevin. Helen była w przeszłości poddawana różnym rodzajom terapii, jednak bezskutecznie. W końcu jej mąż i miejscowy lekarz stwierdzili, że „poza tą jedną przypadłością, Helen wydawała się zupełnie normalna”.
Prawdopodobnie u wielu innych filologów opis również wywołałby od razu skojarzenie z mickiewiczowską Karusią. Przy Tobie nie ma żywego ducha, chciałoby się rzec. Tylko, że Nowy Orlean jest pełen duchów. Nie straszą nas jak w amerykańskich horrorach lat 80. Ale są. Ich energia zdaje się przenikać mury, ocalałe po huraganie, ulice i kafejki, do których ludzie wpadają podczas lunchu, by napić się kawy. Bednarska doskonale oddaje to w powieści. Jakby bohaterowie nieustannie obserwowani byli przez siłę wyższą, coś po tej przysłowiowej drugiej stronie. Katrina pochłonęła 1833 żyć. To sprawia, że mieszkańcy Norco Valley są wyczuleni na śmierć. Każdy większy podmuch wiatru, nagłe zachmurzenie, budzą w nich irracjonalny lęk, jak gdyby obserwowali wiszący nad miastem statek kosmiczny.
Dodaje to powieści ciężaru, przybliża do jakiegoś innego wymiaru w sposób mocny, ale i subtelny. Jakby autorka chciała nam powiedzieć: jesteśmy tu wszyscy na chwilę i powinniśmy o tym nieustannie pamiętać, bo tylko wtedy możemy odnaleźć w sobie siłę, by szukać do skutku swojego miejsca. Bohaterowie Bednarskiej szukają tego miejsca, obijając się o zło i niesprawiedliwość, brodząc w mroku. Jak doktor Baker, jak spotkana przez niego samotna dziewczyna z plecakiem, której lekarz oferuje pomoc. Jak Rebeka, wyniszczona przez życie i jednocześnie rozpaczliwie łaknąca normalności dla swojego najmłodszego syna, który jest dla niej wszystkim. I wreszcie, jest to powieść o Złu. O tym, że najgorszą jego formą nie są duchy i wspomnienia, ale człowiek. Plotka, manipulacja. Ale o tym nie chcę pisać. Pozostawię przyjemność odkrywania Tobie, Drogi Czytelniku.
Agata Sosnowska